PRZED 84 LATY

zobacz film

(Z pokojowego przejęcia Śląska Zaolziańskiego)  patrz historia w dokumentach

III.

         Wyzwolenie Zaolzia zapisało się w sercach międzywojennej generacji rdzennych Polaków od Mostów k. Jabłonkowa aż po Bogumin jako wydarzenie, którego nie sposób bez wzruszenia ująć w słowa ...

         Oto jak, w nawiązaniu do swoich autentycznych odczuć i przeżyć, wspominał tamte czasy rodowity zaolzianin Karol Mrózek, zmarły w r. 2005, autor książki „Moja wędrówka przez życie”, wydanej własnym nakładem w r. 1998.

 

OBRONA TOŻSAMOŚCI A MÓJ ROK 1938

- ZAOLZIAŃSKI AUTENTYK

[...]  dla mnie rok 1938 stał się rokiem przełomowym. Należę do generacji międzywojennej, bo kiedy wojna wybuchła, liczyłem sobie niespełna 17 lat. Należę do starej zaolziańskiej rodziny autochtonów. Moje życie było od najmłodszych lat niezwykle emocjonalnie związane z losem naszego Zaolzia, tak jak zresztą całej zaolziańskiej generacji międzywojennej, generacji naszych ojców i dziadków, którzy niezwykle ciężko przeżywali ową nieszczęsną i niesprawiedliwą decyzję na Konferencji w Spa w r. 1920, gdzie Śląsk Cieszyński przepołowiono, granicę ustanowiono na Olzie i jego zachodnią część przyznano Czechosłowacji.

W mojej rodzinie owo poczucie krzywdy, owe animozje były jeszcze spotęgowane tym, że starszy brat mojego ojca był hallerczykiem i walczył pod rozkazami Marszałka Piłsudskiego przeciwko bolszewikom w roku 1920 w znanym „cudzie nad Wisłą”. Natomiast jeśli chodzi o rodzinę mej matki, to jej trzech kuzynów, bracia Nowakowie z Trzanowic-Soszowa, synów rolnika, musiało szukać schronienia w Polsce, bo byli zaangażowani w walkę zbrojną przeciwko czeskim najeźdźcom w roku 1919 [...]. Musieli szukać schronienia w Polsce, aby uniknąć okrutnej zemsty Czechów, jaka np. spotkała żołnierzy polskich, wziętych do niewoli i pomordowanych w Stonawie, gdzie nawet rannych dobijano bagnetami. Pomnik w Słonawie jest niemym świadkiem tego bestialstwa. Owo bestialstwo czeskich najeźdźców było stale żywe w pamięci naszej międzywojennej zaolziańskiej generacji i siłą rzeczy owo osiemnastoletnie panowanie czeskie od roku 1920 do roku 1938 uważane było przez całą międzywojenną zaolziańską generację za okupację, za jakieś prowizorium, bo urągałoby to prawom boskim i sprawiedliwości boskiej, gdyby już Zaolzie miało pozostać czeskie. Nie utożsamialiśmy się absolutnie z tą republiką. Zawsze to byli oni – Czesi, i my – Polacy.

Czym różniliśmy się np. od Polonii amerykańskiej? Oni swą Matkę-Polskę beztrosko opuścili, po prostu od Niej uciekli, a my, polscy autochtoni, od zarania dziejów mieszkający tu, na tym skrawku etnicznej Polski, zostaliśmy siłą, wbrew naszej woli, od naszej Matki-Polski oderwani, a potem zostaliśmy poddani bezprzykładnej, niezwykle wyrafinowanej presji wynaradawiania, nawet bardziej brutalnej i bardziej wyrafinowanej od germanizacyjnej presji znanej pruskiej Hakaty.

            A oto przykład owej czeskiej, niezwykle brutalnej i wyrafinowanej presji czechizacyjnej, która tak boleśnie dotknęła mnie i całą naszą rodzinę.

            Pisał się rok 1930 i był drugim rokiem wielkiego kryzysu ogólnoświatowego. Uczęszczałem do drugiego oddziału polskiej szkoły ludowej (podstawowej – przyp. red.) w Mistrzowicach. Nauczyciel zabrał nas do kina. Dla mnie było to pierwsze kino w życiu. Oglądaliśmy jakiś niemy, groteskowy film. Sala kinowa, zapełniona do ostatniego miejsca uczniami kilku szkół, ryczy ze śmiechu. Ja, jeden jedyny spośród tej masy uczniów się nie śmieję. Nie mogę zrozumieć, jak starsi panowie mogą się tak okropnie wygłupiać i rzucać sobie w twarz tortami, podstawiać sobie nawzajem nogi, tarzać się po ziemi. Nawet mały, smutny mężczyzna z wąsikiem i melonikiem na głowie, sławny Charlie Chaplin, swoim nienaturalnym chodem i gestykulacją robił na mnie wrażenie typowego głupka. Nie wiedziałem, że nauczyciel podekscytowany moim zachowaniem, tak diametralnie różnym od reszty sali, bacznie mnie obserwuje.

W drodze powrotnej z kina nauczyciel mnie zapytuje – „Karolu, tobie się film nie podobał?” – „Tak proszę pana, nic mi się tam nie podobało.” – „A jaki film by ci się podobał?” – „O Ondraszku, jak walczył z panami i jak bogatym zabierał, a rozdawał ubogim.” – „A może ty jesteś chory, no powiedz, co ci dolega?” – „Nic mi nie jest.” – „A co jadłeś na śniadanie?” – „Chleb z kawą.” – „Suchy chleb, niczym nie posmarowany?” – „Nie był suchy, był świeży, bardzo dobry.” – „A co gdyby nie był świeży, ale zasuszony na kość?” – „To go mama połamie, wrzuci do kawy i taki też jest dobry.” I tak słowo po słowie nauczyciel dowiedział się o niewesołej, wręcz rozpaczliwej sytuacji materialnej naszej rodziny, o tym, że mój ojciec jest niemal stale bez pracy, a jeśli pracuje, to tylko dorywczo, po parę dni w miesiącu, że chociaż jest bezrobotnym, to z niewiadomych powodów nie otrzymuje, tak jak inni bezrobotni, żadnych bonów zapomogowych.

            Od tego czasu nauczyciel podczas pauzy zabierał mnie niemal codziennie do swego mieszkania, znajdującego się w budynku szkolnym i zapraszał na drugie śniadanie lub smaczny obiad. Był kawalerem, a gospodarstwo prowadziła mu córka jego starszej siostry. Taki stan trwał przez ponad dwa lata. Nadeszły wakacje roku 1932. Pewnego dnia zobaczyłem, jak na drodze przed domem ojciec rozmawia z nauczycielem czeskiej szkoły w Mistrzowicach-Koniakowie – Nutilem. Z niecierpliwością oczekiwaliśmy razem z matką na powrót ojca. Nie było bowiem tajemnicą, że nauczyciel ten odwiedza w czasie wakacji rodziny polskie i agituje, aby po wakacjach przenieśli swoje dzieci ze szkoły polskiej do czeskiej.

            Ojciec był niesłychanie wzburzony. Wydawało mi się nawet, że po policzku spływa mu łza. – „Nutil chce, abym cię posłał po wakacjach do jego szkoły. Obiecuje, że mi się zaraz postara o pracę w hucie trynieckiej, a bony zapomogowe dla bezrobotnych mogę otrzymać zaraz po zapisie”. Matka rozpłakała się, a mnie opętał do reszty duch Ondraszka.

Kryzys i bezrobocie osiągnęły w tym czasie apogeum. W domu panowała skrajna nędza. Było nas wtedy troje rodzeństwa, ale po wakacjach było nas już czworo. Przyszła na świat najmłodsza siostra. Chodziliśmy w połatanych ubraniach, bo o kupnie nowych nie było mowy, zawsze jednak czysto i schludnie ubrani, bo matka o to dbała aż do przesady. Od początku maja aż do pierwszych śniegów, chodziliśmy zawsze boso. Naszym głównym jedzeniem było, tak na obiad, jak i na kolację, na przemian mleko z ziemniakami, fasola z maślanką i ziemniaki z kapustą. Chleb, bez jakiejkolwiek okrasy, był tylko na śniadanie. Gdy go zabrakło, co zdarzało się coraz częściej, zastępowały go placki ziemniaczane i to często również bez okrasy. O bułkach nie było mowy. Po odrobinie mięsa dostawaliśmy w niedzielę, ale był i taki czas, że nie widzieliśmy go przez szereg niedziel.

            Drugiego dnia po owej pamiętnej rozmowie z nauczycielem czeskiej szkoły Nutilem, a było to w połowie wakacji, poszedł ojciec do mego nauczyciela, kierownika mistrzowickiej jednoklasówki Jerzego Dziadka, by mu tę całą przygodę opowiedzieć. – „Na miłość boską, chyba nie zapisaliście chłopca do czeskiej szkoły?” – „Nic podobnego, nie uczyniłbym tego, choćby mi przyszło iść żebrać po prośbie od domu do domu.” – „No tak, rozumiem. Jest wam ciężko. Radbym wam pomógł i ulżył waszej biedzie. Co powiedzielibyście, gdybym wziął chłopca do siebie? Przyślijcie go do mnie już jutro, bo z Nutilem nic nigdy nie wiadomo. Już niejednego ucznia mi zabrał. Jak tak dalej pójdzie, to niedługo będzie w naszej wiosce w czeskiej szkole więcej dzieci niż w szkole polskiej”.

Cały ten tragizm i gehennę zaolziańską opisałem w mej książce pt. „Moja wędrówka przez życie”...

            [...] powrót Zaolzia na łono Macierzy został więc przywitany przez nas – zaolziańskich autochtonów z niebywałą euforią. Brałem udział w witaniu wkraczających oddziałów Wojska Polskiego w dniu 2.X.1938 przez most graniczny do Cz. Cieszyna, z tą chwilą nazwanego Cieszynem Zachodnim. Jako niespełna szesnastolatek wiwatowałem wspólnie z kilkudziesięciotysięcznym tłumem ze łzami radości. Widziałem na własne oczy naszą cieszyńską wieśniaczkę witającą tradycyjnie chlebem i solą generała Bortnowskiego, dowódcę wkraczających oddziałów Wojska Polskiego.

            Zaczęło się dla mnie nowe życie. Ojciec dostał pracę w hucie trynieckiej. Sytuacja finansowa naszej rodziny wyraźnie się poprawiła, a co najważniejsze, owo przerażające widmo stania się czeskimi janczarami, jakie naszym zaolziańskim autochtonom zagrażało, zostało wyeliminowane. Ale czy na zawsze?

 

            Trzyniec, 16 września 1998                                             

Karol Mrózek


            

A oto inne refleksje z tamtych dni:

 

HISTORYCZNY DZIEŃ W TRZYŃCU I JABŁONKOWIE

Hutnicy trzynieccy i górale jabłonkowscy powitali wkraczające wojska polskie

 (Dziennik Polski, Cieszyn, środa 5 października 1938)

 


         W dniu wczorajszym zajęły wojska polskie resztę Śląska Zaolziańskiego. Zajęta została część na linii Trzyniec – Jabłonków.

            Już od samego rana dało się zauważyć w Trzyńcu niezwykły ruch. Wszystko ubrane odświętnie, domy ozdobione flagami narodowymi, w oknach widać obrazy, ustrojone kwiatami.

            Cała ludność Trzyńca a także i okolicznych wiosek zgromadziła się na rynku. Wszystko z największą niecierpliwością oczekiwało przybycia pierwszych oddziałów wojskowych. Gdy nareszcie około godz. 2-giej po południu zjawił się samochód, wiozący gen. Bortnowskiego, orkiestra przywitała go I Brygadą, zaś dzieci zupełnie zasypały jego samochód kwiatami. Wiwatom na jego cześć nie było końca.

            Gen. Bortnowskiego ze wzruszeniem przywitał burmistrz miasta p. Kajzar, po czem gen. stanął na specjalnym podniesieniu, aby odebrać defiladę. Towarzyszyli mu: gen. Malinowski, zastępca szefa sztabu głównego i Komendant Główny Policji Państwowej gen. Kordian Zamorski.

            Defiladę prowadził gen Abraham. Złożył raport gen. Bortnowskiemu, po czem z konia przemówił do ludności tymi słowy:

            Obywatele Rzeczypospolitej Polskiej! Błogosławiony dzień, w którym Opatrzność Boża, czyniąc zadość sprawiedliwości dziejowej, ofiarowuje wam najwspanialszy dar, jakim jest wolność.

            Śląsk Zaolziański jest polski!

            W tych godzinach szczęścia serca całej Polski biją na alarm, dłonie całej Polski wyciągają się do was w serdecznym braterskim uścisku.

            Żołnierz polski, który tu pod dowództwem gen. Bortnowskiego na ziemię zaolziańską wkracza, jest poręczycielem tej wolności i poręczycielem prawa, ładu i pokoju. Jestem wzruszony, widząc wśród was przeważającą ilość ludzi pracy, robotników polskich, rozumiejących swą armię i zadania wobec Polski.

            I robotnik polski również jak żołnierz polski rozumie, że jedynym celem jest służba dla narodu, i dziś robotnik ramię przy ramieniu z żołnierzem staje do pracy dla Państwa i rozbudowy mocarstwowego stanowiska Polski.

            Życzę wam,  abyście w tej pracy i służbie dla ojczyzny znaleźli szczęście i zadowolenie.

            Rzeczpospolita niech żyje!

            Wśród entuzjastycnaych okrzyków, którym nie było końca, nadjechało czoło defilady – pierwsze pułki kawalerii a za nimi artyleria i oddziały zmotoryzowane. Wojsko zostało dosłownie obsypane kwiatami, zaś swą dziarską i wspaniałą postawą wywoływało zachwyt entuzjazmu i szczęścia.

            Z Trzyńca udało się następnie wojsko do Jabłonkowa.

            Zaznaczyć należy, że dotychczasową ulicę Masaryka przemianowano natychmiast na ulicę Marszałka Śmigłego-Rydza.

            W Jabłonkowie na placu ratuszowym przed domem, w którym w 1914 r. mieszkał Marszałek Józef Piłsudski, odbyła się z okazji radosnego powitania wojska polskiego wspaniała manifestacja ludności. Znajdująca się na tym domu tablica ku uczczeniu pobytu Marszałka Piłsudskiego została przybrana w zieleń i kwiaty o barwach biało-czerwonych. Po bokach ulic i na chodnikach zgromadziły się olbrzymie tłumy ludności, wśród których znajdowały się grupy w barwnych strojach góralskich.

            Po godz. 2 po południu zadzwoniły dzwony we wszytkich kościołach i odezwały się wszystkie syreny, oznajmiając przybycie wojska polskiego. Po pojawieniu się pierwszych oddziałów wojsk tłum zafalował, wznosząc spontaniczne okrzyki na cześć Polski i armii. Na czele wojsk kroczyli gen. Bortnowski i gen. Malinowski.

            Kiedy gen. Malinowski zapytał się manifestujących górali, czy długo czekali na wojsko polskie, odpowiedzieli chórem: Tak – od 20 lat. Dowódcę Armii Operacyjnej Śląsk gen. Bortnowskiego serdecznymi i pełnymi wzruszenia słowami powitał burmistrz Jabłonkowa dyr. Paszek, dziękując w imieniu ludności za wyzwolenie z niewoli. Również serdeczne podziękowanie złożyli ks. dziekan Hanzlik, p. Jeżowicz – w imieniu organizacji społecznych oraz przedstawicielka harcerek.

            Na powitanie gen. Bortnowski wygłosił następujące przemówienie:

            Obywatele, Ślązacy zza Olzy!

            Szczęśliwy jestem, że Amia polska stała się ręką wyciągniętą Ojczyzny do Was. Szczęśliwy jestem, że na czele żołnierzy polskich reprezentuję tu Polskę.

            Ale nic nasze czyny nie znaczą tu wobec Waszych czynów – wobec czynów tej kobiety śląskiej, która swoją łzą matczyną od kolebki dziecku wpajała mowę i modlitwę polską. Gdyby nie czyny matki – Polki, rodziny, ojca, wszyskich Was obywateli, przyszlibyśmy tutaj do obcych a nie do swoich.

            Dziekuję Wam za Polskę. Dziekuję Wam za Waszą  siłę, która jest siłą Polski.

            Gdy p. generał skończyl przemawiać, ludność obrzucila go kwiatami, serdecznie wiwatując. Dwie małe dziewczynki złożyly generałowi kwiaty. Maszerujące następnie oddziały wojska ludność witała z niezwykłym entuzjazmem. Wiele osób z radosci płakało.

            P. gen. Bortnowski, widząc płaczącą z ogromnej radości i wzruszenia starszą kobietę, w stroju śląskim, podszedl do niej i kilka razy ją pocałował.

            Wczoraj ludność Jabłonkowskiego przeżyła wielki dzień.     


 

Z powitania na Zaolziu ministra spraw zagranicznych RP Józefa Becka:

WSZĘDZIE KWIATY, KWIATY, KWIATY ...

 PODZIĘKOWANIA DLA GŁÓWNEGO ARCHITEKTA ZAOLZIAŃSKIEJ JESIENI 1938

 

 

Z wizyty Marszałka Edwarda Śmigłego-Rydza na Zaolziu w r. 1938:

 

GDY ŚLĄSK PRZEŻYWAŁ SWOJE WIELKIE CHWILE

Drugi dzień pobytu Naczelnego Wodza na wyzwolonym Śląsku

(Dziennik Polski, Cieszyn , piątek 14 października 1938)


HOŁD NACZELNEGO WODZA BOHATEROM PRZESTWORZY

            Drugi  dzień swego pobytu na złączonej z Rzecząpospolitą części Śląska Cieszyńskiego Marszałek Śmigły-Rydz poświęcił zwiedzeniu północnej części powiatu cieszyńskiego i całego powiatu frysztackiego.

            O godzinie 9 rano P. Marszałek w towarzystwie szefa sztabu gen. Stachiewicza, wicewojewody śląskiego Malhommea i wyższych oficerów wyjechał z Cieszyna do Cierlicka, gdzie wysiadł z samochodu i odbył dłuższą drogę pieszo na Żwirkowisko. Dostojnego gościa powitał starosta frysztacki dr L. Wolf. Tworząca po obu strnach drogi gęste szpalery miejscowa ludność witała P. Marszałka entuzjastycznymi okrzykami, rzucając kwiaty. Przed wejściem na pamiętne miejsce tragicznej śmierci bohaterskich lotnków polskich Żwirki i Wigury, ustawiono bramę triumfalną z napisem: „Witamy Naczelnego Wodza w Cierlicku“. P. Marszałka powitali tu wójt Cierlicka Chmiel, ks. senior K. Teper i ks. pastor G. Goszyk, którzy na pytanie P. Marszałka opowiedzieli szczegóły katastrofy w r. 1932.

            Następnie P. Marszałęk złożył w kaplicy wiązankę kwiatów z wstęgami o barwach orderu „Virtuti Militari“, po czym przez pewną chwilę zatrzymał się przed symbolicznymi grobami Żwirki i Wigury, oddając hołd bohaterom przestworzy. Akt ten wywarł na zebranych niezapomniane wrażenie.

            Poprzez Suchą, Orłowę, Rychwałd, Zabłocie i Skrzeczoń przejechał P. Marszałek do Bogumina. We wszystkich tych miejscowościach wybudowano liczne bramy triumfalne, domy ozdobiono sztandarami, za oknami wystawiono portrety P. Marszałka. Mimo powszedniego dnia ludność ubrana odświętnie zgromadziła się tłumnie, aby serdeczną owacją powitać przejeżdżającego Naczelnego Wodza. W poszczególnych miejscowościach ustawione w szpalery oddziały straży pożarnej, górników, młodzieży szkolnej i rzesze ludności z chwilą pojawienia się na drodze samochodu z P. Marszałkiem urządziły na Jego cześć serdeczną manifestację. W chwili przyjazdu do Orłowej i Łazów ze wszystkich kopalń rozległ się gwizd syren. W ten sposób ci górnicy, którzy nie mogli przerwać pracy, złożyli hołd swemu Oswobodzicielowi.

            W BASTIONIE POLSKOŚCI NAD ODRĄ

            Wspaniałe przyjęcie zgotował P. Marszałkowi Bogumin. Na Placu Wyzwolenia przed magistratem, w tym miejscu, gdzie gen. Bortnowski przyjmował defiladę wkraczających oddziałów wojsko polskich, odbyło się uroczyste powitanie. Cały olbrzymi plac zapełnili mieszkańcy miasta, witając entuzjastycznie Naczelnego Wodza.

            P. Maraszałek został powitany dźwiękami hymnu narodowego, przeszdł przed kompanią honorową, po czym burmistrz miasta p. Szewczyk powitał Go chlebem i solą, zapewniając w imieniu ludności, że zawsze zostanie ona wierna Ojczyźnie Polsce. Na powitanie P. Marszałek odpowiedział krótko:

            „Dziękuję Panie Burmistrzu. Cała Polska spodziewa się, że Polacy w tym bastionie polskości nad Odrą wykażą wszystkie walory swego charakteru i pracowitości rąk, aby się okazać godnymi synami Wielkiego Narodu Polskiego“. 

            Słowa P. Marszałka, które na zebranych wywarły wielkie wrażenie, zostały przyjęte nie milknącymi okrzykami: „Marszałek Śmigły-Rydz niech żyje!“

            Jedno ze zgromadzonych dzieci powitało P. Marszałka miłym wierszykiem i wręczyło Mu wiązankę kwiatów, za co P. Marszałe k ucałował je bardzo serdecznie.

            Po wpisaniu się do księgi pamiątkowej Pan Marszałek z otoczeniem udał się na zwiedzanie znajdujących się w okolicy Bogumina fortyfikacji, zwiedzając szczegółowo niektóre obiekty i żywo interesując się ich urządzeniem. Następnie przez Stary Bogumin udał się na dworzec kolejowy, gdzie ustawiona kompania broni pancernej oddała Mu honory wojskowe, zaś ustawieni w szeregach kolejarze urządzili żywiołową manifestację. Następnie P. Marszałek oprowadzany przez zawiadowcę Falędzkiego obejrzał dworzec.

            „W CAŁOŚCI ODDAĆ SIĘ SŁUŻBIE DLA OJCZYZNY POLSKIEJ“

            W dalszej drodze udał się P. Marszałek przez Niemiecką i Polską Lutynię do Orłowej. Tu przed polskim gimnazjum im. J. Słowackiego oczekiwało grono profesorskie i uczniowie. W imieniu zakładu oraz Macierzy Szkolnej na Śląsku Zaolziańskim wygłosił dłuższe przemówienie p. dyr. P. Feliks, w którym podkreślił, że po wyzwoleniu Śląska Zaolziańskiego spod obcej przemocy zaczął się okres spokojnej pracy. W imieniu Macierzy Szkolnej i uczniów złożył ślubowanie, że z tym samym hartem, jak w niewoli, pracować będą dla dobra i potęgi państwa.

            „Dziękuję bardzo Panie Dyrektorze za słowa, które słyszałęm od Pana i stwierdzam, że mi bardzo miło zbliżyć się do tych murów, w których wykuwały się dusze młodzieży polskiej, w których przygotowała się młodzież moralnie i umysłowo do walk, jakie czekały ją w życiu.

            Dziś wszyscy jesteśmy radośni i w tej radości stwierdzamy, że młodzież ucząca się w tych murach i z nich wychodząca będzie mogła w przyszłości skrzydła swoje rozwinąć już do pełnego, niczym nie skrępowanego lotu, jak również i siły swoje bez naruszenia ich będzie mogła w całości oddać służbie dla Ojczyzny Polskiej“.

            [...]


MARSZAŁEK EDWARD ŚMIGŁY-RYDZ

NA ZAOLZIU

 

 

Z kulminacyjnej wizyty nawyższych przedstawicieli RP na Zaolziu:

 

WYZWOLONA LUDNOŚĆ ENTUZJASTYCZNIE WITAŁA PANA PREZYDENTA R.P.

Zaolzie dostojnie obchodziło Święto Niepodległości

(Dziennik Polski, Cieszyn, sobota 12 listopada 1938)

 

           


Wczoraj wyzwolony Śląsk Zaolziański – wszystkie miasta i wsie –  przybrany odświętnie, obchodził jak najuroczyściej, wraz z całą Polską  radosne święto Niepodległóści. Ludność Zaolzia, podobnie jak inne dzielnice Polski święciła w dniu tym dwudziestolecie Niepodległości Rzeczypospolitej, z tą jedną różnicą, że po raz pierwszy danym jej było nie tylko sercem się cieszyć, ale również dać wyraz swym uczuciom, jakie w dniu tym serce każdego szczerego Polaka wypełniają.

            Święto Niepodległości obchodzono u nas na Zaolziu szczególnie uroczyście nie tylko dlatego, że po raz pierwszy uczestniczymy w nim jako wolni obywatele i że jest to 20-lecie Niepodległości, ale również dlatego, że w dniu tym Śląsk Zaolziański zaszczycił swoją obecnością najdostojniejszy Włodarz Polski P. Prezydent prof. I. Mościcki. Toteż święto Niepodległości na Zaolziu było poza uroczystym obchodem wyrazem hołdu, który ludność nasza z głęboką czcią oddała P. Prezydentowi – najwyższemu zwierzchnikowi Państwa.

            Również pobyt P. Premiera gen. Sławoj-Składkowskiego i członków Rządu PP. Ministrów gen. Kasprzyckiego, Poniatowskiego, Romana i Ulrycha nadał świętu Niepodległości na Zaolziu szczególne znaczenie. Widzieliśmy w nich nie tylko przedstawicieli Rządu dzierżącego silną ręką władzę w całym kraju, ale również gwarantów naszej wolności. Obecność ich w dniu święta Niepodległości na Zaolziu była dowodem, jak wielkie znaczenie przywiązuje Rząd Rzeczypospolitej do Śląska Cieszyńskiego.

P. Prezydent w kościele ewangelickim

            Obchód uroczystego dnia święta Niepodległości w Cieszynie rozpoczęto o godzinie 7-mej rano trzema hejnałami z wieży piastowskiej, z wieży kościoła ewangelickiego i z dachu domu reprezentacyjnego Polonii, które wykonało po 4-ch trębaczy wojskowych.

            O godz. 8-ej do kościoła ewangelickiego w Cieszynie Zach. przybyli P. Wojewoda Śląski dr Grażyński, dowódca S.G.O. „Śląsk“ gen. Bortnowski, szef sztabu S.G.O. „Śląsk“ płk. Izdebski, delegacja oficerów, duchowieństwo i ludność. Dostojnych gości powitał w imieniu Zboru ks. konsenior J. Berger. Uroczyste nabożeństwo odprawił naczelny kapelan ewangelicki W.P. ks. senior Gloch z Warszawy. Po kazaniu dostojni goście i duchowieństwo wyszli przed kościół, gdzie zbudowano bramę tryumfalną z dużym stylizowanym, godłem państwowym.

             Po chwili przyszedł przed kościół P. Prezydent prof. I. Mościcki wraz z P. Premierem gen. Słąwoj-Składkowskim i świtą. Dostojnych gości wprowadził do kościoła ks. konsenior Berger. P. Prezydent i P. Premier zajęli miejsca w ustawionych fotelach, po czym powitał ich ks. senior Gloch i ks. superitendent O. Michejda w imieniu kościoła ewangelickiego na Śląsku Zaolziańskim.

            Po zakończeniu uroczystego nabożeństwa P. Prezydent Rzeczypospolitej, P. Premier, P. Wojewoda Śląski i gen. Bortnowski udali się na plac ćwiczeń przed koszarami wojskowymi w Cieszynie Zachodnim

Uroczystość na błoniach w Cieszynie

            Na błoniach między szpitalem a Grabiną w Cieszynie Zach. od godz. 8-ej gromadziły się oddziały wojska, poczty sztandarowe, oddziały organizacji umundurowanych oraz ludność.

            Na trybunie zajęli miejsce przedstawiciele władz miejscowych. O godz. 9.30 przybyli na plac członkowie rządu: minister spraw wojskowych gen. Kasprzycki, min. Przemysłu i handlu Roman, min. Komunikacji Ulrych oraz wiceminister komunikacji Piasecki. Po chwili przy dźwiękach hymnu narodowego nadjechał P. Prezydent Rzeczypospolitej z Małżonką, dalkej P. Premier gen. Sławoj-Składkowski, P. Wojewoda dr Grażyński, gen. Bortnowski i in. P. Prezydent po powitaniu z członkami Rządu dokonał przeglądu oddziałów wojskowych, po czym zajął miejsce przed ołtarzem polowym.

            Uroczystą mszę św. celebrował ks. biskup śląski Adamski, który wygłosił również podniosłe kazanie.

            Następnie P. Prezydent wszedł na trybunę, gdzie w podniosłych słowach powitał Go burmistrz połączonego miasta Cieszyna R. Halfar, po czym w imieniu wyzwolonej ludności przemówił prezes obwodu zaolziańskiego Obozu Zjednoczenia Narodowego J. Waleczko, który powiedział:

            Najdostojniejszy Panie Prezydencie!

         Poczytuję sobie to za najwyższy zaszczyt, iż danem mi jest powitać Cię, Najdostojniejszy Panie Prezydencie i złożyć Ci hołd najwyższy imieniem społeczeństwa polskiego zrzeszonego w Obozie Zjednoczenia Narodowego na tej ziemi Zaolziańskiej, znad której przed wiekami wzniósł się Orzeł Biały ku wielkim dziejowym wzlotom.

         Tu w sercach zaolziańskiego ludu panowała zawsze wielka miłość Polski, a gdy już nie było wolności na polskiej ziemi, przetrwała ona w duszy prostego ludu, którego synów nie brakło na żadnym froncie polskim od 1863 roku, tam gdzie chodziło o zdobywanie wolności.

Toteż radość, szczęście i duma rozpierała serca nasze, kiedy na ostrzach bagnetów potężnej i bohaterskiej Armii Polskiej wniesiono Orła Białego za Olzę, czym spełniono wolę Wielkiego Marszałka J. Piłsudskiego.

Za to wyzwolenie składamy Ci Najdostojniejszy Panie Prezydencie, który jesteś uosobieniem Majestatu Najjaśniejszej Rzeczypospolitej – najgłębszy hołd i dziękczynienie.

Szczęście to najwyższe dla nas, że Polska, sztandar Orła Białego, godło mocy państwowej i Narodu zatknęła na tej ziemi, gdzie żyje odwiecznie polski lud, który na dnie swej duszy takie moralne skarby przechował, że mu je żadna przemoc i niewola wydrzeć nie zdołała.

Toteż te rzesze ludu polskiego za Olzą w najcięższych warunkach nie straciły wiary w wyzwolenie, które dzięki mądrym rządom Twoim Panie Prezydencie, dzięki bohaterskiej Armii Polskiej stało się dla nas rzeczywistością.

Dziś już wolni obywatele Rzeczypospolitej Polskiej, świadomi że państwo jest wyrazem tego co tworzy społeczeństwo, ofiarujemy mu swoje serca.  [...]


 

 

 

 

 

PAN PREZYDENT RP PROF. IGNACY MOŚCICKI

NA ZAOLZIU

 

 

Tak witaliśmy na Zaolziu naszych żołnierzy w pamiętnym roku 1938: