Jarosław Mrożkiewicz
Zapomniany życiorys śląskiego powstańca
|
Teksty Mikołaja Witczaka jr. z oryginalnych autorskich maszynopisów
zredagował i przypisami opatrzył
Jarosław Mrożkiewicz
Wydano w 85 rocznicę
wybuchu
III Powstania Śląskiego
Jastrzębie Zdrój 2006
cywilne ubranie nosi i tacy schodzili się
często. Do Nowego Roku było na ogół spokojnie, alarmujących wydarzeń
nie było. W święta i Sylwestra strzelanie było
wyjątkowo silne, jakby ostentacyjne - lud chciał widocznie
pokazać swą siłę i że mu prochów nie brak;
ziemia drżała! Po pierwszym stycznia 1919 roku odczuliśmy, że
przeciwnik staje się agresywny, nawet w
knajpach wiejskich; poszły rozkazy w teren i prowokacje zaczęły się
dla Niemców kończyć nie wesoło; było parę poważniejszych
incydentów, kilkadziesiąt rannych jak i uszkodzonych
budynków. Nie wiele spaliśmy w tych dniach,
stale nadchodziły meldunki. Wspomnieć tu muszę naszych
kurierów; byli to wręcz bajeczni ludzie,
niezawodni - nic wiejski listonosz, wiele, wiele im zawdzięczamy!
Jak już poprzednio wspomniałem nazywała się
nasza organizacja OGŚląsk i obejmowała teren rybnicki i większą
część powiatu pszczyńskiego. Nim przyjęliśmy
tę nazwę, nasza organizacja bojowa składała się z pojedynczych
grupek miejscowych, które na ogół trzymały się
dyrektyw uzgodnionych. Nie była to praktyczna forma
organizacji. Przestrzeń dzieląca pojęcia
„chcieć" i „umieć" była w tych warunkach zbyt duża. Nie była to
w ścisłym słowa znaczeniu organizacja
jednolita - były to organizacyjki działające oddzielnie, choć według tych
samych założeń. W miarę rozrastania się
organizacji stan ten okazał się nie do utrzymania
i postanowiliśmy wszystko złączyć pod jednym
kierownictwem (postanowienie to zapadło w Ligocie pod Rybnikiem
w mieszkaniu Lfudwika] P[iechoczka] końcem
listopada 1918 roku); powstała OGŚląsk92 dowodzona
jedną centralną komendą. Mógłby się zapytać: a
skąd braliście na to wszystko pieniądze, to przecież nie mało
musiało kosztować? Kosztować to kosztowało,
lecz każdy płacił z własnej kieszeni ile mógł i bez szemrania - ci,
co nic nie mieli byli wspierani przez tych, co
się dzielić mogli. Taka to już była wiara!
Rozdział VII-Rok 1919
Po dosyć rusznej nocy, dnia 11 stycznia 1919
roku nad ranem zbudził mnie i brata duży rwetes, który się
zbliżał do naszych sypialni. Aufmachen, Hände
höh!93 - a więc rewizja; do izb wpakowało się kilku żandarmów
i wojskowych; przyjechali Prussacy po nas,
cały batalion pod dowództwem kapitana Bauera, który się osobiście
zresztą, rzec muszę, przyzwoicie i kulturalnie
zachował. Batalion ten (zauważyłem później, że stan liczebny tego
baonu był dosyć niski, może coś powyżej 300
ludzi) obstawił całą wieś, nie tylko nasz dom; lkaemy i cekaemy
były strategicznie porozmieszczane, nie tylko
wycelowane w nasze okna, lecz jak później widziałem porozstawiane
od naszego domu aż do stacji kolejowej i
ściśle według regulaminu wymagającego ogień krzyżowy!
Rozpoczęła się rewizja - w takiej sytuacji
mówi się trudno! Ubraliśmy się więc i czekaliśmy, co będzie dalej.
Poprzewracali wszystko, szukali dokumentów,
oczywiście niczego nie znaleźli. Za to znaleźli dużo broni i amunicji,
głównie myśliwskiej, lecz z tej pozycji nam
nic nie groziło, bo mieliśmy obaj z bratem potrzebne papierki -
tej broni i amunicji było sporo, mały
arsenalik. Wszystko zabrali i z wyjątkiem jednego sztucera zwrócili nam
ten arsenalik po zwolnieniu nas z więzienia.
Rewizja trwała już dobrych parę godzin, gdy pojawił się nowy, za to
bardzo miły gość, doktor Cyran94 -
w jakim celu on przybył do dziś nie wiem - mogliśmy wymienić tylko parę
słów. Rewizja się skończyła, zabrano nas na
stację kolejową gdzie czekał pociąg (jak widać wszystko odbywało
się według zasady ganz genau) i ruszyliśmy do
Wodzisławia. Tu nas spotkała niespodzianka, dla nas obu bardzo
miła, dla Niemców chyba nie. Perony, stacja
kolejowa, pełne były ludzi, głównie górników z bliskich kopalń,
wśród których widziałem członków naszej
organizacji. Cała ta masa ludzi była bardzo podniecona -chcieli nas
odbić. Żandarmi nie wiedzieli, co robić,
patrzyli na aresztantów po prostu błagalnie, co nas wcale nie wzruszało.
Lecz stacja kolejowa była obstawiona również
wojskiem, widziałem kilka pozycji lkaemów; sytuacja stawała się
poważna, nie chciałem dopuścić do rzezi, która
niechybnie musiałaby nastąpić; otwarłem okno wagonu i przemówiłem;
wszystkiego tego było kilkanaście zdań;
prosiłem by nie podejmować interwencji gdyż na pewno
niedługo wrócimy, że jeszcze nie czas na
obrachunki. Ludzie się uspokoili i rozpoczęła się dalsza podróż do
więzienia przy sądzie okręgowym w Raciborzu95.
Przyjechaliśmy tam dotąd wieczorem, było ciemno i nie bardzo
się orientowałem, w jakim lochu mnie
zamknięto; domacałem się łóżka, na które położyłem się tak jak byłem
w ubraniu; nie było mi wesoło; nie wiedziałem
też, co się z bratem dzieje. Trzeciego dnia wieczorem powstał
przed celą hałas; po chwili weszło do celi
kilku oddziałowych i żołnierzy; oświadczono mi bym się przygotował
do drogi; na korytarzu spotkałem brata
otoczonego żołnierzami - miałem nie wesołe myśli. Zawieziono
' n
Autor zdecydowanie przypisuje
inicjatywę utworzenia POW Śl. grupie wywodzącej się z kierownictwa Obrony
Górnego Śląska, w której
oprócz braci Witczaków znaleźli się: Ludwik
Konieczny i Ludwik Piechoczek. W zebraniu, które odbyto się końcem listopada
1918 r.
w mieszkaniu Ludwika Piechoczka w Ligocie
wzięli udział: Józef Bula, Maksymilian Basista, Teofil Biela, Feliks i Józef
Michalscy,
Nikodem Sobik. L. Piechoczek,' w wydanej w 1934
r. w Rybniku książce: Powiat rybnicki w czasie powstań śląskich, napisał, że
doszło do
tajnego zebrania „kilku młodych ludzi",
których połączyła przysięga, „że nie spoczną, póki ziemi śląskiej zbrojną ręką
nie oderwą od Prus".
M. Witczak jr dodał, że L. Piechoczek rzucił
wtedy hasło utworzenia POW GŚ1. Patrz: P. Porwoł, Narodziny ruchu
niepodległościowego,
„Nowiny Wodzisławskie", nr 15 z
11.04.2001, str. 19.
" Wstawać! Ręce do góry! (niem.).
9 4 Emil
Cyran (1886-1966) - ur. w Bogunicach, psychiatra. Studia ukończył we Wrocławiu,
związany z „Zetem". W czasie I wojny pracował
w sanitariacie wojska niemieckiego, pomagając
wielu Polakom w uchylaniu się od służby wojskowej. W latach 1919-1921
organizował PCK
na Górnym Śląsku. Pracował w sanitariacie
powstań śląskich. We wrześniu 1939 r. jego nazwisko znalazło się na niemieckiej
liście gończej.
" Więzienie sądowe w Raciborzu Niemcy
nazywali „hórsingowym zdrojem". A.Wolnikówna, Agitacja, więzienie i
powstania, [w:] Pamiętniki
Powstańców śląskich, tom I, Katowice 1957, str.
70.
nas do Brzegu, gdzie zostaliśmy osadzeni w
tamtejszym więzieniu tym razem dłużej aż do pierwszych dni
marca.
Byliśmy pierwszymi więźniami politycznymi i
ten fakt dziś jeszcze uważam za duży zaszczyt dla siebie. Nasze
-resztowanie było jakby sygnałem dla
aresztowań dalszych; licznych na całym prawie terenie Śląska, głównie
• powiatach południowych, szczególnie zaś w
Rybnickiem. Toteż parę dni później do Brzegu przywieziono
-wieżą partię aresztantów. Zaciekawiło mnie to
i wyraziłem chęć do brania udziału w spacerach, jakie więźniowie
uprawiali; przypuszczenie sprawdziło się - w
kole spacerowiczów zobaczyłem trzech naszych, między inymi
jednego z braci Bułów z Rydułtów96 (był
to człowiek bardzo aktywny) - przywitanie było wprawdzie tylko
oczne", lecz za to bardzo serdeczne. W kółku
szedł przede mną ksiądz Ba[na]ś97, dobry Polak, taką miał opinię,
ecz wyglądał przybity; chciałem go trochę
pocieszyć; szepnąłem do niego: jak się macie księżulku? Otrzyma-
:m odpowiedź, jakiej się nie mogłem
spodziewać: „Bitte sprechen Sie Deutsch zu mir"98. Chyba
się nikt nie
dziwi, że już nigdy więcej w tych spacerach
nie brałem udziału. W kryminale agitowaliśmy oczywiście też; ci
ddziałowi byli bardzo ciekawi, co do
przyszłości Niemiec, Europy itp. i długie z nimi prowadziliśmy rozmowy,
."eden z nich zwrócił się później do nas
z protekcją, oświadczając, że ma służby prusskiej dosyć i pragnął żeby
rrzejść na polską służbę (tak się stało);
służył jak słyszałem w więziennictwie w Poznańskiem dobrze i wiernie.
NTie wiedziałem czemu nas do brzeskiego kryminału
przewieziono - wyjaśnienie, inaczej tak kapitalnej wiadomości
zrozumieć nie umiałem, wyczytałem w gazecie; w
rybnickim rewirze węglowym wybuchł powszechny
:rajk, pierwszy polityczny strajk po wojnie!
Racibórz był zbyt blisko położony ogniskom strajku - dlatego podwożono
więźniów politycznych daleko od tych ognisk
strajkowych! Rozmawiałem później nie raz na temat
igo pamiętnego strajku; wszyscy moi rozmówcy
bez wyjątku twierdzili, że strajk ten wybuchł głównie z powodu
aresztowań rozpoczętych dnia 11 stycznia 1919
roku.
limo, że mieliśmy w więzieniu dosyć literatury
i gazety, pobyt w kryminale nam się dłużył. W lutym odwiedził
"as nasz adwokat, który był najlepszej
myśli, znacznie lepszej niż my, bo prokuratura doręczyła nam przedtem
..kt oskarżenia, który między innymi zawierał
taka pozycję: „Angeklagt des Hoch und Landesverrates...einer
jeheimorganisation
anzugehören, die zum Ziele hat Teile von Deutschland abzutrennen und einem
fremden
Maat einzuverleiben"99, prócz
tego było jeszcze parę drobniejszych rzeczy: morderstwo, podpalenie, zamachy
• 'mbowe etc. i namowa do tego wszystkiego
oczywiście też. Razem to wszystko nie wyglądało ani nie rokowawesoło,
lecz nasz adwokat mimo wszystko twierdził, że
niedługo będziemy zwolnieni.
naszej organizacji nie robiliśmy roboty
papierkowej - rozkazy, instrukcje, raporty niszczyliśmy zaraz po
nrawdzeniu, nie robiliśmy spisów; dokumenty
„konieczne" przechowywaliśmy w miejscach poza Śląskiem,
¡edostępnych zupełnie dla Prussaków.
Lecz nie wykluczałem, że wśród naszych mógł być „kolekcjoner" osojwości
- czasem nasze rozkazy były istotnie
osobliwościami. „Kolekcjonerzy" trafiają się na całym świecie,
: ^zważania te robiły mnie markotnym i za
podejrzenia te jeszcze dziś się wstydzę - były całkowicie bezpod-
.awne, żadnej wsypy nie było. Nie spostrzegłem
atoli, by służba więzienna po doręczeniu nam aktu oskarżenia,
aczęła mnie traktować gorzej, czego się
spodziewałem. Kalefaktor stał się nawet więcej uczynnym niż był dochczas;
towarzyszył mu zwykle pomagier - więzień,
kiedy przynosił posiłki i wizyty były dosyć częste, bo
Tiiałem dużo papierosów; mimo dłuższych rozmów
nie mogłem się zorientować, co jest przyczyną tego przymiinia;
raz przyszedł z kalefaktorem taki pomagier, rzekłbym
typ istnie lombrosowski , i zapytał się całkiem
amiliarnie za co mnie przyskrzynili.
Odpowiedziałem, że za politykę. Na to on: „Mensch hast du Schwein - ich
tze wegen
Raubüberfall!"10'.
ik się te pojęcia z biegiem czasu zmieniają!
Kiedy w 1947 roku siedziałem na Mikołowskiej na oddziale śled-
-zym w Katowicach zapytał się mnie jeden
wyrokowy podczas sobotniego „skrobania" zarostu: „Za co pan
edzisz?" - Prawdopodobnie za politykę,
nie wiem dokładnie - „Oj, to nie dobrze, ale może będzie amnestia"-
A pan, za co siedzi? - „To głupstwo, dostałem
18 miesięcy za kradzież z włamaniem, ale na święta będę na pewno
już w domu".
Na początku marca podpadło mi, że oddziałowi
coś między sobą szepcą patrząc na mnie spode łba, lecz wcale
-,ie wrogo. Nazajutrz przed południem
przyszedł sam dyrektor więzienia i poprosił bardzo uprzejmie abym poszedł
za nim do kancelarii po papiery bo zostałem
zwolniony. Ubrałem się, zostawiłem wszystkie „kramy"
celi i wyszedłem na korytarz; tam czekał już
mój brat i przywitaliśmy się bardzo serdecznie. W kancelarii
świadczono nam, że zostaliśmy zwolnieni na
osobiste zarządzenie weimarskiego ministra sprawiedliwości,
Józef Buła (1892-1941) - ui\ w Rydułtowach. Od
stycznia 1919 r. komendant POW GŚ1. w pow. rybnickim, później szef sztabu w
Dowodźcie
Głównym POW GSL Aresztowny przez Niemców 16
sierpnia 1919 r. na dworcu w Pawłowcach. Uczestnik II i III powstania.
<siądz Banaś z Łubowic - zasłużony działacz
narodowy na ziemi raciborskiej. Od stycznia 1920 r. kierował w Raciborzu
Towarzystwem
Oświaty na Śląsku im. Św. Jacka.
Proszę mówić do mnie po niemiecku (niem.).
* Oskarżony o najwyższą zdradę państwa...
przynależny do tajnej organizacji, [chcącej] oddzielić od Niemiec [Górny Śląsk]
i przyłączyć [go]
do innego kraju (niem.).
Cesare Lombroso (1835-1909) - włoski
psychiatra.
Człowieku masz szczęście - siedzę z powodu
napadu (niem.).
doktora praw Landsbergera (czy Landsberga)102.
Wiadomość ta zaskoczyła nas. Kilka dni później dowiedzieliśmy
się, że nasz adwokat jest starym znajomym
ministra, komilitonem korporacyjnym. Kiedy się nasz adwokat
dowiedział jak nasze sprawy stoją, o co nas
oskarżają, pojechał do Weimaru i wyjednał tam nakaz zwolnienia101.
Odebraliśmy dokumenty i pojechaliśmy wprost do
Bytomia, do Podkomisariatu Rad Ludowych (była to naczelna
władza polska na Śląsku, choć była tylko filią
poznańskiego Komisariatu Rad Ludowych). Kierownikiem
Podkomisariatu był notariusz, doktor Czapla104.
Zaznajomiliśmy go jak to z nami było i co wszystko zdołaliśmy
zauważyć „po drodze" w ostatnich trzech
miesiącach i jakie wnioski się nam nasunęły - nasze sugestie wydawały
się za radykalne, dowiedzieliśmy się, że
rządzi właściwie wojsko, że rozszalał terror i że podjęcie akcji odwetowej
mogłoby jedynie sytuację pogorszyć. Na ogół był
jednak dobrej myśli na przyszłość („Francuzi na pewno
pomogą" itp.), lecz radził nam stanowczo
nie pokazywać się w Jastrzębiu i na pewien czas lepiej zamieszkać
poza Śląskiem, w żadnym wypadku nie angażować
się w jakiej bądź akcji. Pojechaliśmy oczywiście do Jastrzębia
aby się zobaczyć z matką, no i zorientować się
w sytuacji; zaskoczyło nas, że matka się wyprowadziła do
Raciborza za poradą naszego adwokata, gdyż
nasze aresztowanie ujemnie wpłynęło na jej stan zdrowia; lekarz
jej także poradził zupełny spokój i zmianę
środowiska. W Jastrzębiu spokoju mieć nie mogła, gdyż roiło się tu
od wojska i łapsów - Niemcy silnie obsadzili
granicę. Była to całkiem inna sytuacja niż na początku stycznia.
Odwiedziłem kolegów - były to tak piękne
spotkania, że trudno mi je opisać; nikt kto podobnych chwil nie przeżył
lego nie zrozumie; witali mnie bardzo
serdecznie i szczerze, tak jakbym wrócił z krainy cieni. Lecz każdy
mnie ostrzegał, że teraz nie ma żartów, że
jeśli tu zostanę to Niemcy mnie kropną (modne były w Niemczech
„zastrzelenia w czasie usiłowanej
ucieczki"). Toteż nie zawsze bywałem na noc w domu. Odwiedziliśmy
oczywiście
matkę w Raciborzu, która się tam dość znośnie
urządziła. Nawiązałem stare kontakty; stwierdziłem, że
organizacja się wcale nie rozsypała lecz jest
liczniejszą niż była w styczniu. To samo stwierdziłem w Pszczyńskiem.
Były to dobre wiadomości. Na zwołanym przeze
mnie zebraniu (dziś by się to nazywało na wysokim
szczeblu) postanowiliśmy robotę uaktywnić, bo
i tak nie mamy nic do stracenia. Dla zadokumentowania tego
faktu nadaliśmy dawnej OGŚląsk nową nazwę
POGŚląsk czyli: Polska Obrona Górnego Śląska; pomyślałem, że
wobec nowej réalité des choses105 należałoby
dla zagrożonych członków organizacji stworzyć schronisko, jak
również bezpieczny ośrodek dyspozycyjny dla
organizacji. Wybór padł na zaolziańskie Piotrowice'06, które
miało wygodny i stosunkowo bezpieczny dostęp
dla trzech powiatów południowych. Jak długo szło działaliśmy
z bratem w terenie; nie jedna przygoda musiała
Niemców przekonać, że nie sposób zadusić woli Ślązaków do
wolności. „Zaczynało być ciepło", jak się
wówczas mówiło, i to dla obydwu stron.
Pewnego dnia zostałem znów w Wodzisławiu
aresztowany i osadzony w tamtejszym więzieniu, lecz po paru
godzinach zwolniony dzięki interwencji naszego
adwokata; zdaje się, że o zwolnieniu zadecydowało wspomniane
już zarządzenie ministra sprawiedliwości. Od
tego adwokata dowiedziałem się zresztą, że aresztowanie
w dniu 11 stycznia 1919 roku i obecne zostało
zarządzone przez władze wojskowe, lecz inicjatorem obu aresztowań
był doktor Lukaschek107,
starosta rybnicki, ten sam co dziś działa w NRF.
Doszliśmy z bratem do przekonania, że nasza
działalność w terenie może grozić innym, z którymi się spotykamy
dekonspiracją i dobrze będzie na pewien czas przenieść
się do Piotrowic, zorganizować dotąd sieć przerzutową
i ewentualnie stworzyć coś w rodzaju sztabu
dla naszej organizacji. Tak się też stało. Urządziliśmy naszą kwaterę
w gospodzie Emila Krótkiego, która się stała w
niedługim czasie jakoby „Mekką" dla wszystkich prześladowanych
i zagrożonych. Napływali coraz to liczniej
ludzie nie mogący się w terenie dłużej utrzymać, głównie
członkowie naszej organizacji, lecz także
politycznie zagrożeni. Często wyjeżdżałem w teren w celach organizacyjnych
celem usprawnienia systemu przerzutowego i
informacyjnego - stworzyliśmy szyfry nadając omówio-
102 Otto
Landsberg - ur. w 1869 r., polityk niemiecki, minister sprawiedliwości w
rządzie Scheidemanna. Był w składzie oficjalnej delegacji
Republiki Weimarskiej, przybyłej do Paryża w
maju 1919 r. dla zapoznania się z warunkami traktatu wersalskiego.
"" 21 marca 1919 r. „Nowiny
Raciborskie" pisały: „Z Rybnickiego, bracia Witczakowie z Jastrzębia
powrócili już do domu. Znajomi
i przyjaciele sprawili im piękne
przyjęcie". Po kilku miesiącach w tym samym dzienniku ukazał się artykuł
rozwijający historię aresztowania
Witczaków: „Jastrząb w Rybnickiem. Rewolucyjny
skład broni. Nie tak dawno wszystkie gazety niemieckie głosiły z wielkim
triumfem i źle
tajoną radością, że w Jastrzębiu, w mieszkaniu
braci Witczaków (synów zmarłego dr. Witczaka, właściciela tutejszego zakładu
kąpielowego)
znaleziono bardzo poważny skład broni wojennej
i amunicji; rzekomo Polacy górnośląscy przygotowywali zbrojne wystąpienie
przeciw
republice niemieckiej, aby Górny Śląsk odebrać
przemocą. Gdy gazety niemieckie zaczęły wyliczać, ile to wozów broni i amunicji
różnorodnej
z Jastrzębia do Wodzisławia przewieziono, można
było rzeczywiście przypuszczać, że tam rzeczywiście coś być musiało takiego, co
zadawało kłam twierdzeniu gazet polskich. [...]
Sprawa samych braci Witczaków okazuje się w całkiem innym świetle, niż ją
gazety niemieckie
pierwotnie roztrąbiły. Trochę broni u nich
wprawdzie znaleziono, lecz była to broń myśliwska albo sportowa [...]".
Cyt. za: R. Kincel, U szląskich wód, str. 186.
"M Kazimierz Czapla
(1869-1930) - pochodził z Pomorza, studia prawnicze ukończył we Wrocławiu i w
Berlinie. Po osiedleniu się w Bytomiu.
w 1896 r. został pierwszym miejscowym polskim
adwokatem. Delegat na Sejm Dzielnicowy w Poznaniu, członek Naczelnej Rady
Ludowej. W styczniu 1919 r. objął funkcję
kierownika Podkomisariatu Naczelnej Rady Ludowej w Bytomiu. Za działalność na
rzecz przyłączenia
Górnego Śląska do Polski aresztowany przez
Niemców. W czasie akcji plebiscytowej przebywał w Sosnowcu i w Warszawie.
Rzeczywistość rzeczy (franc.).
"*' Piotrowice (obecnie Petrovice u
Karviny w Czechach) - gmina wiejska na Śląsku Cieszyńskim. W 1919 r. znalazła
tu schronienie duża
grupa działaczy niepodległościowych z terenu
Górnego Śląska, zagrożonych aresztowaniem. Utworzony tu obóz dla uchodźców,
położony
był nad rzeką Piotrówką.
107 Hans
Lukaschek (1885-1960) - prawnik, związany z partią Centrum, w latach 1916-1918
burmistrz Rybnika i komisaryczny landrat
rybnicki. Aktywnie współpracował z niemieckim
komisariatem plebiscytowym. Po II wojnie światowej aktywnie występował w
niemieckich
kołach ziomkowskich.
~i słowom, znakom i cyfrom znaczenie tylko
wtajemniczonym znane. Zaczęło nam brakować forsy, podróże
Uują i budżety nas wszystkich były na
wyczerpaniu; toteż jakiegoś dnia via Pszczyna pojechałem
: -oma kolegami do Bytomia aby stąd pomocy
uzyskać. Zaproponowałem nawet aby Podkomisariat wydeleał
do nas łącznika, najlepiej stałego. W tym
właśnie czasie, nie pamiętam już daty, w niedzielę odbyło się
• -anie w „Ulu"'08 tamtejszych
organizacji bojowych; było to zebranie POW, które opuścić musiałem przed
: nczeniem, gdyż spieszyłem się do Sosnowca,
gdzie omówić miałem sprawę wydatniejszej pomocy z adwo-
- :m Konstantym Wolnym109,
późniejszym marszałkiem Sejmu Śląskiego. Pomoc otrzymaliśmy w ramach
. : pomocy dla uchodźców. Po powrocie do
Piotrowic spotkałem tam licznych nowych gości i z innych powia-
Koźle, Racibórz); nasze linie komunikacyjne
musiały się przedłużyć. Pracy coraz to więcej przybywało.
1 ;echał
pewnego dnia Janek Wfyglenda], który się zadziwiająco długo potrafił utrzymać w
Raciborskiem,
e był główną sprężyną roboty bojowej. Nieco
później pojawili się bracia Zgrzebnibkowie"0 i
liczni dowód-
: jjedynczych formacji z Rybnickiego, także z
Pszczyńskiego. Nasz „sztab" zaczął pracować więcej systema-
. nie, mniej dorywczo niż przedtem. Obóz
piotrowicki rozrastał się i z tym nasze aspiracje; postanowiliśmy
gotować powstanie, którego wybuch
przewidzieliśmy na czas od trzeciej dekady kwietnia do początku
:" '.ca. Nie ustaliliśmy daty, gdyż w
tych warunkach mogły zajść wydarzenia mogące wybuch powstania czy
późnić czy to przyspieszyć. W miastach byliśmy
zbyt słabi, dlatego wydawało nam się, że powstaniem po-
"ta być objęte głównie powiaty
południowe: Pszczyna, Rybnik, Racibórz, z innych powiatów może Koźle
elkie Strzelce. Liczyliśmy jeśli się tu
rozpocznie, to okręg przemysłowy też ruszy. Naszym głównym celem
iać całemu światu znać, że okupacja prusska,
okrutny terror nie są w stanie zdusić wolę Ślązaków zrzuce-
. irzma prusskiego, że niezłomną wolą Ślązaków
jest połączenie się z macierzą. Postanowiliśmy ruszyć na
. - ąrękę, nie informując nikogo z tak zwanych
czynników oficjalnych. Nie pamiętam już dnia, zdaje się że to
•:ońcem kwietnia, przeprawiłem się z bratem,
kilkunastoma łącznikami na obraną kwaterę pułkową w tere-
-by stąd akcją kierować (Połomia"1).
Powstanie miało wybuchnąć dnia trzeciego. W dzień drugi przybył
r z Piotrowic i zawiadomił, że powstanie jest odwołane! Porozsyłałem
łączników ze stosownymi rozkazami
~ dokąd dotarli żadne nieszczęście się nie
stało. Niestety nie dotarli kurierzy wysłani z Piotrowic w Kozieli
tam w kilku miejscowościach powstanie istotnie
wybuchło"2, lecz wygasło po nadejściu kurierów. Po
ieniu potrzebnych spraw spakowaliśmy manatki i
ruszyli z powrotem do Piotrowic. W pół godziny po
. :czeniu naszej kwatery w Połomi zjawił się
tam silny oddział wojska niemieckiego, przeszukał ja i całą
.ę - na szczęście dla nas nie mieli psów tropicieli.
Przyszliśmy wieczorem w pełnym rynsztunku do Piotrodowiedzieliśmy
się zdumiewającej rzeczy, że Korfanty
przyleciał samolotem wojskowym do Sosnowca
tąd „zakazał powstania ze względów
międzynarodowych". To była hiobowa wiadomość: „Wielka Polity-
:aczęła się mieszać w nasze sprawy domowe -
gorzej, ci politycy musieli mieć informatora w naszym gro-
Długo zastanawiałem się nad niezrozumiałym mi
faktem, że Niemcy najechali moją kwaterę w Połomi;
- ie 1 i o tym wiedzieć: od kogo? w jaki
sposób? Możliwość zdrady wykluczam, gdyż tylko zupełnie pewni
.-:ani koledzy wiedzieli gdzie się w terenie
znajdujemy; byliśmy poza tym bardzo ostrożni, nie pokazywali-
>ię nikomu na oczy. Przypadek - może? Nigdy
tej zagadki nie rozwiązałem, za to stałem się ostrożniejszy.
w uchodźców się wzmógł, powstały kłopoty
kwaterunkowe. Musieliśmy to duże skupisko ludzi rozładooraz
wybrać nową kwaterę dla sztabu. W tym czasie
pojawili się w naszym obozie dwaj księża, ksiądz
i
3 tomiu - Rozbarku działał Dom
Polski „Ul" będący centrum polskiego życia społeczno-kulturalnego.
- [anty Wolny (1877-1940) - ur. w Bujakowie,
ukończył studia prawnicze we Wrocławiu, gdzie związał się z Towarzystwem
Akademi-
- 3 rnoślązaków i „Zetem". Przed wybuchem
I wojny pracował jako adwokat w Gliwicach. Po powrocie z wojny włączył się do
działańpowrotu
Śląska do Macierzy. Był jednym z założycieli
Podkomisariatu Naczelnej Rady Ludowej w Bytomiu. W Polskim Komisa-
: Plebiscytowym kierownik Wydziału Prawnego.
Wraz z W. Korfantym przygotowywał projekt autonomii Górnego Śląska i statutu
:znego województwa śląskiego. Z ramienia ChD
był posłem do Sejmu Śląskiego I, II i III kadencji. Marszalek Sejmu Śląskiego.
- _.:a Zgrzebniokowie: Alfons (1891-1937), Jan
(1897-1977) i Franciszek (1898-1919) pochodzili z Dziergowic. Związani z POW
GŚ1.
- d nich najważniejszą rolę odegrał Alfons
pseud. Rakoczy, komendant główny POW GŚ1. (sieipień 1919 r. - sierpień 1920
r.), później
.: :a komendanta Centrali Wychowania
Fizycznego. Członek Dowództwa Obrony Plebiscytu. W III powstaniu śląskim był
doradcą
• :>wym przy sztabie 1 Dywizji Wojsk
Powstańczych. M. Witczak jr ostro krytykował sposób dowodzenia sztabem przez
komendanta
- Zgrzebnioka. Ilustruje to protokół z zebrania
komendantów powiatowych POW GŚI. z 28 października 1919 r. Na żądanie
M.Witczaka jr.
jlendy odbyło się glosowanie mające wyłonić
komendanta, mimo iż wcześniej Zgrzebniok uzyskał jednogłośne poparcie. Kiedy
• potwierdził wybór A. Zgrzebnioka, M.Witczak
jr chciał się podać do dymisji. Protokolant zanotował: „Druh Witczak podnosi,
że
" :ejszy sztab pod kierownictwem druha
Zgrzebnioka był niedołężny i ślamazarny, wobec czego on nie może w organizacji
pracować",
za: E.Długajczyk, Wywiad polski na Górnym
Śląsku 1919-1922, Katowice 2001, str. 148. Odmienną, gloryfikującą ocenę
postaci
Zgrzebnioka przedstawiła H. Wolna w książce:
Komendant „Rakoczy" (Warszawa 1985).
:mia - wieś położona między Jastrzębiem Zdrojem
a Wodzisławiem SI. Działały na jej obszarze: Rada Robotniczo-Chłopska (listopad
. Kółko Rolnicze, Towarzystwo Oświaty na Śląsku
im. św. Jacka. Bardzo aktywna była miejscowa komórka POW GŚI. Z Połomi
. lodzili bracia Białeccy: Teodor i Szymon.
:zerwca 1919 r. odbyło się w Piotrowicach
zebranie kierownictwa POW GŚI. zwołane przez Józefa Dreyzę. Podjęto wtedy
uchwałę
:zczęciu powstania 22 czerwca 1919 r. 20
czerwca komendy powiatowe otrzymały rozkaz następującej treści: „Eksplozję
ustanawiamy
.edzielę dnia 22 czerwca 1919 roku. 10-ta
wieczór". Odpowiednie podpisy złożyli pod rozkazem Zygmunt Psarski i Józef
Dreyza. Na-
." miast zareagowała Naczelna Rada Ludowa
wysyłając do Sosnowca Wojciecha Korfantego by ten spacyfikowat powstanie w
zarodku,
ołanie rozkazu dotarło do oddziałów tuż przed
rozpoczęciem walki. Kurier nie dotarł jednak z rozkazem odwołującym do powiatów
elskiego i oleskiego, gdzie rozpoczęły się
szybko stłumione przez Niemców wałki. Obóz w Piotrowicach zapełnił się
uchodźcami.
_rł m.in. komendant powiatu kozielskiego Karol
Grzesik.
Brandys (młodszy)"3 i
ksiądz Paflarczyk"4]. Ksiądz Brandys wysunął myśl abyśmy koniecznie
wybrali komendanta
organizacji wojskowej (w tym czasie
nazywaliśmy naszą organizację POW, choć obejmowała jedynie
powiaty południowe i kozielski - już w drugiej
połowie grudnia 1918 roku uchwaliliśmy na zebraniu powiatowym
przyjęcie dla naszej organizacji bojowej nazwę
POW jako nazwę ogólnośląską, lecz dla naszej starej wiary
nazwa „Obrona" pozostała familiarniejszą;
wysunął on też myśl aby organizacja była jednolita i obejmowała
cały teren Śląska pod dowództwem stałego
komendanta i sztabu, pozatem powinien komendant wyjechać do
Warszawy i tam nawiązać potrzebne kontakty i
uzyskać pomoc. Dotychczas nasz sztab pracował złożony
z 12 czy 13 osób wybranych ze starszyzny
powstańczej na zasadzie kolegialności, to znaczy przewodniczącym
każdego zebrania był zawsze inny członek tego
sztabu, który tylko w tym dniu był princeps inter pares"5.
Propozycja
księdza Brandysa oznaczała zasadniczą zmianę w
strukturze dyspozycyjnej. Sugestie księdza Brandysa
miały wszakże pewne cechy atrakcyjne. Nie
zdawaliśmy sobie atoli sprawę, co „wszystko za tym siedzi". Otóż
w „Ulu" powstała POW miała
błogosławieństwo dwóji (obozu legionowego) - myśmy żadnego błogosławieństwa
nie mieli i to z żadnej strony. Byliśmy
„samorodni". Dlatego też reagowaliśmy na sugestie spoza naszego
środowiska nie zawsze po myśli sugestorów. To
dla tych panów był stan nieznośny. Obóz legionowy uważał, że
wyłącznie on ma monopol czy patent na wolność
(tak się wówczas mówiło), zaś politycy uważali za niedopuszczalne
by im ktoś „nieodpowiedzialny" kombinacje
polityczne krzyżował... My zaś, ze skruchą przyznaję, byliśmy
istotnie trudnym elementem - politykierów nie
bardzo poważaliśmy, legionistom zaś zaprzeczaliśmy zupełnie
prawa wnoszenia pretensji do interesu, w
którym ani jednym wkładem nie brali udziału. Mieliśmy wstręt do
jakiej bądź postaci kurateli. Mieliśmy poza
tym ten brzydki zwyczaj prawić każdemu w oczy co myślimy i jeśli
była potrzeba mówiliśmy twardo i bez ogródek.
Ksiądz Brandys (obaj księża Brandysowie"6 byli
oddani Korfantemu)
zaproponował na komendanta Alfonsa
Zgrzebnioka. Otóż Zgrzebniok był z tej samej kasty co Brandysowie,
wprawdzie nigdy święceń kapłańskich nie
otrzymał ale mimo to był „przynależny". Jest wcale możliwe
nawet, że Brandysowie uprzednio uzgodnili
kandydaturę Zgrzebnioka z Korfantym. Nie lubiliśmy go szczególnie,
bo trochę za dużo pił lecz nie mieliśmy do
niego żadnych specjalnych pretensji lub zastrzeżeń. Był to człowiek
słaby lecz nikomu nie ciążył na nerwach,
jednym zdaniem dało się z nim żyć. Postulat księdza Brandysa
choć miał pewną atrakcyjność nie entuzjazmował
nas i na pytania co o tym sądzimy odpowiadaliśmy na ogół
wymijająco; sprawa wlokła się tak przez
kilkanaście dni, aż na jednym z zebrań wypłynęła sprawa „komendanta".
Ksiądz Brandys zaproponował obranie Alfonsa
Zgrzebnioka na komendanta POW Śląsk. Został ostatecznie
wybrany, kilku z nas wstrzymało się od
głosowania, co było w naszym środowisku wydarzeniem prawie, że
nieznanym. Wybór ten był czymś w rodzaju
thermidora"7 naszej organizacji. Przedtem mieliśmy zupełną
swobodę
wybrania lub odwołania komendanta zależnie od
sytuacji. Wybór komendanta stałego zniósł taką możliwość,
sam zamiar zmiany trąciłby rokoszem lecz wybór
ten poniekąd ustabilizował naczelną władzę POW.
W konsekwencji tego wyboru powstał sztab:
szef sztabu - J[ózef] Bu[ła],
wydział organizacyjno-operacyjny - ja,
wydział informacji i propagandy - Janek
W[yglenda] (zastępca komendanta).
Były jeszcze inne wydziały, na przykład
artylerii, której nie było - K[arol] Grze[sik"8],
łączności (czysto techniczny) - [Leon]
Murł[owski], aprowizacji, zaopatrzenia itp.
Zaistniała konieczność wyszukania dla tego
aparatu sztabowego nowej siedziby.
Jan Brandys (1886-1970) - ur. w
Pawłowicach-Dębinie. Zasłużony działacz narodowy z Górnego Śląska, uczestnik
powstań śląskich i akcji
plebiscytowej. Po ukończonych w 1912 r.
studiach teologicznych we Wrocławiu przyjął święcenia kapłańskie. Posługę
duszpasterską rozpoczął
w Jastrzębiu i w Strzelcach Opolskich. W 1919
r. został kapelanem 1 Pułku Strzelców Bytomskich. W III powstaniu dowodził
oddziałem
operującym na linii Odry. Do wybuchu II wojny
był proboszczem w kościele św. Barbary w Chorzowie. W czasie II wojny na
emigracji
w Anglii. W 1947 roku został dziekanem dekanatu
Londyn. Tam też dosłużył się stopnia generała.
114 Franciszek
Palarczyk (1887-1961) - ur. w Baranowicach. Absolwent Wydziału Teologii
Uniwersytetu Wrocławskiego. W 1912 r. przyjął
święcenia kapłańskie. Za aktywną działalność w
polskich organizacjach społeczno-narodowych w okresie plebiscytowym, ksiądz
Palarczyk
został przez władze kurii wrocławskiej
przeniesiony z Lipin do Szobiszowic. W III powstaniu pełni funkcję kapelana
pułku gliwickotoszeckiego.
W 1924 r. objął parafię w Biertułtowach i nadal
angażował się w walce o polskie interesy narodowe na Górnym Śląsku.
W czasie okupacji przebywał na terenie
Generalnej Guberni. Po zakończeniu II wojny powrócił do swej parafii.
115 Pierwszy
wśród równych (łac.).
116 Mowa
o księdzu generale Janie Brandysie i jego bracie - księdzu Pawle Brandysie
(1869-1950) - zasłużonym działaczu narodowym i pośle
polskim do Reichstagu. Był proboszczem parafii
w Dziergowicach, którą musiał opuścić za zaangażowanie się w akcję
plebiscytową.
W okresie międzywojennym był senatorem RP z
ramienia Chrześcijańskiej Demokracji.
117 Przewrót
thermidoriański z 1794 r. przyniósł obalenie dyktatury jakobinów w czasie
wielkiej rewolucji francuskiej.
" s Karol Grzesik (1890-1939)
- ur. w Siedliskach. Przed wybuchem I wojny aktywnie działał w organizacji
„Zet". Po demobilizacji z armii
niemieckiej, w 1919 r. wstąpił do POW GŚ1.
gdzie pełnił funkcję komendanta na powiat kozielski. Zapisał się jako jeden
najwybitniejszych
dowódców powstańczych. Organizował inspektorat
w Bytomiu. W III powstaniu pełnił funkcję zastępcy dowódcy Grupy „Wschód".
Był
głównym bohaterem wydarzeń związanych z
„buntem" Grupy „Wschód". W okresie międzywojennym poseł na Sejm RP
(1928-1930).
W Sejmie Śląskim IV kadencji pełnił funkcję
marszałka. Aktywny działacz NChZP i OZN. W latach 1937-1939 był prezydentem
Chorzowa.
Wybór padł na Strumień11J. Nim
pozwolę sobie opisać „etap strumieński", będzie nie od rzeczy antycypować
naświetlenie profilu społeczno-politycznego
południowych powiatów, na terenie których wyłącznie działaliśmy
przed powstaniem sztabu strumieńskiego.
Powiaty te były rolniczo-przemysłowe; zakłady przemysłowe były
..podmiejskie", co miało dla naszych
założeń bojowych duże znaczenie; w zakładach tych pracowali przeważnie
ludzie pochodzący z czysto rolniczych okolic
tych powiatów. Organizacje polityczne, zawodowe, właśnie w tym
czasie zaczynały nabierać rozmachu, lecz
trudno było ustalić na przykład kto ma więcej wpływu: NPR120,
PPS121, czy „korfanciarze". Ci byli bardzo
aktywni, rozpoczęli organizować tak zwane Chrześcijańskie Związki
Zawodowe, moim zdaniem głównie w celu wyparcia
CZZP122 - organizacji lewicowej i osłabienia ZZP123,
która
była najliczniejszą organizacją zawodową.
Organizacji chłopskich nie odczuwało się zupełnie - chłopi byli zorganizowani
w różnych kółkach rolniczych, mieli wpływy w
bankach ludowych etc. W naszej organizacji odgrywali
pewną rolę bardzo aktywni członkowie Tajnej
Organizacji Młodzieży Ludowej124, organizacji powstałej
z zanikłego ruchu eleuteryckiego; była to
organizacja społecznie radykalna, może nawet o obliczu ascetycznym,
:ępili ją zajadle Prussacy; przynależność do
niej (udowodniona) kosztowała z reguły kilka lat więzienia. Według
mej opinii wpływ tych ludzi na psychikę
Ślązaków tak pod względem politycznym, narodowym i etycznym nie
należy niedoceniać. Na ogół jednak istotny
profil społeczno-polityczny nie można chyba na te czasy określić
ako zdecydowany, raczej była to „równowaga
chwiejna".
W przeciwieństwie do tego stanu było oblicze
narodowe - to było całkiem polskie; wyrażało się ono nieza-
-hwianą i zdecydowana wolą za wszelką cenę połączenia
się z macierzą.
Nim został dokonany wybór stałego komendanta
POW, zreformowałem akcję bojową w następujący sposób.
Dotychczas były zamachy, akcje odwetowe
dokonywane na rozkaz z góry przez formację danego odcinka tere-
-3wego. Jak już wspomniałem, komendanci
odcinków mieli w wyjątkowych lub naglących wypadkach całkowitą
swobodę działać na własną rękę bez wyraźnego
rozkazu z góry i z tego „prawa" też swobodnie korzystali.
Z tym wiązało się atoli niebezpieczeństwo
dekonspiracji wskutek rozpoznania członków organizacji przez obyateli
danego odcinka terenowego. Otóż zaproponowałem
stworzenie specjalnych oddziałów bojowych (bojóek),
którym organizacja odcinkowa dostarczyć
powinna potrzebnych informacji, może i osłony lecz
zasadzie nie powinna w samej akcji brać
udziału. Propozycje moje zostały przez starszyznę przyjęte bez
orzeciwu; wydałem więc stosowne rozkazy;
powstało pięć bojówek125 (później było ich więcej) - „piątek".
Dowódcami byli: O. Ja., J. Kr., P[aweł]
St[ania126], Pfaweł] Grfzonka], H[enryk] He[rman127].
Były to oddziały wręcz wspaniałe; odznaczały
się bezprzykładną odwagą, poświęceniem i karnością - składały
ę z ludzi doborowych w całym tego słowa
znaczeniu i im jesteśmy winni największej wdzięczności i pamięci;
-;e zawiedli nigdy, chyba że zrobili więcej
niż wymagał rozkaz.
;ztab
POW Śląsk objął swą działalnością cały teren Śląska, to znaczy ściśle „teren
plebiscytowy". Mówiło się
>tatnio o mającym się odbyć plebiscycie;
nie wiedzieliśmy nic dokładnego, wiadomości były sprzeczne; jedni
•sierdzili, że plebiscyt będzie na pewno, inni
że to rzecz wątpliwa, inni że do tego nie chcą dopuścić Anglicy
. -n Wyglenda wymienił powody, dla których
dowództwo POW GŚ1. przeniosło się z Piotrowic do Strumienia: brak lokum w Piotrowicach.
- modniejsze położenie Strumienia, konieczność
odseparowania się od niespokojnej, ciągle wiecującej grupy uchodźców w
Piotrowicach.
- _:rz: J.Wyglenda, Plebiscyt i powstania
śląskie, Opole 1966, str.57.
Narodowa Partia Robotnicza powstała w 1920 r.
poprzez połączenie Narodowego Związku Robotniczego (b. zaboru rosyjskiego) i
Naro-
.. wego Stronnictwa Robotniczego (b. zaboru
pruskiego).
^ -olska Partia Socjalistyczna - do 1919 r.
działała pod nazwą PPS Górnego Śląska.
" Centralny Związek Zawodowy Polski -
organizacja związkowa powiązana z PPS. Utworzony w Oświęcimiu w 1913 r. CZZP
reprezento-
--ny był w Polskim Komisariacie Plebiscytowym.
" Zjednoczenie Zawodowe Polskie - centrala
związkowa polskich robotników powstała w Bochum, w 1902 r. Wybitnym działaczem
był
zef Rymer. Organizacja była mocno zaangażowana
w akcję plebiscytową a jej działacze brali udział w powstaniach śląskich.
• Członków Tajnej Organizacji Młodzieży Ludowej
zwano potocznie „TOML-ikami". Pełna nazwa tej organizacji to Związek Towarzystw
mośląskiej Młodzieży Ludowej. Powstała w 1912
r., skupiając w swoich szeregach zakonspirowanych po procesach z lat 1904-1905
Elsów" i członków organizacji „Zet".
- wstałe na Górnym Śląsku powstańcze bojówki
miały być przeciwwagą dla bojówek niemieckich (Stosstrupen). Działały u boku
komen-
-Jitów rejonowych POW GŚ1. Bojówki lotne
składały się z czterech bojowców i jednego dowódcy. Oprócz wymienionych przez
I Witczaka jr. „piątek", dowództwo POW
GŚ1. utworzyło „Samoobronę kopalń, hut i kolei", opartą na systemie
„dziesiątek". Jej celem była
;hrona zakładów przemysłowych.
-jweł Stania - pochodzący z Pielgrzymowic,
bliski współpracownik i towarzysz broni braci Witczaków. Dowódca jednej z
„piątek" -
owek zorganizowanych przez M Witczakajr. W czasie
bitwy godowskiej w I powstaniu celnym ogniem karabinu maszynowego raził
rprzyjacielskie pozycje. W 111 powstaniu
dowodził kompanią karabinów maszynowych w 13 żorskim pułku piechoty. L.
Piechoczek
swojej książce Powiat rybnicki w czasie powstań
śląskich przytoczył słowa niemieckiego oficera z napisanej przez niego
broszury, które
inoszą się do działań oddziału karabinów Pawła
Stani: „Nie ludzi mieliśmy naprzeciw siebie, lecz jakieś piekielne maszyny,
działające
prost automatycznie, w jakimś transie przedśmiertelnym".
Cyt. za: B.Cimała, Pułk żorski w III powstaniu śląskim, [w:] Nad Odrą, Olzą
Bierawką podczas III powstania śląskiego,
Materiały z V Ogólnopolskiego Seminarium Historyków Powstań Śląskich i
Plebiscytu zorgani-
•wanego w dniach 27-28 maja 1993 roku w
Rybniku, Wodzisławiu Śląskim i Raciborzu, Praca zbiorowa pod redakcją Zbigniewa
Kapały
Wacława Ryżewskiego, Bytom 1995, str. 200-201.
H[enryk] Hefrman] - ur. w 1895 r. w
Pielgrzymowicach. W czasie I wojny światowej w armii niemieckiej. Z inspiracji
braci Witczaków
.orzył w południowej części powiatu
pszczyńskiego zbrojną organizację konspiracyjną, nazywaną przez M. Witczakajr.
bojówką, formale
działającą pod przykrywką Towarzystwa Śpiewu
„Cecylia". Przebywał w obozie w Piotrowicach. Brał udział w trzech
powstaniach
ąskich. Po II powstaniu wstąpił do policji
plebiscytowej. W latach dwudziestolecia międzywojennego był funkcjonariuszem
Policji Wojejdztwa
Śląskiego. E. Długajczyk, Wywiad polski...,
str. 404.
i tak w kółko. My zaś na ogół twierdziliśmy,
że sprawę wolności „wszystkiego ludu śląskiego" nie można uzależnić
od koniunktur lub kombinacji politycznych lecz
wolność trzeba zdobyć czynem, to jest powstaniem zbrojnym
i do tego celu trzeba się dobrze i szybko
przygotować. Takie zdanie mieli wszyscy należący do naszej organizacji,
obojętnie do jakiej partii czy wyznania
należeli. Taka jednomyślność musiała trafić i do świadomości
polityków oficjalnych, którzy w swoim
wierzeniu Francuzom uważali powstanie zbrojne za niepotrzebne, lecz
nie negowali już potrzeby powstania
organizacji wojskowej, choćby tylko dla dokonania jakiejś „zbrojnej
demonstracji".
Byli i tacy politycy (mniejszość), którzy
uważali nasze stanowisko za realne i słusznie - siecher jest
siecher, jednakowoż z różnymi zastrzeżeniami,
głównie co do ustalenia czasu i celowości powstania (Rybarz128
i inni). W tym była istotnie racja, lecz
uznanie zasady uzgodnienia terminu wybuchu powstania nie powinno
naszym zdaniem oznaczać odwlekania powstania w
nieskończoność; pod tym względem mieliśmy już jedną
nauczkę. Po drugie nie można konspirować przez
całe lata; konspirowanie musiałoby w takim czasie degenerować,
mętnieć, co w konsekwencji doprowadziłoby do
rozkładu organizacji albo co jest prawdopodobniejsze, do
wybuchu samoczynnego. Możliwość takiego
samozapłonu nie raz była rozważana na posiedzeniach naszego
sztabu. Otóż przeprowadziliśmy się do
Strumienia. Nasza obecnie ogólno śląska organizacja nazywała się teraz
POW Śląsk. Nasz komendant w towarzystwie
księdza Brandysa i świty pojechał do Warszawy. Powrócił po
ośmiu czy dziesięciu dniach i pierwsze co nam
podpadło, nasz komendant nie nosił już jak zwykle bryczesów
lecz długie czarne spodnie. Oświadczył nam z
godnością, bo ktoś z nas go o te czarne portki zaczepił, że nosić je
będzie dopóty nie pokona wroga. Oklasków
wszakże nie zebrał; zrozumieliśmy, że pewna legenda nie poszła
w las. Poprosił nas na zebranie, bo na do
zakomunikowania bardzo ważne wiadomości. Otóż Warszawa nam
przyobiecała wszelką pomoc i to jest mur beton
- znamienny to zwrot bo istotną pomoc dać tylko mogła dwója
za zgodą obozu legionowego, ściśle jedynego
szefa tego obozu. Zaczęliśmy się pytać jak przyobiecana pomoc
będzie wyglądać detalicznie, szczególnie
materiałowa - broń, amunicja, żywność, odzież itp. Odpowiedział, że
przywiózł coś forsy, że przyjedzie na stałe do
naszego sztabu oficer łącznikowy i że ten cały problemat pomocy
z nami załatwi. Przyjechał kapitan Ps[arski129]
- stary znajomy, którego w krótkim czasie wszyscy polubiliśmy.
Nie mieliśmy żadnych podstaw poddać te
wiadomości w wątpliwość i tu byliśmy naiwni jak przyszłość wskazała
- wszystko ustaliliśmy lecz dostaliśmy mało.
Zabraliśmy się do roboty. W czasie nieobecności Zgrzebnioka
zdołaliśmy zorganizować łączność z terenem, w
celu ułatwienia komunikacji potworzyliśmy
w miejscowościach granicznych od Oświęcimia do
Piotrowic placówki; przez to odciążyliśmy równocześnie
przeludniony obóz powstańczy w Piotrowicach, w
którym pozostał bardzo energiczny, odważny
i przedsiębiorczy kolego Iks[al], o którym
jeszcze będzie mowa później. To wszystko działo się, jeśli się nie
mylę, w drugiej połowie lipca 1919 roku. Nim
się do Strumienia przenieśliśmy, odwiedziłem swoje strony.
Przekonałem się, że wzdłuż granicy i dalej w
powiecie rybnickim porozmieszczane zostały liczne placówki
wojska - Grenzschutz. Byli to żołnierze
Regiment Hasse130. Dowództwo 1 baonu tego pułku stacjonowało
ponoć
w Wodzisławiu, drugiego zaś w
Pielgrzymowicach, w dobrach barona von Reitzenstein13'. Z
dyslokacji posterunków
wojska wnioskowałem, że Niemcy coś przeczuwają
bowiem posterunki pułku Hasse (można było przynależność
do tego pułku łatwo rozpoznać, żołnierze
nosili na lewym ramieniu naszywki czarno - biało - czerwone),
jak widziałem w kilku wsiach, badali bardzo
skrupulatnie wszystkich przechodniów. Widziałem oczywiście
przedtem, że granica jest obsadzona wojskiem,
lecz to co widziałem na własne oczy było dla mnie rewelacją.
W dniu kiedy zamierzałem wracać do Piotrowic
otrzymałem wiadomość od pewnego gospodarza z Jastrzębia
Górnego (J[akub] Moł[drzyk132]
- jeszcze żyje), u którego miałem ukrytą broń i inne materiały; dał mi znać
abym przyszedł do niego w bardzo ważnej
sprawie. Otóż zięciem Jfakuba] Moł[drzyka] był doktor
1211 Edward Rybarz (1884-1940) - ur. w Suminie. Swoją patriotyczną
działalność rozpoczął od ukończenia w 1906 r. seminarium Wincentego
Lutosławskiego w Krakowie. Był członkiem ruchu
„Eleusis", za co został uwięziony przez władze pruskie. Występował jako
delegat na
Sejm Dzielnicowy w Poznaniu. Współtworzył POW
GŚ1. i reprezentował ją na spotkaniu 3 stycznia 1919 r. z J. Piłsudskim, gdzie
działacze
górnośląscy domagali się od Warszawy wsparcia
zbrojnego.
129 Zygmunt
Psarski - kapitan wojska polskiego. W czasie I wojny walczył w oddziałach ( Korpusu
Polskiego. Jeden z głównych organizatorów
POW w Wielkopolsce. W marcu 1919 r. przybył do
Sosnowca, by zaangażować się w przygotowanie akcji niepodległościowej na
Górnym Śląsku. Pełnił funkcję oficera
łącznikowego ze sztabem POW w Strumieniu. Rozkazem z 28 kwietnia 1919 r. szef
sztabu dowództwa
w Poznaniu mianował Z. Psarskiego „kierownikiem
organizacji sił zbrojnych na Śląsku". E. Długajczyk, Wywiad polski...,
str. 122-123.
"" Regiment Hasse - niemiecki korpus
ochotniczy, utworzony w listopadzie 1918 r., pod dowództwem płk Ernsta Hasse.
Tworzyły go trzy
baony piechoty o łącznej ilości 1400 żołnierzy.
Dowódcąjednego z baonów był wspominany przez M.Witczaka jr. kpt. von
Reichenbach.
Oddziały korpusu przybyły na Górny Śląsk w
styczniu 1919 r. Rozlokowano je w rejonie Gliwic, Mikołowa, Pszczyny i Rybnika.
Regiment
Hasse brał udział w tłumieniu I powstania
śląskiego. Po rozwiązaniu, w lutym 1920 r. wszedł w skład 108 Pułk Piechoty
Reichswehry.
1 , 1 Karol Egon von Reitzenstein (1873-1924) - niemiecki baron, właściciel
dóbr rycerskich w Pielgrzymowicach, które odziedziczył po ojcu
Ferdynandzie von
Reitzenstein. Ożeniony z Marią von
Strachwitz. W 1903 r. wybudował dwór w Pielgrzymowicach. Aktywnie działał na
rzecz podtrzymywania niemczyzny na Górnym
Śląsku, przez co M.Witczak jr określa go „hakatystą". Był posłem do
Reichstagu. W 1908 r.
miał kandydować z ramienia partii Centrum w
wyborach uzupełniających za księdza Aleksandra Skowrońskiego, którego
antypolsko nastawiony
kardynał Kopp zmusił do oddania mandatu. Po
1922 r. aktywnie działał wśród mniejszości niemieckiej na Górnym Śląsku. Był
posłem
do Sejmu Śląskiego. Po utworzeniu Volksbundu
został wybrany jego pierwszym prezesem.
" 2 Jakub Mołdrzyk
(1880-1959) - gospodarz z Jastrzębia Górnego. Postać J. Mołdrzyka pojawia się
na kartach wspomnień M.Witczaka jr..
który musiał go darzyć bezgranicznym zaufaniem,
skoro w jego domu umieścił główny skład broni jastrzębskiej POW GŚ1.. Jak dziś
wspomina
jego syn Jan, po strzelaninie opisywanej przez
M.Witczaka jr., która rozegrała się pod domem Mołdrzyków, Jakub został
postawiony
przed niemieckim sądem. J. Mołdrzyk po II
wojnie kontaktował się z M.Witczakiem jr. dzięki pośrednictwu listonosza. Jego
grób znajduje
się na cmentarzu w Jastrzębiu Górnym. Ze
starego domu Mołdrzyków zachowały się do dziś jedynie budynki gospodarcze.
Matuszczyk133,
podówczas jeszcze sekretarz Wojciecha Korfantego. Matuszczyk miał jakieś ważne
papiery,
które winien był zawieźć jak najszybciej do
bawiącego w Poznaniu Korfantego. Miałem Matuszczykowi ułatwić
przekroczenie granicy i to całkiem
bezpiecznie. Nie bardzo mi się to uśmiechało. Tak zwanego bezpiecznego
przejścia po prostu nie było w tej sytuacji.
Matuszczyka nie znałem zupełnie, no i te bardzo ważne papiery -
przyznaję, bałem się takiej przeprawy. Ale cóż
było robić. Postanowiliśmy więc, że „doktor" Mfatuszczyk] będzie
udawał ginekologa z Pszczyny, miał bowiem z
tamtejszego starostwa zaświadczenie, ze udaje się do Gołkowic.
Posłałem do mego mieszkania po torbę z różnymi
narzędziami ginekologicznymi (spadek po moim tacie).
Tak uzbrojony „doktor medycyny"
Matuszczyk udawał się do „ciężkiego porodu", jakiego się spodziewano
w rodzinie Robenków, właścicieli gospody w
Gołkowicach. Sam przebrałem się „na cywila", pożyczając płaszcz
: czapkę od wspomnianego J[akuba] Moł[drzyka],
Podróż postanowiliśmy odbyć furmanką jednokonną - ja jako
woźnica. Rogatywkę, sztucer myśliwski
przykryłem na dnie wozu sianem, obok mnie usiadł chłopak, który miał
odstawić z powrotem z Gołkowic furmankę i podróż
się rozpoczęła. Pierwsza rewizja odbyła się w Jastrzębiu
Górnym, druga na rozdrożu w Jastrzębiu Dolnym,
trzecia na skrzyżowaniu szos w Mszanie (przez Zdrój oczywiście
nie jechałem), czwartą niedaleko cegielni w
Moszczenicy134, piątą na granicy Gołkowic - wszystko poszło
jak po maśle, Matuszczyk wspaniale odegrał
swoją rolę, mną jako woźnicą się nie interesowali. Wieczorem
dojechaliśmy do Robenków od strony podwórza.
Zrzuciłem przyodziewek cywilny, wsadziłem rogatywkę, zawiesiłem
sztucer na lewym ramieniu i wziąłem swego 9 mm
- dziesięciostrzałowego Steyra w prawą rękę. Powiedziałem
doktorowi Matuszczykowi, że przekroczymy
granicę - wskazując kierunek spluwą - trzeba będzie
jednego wypić. W knajpie była zabawa taneczna;
weszliśmy na korytarz przecinający cały budynek; z tego korytarza
prowadziły drzwi do szynkwasu; drzwi były
przychylone, nogą je otwarłem na oścież i - zesztywniałem.
Na wieszakach wisiała broń i w salce tej było
siedmiu czy ośmiu żołnierzy Regimentu Hassę, lecz ci też zesztywnieli.
W dużej sali obok było ich więcej, rżnęła tam
muzyczka i tańczyli. Steyra z odwiedzionym kurkiem -
broń ta wyglądała istotnie imponująco -
skierowałem odruchowo w kierunku tych ośmiu musztrując jednego po
drugim. Powiedziałem im aby stanęli pod ścianą
i założyli ręce za głową. Byli rozumni z wyjątkiem jednego
młodego szczeniaka, lecz ten także stał się
potulnym kiedy Steyra skierowałem w jego brzuch. Bodaj oni myśleli,
że na korytarzu mam jakiś większy oddział
zbrojny - inaczej sobie tej potulności nie mogę tłumaczyć. Poszedłem
do szynkwasu, zamówiłem dwa koniaki, zawołałem
na doktora Matuszczyka. Ten atoli się nie zjawił. Wypić
musiałem sam, zapłaciłem (tak - zapłaciłem) i
zacząłem odwrót, jeszcze raz „musztrując" tych pod ścianą.
Wyszedłszy na korytarz, kilka susami znalazłem
się przed gospodą. Kilkanaście metrów dalej było siano w kopcach,
wsunąłem pistolet w kieszeń i położyłem
sztucer na kopcu siana czekając na pościg - lecz nikt za mną
z salki nie wyszedł. Poszedłem więc w kierunku
granicy wołając po drodze doktora Matuszczyka. Niedaleko
samej granicy było zboże nie koszone, tam się
on zaszył. Dał o sobie znać - „Pst, Pst" - odetchnąłem i to bardzo
głęboko. Jeślibym był miał „ważne
papiery", byłbym na pewno tak postąpił jak on. Dotarliśmy późnym wieczorem
do naszej kwatery u Krótkiego, opowiadania nie
było końca, zbyt często musiałem się trącić z kolegami
kieliszkiem i nie pamiętam zupełnie jak się
ten wieczór skończył. Nazajutrz doktora Matuszczyka już nie było
nigdy więcej go w życiu nie widziałem - zginął
bowiem w tajemniczych warunkach parę lat później (po rozejściu
się z Korfantym) w Toruniu.
O mej przygodzie było dość głośno, co pewnym
bardzo aktywnym wiarusom nie dało spać spokojnie i tak pewnego
przedpołudnia zobaczyłem, że do naszej kwatery
zbliża się szosą zbita kupa ludzi; spostrzegłem, że dwóch
z nich ma założone ręce za głową. Zdębiałem -
byli to; L[eu]t[nant] Eberding, dowódca placówki Regiment
Hassę w Gołkowicach - Skrbeńsku oraz jeden
kapral. Jeszcze bardziej byłem zdziwiony, kiedy w tym kapralu
rozpoznałem jednego z tych co
„musztrowałem" w salce szynkwasowej. Prowadzeni byli przez dwóch dowódców
bojówek - Pjawła] St[anię] i H[enryka]
He[rmana] oraz Bąka i innych powstańców, którzy w akcji tej nie
brali udziału. Nic nie wiedziałem co to
wszystko znaczy, poza tym cała ta grupa robiła tyle wrzasku, jeden
przemawiał przez drugiego, wybuchy śmiechu -
tylko ci dwaj Niemcy patrzyli ponuro w ziemię, że własnego
słowa nie sposób było słyszeć. Ostatecznie
dowiedziałem się co się stało. St[ani], He[rmanowi] i Bąkowi znudziło
się spokojne życie no i poszli sobie zobaczyć
co się dzieje za miedzą. Nie zabrali ze sobą broni palnej, za to
długie noże kuchenne. Wstąpili na jednego do
Robenka i zobaczyli, że ci dwaj „aresztanci" tam w najlepsze
śniadają - przysądzili im noże do żeber
oświadczając, że będzie z nimi źle jeśli tylko pisną i najdokładniej nie
Franciszek Matuszczyk - absolwent wydziału
prawa Uniwersytetu Wrocławskiego, działacz konspiracyjnego „Zetu". Tu
zetknął się
z Józefem Gawliną i Alfonsem Zgrzebniokiem -
ówczesnymi studentami Wydziału Teologii. Pracował w Podkomisariacie dla Śląska
Na-
-•zelnej Rady Ludowej, funkcjonującym najpierw
w Bytomiu a po zakazie działalności przez władze niemieckie przeniesionym do
Poznania.
Stąd koordynował działalność polskiej sieci
wywiadowczej na Górnym Śląsku. W okresie plebiscytowym pełnił do jesieni 1920
r. funkcję
szefa biura prezydialnego Prezydium Polskiego
Komisariatu Plebiscytowego - organu wykonawczego Polskiego Komisariatu
Plebiscytowego.
W tym czasie był także sekretarzem W.
Korfantego. Z Jastrzębiem Zdrojem łączyły go więzy rodzinne. M.Witczak jr
błędnie podał, że
F. Matuszczyk był zięciem J. Mołdrzyka.
Faktycznie, jego siostra Zofia była pierwszą żoną J. Mołdrzyka. O skrytobójczym
mordzie dokonanym
na doktorze F. Matuszczyku, inspirowanym jakoby
przez W. Korfantego wspomina poza M. Witczakiem jr. E. Długajczyk: „Sumienie
Korfantego miał też obarczyć późniejszy
skrytobójczy mord na doktorze Matuszczyku, który zabrał ze sobą do grobu
tajemnice nadużyć
finansowych komisarza plebiscytowego. Na
marginesie - M.Witczak jr należał do zapiekłych przeciwników Korfantego".
E. Długajczyk,
Wywiad polski..., str.252.
* Wspomniana przez M.Witczaka jr. cegielnia w
Moszczenicy była własnością Jana Ranoszka, ojca światowej sławy uczonego
Rudolfa
Ranoszka - badacza literatury hetyckiej, znawcy
cywilizacji starożytnej Mezopotamii.
wykonają dane im rozkazy i przyszli z nimi bez
przeszkód do Piotrowic. Aresztantów oddaliśmy po przesłuchaniu
(nie wiele z tego wyszło) polskim władzom we
Frysztacie135.
Kiedyśmy się już skutecznie ulokowali w
Strumieniu, zaczęliśmy pracować systematyczniej niż przedtem. Nasze
placówki graniczne zaczęły funkcjonować na
przestrzeni: Praszka - Sosnowiec - Oświęcim - Pruchna - Piotrowice
pod sam Bogumin. Lecz kontakty z centralnymi
powiatami szwankowały. Nie mogę powiedzieć co
takiego stanu było przyczyną, istotną
przyczyną. Słyszałem, że naszego komendanta odwiedził R[udolf]
Ko[rnke'36] - w tym dniu miałem zajęcie
pod Strumieniem - który mu ponoć nawymyślał od kunktatorów ect.
Stworzyło to nieznośną sytuację głównie
dlatego, że napięcie na granicy i na całym terenie wzrastało, mówiło
się także o możliwości powszechnego strajku w
przemyśle. Takie wydarzenie musiało niechybnie spowodować
wybuch powstania. Zresztą, w naszych
założeniach strajk generalny stanowił istotny współczynnik rozpoczęcia
powstania. Otóż rozmowa między Rfudolfem]
Ko[rnke] i Zgrzebniokiem skończyła się nijako, co nas tym więcej
zaniepokoiło, gdyż powodzenie akcji wymagało
jedności wszystkich biorących udział w akcji. Szef sztabu
J[ózef] Bu[ła] miał wyjechać w teren celem
stwierdzenia sytuacji na miejscu - była to sugestia Zgrzebnioka.
Z JfózefemJ Bu[łą] miałem na ten temat dłuższą
rozmowę; omówiliśmy szczegółowo wszystkie postulaty organizacyjne
itp. wyróżniające przy tym to co było związane
z jego wyjazdem. Kilkakrotnie ostrzegałem go by nie
używał drogi przerzutowej via Pawłowice, lecz
raczej szlaki prowadzące przez Szczakową, Sosnowiec lub nawet
Praszkę. Opowiadałem mu wszystko co widziałem
w czasie mojej ostatniej wizyty w terenie i twierdziłem nawet,
że ruch przerzutowy jaki ostatnio panował na
szlaku Pawłowice niechybnie musiał Niemcom podpaść.
Dodałem jeszcze, że granica jest nie tylko silnie
obsadzona przez wojsko, lecz że tam się na pewno roić będzie
od łapsów. Przyobiecał mi, że nie pójdzie na
Pawłowice - lecz postąpił inaczej i został razem z towarzyszącymi
mu osobami aresztowany właśnie przez łapsów
(tajniaków) w wagonie kolejowym na stacji Pawłowice"7. Była
to hiobowa wiadomość; nie mogliśmy zrozumieć
jak się to mogło stać, zachowana była wszelka ostrożność, nikt
nie znał godziny i miejsca przekroczenia
granicy, przewodnikiem był człowiek zupełnie pewny, wypróbowany
i doświadczony, został razem z nimi
aresztowany, przeprowadził ich szczęśliwie przez wszystkie niebezpieczne
miejsca i sama stacja kolejowa Pawłowice
uchodziła już za miejsce bezpieczne. Wyraziłem podejrzenie, że tajniacy
na nich po prostu czekali, byłem z tym zdaniem
dosyć odosobniony, na ogół przypuszczano, że był to
raczej nieszczęśliwy przypadek. Na szczęście
aresztowani nie mieli istotnie ważnych papierków przy sobie. Że
moje podejrzenie było słuszne okazało się
dopiero później; po I powstaniu nastąpiła amnestia i wszyscy więźniowie
polityczni zostali zwolnieni. Jfózet] Bu[ła] i
towarzysze osadzeni byli w Chociebużu"s, skąd
wrócili do
naszego obozu w Oświęcimiu139.
Najserdeczniejsze nie było moje przywitanie się z J[ózefem] Bu[łą] - miałem
do niego pretensje, że mimo mojego ostrzeżenia
poszedł na Pawłowice. J[ózefJ Bu[ła] potwierdził mi, że na
niego w Pawłowicach czekano i że wyklucza, że
aresztowanie było przypadkiem. Sprawa wyjaśniła się atoli
całkowicie później.
1 , 5 Frysztat (obecnie w Czechach, dzielnica Karwiny) byt w czasie I wojny
światowej ważnym ośrodkiem polskiego życia politycznego.
Przebywali tu działacze Naczelnego Komitetu
Narodowego i Polskiej Organizacji Wojskowej. W listopadzie 1914 r. Józef
Piłsudski odbył
we Frysztacie rozmowy z Daszyńskim, Wasilewskim,
Jodko-Narkiewiczem i Sikorskim na temat działań POW. Frysztat był miejscem
formowania jednostek wojska polskiego w 1918 r.
136 Rudolf
Kornke (1884-1958) - ur. w Szopienicach. Przed wybuchem 1 wojny światowej
aktywny działacz T.G.„Sokół" na Górnym Śląsku
i w Westfalii. Po demobilizacji, w listopadzie
1918 r. wraca na Górny Śląsk, by wziąźć udział w tworzeniu POW GS1. Uczestnik
powstań
śląskich. W III powstaniu był inspektorem
szefostwa sztabu Grupy „Wschód". W dwudziestoleciu międzywojennym członek
Związku
Powstańców Śląskich. Z ramienia NChZP poseł na
Sejm Śląski II i III kadencji. Od 1935 r. był senatorem RP. W latach II wojny
przebywał
na emigracji, początkowo na Bliskim Wschodzie,
potem w Afryce Południowej. Po II wojnie powrócił do kraju.
137 Dokładny
opis aresztowania 15 sierpnia 1919 r. w Pawłowicach pozostawił Wilhelm Fojcik:
„Udałem się rannym pociągiem do Pawłowic.
W podróży towarzyszyli mi Januszek, Reisz i
inni. Gdyśmy się znajdowali między Orzeszem a Pawłowicami zauważyłem, że po
pociągu
krążą jacyś podejrzani ludzie. Zwróciłem na to
uwagę moich towarzyszy. Oni jednak uśmierzyli moje uwagi twierdząc, że to
handlarze
bydła. Kiedy szliśmu szosą z Pawłowic do
Strumienia zobaczyłem ich ponownie. Ale moi koledzy twierdzili, że idą
widocznie w tym samym
kierunku co my. Nie miałem jednak spokoju. W
pewnym momencie zatrzymałem towarzyszy i zacząłem ich nakłaniać, żeby
ewentualne
dokumenty, jakie posiadali ukryli w pobliskiej
stodole pod słomą. Oni oświadczyli, że nie mają przy sobie żadnych kompromitujących
papierów. Gdy przybyliśmy do granicznego
punktu, gdzie Grenzschutz przeprowadził u nas ścisłą rewizję osobistą. Po tej
kontroli miałem
już być zwolniony, bo nie znaleziono u mnie nic
niewłaściwego. Ale już u Januszka wydobyto na światło dzienne różne papiery.
Znaleziono
u niego część materiału przeze mnie
opracowanego, a wśród tego nawet tajny wojenny rozkład jazdy. Aresztowano nas
wszystkich i odwieziono
do Gliwic do więzienia". W. Fojcik, Służba
kolejowa, [w:) Pamiętniki powstańców śląskich, 1.1, Katowice 1957, str. 82.
Rano
16 sierpnia 1919 r. zostali aresztowani na
stacji kolejowej w Pawłowicach m in. Józef Buła i Józef Grzegorzek. E.
Długajczyk cytuje wypowiedź
Jana Mynarka, aresztowanego kilka godzin
później, który twierdził, że „zgłaszał komu trzeba, że po Strumieniu kręcą się
podejrzane
indywidua ale Wyglenda, Buła i Mikołaj Witczak
zaręczali za swoich podopiecznych". Patrz: E. Długajczyk, Wywiad
polski..., str. 141.
131 Chociebuż
(Cottbus) - niemieckie miasto w Brandenburgii. Tutaj Niemcy zorganizowali obóz
i więzienie dla polskich działaczy plebiscytowych
i powstańców śląskich. Między innymi, osadzono
w nim aresztowanych na dworcu w Pawłowicach członków POW GŚ1. Więźniowie
często przetrzymywani byli bez sądu. stosowano
wobec nich represje - byli bici i torturowani. Przez obóz i więzienie w
Chciebużu
przewinęło się ok. 1500 działaczy
plebiscytowych i powstańców śląskich.
I W Obóz
w Oświęcimiu działał od 1919 r. Był miejscem schronienia dla działaczy
niepodległościowych z terenów Górnego Śląska, zagrożonych
aresztowaniem przez władze niemieckie. Pierwszą
dużą grupę stanowili uczestnicy I powstania śląskiego. Obóz podlegał
podkomisaliatowi
działającego w Sosnowcu Głównego Komitetu
Opieki nad Uchodźcami. W czasie I powstania sformował się tutaj 100-osobowy
oddział powstańczy, operujący na południowych
obszarach powiatu pszczyńskiego. 18 sierpnia 1919 r. odstawiono do obozu grupę
100
niemieckich jeńców. Obóz oświęcimski zaludnił
się uchodźcami po zakończeniu I powstania.
1 :óż myśmy nie mieli kontrwywiadu dlatego, że
cała granica śląska była obstawiona placówkami wywiadu
• jskowego (dwója: ofensywa - defensywa,
żandarmeria). Placówka kierująca tą pracą na odcinku Mysłowice -
: gumin znajdowała się w Oświęcimiu; jej
komendantem był kapitan Skofrupa] Skibfiński140];
energiczny,
-mienny, przedsiębiorczy i inteligentny
oficer; do niego i jego ludzi mieliśmy zaufanie; wymienialiśmy regulie
wiadomości, współpracowaliśmy z pełną wzajemną
życzliwością i zrozumieniem wzajemnych potrzeb.
Z naszej strony koncentrowaliśmy się głównie
na pracy ofensywnej w przekonaniu, że odnośnie defensywy
_ -:eśmy dostatecznie kryci właśnie przez
rzeczony aparat dwójki,
e docenialiśmy pod tym względem zupełnie
wywiadu niemieckiego, lekceważyliśmy go. Szefem wywiadu
:mieckiego w pierwszej wojnie światowej był
zdaje się pułkownik Nicolai, czy też admirał Canaris; jego rezy-
. - item na Śląsku był rzekomo niejaki kapitan
Hornig141, który oficjalnie pełnił funkcję „prezydenta
policji"
« Katowicach. Był to moim zdaniem bardzo
zdolny, odważny, rutynowany oficer wywiadu. Jak się później
• dało, pan ten odwiedził aż dwukrotnie
Strumień w czasie kiedyśmy tam urzędowali; miał nawet swych foto-
. -fów zarówno w Strumieniu jak i w Oświęcimiu
- bardzo pomysłowe - i fotograficzne odbitki jakie potrzebo-
»-liśmy do różnych legitymacji nie
otrzymaliśmy nigdy; powędrowały one najczęściej do kartoteki kapitana
K rniga; rozpoznanie naszych kolegów
sztabowych w Pawłowicach według takich zdjęć nie mogło stanowić dla
..ynowanych łapsów żadnej trudności.
- rnig według mojego najgłębszego przekonania
zdołał otoczyć brunatną pajęczyną wywiadowczą cały teren
" lebiscytowy. Brunatne te nici sięgały
na pewno daleko poza teren ten. Na pytanie czy pajęczyna ta została uni-
-_>twiona w czasie międzywojennym, z całą
odpowiedzialnością odpowiadam: Nie! Przeciwnie, twierdzę, że
itała rozbudowana i wysubtelniona i jestem
przekonany ze nie została unicestwiona do dziś - jedynie otrzyma-
. nowego szefa: nazywa się Gehlen. Brunatna
pajęczyna trwa i działa - różne są jej formy działania, kto tego nie
-idzi jest albo ślepy, albo, powiedzmy naiwny,
albo nie chce widzieć i to już jest rzecz chyba bardzo poważna.
związku z archiwum kapitana Horniga, nie
będzie od rzeczy przypuszczenie, że tam znajdować się może
_ bardziej kompletny opis wydarzeń onych
czasów. Archiwum to zostało na pewno wywiezione do archiwów
.: tralnych wywiadu niemieckiego; archiwa te,
jak czytałem w prasie, wpadły ponoć pod koniec wojny w ręce
ojsk amerykańskich i zostały wywiezione do
USA. Nie można wykluczyć by drogą konsularną mogło by się
-Jać uzyskanie pozwolenia na dokonanie
fotokopii tego czysto historycznego materiału. Tak rutynowany i sysjmatycznie
pracujący oficer wywiadu jak kapitan Hornig
notował na pewno wszystkie wydarzenia tych czasów
skrupulatniej. W takim wypadku byłby to
materiał źródłowy i nie wątpię, że stanowić by mógł uzupełnienie
jk naszej historii tych właśnie czasów.
: j
aresztowaniu J[ózcfa] Bufły] i towarzyszy w Pawłowicach nastąpiła nowa fala aresztowań.
Z terenu nadcho-
-z:ły niepokojące wiadomości; aresztowania nie
były wprawdzie tak liczne jak na początku 1919 roku, lecz
olesne, wyselekcjonowane. To była zła
wiadomość, bo świadczyła, że wróg orientuje się dosyć dobrze. Nie
„zdego z naszej wiary aresztowali, bo
zapanował wśród członków naszej organizacji terenowej zwyczaj nie
^ania, nawet nie przebywania w domu; rewizje
były bardzo liczne. Uciekinierzy, ludzie nie mogący się w terele
utrzymać, napływali coraz liczniej do naszych
placówek; wszyscy, nawet księża uchodźcy twierdzili, że
astał stan nieznośny, że coś się stanie, „że
tak dalej nie idzie". Jeńców traktowali Niemcy z wyrafinowanym
krucieństwem; wiązali na przykład ręce
aresztowanych drutem kolczastym! W naszym sztabie zapanowała
eżka atmosfera. Komendant odwlekał z podjęciem
jakiejś decyzji, twierdził, że nie jesteśmy należycie przygoiwani
- temu nikt nie przeczył - lecz na nasze
uwagi, że teren i pogranicze to beczka prochu, która lada chwila
ylecieć może w powietrze, że wówczas będzie
gorzej, gdyż mało jest prawdopodobnym, że w razie samozartonu
możliwe będzie kierowanie powstaniem przez
nasze dowództwo, do którego nikt nie będzie miał ani zajfania,
ani szacunku - nie dawał żadnej odpowiedzi,
żadnej istotnej odpowiedzi; nie zdobył się na wypowiedzenie
jakiejś alternatywy - nie pamiętam już kto to
powiedział, lecz pamiętam taka opinię o naszym komendancie:
Wiesz, Zgrzebniok to nie jest zły człowiek,
ale muchy go zeżerą".
W takim klimacie płynęły dni sztabu!
Aż pewnego dnia gruchnęła wieść: wybuchło
powstanie!142. Otóż, pierwszy bohater I powstania kolega Iks[al] -
:aki tytuł powinien on mieć po wsze czasy -
nie wytrzymał nerwowo i na własną rękę z parunastu ludźmi ruszył
Marian Skorupa (Skibiński), pseud. Kordjaka -
kapitan wojska polskiego. Należał do Związku Młodzieży Niepodległościowej
„Zarzewie".
W czasie I wojny wstąpił do POW. W listopadzie
1918 r., na czele plutonu rozbrajał Niemców w Zagłębiu Dąbrowskim. W początkach
1919
otrzymał zadanie zorganizowania Posterunku
Wywiadowczego w Oświęcimiu. Od wiosny 1921 r. w Dowództwie Obrony Plebiscytu
w Oddziale II Naczelnej Komendy Wojsk
Powstańczych. W dwudziestoleciu międzywojennym był funkcjonariuszem Służby
Granicznej.
Kapitan Fritz Hornig był rezydentem wywiadu
niemieckiego na Górnym Śląsku. Kierował placówką policji wojskowej (Zentral-
Polizeistelle Osten Militärische Polizeistelle)
działającej w Katowicach, zajmującej się infiltracją polskiej konspiracji
wojskowej. Jeszcze
w 1919 r. instytucja kierowana przez Horniga
zmieniła nazwę na Grenz-Polizei Osten Abschnitt Kattowitz. Komisarz Hornig
przesłuchiwał
aresztowanych 16 sierpnia 1919 r. na dworcu w
Pawłowicach członków kierownictwa POW GŚI. oraz występował przeciwko nim jako
świadek oskarżenia na rozprawie w październiku
1919 r. przed Nadzwyczajnym Sądem Wojskowym w Raciborzu.
E. Długajczyk, Wywiad polski..., str. 140-143.
Wobec niezdecydowania ze strony kierownictwa
ruchu niepodległościowego na Górnym Śląsku, decyzję o podjęciu walki zbrojnej
wziął na
siebie w obozie w Piotrowicach Maksymilian
Iksal. 14 sierpnia 1919 r. uformował się tam 5-osobowy komitet, który wydał
rozkaz komendantom
organizacji wojskowej w powiecie pszczyńskim i
rybnickim o podjęciu akcji zbrojnej 17 sierpnia, o godzinie 2 w nocy. Rozkaz
z Piotrowic na Skrbeńsko i Gołkowice, gdzie
były posterunki Regimentu Hasse. Posterunki te były szczególnie
uciążliwe dla uciekinierów. Iks[al] i
towarzysze znieśli te twardo broniące się placówki; wzięli jeńców i broń,
między innymi 1 lkaem 0815. W terenie
zawrzało, towarzyszyły temu wybuchy bomb. Kolega Iks[al] nim zaatakował
niemieckie placówki porozsyłał kurierów z
wezwaniem do chwycenia za broń.
I cóż ten pierwszy bohater I powstania dziś
porabia, może ktoś zapyta?
Żyje jakby w odosobnieniu, poniewierany,
zgrzybiały, schorzały - pozostał ale tym samym gorliwym Polakiem,
prawdziwym patriotą i przyjacielem ludu.
„Sztab" po nadejściu wiadomości o wybuchu
powstania od razu rozpadł się na dwa obozy, tak zwanych neutralnych
nie było. Liczniejsza grupa na czele z Jankiem
W[yglendą], mną i mym bratem stanęła po stronie powstania.
Druga, ściśle grupka Zgrzebnioka określiła
inicjatywę kolegi Iksfala] jako bunt, rokosz, za który on będzie
odpowiadał w przyszłości. Wobec takiej postawy
„wsiedliśmy" na komendanta i po więcej niż dramatycznej
„pyskówce" powiedział on: „Róbcie ci
chcecie". Zrobiliśmy, bylibyśmy zrobili bez tego dilatorycznego
oświadczenia.
Porozsyłaliśmy powiadomienia na „wszystkie
strony" z wezwaniem do chwycenia za broń, aby wesprzeć
tych, co się już krwawią. Pszczyna zareagowała
natychmiast i dzielny Aflojzy] Fi[zia] zniósł większą formację
niemiecką, zdobywając przytem kompletną
baterię 75 mm połówek. Jaszcze tej baterii wypełnione były granatami
gazowymi - iperytowymi (Gelbkreuzgranaten) !
Pomyśleć! Granaty iperytowe miały być używane
w najgęściej zaludnionym kraju Europy do pokonania walczącej
o swą wolność i prawa ludności cywilnej. Do
takiego barbarzyństwa, jak świat długi i szeroki, chyba jedynie
zdolni są sprussaczeni Niemcy; tego by na pewno
kanibały nie byli zdolni zrobić, nawet o tym pomyśleć. Do
tego zdolni są tylko sfaszyzowani Niemcy,
Niemcy sprussaczeni z „Über Alles" kompleksem, głoszący i bodaj
wierzący, że „An
deutschen wessen muss die Welt genesen"! Czy się „Ci" Niemcy już dziś zmienili? Zbyt dużo
się czyta i słyszy o tym, co się dzieje w NRF
i zbyt dużo wskazuje na to, że się nie zmienili, lecz że czyhają na
odwet, tym razem przy pomocy atomówek.
Po rozesłaniu na wszystkie strony powiadomień,
pojechaliśmy na front do Piotrowic. Powitanie z frontowcami
było wprawdzie serdeczne, choć nie takie jak
to bywa, kiedy się stara wiara spotyka; lecz po kilku zdaniach
sytuacja się wyjaśniła i zapanowała niczym nie
zmącona radość powszechna. Zorientowaliśmy się w brakach:
brakowało wszystkiego, głównie broni,
amunicji, aprowizacji itp. Pojechało nas kilku do sztabu dywizji
Latinika143 w Cieszynie.
Zrobiliśmy to za radą komendanta dworca w Piotrowicach, kapitana Dęb[ińskiegoJ.
który wyśmienicie się orientował w zwyczajach
„austriackich" sztabów i dowódców. Radził nam: „Nim rozpoczniecie
rozmawiać z górą, to pomówcie przedtem z
jakimś starszym sierżantem sztabu; taki sierżant wszystko
wie i powie wam ile dywizja ma sprzętu
nadetatowego". Były to czasy - tak się opowiadało - kiedy każd\
dywizjoner był równocześnie kolekcjonerem
sprzętu nadetatowego, tak samo było w niemieckich dywizjach
frontowych. Dowiedzieliśmy się tą drogą, że
dywizja posiada kilka cekaemów typu Schwarzlose. Był to znakomity,
mniej zacinający się od Maxima karabin
maszynowy z pompką olejną; według oceny naszych ekspertów
lepszy od niemieckiego Maxima. Taki cekaem z
amunicją i jeszcze innego sprzętu „użyczono" nam po długich
targach. Żeby nową broń wypróbować
zorganizowałem wypad do Pielgrzymowic, tam mieścił się sztab kapitana
Reichenbacha144, o
którym szła wieść, że posiada najwyższe niemieckie odznaczenie bojowe - Pour la
Merite1"
Ruszyliśmy w kilkanaście ludzi w nocy.
„Maszynka austriacka" była pod opieką znakomitego strzelca i dowódcy
bojówki P[awła] St[anij, który z tej
miejscowości pochodził. Na miejsce akcji nadeszliśmy nad trzecią rano.
Obstawiliśmy sztab. Placówka mieściła się w
innym budynku; przed nim postawił St[Ania] „maszynkę" i zaczął
grzać w okna i drzwi, lecz nic nie nastąpiło;
przeszukaliśmy budę, zdemolowali, co należało i poszliśmy do
sztabu. Przeszukaliśmy cały dom i wszystko, co
należało do sztabu poszło w drzazgi. Właściciel domu, baron
von Rcitzenstein był wydarzeniami tak
wystraszony, że się trząsł i ledwie odpowiadał na pytania; twierdził, że
kapitan Reichenbach dnia poprzedniego wyjechał
do wyższego dowództwa na odprawę i nie wiadomo kied>
wróci. W międzyczasie rozpoczęła się
strzelanina po wsi, którą nasi przeszukiwali za żołnierzami niemieckimi
Dowiedzieliśmy się, że sołdaty nie śpią na
placówce, lecz po ludziach. Znamienna to była wiadomość - najoczywiście
nie czuli się pewni na placówce (bomby). Tak
też z licznych domów zaczęli wiać we wszystkich
kierunkach i nasi za nimi strzelali.
Przystąpiliśmy do robienia prowiantów. Zarekwirowaliśmy powóz myśliwsk:
wozy. konie, itp., mały wózek jakby zrobiony
dla maszynki austriackiej i do niego ślicznego kucyka; kucyk stał
się ulubieńccm wiary i wszędzie nam
towarzyszył dzielnie ciągnąc wózek z maszynką. Następnie rekwirowalio
kryptonimie „Gwiazda" podpisali Iksal i
Marszolik. Iksal stanął na czele 40-osobowego oddziału, który uderzył na
Gołkowice, gdzie
stacjonował oddział niemieckiego regimentu
Hasse.
141 Franciszek
Latinik (1864-1949) - generał wojska polskiego. 17 listopada 1918 r. objął
funkcję dowódcy Okręgu Wojskowego w Cieszynie
Zgodnie z rozkazem Dowództwa Okręgu w Krakowie
do 15 grudnia 1918 r. należało utworzyć pułki piechoty w Cieszynie, we
Frysztacie
oraz samodzielny batalion w Bielsku. Dowodzone
przez Latinika 6 i 7 dywizja piechoty oprócz obrony Śląska Cieszyńskiego przed
agresją
czeską zabezpieczały jednocześnie pogranicze
Górnego Śląska. Latinik byl autorem planu zbrojnego opanowania Górnego Śląska,
który
został przedstawiony Naczelnemu Dowództwu Wojsk
Powstańczych. Przed wybuchem 1 powstania śląskiego, z magazynów wojskowych
podległych mu jednostek, pochodziły główne
dostawy broni dla 1 i 2 Pułku Strzelców Rybnickich.
144 Kapitan
von Reichenbach dowodził jednym z trzech baonów Regimentu Hasse. Sztab baonu
kwaterował w zabudowaniach dworskich
hrabiego Karola Egona von Reitzensteina w
Pielgrzymowicach.
145 Za
zasługę (franc.). Ustanowiony przez króla Fryderyka II najwyższy pruski a
następnie niemiecki order wojskowy, nadawany od 1740 do
1918 r.
5my prowianty: młodą rogaciznę i nierogaciznę
etc., mąkę, zboże, itp. Kiedy wracaliśmy do Piotrowic, kiedy
pochód ten w całości zobaczyłem z wysokości
wozu myśliwskiego odniosłem wrażenie, że jesteśmy karawaną
zmierzającą na targ niż oddziałem powstańczym.
Cel był tylko w połowie osiągnięty; wprawdzie przywieźliśmy
prowianty, które starczyły nam na jakieś dwa
tygodnie, lecz nie przy wieźliśmy jeńców, za to tylko trochę broni.
Przycinki kolegów nie poprawiły naszych
humorów, jak również wiadomość, że się kapitan Reichenbach.przeprowadził
do Pawłowic, praktycznie w miejsce dla niego
bezpieczne. Nie mieliśmy kuchni polowych i dlatego
zorganizowana została mała wyprawa w te same
okolice. Udało się naszym, nie pamiętam już kto akcją kierował,
zabrać kompletną kuchnię polową ze sprzężajem.
Wybili przytem broniącą się obsługę i ochronę do nogi.
•V kotle była gotowana ciepła strawa dla
jakiegoś plutonu - była licha i nikt z naszych tego nie chciał jeść. Otóż
posłałem kapitanowi Reichenbachowi formalne
detaliczne pokwitowanie za kuchnię i pouczenie, że powinien:
) utrzymywać swój sprzęt w lepszym porządku,
2 i dawać swoim sołdatom lepsze żarcie,
głównie więcej pieprzu do jedzenia.
\'asze prowokacje zresztą pozostawały bez
skutku, niestety chcieliśmy wiedzieć, bowiem jak się przeciwnik
"•ędzie zachowywał przy ataku; zaatakował
nas w czasie I powstania tylko raz, powiodło mu się gdyż zaniedbalis
ny całkowicie własne bezpieczeństwo nie licząc
się, że nas zaatakuje. Miesiąc później w sądzie okręgowym
Raciborzu przystąpił ten Reichenbach do mej
matki oświadczając jej, że ze mnie zrobi sito jak mnie złapie. Na
• mu moja matka odpowiedziała, że mnie
najpierw musi złapać.
Przygotowywaliśmy się do większej wyprawy;
postanowiliśmy zdobyć silną placówkę niemiecką w Godowie146,
kopaną naprzeciw stacji kolejowej. Placówka
miała się składać z całej kompanii Regimentu Hassę; okazało się,
:e kompania ta ma słaby stan liczbowy, coś
około 80-100 ludzi, trzy cekaemy i granatnik, Na trasie Olza - Turze
Jastrzębie kursował pociąg pancerny, który
według informacji miał mieć 6 dział 75 mm i 36 cekaemów. Miał
iktycznie 4 działa i 24 cekaemy - jego skład
został zmniejszony.
Aby akcja odnieść mogła pełny sukces jedna z
naszych grup musiała przekroczyć tor kolejowy i przeciąć Niem-
. nri odwrót. Razem było nas około 50-ciu
powstańców; moja grupa liczyła 13 ludzi lecz z nami była „maszynka
.iustriacka" (kucyka z wózkiem
zostawiliśmy w bezpiecznym miejscu w Godowie). Kiedyśmy już byli z naszymi
•przygotowaniami prawie gotowi, zjawił się
nagle wśród nas komendant Zgrzebniok ze „swoimi" oraz ksiądz
Brandys (dodaję tu, że w naszym towarzystwie
znajdował się drugi zacny duchowny, ksiądz Palfarczyk].
Zgrzebniok coś oświadczył nam, że i on by się
z nami zabrał na front, lecz „wyższe względy", (jakie to względy
-yły nie mogliśmy się dowiedzieć) zatrzymały
go w Strumieniu i pozatem postarał się o konieczną pomoc,
chotników, sprzęt i inne zaopatrzenie.
Przyjęliśmy to wszystko do wiadomości z wyraźnie podzielonym uczuciem
- nie zawiodło nas ono! Ochotnicy później
faktycznie nadeszli, rzekomo to były „Dzieci Warszawskie",
'sszcze dziś wątpię, że to wszyscy byli
Warszawiacy, wyglądali jak oberwańcy. My na pewno nie wyglądaliśmy
elegancko; nasz przyodziewek wyglądał
żałośnie, nie dziw po tylu miesiącach roboty; lecz wyglądaliśmy jak
eleganci w porównaniu z nimi. To też
zapanowała opinia, że z nich będzie mała pociecha - najlepiej ich podzieić
pomiędzy nasze drużyny. Temu się sprzeciwili
chcąc walczyć razem jak przyjechali i razem zginąć. Nie wie-
-zieliśmy zupełnie jaka jest ich wartość
bojowa, do czego się najlepiej będą nadawali, przecież w terenie im
jpełnie im obcym będą „głuchoniemi".
Licznym z nich patrzyło uczciwie z oczu, lecz nim żołnierz nie pozna
naocznie walorów swego kolegi będzie na niego patrzył
spode łba, nie ma do niego po prostu zaufania. Nasi
zerkali. Trzeba było ochotników wypróbować by
zastrzeżenia rozproszyć. Wyznaczyliśmy im łatwe zadanie -
• ywiad terenowy i zniesienie granicznej
placówki celnej. Chcieliśmy im nawet dać doświadczonego przewodnika.
Nie chcieli, chcieli działać sami. W
szczegółach został omówiony plan akcji, sytuacja terenowa - po prostu
nie mogło się nie udać i to bez strat po
stronie atakujących. Daliśmy im broń - ochotnicy ci bowiem własnej
broni nie mieli! Poszli ze śpiewem, czekaliśmy
do pół nocy na wiadomości; znudziło się nam czekanie i poszlismy
spać. Po ósmej rano telefonuje zastępca
dowódcy baonu wojska polskiego we Frysztacie, że przez jego
żołnierzy został rozbrojony jakiś podejrzany
oddział, który się chciał w nocy włamać w magazyny tegoż baonu
i że twierdzą, że są powstańcami. Szybko
wyjaśniliśmy sprawę i broń naszą dostaliśmy z powrotem. Co się zaś
z tymi ochotnikami stało - nie pamiętam już. O
innym oddziale ochotniczym (kapitan Wołk.) opowiem przy
innej okazji.
Przygotowania na wyprawę godowską dobiegały
końca i pewnego wieczora nakazaliśmy zbiórkę na wymarsz.
Myśleliśmy, że komendant Zgrzebniok ze swoimi
pójdzie z nami. Ależ skądże tam! Pozostał w knajpie ze swoimi.
Nie wytrzymał tego nerwowo bardzo dzielny
kolega Zielfeźny] (starszy)147; jak nie wpadł do knajpy, jak nie
grzmotnął granatem ręcznym (naostrzonym!) w
stół, który wywrócił z wszystkim, co na nim było - zrobił się
rej wach; pomyślałem sobie, że się dobrze zaczyna.
Dosyć długo trwało aż nastąpił jako taki ład - jeszcze dziś nie
rozumiem, że ten granat ręczny, smołowana
sztylówka austriacka, nie wybuchł od uderzenia, po którym w blacie
stołowym pozostała bruzda. Mimo tego
incydentu, Zgrzebniok ze swoimi z nami nie poszedł! Kiedy padła już
komenda - Odlicz! - pojawił się przed frontem
ksiądz Brandys i ksiądz Palfarczyk], Ksiądz Brandys przemówił
Pierwsze uderzenie na Godów w I powstaniu
śląskim przeprowadził w nocy 17/18 sierpnia 1919 r. 40-osobowy oddział z Piotrowic
dowodzony przez M. Iksala.. Po opanowaniu
dworca kolejowego oddział wycofał się. Następne uderzenie
powstańców,-dowodzonych przez
braci Witczaków i J.Wyglendę ruszyło na Godów
20 sierpnia 1919 r.
Bracia Zieleźny: Wojciech (starszy) i
Franciszek.
pięknie i całkiem do rzeczy i na zakończenie
ceremonii dał wszystkim generalną absolucję. Nagle odezwał się
drugi księżulek oświadczając swemu
konfratrowi, że do udzielenia generalnych absolucji upoważniony jest tylko
papież. Powstał mały spór kanoniczny, zresztą
ku ogólnej uciesze, lecz ksiądz Brandys postawił na swoim, jeszcze
raz przeżegnał, jeszcze raz powiedział absolvo
vos itd., no i nareszcie ruszyliśmy. Na mnie i 12 kolegów
przypadło zadanie przekroczenia toru
kolejowego i odcięcia Niemcom drogi w kierunku Skrzyszowa. Janek
W[yglenda] miał za zadanie podejść od strony
Godowa, zaś J[ózef] Mijchalski148] i [Augustyn] Fulfek149]
mieli
podejść pod most kolejowy za Godowem w
kierunku Wodzisławia i ten most podminować. Podejście odbyło się
programowo. Sam zająłem stanowisko blisko
szosy do Skrzyszowa. W moim oddziale był Pfaweł] St[ania]
z maszynówką austriacką; z nim umówiłem się
tak, że on zacznie grzać z cekaemu, kiedy oddam strzał i że ma
mi dać znać podniesieniem ręki, że ma maszynkę
gotową. Pozycja niemiecka była na pagórku, na circa
150 metrów od nas. Na pagórku tym byli Niemcy
okopani, stał tam posterunek oparty o karabin i drzemał sobie
widocznie. Stjania] dał mi znak, że jest
gotowy do akcji. Brakowało jeszcze parę minut do omówionej chwili
rozpoczęcia. Położyłem swój sztucer przed
siebie i patrzyłem przed na zegarek. Czas doszedł. Strzeliłem; zmiotło
tego żołnierza, lecz nagle pokrył się cały
pagórek hełmami stalowymi. Stafniaj nie strzela, za to coś majstruje
przy maszynce. Krzyczę - Niemcy grzeją do nas
jak się patrzy wcale zdrowo! Przerepetuj!; zrobił to kilka razy
szarpiąc taśmę równocześnie; nacisnął na spust
i maszynka zaczęła grać; jakżeż ona wspaniale grała! Hełmy
stalowe znikły. Odetchnąłem, zdałem sobie
sprawę, że wygraliśmy. Podzieliłem nasz oddział; kazałem kolegom
- braciom Ziel[eźny], Balcjarowi150],
odciąć odwrót w kierunku Wodzisławia i zobaczyć czy most kolejowy jest
zajęty przez grupę J[ózefa] Michalskiego] i
Ful[eka], Od czasu do czasu Sta[nia] strzelał krótkimi seriami. Od
czasu jak zagrała nasza maszynka nie mieliśmy
już żadnych trudności i spacerowaliśmy sobie po pagórku,
z wyjątkiem obsługi cekaemu. Od czasu do czasu
kropnęli do nas bez wyrządzenia żadnych szkód, z czego
wnioskowałem, że im się ręce trzęsą. I tak pukaliśmy
sobie jedni w drugich. Ziel[eźnyJ i BalcfarJ chcieli podejść
na sam pagórek, lecz przywitali ich granatami
ręcznymi z czatnic przed okopami, które naszą maszynką nie
umieliśmy nakryć. Kol[ega] Balc[ar] osmalił
granatem twarz; kiedy się z nim ostatni raz widziałem przed wojną
miał jeszcze twarz pocętkowaną zielonymi
plamkami - pamiątkami po onym dniu. Niemcy co chwilę wystrzeliwali
czerwone rakiety alarmowe, widocznie aby
ściągnąć wspomniany już pociąg pancerny. Ten wszakże obrał
drogę na Olzę, na nasze nieszczęście. Jego
komendant widocznie przypuszczał, że w naszym kierunku są tory
podminowane. Zaczęło nam się nudzić - nie
mogliśmy zupełnie widzieć, co się dzieje z naszymi idącymi od
strony Godowa; wiedzieliśmy, że idą, bo
ostrzeliwali się, bo ich pociski gwizdały wysoko nad naszymi głowami.
Przejeżdżał przez stację pociąg osobowy,
oczywiście spowodowało to przerwę w ogniu. Później dowiedziałem
się, że właśnie tym pociągiem kilkunastu
Niemcom udało się zwiać, ukrywali się bowiem w budynku stacyjnym,
pozostawili atoli tam swe uzbrojenie i
amunicję. Po przejeździe tego pociągu rozpoczęła się ponownie strzelanina.
lecz był to już ogień pojedynczy. Nagle
zobaczyłem, że od strony południowej podchodzi pojedynczy powstaniec
i za nim jeszcze kilku - był to Marfszolik151]
i Janek W[yglenda]. Dałem rozkaz przerwania ognia
i przeszedłem się także na zdobyty pagórek.
Obraz był tam żałosny - okopy pełne trupów, wzięliśmy 9-ciu jeńców.
Wszyscy byli ranni w głowę, lżej lub ciężej. W
liczbie jeńców był dowódca placówki leutnant Petersen
z Hamburga. Całą zdobycz, broń ręczną, cekaemy
spakowaliśmy na zarekwirowane w majątku hrabiego
Larischa'52 wozy i
ruszyliśmy z powrotem do Piotrowic. Zaopiekowałem się jeńcami, dostali pierwszy
opatrunek;
umieściliśmy ich na osobnym sianem wyścielonym
wozie, daliśmy im wina, oczywiście też zarekwirowanego.
Ci, co mieli poprzestrzeliwane szczęki
cierpieli, lecz wino im dobrze zrobiło. Osobiście ich odwiozłem,
zostali umieszczeni w szpitalu wojskowym we
Frysztacie. Byli koledzy, którzy ich tam odwiedzali i coś im
przynosili. Niemcy bili się uczciwie, nikt z
nas do nich nie miał żalu, z własnej woli nie przyszli na Śląsk. Mówili
otwarcie, że gdyby nie cekaem P[awła] St[ani]
walka by trwała dłużej i nie wiadomo, jaki by był jej koniec -
przecież byli znacznie silniejsi od nas
liczbowo.
Był jeszcze jeden incydent: kiedy
przechodziłem na zdobyty kopiec, widziałem, że trzech żołnierzy - miotaczy
z tych czatnic ucieka jeden za drugim w
kierunku północnym. Padł tylko jeden strzał, wszyscy trzej przewrócili
się koziołkując. Strzał ten oddał kolega
Zielfeźny] (starszy). Po tej samej stronie kopca pozostał jeszcze jeden
żołnierz (Fahnenjunker), ten się nie chciał
poddać, czyli podnieść rąk do góry i nim ktoś temu mógł przeszkodzić
l 4 , i Józef Michalski (1889-1947) - ur. w Gelsenkirchen w Westfalii. Od 1913
r. prowadził drogerię w Wodzisławiu. Odegrał czołową rolę
w tworzeniu zrębów POW GŚ1. w powiecie
rybnickim. W okresie przygotowań do plebiscytu pełnił funkcję zastępcy
kierownika Polskiego
Komitetu Plebiscytowego na okręg wodzisławski.
W I powstaniu był szefem dowództwa odcinka południowego. W II powstaniu
prowadził
zwycięski atak oddziałów polskich na Wodzisław.
W III powstaniu był dowódcą pułku wodzisławskiego. W dwudziestoleciu międzywojennym
aktywnie brał udział w życiu politycznym
województwa śląskiego. Był posłem do Sejmu Śląskiego IV kadencji. We wrześniu
1939 r.
dowodził baonem wodzisławskim Oddziałów
Młodzieży Powstańczej.
Augustyn Fulek - ur. w 1891 r. Członek POW GŚ1.
Aktywny w zakładaniu jej komórek terenowych na ziemi rybnicko-wodzislawskiej,
kozielskiej i prudnickiej. Delegat do Sejmu
Dzielnicowego w Poznaniu.
150 Józef
Balcar - główny organizator komórki POW GŚ1. w Godowie. W III powstaniu śląskim
dowodził 9 kompanią III batalionu pułku
wodzisławskiego, która 3 maja 1921 r. ruszyła
na odsiecz powstańcom walczącym w Jastrzębiu z Wiochami i Niemcami.
151 Franciszek
Marszolik - pochodził z Biertułtów, członek POW GŚ1. Należał do ścisłego
kierownictwa, które podjęło w Piotrowicach
decyzję o wszczęciu działań zbrojnych I
powstania. Uczestnik bitwy pod Godowein. W III powstaniu dowódca III batalionu
5 pułku piechoty
(rybnickiego). Więzień obozu w Dachau.
1 , 2 W Godowie, do dziś zachował się dwór Larischów oraz resztki zabudowań
dworskich - stajnie i spichlerz.
siał strzał, też od kolegi Zielfeźnego], był
to bardzo jeszcze młody chłopak i zacięty. W majątku hrabiego
ischa zarekwirowaliśmy prowiant żywy itp. -
starczyło nam tego na parę tygodni. Kiedy wróciliśmy do Pio-
E >v ic zmęczeni, lecz szczęśliwi, nie
zastaliśmy tam już Zgrzebnioka i towarzyszy.
* -incy byli liczbowo o wiele silniejsi od
nas, zaś, co do uzbrojenia i lokomocji, w ogóle nie mogliśmy się porywać.
Obrana przez nas taktyka okazała się
najcelowsza gdyż nie pozwalała przeciwnikowi rozwinąć przeko
nam całej przewagi. Doskakiwanie, odskakiwanie
od wroga, narzuciło mu konieczność trzymania dalej od
a ntu znaczniejszych sił w pogotowiu, nie
wiedział bowiem nigdy gdzie i kiedy go szarpniemy. Sprowadzał
.1 coraz to więcej sprzętu i doborowych
formacji, na przykład piechotę morską (Marinebrigade) oraz środki
'mocji, samochody ciężarowe i pancerne. Kilka
takich samochodów udało się niedaleko Godowa spalić przez
•torowych strzelców oddziału J[ózefa]
Michalskiego], Strzelali amunicją fosforową i przeciwpancerną, były
1 bardzo szczęśliwe trafy. Wydarzenia na
froncie południowo-zachodnim narobiły dosyć dużo szumu nie tylko
. Śląsku, lecz w całej Europie, do czego
przyczyniła się znakomicie prasa wyolbrzymiająca wydarzenia. Niemprzedstawiaii
wydarzenia w groźnym świetle, że są zmuszeni
celem zaprowadzenia porządku i bezpieczcńv
a sprowadzać na tereny zagrożone coraz to
więcej wojska, policji, itp. Nasza prasa zaś podnosiła krzyk, że
prowadzenie więcej wojska przez Niemców grozi
spokojnej ludności wprost zagładą; że Niemcy z socjaldemo-
- tą Hórsingiem na czele pastwią się na
bezbronnej ludności; że rozbrojenie wymagane traktatem wersalskim
po prostu lipą, o czym każdy przekonać się
może na Śląsku, który Niemcy przekształcają w obóz warowny,
.iwadzając coraz to więcej soldateski. Krzyk
ten podjęła i prasa francuska - a więc powstanie pierwsze zaczy-
•_:o przynosić owoce, i to realne owoce.
Przeciwnika zaczęto szarpać na prawic całym terenie Śląska, widoki na
bkic uspokojenie nie rokowały dobrze. Nic
mogliśmy oczywiście w takich warunkach dopuścić by ruch bo-
••• V przygasł. Tak też na naszym froncie
strzelanina nie ustawała, w dzień można było można jeszcze jako lako
. piecznie chodzić po drogach, lecz jak się
tylko ściemniło to strzelanina przybrała na sile z wszystkich luf. Nie
".•lo dachu w Skrbeńsku czy Piotrowicach
nic podziurawionego. Oberwał przy takiej strzelaninie raz pociąg
:ędzynarodowy pospieszny (kurier:
Paryż-Praga-Warszawa); pokaleczone zostały wysokie osobistości i po-
-tała z lego powodu poważna sytuacja.
_ dowodniliśmy, że to tylko mogli zrobić
Niemcy, lecz nigdy nasi ludzie, jedynie broniący się i strzelający
przeciwnym kierunku. Jeździły komisje cywilne
i wojskowe, oglądali, badali i ostatecznie stwierdzili, że je-
• nie Niemcy mogą być winowajcami. Jakaś
międzysojusznicza komisja nakazała, by formacje niemieckie
siały od samej granicy odsunięte; tak się
wprawdzie stało, lecz nasi się także za nimi przesunęli i strzelanina
ie ustawała. Pewnego dnia przyjechała znów
jakaś komisja, tym razem aż z Sosnowca i wśród niej było kilku
• lochów. Na nieszczęście wyładowywaliśmy
akurat z dużego samochodu ciężarowego amunicję i granaty ręcz-
. które wytargowaliśmy w sztabie dywizyjnym w
Cieszynie. Nawiasem mówiąc, na uwiecznienie tej transakcji
stawiłem tam memu kontrahentowi sztabowemu
wspaniałą lornetkę (Zeiss Nectar), którą odebrałem leutnan-
>wi Petersowi w Godowie. Nasi się wszakże z
miejsca zorientowali i zbitą masą obstąpili rzeczoną komisję,
rawiąc jej głośno straszne rzeczy o Niemcach i
o własnych krzywdach i cierpieniach. Prawili tak długo aż ten
amochód wyładowaliśmy, poczem zamilkli. Cisza,
jaka nastąpiła była wręcz żenująca. Lecz nagle ktoś krzyknął
„Patrzcie Panowie tam oddział
niemiecki!"; faktycznie! Po stronie niemieckiej rozwijał się
naszym kierunku jakiś oddział 18-20 ludzi i
sam uwierzyłem, że to Niemcy, lecz był to J[ózef| M[ichalski] ze
.voimi - prawie wszyscy nosiliśmy już mundury
niemieckie i na taką odległość nikt nie mógł rozpoznać czy to
P <lacy czy Niemcy. Oddział ten zaczął
zupełnie przepisowo do nas grzać ze wszystkich luf, strzelali oczywiście
a wysoko w korony drzew, za to rykoszety
gwizdały wspaniale. Wysoka komisja położyła się plackiem w rów
-zosowy; wyciągnęliśmy jąjednego po drugim do
samochodów stojących za domami i tyle cośmy ich widzieli.
Dopiero w Sosnowcu odetchnęli ponoć zupełnie,
prawiąc, co to wszystkiego strasznego od groźnych Niemców
nie przeżyli. Parę tygodni później o
wynurzeniach komisji opowiadał mi Konstanty Wolny (później Marszałek
Sejmu Śląskiego), slale wówczas przebywający w
Sosnowcu. Pytał on mnie jak to właściwie było i jak się dowiedział
krztusił się długo śmiechem. Stwierdził
pozatem: „Wam może zawdzięczamy, że się odbędzie plebiscyt!"
Była to wspaniała wiadomość. Muszę jeszcze dodać,
że po „odjeździe" wspomnianej komisji alianckiej
było u nas wesoło - bardzo wesoło do późnej
nocy!
Postanowiliśmy zrobić jeszcze jeden wypad -
tym razem do Gorzyczek (był tam też folwark hrabiego Larischa).
W tej wycieczce nic brałem udziału; nie mogłem
się bowiem dostatecznie poruszać; próbowałem przedtem
ujarzmić zdobycznego konia by używać go jako
wierzchowca; zamiar był wprawdzie dobry lecz skutki fatalne.
W Gorzyczkach był także posterunek wojskowy.
Głównodowodzącym tej wyprawy był Janek Wfyglenda]. Oddział
niemiecki został zniesiony i broń, żywy
inwentarz i inna zdobycz zabrana. Powracająca kolumna, chyba
2 kilometry długa, nie miała, ależ to już
żadnego wyglądu wojskowego; była to karawana handlowa. Napad ten
rozwścieklił do białości Niemców. Zdobyli się
na zaatakowanie jednej z naszych placówek przygranicznych.
Urządzili wypad na naszą stronę - był to
jedyny tego rodzaju napad - i opróżnili nam szkołę leżącą tuż przy samej
granicy153. Wszystkich
„mieszkańców" tej szkoły zabrali, okrutnie znęcając się nad nimi. Pozatem
pewnego
Na linii rozgraniczającej oddziały polskie i
niemieckie dochodziło do częstej wymiany ognia. Obydwie strony podejmowały
akcje zaczepne.
Polska linia obronna w rejonie obozu
piotrowickiego biegła wzdłuż rzeki Piotrówki. Oddział Grenzschutzu zabił
wartownika i uprowadzi!
z budynku szkoły w Marklowicach 40 uchodźców. W
odwecie, powstańcy zastrzelili na terenie Skrbeńska oberleutnanta Muellera.
który
poranka zaczęli nas okładać z artylerii tego
pociągu pancernego - wyrżnęli parę razy do fabryki kwasu siarkowego
hrabiego Larischa w Piotrowicach i narobili
tam trochę szkody; lecz ten incydent miał dla stron walczących
niemiłe skutki - w sprawę wdali się politycy i
obie strony musiały się od granicy cofnąć w głąb kraju. Nas
przeniesiono najpierw do Dziedzic, następnie
do Oświęcimia154 gdzie powstał centralny obóz powstańczy. Lecz
było już pewne, że będzie plebiscyt. Kostek
Wolny powiedział mi i później przy różnych okazjach w czasie
międzywojennym, że bez I powstania i naszej
roboty (1918-1919) nie byłoby jego zdaniem doszło do plebiscytu,
że I powstanie zadecydowało o plebiscycie.
Wiedzieliśmy dokładnie, że powstanie będzie
stłamszone przez przeciwnika; byliśmy za słabi by jemu sprostać;
lecz tak samo zdawaliśmy sobie sprawę, że im dłużej
powstanie i niepokoje potrwają tym więcej będzie szumu
dookoła naszej sprawy i tym większe będą
szanse, że nareszcie alianci zajmą się sprawą Śląska i ostatecznie raz
zadecydują o plebiscycie, jeśli nie o
przyznaniu bez plebiscytu Śląska Polsce zgodnie z żarliwym pragnieniem
ludności autochtonicznej. I powstanie
spowodowało jeszcze jedną niemniej ważną zmianę - zwróciło uwagę na
Śląsk ówczesnej Polski, gdzie nastąpiło coś w
rodzaju „odkrycia Śląska", uświadomiono sobie w Kongresówce
i Galicji, że Śląsk jest co najmniej tak
polski jak te obszary dawnych zaborów. Wielkopolska o tym wiedziała już
dawno.
Rozdział VIII
Ogłoszono oficjalnie rozejm i zapowiedziano
amnestię polityczną. Oddziały nasze zostały wycofane znad
granicy i skoncentrowane głównie w Oświęcimiu.
Na granicy pozostały tylko nasze placówki łącznikowe, które
„oficjalnie" tam miały udzielać opieki i
pomocy wciąż jeszcze napływającym uchodźcom. Taka placówka znajdowała
się także niedaleko Dziedzic, tuż przy samej
granicy. Po ogłoszeniu rozejmu pojawił się, widocznie
w celu stwierdzenia czy zaistniał pokój na tym
odcinku tłusty major niemiecki na niemniej tłustym ogromnym
perszeronie i butnie na paręnaście metrów
przejechał granicę. Padły dwa pojedyncze strzały i major jak i persze -
ron zakończyli żywot doczesny. Był to poważny
incydent, mimo że nieboszczyki leżały po polskiej stronie granicy
i sprawą tą zajęły się władze sądowe i
żandarmeria polowa, która przeprowadziła bardzo skrupulatną rewizję
właśnie w tej tam placówce. Nie stwierdziła
niczego, jedynie, że wszelka broń była w stanie wręcz idealnej
czystości. Nikt nic nie wiedział, nie słyszał,
po prostu każdy przesłuchany oświadczył: „Mein Name ist Hasse,
ich weiss von gar
nichts"'55. Któż by się zresztą w onych czasach do czegoś
przyznawał - nie do pomyślenial
Odwiedził mnie później pewien kapitan
żandarmerii i poprosił abym w tej sprawie wypowiedział swe zdanie
i czy nie podejrzewam przypadkowo kogoś o
popełnienie tej, jak powiedział, bardzo poważnej zbrodni. Zapytałem
go o szczegóły śledztwa - rozmawiał całkiem
otwarcie i życzliwie; od niego się zresztą dowiedziałem, że na
placówce naszej był wzorowy porządek i że tak
dobrze utrzymanej i czystej broni chyba jeszcze w życiu nie
widział i że niestety nie natrafił na
najmniejszy ślad poszlaki nawet. Kiedy mi opowiadał o tej wyjątkowej czystości
broni, niecoś sobie pomyślałem, lecz nic nie
powiedziałem, tylko tyle, że utrzymywanie broni w należytym
porządku jest zwyczajem u nas, że to dla
powstańców bardzo ważna rzecz, bo broń brudna kiepsko strzela.
Z całej sprawy rzecz jasna nic nie wyszło.
Bardzo serdecznie pożegnaliśmy się - był to zresztą pierwszy żandarm,
o którym z czystym sumieniem powiedzieć mogę,
że był po prostu sympatyczny.
Drugi incydent powstał wskutek próby
zniesienia silnej placówki niemieckiej przez kompanię ochotniczą kapitana
Wołk. Niemcy urządzili sobie wokół Urzędu
Celnego w Goczałkowicach placówkę obronną, ta zaś byt.,
bardzo uciążliwa dla naszego szlaku
przerzutowego, gdyż blokowała na znacznej przestrzeni przejścia przez
Wisłę. Bractwo tej kompanii nie chciało
widocznie zamoczyć w wodzie wiślanej swego przyodziewku, rozebrało
się do naga i w takim stroju przeszło Wisłę.
Niemcy chcąc nie chcąc musieli spostrzec i w nocy tych nagusów
i zaczęli do nich grzać z broni maszynowej i
ręcznej, toteż kompanii tej nie pozostało nic innego jak pośpiesznie
wrócić za nasz owałowany brzeg, lecz
przyodziewki były pod ogniem. Aby je mieć pod okiem ochotnicy rozebrali
się po stronie wału widocznej Niemcom! Z tej
przyczyny oddział ten wrócił na swe kwatery w stroju adamowym
ku powszechnej uciesze mieszkańców obojga
płci. Na nieszczęście tego samego dnia po południu prz>-
prowokacyjnie zachowywał się wobec Polaków.
„Zrobimy z Polaków kaszankę" - często można było usłyszeć z jego ust.
Powstańcy ude
rzyli także na zabudowania kopalni
„Fryderyk" w Gorzyczkach. Patrz: S. Karkosz, Pierwsze powstanie śląskie,
[w:] Powstania śląskie na
terenie powiatu wodzisławskiego, opracował dr
A. Mrowieć, Wodzisław Śląski 1972, str. 21-22.
I M Oświęcim
był jednym z 4 obozów dla uchodźców, podlegających dowództwu w Sosnowcu. Oprócz
niego działały obozy w: Jaworznie-
Byczynie, Szczakowej i Zawierciu. Słowa
M.Witczaka jr. o rozluźnieniu dyscypliny w obozie, potwierdza opinia S.
Baczyńskiego: „Wskutek
nieporządanych napadów barid Milicji
Górnośląskiej i wynikłych stąd kontrowersji między Żymierskim a Komisariatem
Rad Ludowych
Górnego Śląska, na miejsce Żymierskiego
powołano gen. ppor. Juliana Bijaka, byłego dowódcę Okręgu Etapowego armii pd.-
zach. w
Krakowie". Według S. Baczyńskiego,
stosunki w tych obozach były słabe, dyscyplina luźna i sprawiały tylko kłopoty
władzom polskim.
S. Baczyński, Tajne organizacje wojskowe, [w:]
„Najnowsze dzieje Polski 1914-1939", T.XI11, Warszawa 1968, str.133. W
obozach panowały
ciężkie warunki sanitarne. Uchodźcy mieszkali w
barakach, śpiąc najczęściej na słomie, rzadko na siennikach lub łóżkach. Brak
było
zmiennej odzieży i bielizny. Powszechną była
wszawica, zdarzała się czerwonka. Patrz: K. Brożek, Polska służba medyczna w
powstaniach
śląskich i plebiscycie 1918-1922, Katowice
1973, str. 54.
155 [Moja
jednostka] nazywa się Hassę, nic prawie nie wiem (niem.).
Mikołaj Witczak jr.
Odpowiadam na pytania przesłanej mi ankiety z
okazji 50- tej rocznicy powstania
Tekst napisany w Jastrzębiu Zdroju, w kwietniu
1968 r., opatrzony nagłówkiem: „Mikołaj Witczak - Zbigniew Narbutt, ur.2 VII
1896 r.
Legitymacja ZBoWiD-u Nr 11569, Nr ewidencyjny
78544". Pieczątka: „Mikołaj Witczak - Jastrzębie-Zdrój". Maszynopis w
zbiorach
J. Mrożkiewicza.
Do 1911 roku uczęszczałem do gimnazjum w
Rybniku, z którego musiałem odejść przymusowo, ponieważ
znaleziono w mojej rybnickiej stancji broń,
proch strzelniczy, amunicję, lecz co gorzej pocztówki szydzące
z Pruss, militaryzmu, hakatyzmu itp., które
sobie przywiozłem z „uczty grunwaldzkiej" w Krakowie, gdzie ze
swoimi rodzicami byłem w lipcu 1910 roku2. Studiować już nie było
mi dane w pruskiej szkole, jedynie
«• szkołach prywatnych.
^ 1911 roku zachorowałem na płuca, toteż mój
ojciec doktor medycyny wysłał mnie na leczenie do Szwajcarii,
_:zie uczęszczałem do gimnazjum połączonego z
internatem sanatoryjnym. Przebywałem tam do połowy 1914
•cu, kiedy wróciłem do domu ze świadectwem
„primy", uprawniającym mnie do złożenia matury jako externus
• niemieckim gimnazjum. Maturę darowano po
zakończeniu wojny wszystkim takim uprawnionym, jeśli byli
.¿zestnikami wojny.
• 1914 roku stanąć musiałem przed prusską
komisją poborową i zostałem wcielony do 2 pułku ułanów 12 dy-
• izji jako awantażer. Końcem 1915 roku
znalazłem się na froncie francuskim. Po bardzo dużych stratach
2 dywizja została przerzucona na front
litewski, gdzie zostałem lekko ranny w czasie ćwiczenia, lecz nastąpiło
-ikażenie i znalazłem się w szpitalu, skąd
wiosną 1917 roku zgłosiłem się ochotniczo na front rumuński (nie
.nciałem się ponownie dostać do Francji) do
szwadronu zapasowego 2 pułku ułanów, wcielonego do 218 dywi-
: wojującej nad Seretem i Putną. Zaraziłem się
tam malarią (powiedziano mi w szpitalu, że to malaria tropica)
równocześnie krwawą dezynterią. Ze szpitala w
Krajowej1 przewieziono mnie jako „nieuleczalnego w tamtejiZym
klimacie" do Neumarckt O/Pfalz, gdzie
przeleżałem w tamtejszym szpitalu do końca 1917 roku, skąd jako
datny do służby wojskowej zostałem 1 stycznia
1918 roku zwolniony i jako fizycznie niezaradny, odtranspor-
?wany przez sanitariuszy do domu rodzinnego.
końcem lipca, czy też z początkiem sierpnia
tegoż roku odwiedzili mnie dwaj „dezintery", mieszkańcy Buczymy,
czyli „Buczyniocy". Byli to Polacy ze
Skrzyszowa, urlopowicze z armii prusskiej, którzy znienawidzili woję.
prussactwo i podobne potworności, co od razu
stworzyło takie wzajemne zaufanie, które jest konieczne do
ikiejś choćby nawet utopijnej akcji - jaką
chyba wówczas była „byle praca w kierunku Polski". Sądzę, że władnie
w konsekwencji tej nowej (po niej coraz
liczniejszej i analogicznej także w innych miejscowościach) znajomości
zaczęły istnieć bojówki polskie, zwane w
skrócie „Obrona Górnego Śląska". Pod koniec października
918 roku tych „Obrońców" mogło być około
150-200, w tej liczbie ogromną większość stanowili „Elsowie"
względnie „TOML-iki". Wzmiankowani
„Buczyniocy" nazywali się: Suchy, pseudo „Smutny" oraz Sitek (Sztro-
^•h) - obaj ze Skrzyszowa rodem. Suchy był łącznikiem
i zginął w służbie w drodze do Marklowic, gdzie prze-
\azać miał pewną informację Pawłowi Musiołowi,
gorliwemu Polakowi i to w połowie września (nie pamiętam
uż dokładnie) czy to października 1918 roku.
Suchy był więc pierwszym Ślązakiem, który na swej rodzinnej
ziemi oddał życie za Polskę. Jego funkcję
objął Sitek. Wszystkie zamachy, na przykład na żandarmów prusskich,
do końca 1918 roku na terenie naszej
działalności dokonane były przez „Obrońców". Nie mieliśmy żadnego
doświadczenia konspiracyjnego, lecz umieliśmy
trzymać języki za zębami, co nie było trudne, gdyż zdawaliśmy
sobie sprawę, co oznacza zdrada stanu w czasie
wojny; zdawaliśmy sobie poza tem sprawę (chyba instynktownie),
że określone cele osiągnąć można tylko przy
użyciu określonych środków, a te dyktowały nam po części
warunki środowiskowe i bez pomocy, i sympatii
najszerszych warstw: robotników, chłopów intencje i zamysły
nasze byłyby żałośnie zbankrutowały. / /
Konspirowaliśmy więc w przekonaniu, że poza
naszym gronem ścisłym nikt, nawet najbliżsi krewni o naszych
poczynaniach nic nie wiedzą. Czy tak
faktycznie było?
Otóż, schadzki, spotkania, sposób bycia etc.
chyba musiały z biegiem czasu łapsom, kapusiom itp. prusskim
szpiclom podpadać. A tych szpicli było tu pełno,
przy każdej stacji, w każdym wagonie kolejowym, w każdej
knajpie itd. dawali się ludności wrednie we
znaki.
Było to 9- czy 10- czy 11 listopada 1918 roku.
Będąc przy porannym posiłku zostałem „najechany" w swoim
mieszkaniu przez oddział około 15 ułanów,
którym dowodził Jan Szczepański z Wilchw. Oświadczył mi, że jest
tu z rozkazu pułkownika Hassę, że ma tu zadbać
o spokój i porządek („Ruhe und Ordnung") i prosił, abym jemu
wskazał kwatery dla ludzi i koni. Poprosiłem
go do stołu i przy butelce wymienialiśmy wspomnienia wojenne -
kiedy znienacka mnie poprosił (żarliwie!) abym
jemu pomógł, żeby też mógł coś dla Polski zrobić. Jan Szczepański,
emerytowany inspektor lasów żyje obecnie w
Sielcu, powiat Chełm Lubelski i jest członkiem ZBoWiDu.
Chyba zbladłem wówczas, gdyż pierwszą myślą
moją było, że szwaby wiedzą, że przeciwko nim konspiruję!
Lecz Jan Szczepański mówił szczerze.
Przyrzekłem, że jemu jak najbardziej pomogę i zrobiliśmy umowę, że
dostarczy nam ile się tylko da broni i
amunicji z magazynów regimentu Hassę. Umowę tę wykonał chyba
w dwójnasób - było karabinów, amunicji,
granatów ręcznych, paczek petardowych, lontu, spłonek etc. dostarczonych
w następnych tygodniach coś około 3 furmanki!
Po 9 listopada 1918 roku wyszliśmy na szersze
wody. Wracali demobilizowani „Holendry" i zaczęliśmy zbierać
obfity plon - szeregi antyprusskie pęczniały i
przeto propolskie. „Zawodowi" politycy i działacze polscy
; „Ucztą
grunwaldzką" nazwał M. Witczak jr krakowskie uroczystości odsłonięcia
pomnika grunwaldzkiego, 15 lipca 1910 r., w 500 rocznicę
zwycięstwa nad krzyżakami. Monument ufundował
Ignacy Jan Paderewski. Wydano z lej okazji szereg publikacji okolicznościowych,
pocztówek, medalionów i innych pamiątek.
Uczestnikami uroczystości krakowskich było wielu Ślązaków.
3 Craiova
- miasto w Rumunii.
(niechętni do naszego radykalizmu
patriotycznego i także społecznego, zaklinali nas przy każdej okazji, że nie
wypada zachciankami rewolucyjno-powstańczymi
obrażać Ententy, która przecież Polsce chce dać tyle ziemi
niemieckiej, że tego bogactwa Polska nie
będzie w stanie strawić!) zaczęli się z nami liczyć i zaproponowali
nam kilkanaście miejsc poselskich na Sejm
Dzielnicowy w Poznaniu (3-5 grudnia 1918 r.). Ja i Ludwik
Konieczny weszliśmy do Komitetu
Organizacyjnego tegoż Sejmu. W połowie tegoż miesiąca raportowaliśmy
obaj innym kolegom w mieszkaniu Ludwika
Piechoczka w Ligocie koło Rybnika nasze sejmowe przeżycia
i jakie mamy wnioski. W zebraniu tym brali
udział (niestety, wszystkich już nie pamiętam): Sobik, Biela4,
Budny\ Józef Buła, Feliks Michalski, Józef
Michalski, Tytko6, Włóczek7,
Wańczura", Chruszcz9, Połomski,
Szmusz, Łytko, Basista i inni.
Stawiłem następujące wnioski gorąco wsparte
przez L[udwika) Koniecznego:
1) Trzeba przyjąć jednolitą nazwę organizacji wojskowej
dla całego Śląska. Zaproponowałem POW-Śląsk
(z nazwą POW spotkałem się po raz pierwszy w
Poznaniu).
2) Trzeba od razu przystąpić do organizowania
wojskowych formacji - bezwzględnie karnych i naszej sprawie
oddanych.
3) W związku z tym trzeba podzielić powiat na
okręgi mobilizacyjne dla dwóch pułków strzelców rybnickich: na
okręg zachodni dla 1 pułku (dowódca Józef
Michalski) oraz na okręg wschodni dla 2 pułku (dowódca Mikołaj
Witczak). /.../
Wnioski zostały bez sprzeciwu przyjęte, choć
określone jako zbyt ambitne. Na tymże zebraniu wybraliśmy także
nasze organizacyjne władze powiatowe i
przyjęliśmy nazwę POW-Śląsk, jednak nazwa „Obrona" nie znikła
i była nadal używana - nawet w kwietniu 1919
roku dodaliśmy do niej jeszcze słowo „Polska" i odtąd zwała się
POGŚląsk[aJ - Polska Obrona Górnego Śląska
[POGŚ1.].
O POGŚ1. wspomina Jędruszczak10,
tylko nic orientuje się zupełnie o genezie i „ciężarze gatunkowym" tej lak
szacownej nazwy nie mniej wymownej. Otóż
rozmawiałem nie raz na temat genezy naszego ruchu z łącznikami
z Poznania - Wizą i Andrzejewskim",
którzy przebywali w obozie piotrowickim aż do czasu zaistnienia ogólnośląskiego
sztabu POW w Strumieniu i ci dwaj
zaraportowali prawdopodobnie o tym swym przełożonym.
W listopadzie 1918 roku miałem kilka rozmów z
Fizią w Krzyżowicach, który z entuzjazmem podjął naszą inicjatywę
na terenie pszczyńskim. Również z
raciborskiego dochodziły do nas wieści o tak przykładnej i odważnej
działalności Jana Wyglendy i kilku innych i to
razem dopingowało nas do aktywności wręcz bezceremonialnej,
która musiała sprowokować jakąś akcję ze
strony Prussaków; toteż 11 stycznia 1919 roku zostałem aresztowań)
w swoim mieszkaniu. Ludwik Piechoczek opisuje
to wydarzenie jako pierwszy areszt spośród naszej
organizacji12.
Areszt ten był jakby sygnałem do dalszych licznych aresztów przeprowadzanych
prawie że do
końca lutego. Aresztował mnie kapitan Bauer z
regimentu Hassę, który z całą jemu podległą jednostką (ponoć
baon) po mnie przyjechał.
Via Wodzisław (gdzie aresztantów odbić chcieli
górnicy i inni, czemu przeszkodziłem, gdyż byłoby to niechybnie
spowodowało masakrę, ponieważ dworzec
obstawiony był wojskiem i gniazdami cekaemów) odstawion
mnie do mamra w Raciborzu, zaś po kilku dniach
do mamra w Brzegu (cela nr 13) i to z tej przyczyny, że górni-
4 Teofil
Biela (1897-1939) - działacz T. G. „Sokół", członek POW GŚ1. W III
powstaniu dowodził I baonem pułku żorskiego. Uczestnik
walk pod Kędzierzynem i Bierawą. W okresie międzywojennym
pracował w policji i w administracji państwowej. Rozstrzelany przez
Niemców 1 września 1939 r.
s Józef
Budny (1889-1940)-jako jeden z pierwszych organizował komórki konspiracji
niepodległościowej na Górnym Śląsku. Członek
POW GŚI. W 111 powstaniu walczył w pułku
żorskim. W okresie międzywojennym pracował w sądownictwie. Zamordowany przez
Niem
ców w obozie koncentracyjnym w Oranienburgu.
6 Józef
Tytko - przewodniczący rady robotniczej, dowódca kompanii pszowskiej, która 18
sierpnia 1919 r. wzięła udział w I powstaniu.
Powstańczym oddziałom udało się opanować Pszów,
jednak kontrnatarcie niemieckie z rejonu Rydułtów i Rzuchowa wyparło ich z
mia>:.
J. Tytko dostał się do niewoli i bez sądu, na
oczach mieszkańców Pszowa został rozstrzelany. Przed śmiercią zdążył jeszcze
krzyknąć
„Niech żyje Polska".
Powstańców o nazwisku Włóczek, wymienionych
przez Encyklopedię powstań śląskich na str. 609-610 było dwóch: Aleksander
Włóczek
(1882-1942) i Emanuel Włóczek (1880-1972).
Obydwaj byli uczestnikami powstań śląskich i akcji plebiscytowej. M. Witczak jr
nie podj ;
imienia, stąd trudno ustalić konkretną osobę.
" Jerzy Wańczura - ur. w Pniówku. dowódca
10 kompanii, skupiającej powstańców z Pniówka, Bzia Górnego, Zameckiego i
Dolnego,
podporządkowanej w chwili wybuchu III powstania
Komendzie Powiatowej w Rybniku, następnie dowódca III baonu 2 pułku rybnickiej
dowodzonego przez M. Witczaka jr.
'' Encyklopedia powstań śląskich na str. 75
wymienia trzech powstańców o nazwisku Chrószcz: Józefa, Pawła, Wilhelma. Z braku
imienia
w tekście M. Witczaka jr, trudno ustalić, o
którego z nich chodzi.
'" Ten „brak orientacji" T.
Jędruszczaka w sprawie POGŚI, o którym pisze M. Witczak jr wyraża się w zdaniu:
„Na początku 1919 r.. prz>
poparciu Rządu Polskiego w Warszawie i NRL,
powstała na Górnym Śląsku Polska Organizacja Wojskowa (POW), która w ciągu
kilku
najbliższych lat miała tu odegrać poważną
rolę." Patrz: T. Jędruszczak, Powstania śląskie, Katowice 1959, str. 17.
Poparcie Warszawy b>i
faktycznie bardzo ograniczone i działało
hamująco na przygotowania do konfrontacji zbrojnej, co na każdym kroku
podkreśla w swoich
tekstach M. Witczak jr.
" Mieczysław Andrzejewski - przewodniczący
Rady Jedenastu w poznańskiej POW. Jako wysłannik jej sztabu uczestniczył w
zebraniu
w Piotrowicach 18 czerwca 1919 r W sztabie POW
GŚI. pełnił funkcję zastępcy kpt. Zygmunta Psarskiego w sekcji I wojskowej.
12 L.
Piechoczek, Powiat rybnicki w czasie powstań śląskich. Rybnik 1934.
.y rybniccy przystąpili do strajku
politycznego właśnie z powodu tych aresztowań politycznych, a Racibórz był
zbyt bliski do ognisk strajkowych. W brzeskim
mamrze doręczono mi akt oskarżenia o zdradę główną i kraju
gdyż, cytuję : „jestem członkiem tajnej
organizacji mającej za cel oderwania od Pruss części kraju, aby go włączyć
do innego, ościennego państwa, o namowę do
morderstw, zamachów bombowych, podpaleń, konspirację,
sianie niepokoju" etc.
Z tej niewesołej chyba opresji wyciągnął mnie
adwokat - doktor Hanraths, koleżka korporacyjny ówczesnego
weimarskiego ministra sprawiedliwości
(Landsbergera?13). Pojechał do niego i przywiózł nakaz
natychmiastowego
zwolnienia. Z początkiem marca 1919 roku więc
pojechałem do Bytomia, gdzie poinformowałem o swoich
spostrzeżeniach radcę Czaplę, komisarza Rady
Ludowej dla Górnego Śląska. Następnie odwiedziłem kolegów
organizacyjnych w rybnickiem i pszczyńskiem.
Wszyscy koledzy radzili, bym jak najszybciej znikł z terenu,
gdyż „szkopy na mnie polują". Odbyłem
kilka narad organizacyjnych i doszliśmy do wniosku, że trzeba od
razu w Polsce stworzyć obozy dla uchodźców
czyli ludzi zdekonspirowanych oraz ośrodek organizacyjny dla
naszych potrzeb wojskowych, gdyż praca ta
wymagała bezpiecznego i spokojnego miejsca. Przeniosłem się
z kilku kolegami do Piotrowic, gdzie natrafiliśmy
na dość liczną grupę uchodźców politycznych. Nasz pobyt
w „terenie" nie był wskazany, gdyż
byliśmy „zbyt dobrze znani", co groziło dekonspiracją innym przez samo
tylko spotykanie się z nami. Za to robiliśmy
bardzo liczne „wycieczki" organizacyjne w teren. Organizacja nasza
wskutek terroru prusskiego i
socjaldemokratycznego nie rozsypała się jako nasi oficjałowie, czyli
„cylindry"
przepowiadali, lecz okrzepła i bardzo poważnie
się rozrosła, tak, że z początkiem kwietnia 1919 roku stan
rybnickich pułków był pełny (mieliśmy nawet
znaczne rezerwy).
Najniebezpieczniejszą dywersję stworzyła nam w
listopadzie 1918 roku i później perfidna aktywność niemieckiej
socjaldemokracji - lecz najwredniejszy terror
polityczny, zapoczątkowany 11 stycznia 1919 roku w Jastrzębiu
właśnie przez socjaldemokratyczne czynniki i
sołdaty szybko otrzeźwił nawet „szkopyrtoków"- a socjaldemokrata
Horsing przekonał po części i kilku uczciwych
(były to wyjątki bardzo nieliczne) Niemców, że on i jego
towarzysze są takimi samymi zaborczymi
draniami jak oryginalni hakatyści, tylko pod innym szyldem. Byliśmy
organizacją ludzi o bezwzględnym wzajemnym
zaufaniu i dlatego karność była wręcz idealna. Taki korzystny
stan miał swe podłoże także w fakcie, że nie
znaliśmy dyskryminacji z powodu takiego czy innego przekonania.
Wśród nas byli komuniści, socjaliści,
korfanciorze, wierzący (nawet duchowni), niewierzący, chłopi, robotnicy,
rzemieślnicy, kupcy, kilku inteligentów.
Dwójkarze i ulegli piłsudczyźnie józefini stanowili dla nas pewien problemat,
gdyż piłsudczyzna ustawiła się przeciwko
wschodowi, nie odróżniając caratu od władzy rad i dlatego
chciała mieć spokój na zachodzie - a tu
zaczęli się pchać ku rozpaczy szkopów i piłsudczyzny Ślązacy w Polskę
- i to nieproszeni !!!
Toteż zaczęła nas dwója rozpracowywać i rzucać
nam różne kłody pod nogi. Jednym z dowodów, że tak było
jest zeznanie dwójkarza Mynarka przed sądem,
które nawet dla rezydenta niemieckiego wywiadu Reichsgrenzkomisara
/....?/ było rewelacją, a mianowicie, że Warszawa
nie ma nic wspólnego z śląskim ruchem wyzwoleńczym
i to wprost niewiarygodne zeznanie (jak na
oficera Oddziału II Sztabu Głównego) było po prostu zachętą
do traktowania jeńców powstańczych z
ludobójczym okrucieństwem, gdyż upewnić musiało tych ludobójczych
osobników, że za wyrządzenie powstańcom
krzywdy nikt się upominać nie będzie! Innym dowodem jest chyba
treść rozmowy Żeromski - Piłsudski.
/.../ Z prawie że wszystkich ambon rzucali
agenci - germanizatorzy biskupa Bertrama na nas obelgi i klątwy.
W maju czy w czerwcu 1919 roku wyliczyliśmy:
ksiądz profesor Czapiewski, ksiądz Jan Brandys, ksiądz
Pośpiech, ksiądz [Pajlarczyk, Alfons
Zgrzebniok, Jan Wyglenda, Maksymilian Basista, Lazar, ja i kilku innych,
że na Śląsku, na coś około 820 plebanów jest tylko
14 plebanów Polaków absolutnie pewnych oraz jeszcze
4 szkopyrtoków.
Zwalczali nas „cylindry" rodzimi z
Korfantym na czele, zwalczała nas Warszawa (piłsudczyzna), zwalczał nas
przemożny kler, nie mówiąc już o całym
potężnym, uzbrojonym po zęby prusskim aparacie panowania. Nie raz
słyszeliśmy pytanie: ,,Na co wy właściwie
liczycie?".
Nic nie zdołało nas załamać - mieliśmy
zaufanie ludu i jemu też ufaliśmy. To właśnie było naszym zwycięstwem.
Tylko nam i nikomu innemu dała historia
rację!!!
Nawet na emigracji nie wybaczyli nam
piłsudczycy. Otóż Zyndram-Kościałkowski, publicznie na zebraniach
głosił nawet ku zdumieniu Anglików, że II
wojna wybuchła z powodu Śląska a nie z powodu „korytarza"
i Gdańska. Owo „zyndramiackie" kłamstwo
usłyszałem niestety nie raz i w kraju, w latach pięćdziesiątych.
W związku z tym - a nie z jakiegoś impulsu
„powstańczej megalomanii" - pragnę usłyszeć odpowiedź jakiegoś
uczciwego historyka eksperta od spraw
wojskowych na następujące pytanie: jaki by był przebieg ostatniej wojny
i los Europy, gdyby się nie było udało
powstańcom śląskim spowodować podziału Śląska, „tej kuźni zbrojeniowej
nacji niemieckiej" i gdyby Hitler był
dysponował we wrześniu 1939 roku dwudziestoma rocznikami Ślązaków
z byłego województwa śląskiego - tych „urodzonych
żołnierzy". Czytałem, że Niemcom brakowała pod
Al-Alamejn tylko jedna wypoczęta dywizja
pancerna, aby dojść nie tylko do Aleksandrii, lecz nawet do Zatoki
Perskiej!?
11 Poprawnie
- Otto Landsberg
Stawiam to pytanie uczciwie i pragnę na nie usłyszeć
takiej, że odpowiedzi: uczciwej, bez jakich bądź myśli
ubocznych.
Również europejskie aspekty polityczne
kształtowały się dla naszych aspiracji niekorzystnie. Wpierw miała
Polska otrzymać Górny Śląsk w całości, bez przeszkód
i odszkodowania (tak nam mówiono). Niemcy w takim
wypadku nie chcieli płacić reparacji. Doszło
do rozmowy:
Weyl14 - Schacht15,
Wcyl - Benis16 - Korfanty - no i do bezwstydnego zobowiązania
się Benisa i Korfantego, że
zabezpieczą niemiecki stan posiadania na tej
części Śląska, która przypadnie Polsce. Taki był warunek Schaehta
płacenia reparacji. Nie wiedzieliśmy wówczas o
tej szacherce godnej jurgieltników. Dopiero Podwysocki wyciągnął
tę ohydną szacherkę na światło dzienne kilka
lat temu na łamach „Trybuny Robotniczej".
Następnie słyszeliśmy, że zamiast oddania
Polsce Śląska ma być jakieś głosowanie-plebiscyt, lecz że i to nie
całkiem jest pewne. Ciężkim cieniem legły na
naszej przeszłości kontrowersje francusko-angielskie. Obydwa te
kraje prowadziły ze sobą wojnę przy pomocy
Turcji (Francja) i Grecji (Anglia). Żeby Francję osłabić wspierali
Anglicy Niemców i zwalczali wszystko to co
Francuzi wspierali. „Afera Chodźko" była wodą na młyn angielski,
mimo że nie zaistniała z winy, czy inicjatywy
Polski. Francuzi zaś wspierali nasze aspiracje, gdyż osłabienie
zaborczych i wojowniczych boszów było w ich
interesie. Włosi zaś byli w naszych kalkulacjach „niewiadomą" -
przypuszczaliśmy, że w najlepszym wypadku będą
neutralni i najbardziej niepokoiła nas możliwość wpływów
dworu sabaudzkiego, bowiem żona króla
włoskiego i żona księcia raciborskiego z Rud Raciborskich były siostrami
(córami Nikity Czarnogórskiego) i wpływy
sióstr mogły przecież zaciążyć na polityce włoskiej. Do tego
dochodziło jeszcze wrogie Polsce stanowisko
Watykanu - i często słyszało się w naszych sferach powtórzenie
słów wieszczów: „karczma Rzym", „Polsko!
Twa zguba w Rzymie!".
Wszystko jakoś kształtowało się przeciwko nam.
Widzieliśmy jedyne racjonalne wyjście z takiej, mówiono, że
beznadziejnej sytuacji w powstaniu, którego z
uwagi na obiektywny stosunek sił nie mogliśmy wygrać, lecz
które naszym zdaniem musiało narobić
dostatecznego rabanu w świecie by zauważono tam niezłomną wolę
Ślązaków dostania się do Polski. Zresztą
wspomnieć tu muszę wypowiedź kilku polityków francuskich o naszych
„desperackich" (?) czynach, które z takim
podziwem tak wysoko ocenili.
Postanowiliśmy więc „ruszyć". Pierwszy
raz w kwietniu 1919 roku - przeszkodził nam Korfanty. Drugi raz jakiś
miesiąc później - znowuż przeszkodził nam ten
sam Korfanty. Tym razem rozkazy odwołujące powstanie nie
dotarły wszędzie na czas i w kilku miejscach
istotnie wybuchło, lecz wygasło po nadejściu rozkazów. Nastąpił
bardzo liczny napływ uchodźców do naszych
obozów, między innymi bracia Zgrzebniokowie, Bułowie i liczni
koledzy z raciborskiego, kozielskiego,
pszczyńskiego, katowickiego, zabrskiego, tarnogórskiego, gliwickiego,
nawet lublinieckiego.
W tak dla nas ciężkiej sytuacji spowodował
tenże Korfanty pozbawienia nas jakich bądź subsydiów, tak potrzebnych
uchodźcom!
Postanowiliśmy zorganizować ogólnośląski sztab
POW z siedzibą w Strumieniu celem ujednolicenia całej POW
na całym Górnym Śląsku. Komendantem tego
sztabu wybrany został Alfons Zgrzebniok, jego zastępcą Jan
Wyglenda, szefem sztabu Jozef Buła, zaś ja
objąłem wydział organizacyjno-operacyjny sztabu. Muszę tu spri -
stować twierdzenia różnych zawodowych
historyków, że wydział organizacyjno-operacyjny został objęty prze
„braci Witczaków". Otóż nie było nigdy
powstańczej firmy „bracia Witczak". Taka firma nie była mi absolutn: -
potrzebna. Prawdą jest, że szefem wydziału
organizacyjno-operacyjnego byłem ja - Mikołaj Witczak, zaś moim
pomocnikiem był Jędrośka. Zabraliśmy się do
bardzo trudnej organizacyjnej pracy. Czas naglił, przeciwn -
prowokował i wrzenie w terenie natężniało z
każdym dniem. Groził wybuch strajku generalnego - zakładaliśm
że taki strajk będzie sygnałem do wybuchu
powstania.
Zgrzebniok wyjechał do Warszawy by wyprosić
uzbrojenia, wyposażenia dla około 2,5 tysiąca już zaprzysiężi
nych peowiaków. Zestawienie to dokonałem razem
z łącznikiem, kapitanem Psarskim, jakieś dwa tygodn .
przed wyjazdem Zgrzebnioka do Warszawy. Oprócz
trochę forsy przywiózł Zgrzebniok tylko obiecanki -
znaczy nic, oraz przykazanie, że należy
zachować spokój i nie dopuścić do rozruchów, które pogorszyłyby tylk
sytuację Ślązaków - i co gorzej: Zgrzebniok i
jego zwolennicy w sztabie zaczęli „śpiewać" tą samą melei.;
pokojowo-pacyfistyczną. Za koniecznością
wybuchu powstania pledowało tylko trzech, między innymi Ji-
Wyglenda i ja w „najodpowiedniejszej
chwili", to jest w chwili wybuchu strajku generalnego - gdyż nasz\i
zdaniem taki strajk byłby niechybnie
spowodował wybuchy ruchawek odruchowych, nieskoordynowanych. .
by oznaczało ostateczną kompromitację i
likwidację POW, której autorytet i tak już mocno ucierpiał wsku..-
kunktatorstwa Zgrzebnioka. Stanowisko
antypowstaniowe Zgrzebnioka i towarzyszy rozniosło się z zadziwia _
cą szybkością i wśród uchodźców, jak i w
terenie. Przeciwko temu stanowisku powstały bunty, na przyk
w Bytomiu i Piotrowicach (tam powstał sztab
propowstaniowy pod kierownictwem Iksala - pierwszego boha . .
14 Ernst
Weyl był dyrektorem francuskiego holdingu L'Union Européenne Industrielle et
Financičre, mającego udziały w spółce Hoher.: .
z Wełnowca.
15 Doktor
Hjalmar Schacht był przedstawicielem Donatbank - akcjonariusza w spółce
Hohenloe w Wełnowcu.
"' Artur Benis - doktor prawa, ekonomista
i dyplomata. Jako pełnomocnik do spraw Górnego Śląska z ramienia rządu polskiego,
brał L J !
w rozmowach z przedstawicielami kapitału
francuskiego na temat jego zaangażowania się na Górnym Śląsku. W 1921 r.
podpisano v. :
ryżu umowy, na mocy, których kapitały
francuskie otrzymały udziały w spółce akcyjnej polskich skarbowych kopalń -
„Skarboferm'
i w Banku Śląskim.
powstania). W terenie - jak raportowali
komendanci powiatowi - sztab POW w Strumieniu tracił coraz to wię-
;ej autorytet i prestiż, i powstał tam
(prawdopodobnie z inicjatywy Grzegorzka) konkurencyjny sztab POW
rropowstaniowy. Grzegorzek utrzymywał także
bliskie kontakty z grupą Iksala w Piotrowicach. Z początkiem
•:erpnia przyjechali do mnie wysłannicy grupy
Iksala, a mianowicie Jan Szczepański i Kolebacz. Zaproponowali
-.1 abym objął szefostwo ich sztabu, bo powstanie
bliskie. Musiałem odmówić, gdyż wiązała mnie przysięga
^użbowa a złamanie jej byłoby aktem rokoszu,
lecz zapewniłem ich, że jak się tylko powstanie rozpocznie, to
vażdy który jest istotnie Polakiem będzie
musiał pójść z ludem. Zrozumieli mnie. Nazajutrz rozmawiałem
• Pruchnej z Fizią na ten sam temat i w tym
samym duchu. Sytuacja w terenie stawała się dla sztabu Zgrzebniotak
krytyczna, że postanowił wysłać w teren samego
szefa sztabu J[ózefa] Bułę i towarzyszy by „zjednać
opanować tam, co się jeszcze wyprostować
da". Zamiast przedostać się w teren drogą najpewniejszą, północnowschodnią
jak mu radziłem, wybrał on drogę na Pawłowice
i tam, na dworcu kolejowym został aresztowany
azem z towarzyszami, wśród których był także
ów porucznik Mynarek.
•V tym czasie dowiedzieliśmy się, że agentem
kapitana Horniga jest niemiecki obszarnik Stonawski17 z
Golaso-
• lc-Jarząbkowic. Zrobiłem z dwudziestoma
kolegami najazd na jego dwór by Stonawskiego „Elefantha" zabrać
jego materiały. Nie znaleźliśmy niczego, choć
zrewidowaliśmy dokładnie cały dwór. Dowiedzieliśmy się od
-łużby, że od dłuższego czasu Stonawski spędza
noce poza swoją siedzibą - była to dla nas ciekawa i dosyć
ważna wiadomość.
Z 16 na 17 sierpnia 1919 roku rozpoczął Iksal
I powstanie śląskie najazdem na placówkę niemiecką w Gołkowicach-
Skrbeńsku. Zdobył tę placówkę jak i jeńców, i
broń.
Ruszyli pszczyniacy i rybniczanie,
katowiczanie i bytomiacy - tylko tam gdzie dwójkarze zdobyli sobie wpływy
peowiacy nie ruszyli. Domagaliśmy się od
Zgrzebnioka by rzucił hasło do ogólnego powstania - odmówił i groził
tym, co powstanie wywołali i doń jeszcze
przystąpią jakimś trybunałem i nazwał wybuchłe powstanie roko-
-zem, nieodpowiedzialną zbrodnią! Nazajutrz
pojechałem do Piotrowic, gdzie objął komendę najstarszy rangą
wśród nas Jan Wyglenda. Zorientowałem się od
razu, że największym naszym brakiem to broń i amunicja. Po
krótkiej naradzie wyjechałem do sztabu
brygadiera Latinika w Cieszynie, żeby brakujące uzbrojenie wyjednać.
Otrzymałem i przywiozłem ciężarówką karabiny,
amunicję, granaty ręczne „smołówki" i jeden austriacki cekaem,
który nam oddał bajeczne usługi. Dwa dni
później (także celem wypróbowania tej „austriackiej maszynki")
dokonałem jednym plutonem (około 30
powstańców) najazdu na dwór barona Reitzensteina w Pielgrzymowicach
- siedziby kapitana Reichenbacha, dowódcy
baonu. Niestety nie zastaliśmy go. Nieliczny i słaby opór
Niemców został szybko przełamany; było trochę
strzelaniny, Niemcy wiali we wszystkich kierunkach. Później
dowiedziałem się, że mieli 2 zabitych i 11
rannych, my zaś żadnych strat. Zarekwirowaliśmy na folwarku żywność,
zaprzęgi i wróciliśmy do Piotrowic, gdzie Jan
Wyglenda montował wyprawę na Godów, którą dokonaliśmy
dwa czy trzy dni później. Zjawił się wśród nas
Alfons Zgrzebniok i namawialiśmy go by z nami poszedł na
Godów - odmówił, choć obecnie już nie groził
trybunałem powstańcom za pranie Prussaków. Bitwę tę opisał Jan
Wyglenda w swych drukiem wydanych
wspomnieniach pod tytułem „Plebiscyt i powstania śląskie". Jakieś pięć
dni po godowskim zwycięstwie (jakieś 35
powstańców dało radę okopanej na wzgórzu formacji niemieckiej,
liczącej około 80-90 żołnierzy regimentu
Hassę, z których część zwiała, reszta poległa z wyjątkiem 9 rannych
jeńców, wśród nich porucznik Petersen, syn
burmistrza miasta portowego Hamburg, których osobiście odwiozłem
do szpitala we Frysztacie) dokonał Jan
Wyglenda jeszcze najazdu na Gorzyczki. W obu tych wyprawach
zdobycz nasza była - jak na owe warunki -
znaczna. Dalszych większych wypraw już nie dokonaliśmy. Były
atoli „walki", recte - strzelaniny
pozycyjne na odcinku granicznym od Zabełkowa do Pruchnej. Strzelaniny te
trwały nieprzerwanie aż do pierwszych dni
październikowych, to jest aż do czasu, kiedy czynniki międzysojusznicze
spowodowały przeniesienia powstańców do obozów
i uchodźców do obozów, jak: Oświęcim, Szczakowa
i inne. Napływ uchodźców na teren Polski był
znaczny (szacunkowo, z uwagi na ciągłą fluktuację, mogło ich
być 30-40 tysięcy) i nieobecność takiej masy
najaktywniejszych Polaków na terenie (już teraz plebiscytowym)
wykorzystał siepacz Hórsing, rozpisując wybory
komunalne, które miały wykazać całkowitą niemieckość terenu
plebiscytowego. I nasi oficjałowie wierzyli w
przegraną polską i z góry obwiniali nas za „pewną klęskę" - nas,
jak nas zwali: „nieodpowiedzialnych,
rozwydrzonych, anarchizujących rewolwerowców, nie liczących się
z niczym i z nikim". A stało się inaczej
- listopadowe wybory komunalne wykazały tak wysoki poziom polskości
naszej ziemi śląskiej, jakiego nigdy później
nie wykazały, aż do czasu II wojny światowej.
Panowie historycy, macie tu wyjątkową okazję
do wnioskowania - na przykład, że to zdumiewające i wspaniałe
zwycięstwo wyborcze osiągnięte zostało właśnie
dlatego, że w głosowaniu nie brali udziału ani powstańcy
(„bandyci nacjonalistyczni", „hołota bez
oblicza"), ani uchodźcy polityczni, jedynie ich rodziny, krewni i znajomi.
Wybaczcie mi tę dygresję - lecz cóż ona znaczy
w porównaniu z „legendami" różnych tam: Srokowskich,
Lapterów, Ludygów i innych „antypowstańców".
W czasie międzywojennym w szkalowaniu
powstańców wyróżniał się drabant Korfantego Srokowski, nie wstydzący
się twierdzić, że powstańcy są niekarni i
skorzy do insubordynacji itp. oraz potencjalnymi rozbójnikami
czy też rabusiami. Otóż prawda jest taka:
powstańcy byli wyjątkowo karni, może właśnie ta karność była czymś
17 Doktor
prawa Edward Stonawski.
w rodzaju ich słabości - ich karność była
chyba pozostałością z koszar prusskich, gdzie drillowano żołnierzy
i hodowano Kadavergehorsam18.
Kiedy mi późnym latem 1921 roku w Jastrzębiu,
hrabia Asinari di Bernezzo złożył wizytę pożegnalną - ten
rzekłbym klasyczny arystokrata, który się
absolutnie nie zachwycał rewolucjami ludowymi - rzekł mi: „Podziwiałem,
musiałem podziwiać karność pańskich powstańców,
szczególnie w chwilach dla was chmurnych, tak dla
was ciężkich. Wątpię, by w takich trudnych
sytuacjach wojsko regularne było wykazało tak hardą i karną postawę
jak wasi powstańcy". Mój pożegnalny
uścisk dłoni był jednym z najserdeczniejszych i najwdzięczniejszych
jaki w życiu dałem.
Aby obiektywny czasokres I powstania ustalić,
trzeba sięgnąć do raportów rezydenta niemieckiego wywiadu
kapitana Horniga, który jak się nam dawał we
znaki, musiał być zdolnym i sumiennym pracownikiem. Jego
raporty ponoć jeszcze istnieją, zostały
wywiezione do USA i chyba powinno być możliwe przy odpowiednich
staraniach, z tych czysto już historycznych
materiałów fotokopie porobić. Obawiam się wszakże, że to jeszcze
nic nastąpi, ponieważ mogą jeszcze żyć ludzie,
którzy może pracowali i na rachunek owego Horniga. W służbach
wywiadowczych bywa czasem i tak, że taki czy
inny dwójkarz, gra na dwóch czy nawet więcej fortepianach,
a tak było przecież w polskiej dwói
międzywojennej.
Moim zdaniem trwało I powstanie tak długo, jak
długo trwała strzelanina. Inną kwestią jest czy powstanie to
było „dowodzone" - otóż moim zdaniem nie
było dowodzone. Zgrzebniok był tylko komendantem sztabu POW.
lecz nigdy nie był wodzem powstania.
Pojedyncze akcje bojowe miały swoich dowódców, lecz nie były dowodzone
czy nakazywane przez jakiegoś naczelnego
wodza, którego po prostu nie było.
Muszę tu jeszcze inny aspekt wspomnieć a
mianowicie dosyć częste wymówki, że nie zwalczamy komunistów,
że się z nimi kumamy. Otóż moim najlepszym
kurierem był komunista z Chwalowic. Został on przez milicjantów
Józefa Michalskiego, będącego wówczas
komendantem placu w Piotrowicach, przyłapany na przewożeniu
broszur komunistycznych (drukowanych w
Morawskiej Ostrawie) do Sosnowca. Michalski zwołał sąd doraźny,
który skazał Szczep, na karę śmierci. Wyrok
ten został mi razem z więźniem przekazany, jako dowódcy odcink.
frontowego, do zatwierdzenia i wykonania.
Szczep, był załamany. Ochrzaniłem go trochę za kurierskie partactwo
i zaproponowałem mu służbę kurierską u siebie pod
warunkiem, że nie będzie już nigdy partaczył i wyrok
spaliłem w piecu. Szczep zginął w służbie po
III powstaniu w Bytomiu, gdzie stanął po boku Francuzów napadniętych
przez orgeszowców (wówczas zginął także
francuski major Montalegre19). Wydałem końcem mai.
1919 roku rozkaz pułkowy zakazujący zgłaszanie
ochotnicze do wojska polskiego, gdyż każdy Ślązak potrzebr
będzie na Śląsku by wywalczyć własną i swej
dzielnicy wolność. Dwój karze agitowali naszych kolegów b;
ochotniczo wstępowali do wojska polskiego. W
III powstaniu wziął Stania do niewoli oddział 44 czy 45 Bawa:
czyków (Eisnerowców), którzy prosili, aby ich
przyjął jako ochotników, gdyż pragną się odegrać na prusskic
świniach („Saupreussen").
Cietrzew-Sikorski nie chciał się zgodzić, lecz zdołałem go przekonać, że
ochotnik
wypada przyjmować obojętnie skąd, gdyż wszyscy
jesteśmy ochotnikami a nie regularnym wojskiem. Cały tebawarski
problem dotarł do Głównej Komendy Wojsk
Powstańczych i przez jakiś czas krążyła w tej spraw .
korespondencja, aż zaistniały ważniejsze
sprawy. Mogę tylko dodać, że ci Eisnerowcy grzali do Prussaków j_>
nasi i okazali się dobrymi towarzyszami broni.
Do poruszonego tu problemu jeszcze wrócę później w zwią/? _
/. pojawieniem się na Śląsku Wiktora
Przedpełskiego, czyli Pełczyńskiego z Saratowa - byłego zesłańca carskie
go i posła do Dumy.
Pokrótce: politykierom byliśmy zbyt
niewygodni, bo byliśmy w naszych dążeniach bezkompromisowi. Nie
hali się nawet nas oskarżać, że uprawiamy
bolszewizm. co godziło w nasze wolnościowe aspiracje o tyle, gii;>:
mogło do nas i do problemu śląskiego
podejrzliwie ustawić Francuzów, którzy jedyni spośród mocarstw Enter.:
zdecydowanie stali w kwestii Śląska po naszej
stronie - lecz byli interwentami w Kraju Rad i bali się bolsze.
zmu jak ognia. A my domagaliśmy się w dodatku
programowo upaństwowienia wielkiej własności, przemy _
handlu, banków itd. - a nasze decyzje
uchwalaliśmy w naszych powstańczych komitetach i radach. Nie tru_-
chyba sobie wyobrazić, jakie były nagonki i
niewybredne kalumnie rzucane na nas przez tychże politykier
gdybyśmy wówczas i później - niebezpieczeństwo
to trwało aż do wybuchu II wojny - właśnie „dezinterów" - iii
gloryfikowali jako tych najpewniejszych z
pewnych i najwierniejszych z wiernych, tych z roku 1918! Ręczę -.
takimi byli. Lecz dezerter był w opinii prawie
że powszechnej wówczas (szczególnie wierzących) krzywopr.
sięzcą, gdyż „złamał przysięgę wobec Boga
daną" - a to uchodziło za rzecz niewybaczalną. /.../
Końcem listopada czy z początkiem grudnia
„wybuchła amnestia" dla wszystkich uchodźców śląskich. Sp. .
amnestii wyjęty byłem ja (decyzję tę miałem na
piśmie), gdyż Niemcy twierdzili, że nie jestem powstańcem i..
polskim majorem, (którym nigdy nie byłem, zaś
stopień podporucznika piechoty został mi nadany dop:,
w czasie III powstania, jakoby za dzielność).
Również wyjęty był Jan Wyglenda. Postanowiliśmy mimo to . - »-
cić. Toteż 31 grudnia 1919 roku zabrawszy ze
sobąjednego łącznika wyruszyliśmy w pełnym umundurowii
uzbrojeniu (rzecz jasna z rogatywkami na
głowie) do Raciborza. Jechaliśmy bryczką, zarekwirowaną uja> .
goś młynarza przez Jana Wyglendę wzdłuż Odry.
Na szosie były liczne patrole wojskowe (raciborskie - b
l s Mięso
armatnie (niem).
'' Francuski major Bernard Montalegre został
zastrzelony 4 lipca 1921 r. przez niemieckiego bojówkarza, przed kasynem
oficerskim
w Bytomiu.
wówczas zapchane wojskiem niemieckim), które
nam przepisowo daszkowały (chyba mieli nas za jakąś komisję
: lędzysojuszniczą) i bez przeszkód dotarliśmy
wieczorem do Raciborza. Zawitaliśmy do biura adwokata
Afntoniego] Rostka, który na nasz widok
zaniemówił, a po chwili wykrztusił: „Ludzie! Na Boga! Tu pełno
wojniemieckiego!"
Widzieliśmy, kłaniali się nam - brzmiała odpowiedź.
Przebrano nas w tym biurze za cywiów
i ukryto naszą broń. Po więcej niż serdecznym
powitaniu udaliśmy się do mieszkania mojej matki. Niestety
X) paru dniach zaczęli nas podglądać łapsy i
trzeba było wyjechać. Zawitałem do państwa Ekertów (pan Ekert
lył dyrektorem Banku Ludowego w Bytomiu, w
którym pracował Grzegorzek), gdzie pozostałem do połowy
marca 1920 roku. Wyjeżdżałem często (mimo, że
mi to usilnie odradzano) w pszczyńskie i rybnickie celem
nawiązania z kolegami organizacyjnej
łączności. Nie było jeszcze wojsk alianckich, ani dokonanej ewakuacji
niemieckiej. Nawet po nadejściu wojsk
alianckich, Niemcy zdołali ulokować swych sołdatów w przebraniu
.ywilnym pod najróżniejszymi pozorami, na
przykład: kompanie robocze, leśne, kapusiów różnych służb granicznych,
urzędników pomocniczych prokuratury itp., w
miastach zaś pozostały „formacje zdawcze" regularnego
mundurowego wojska, do czasu nadejścia wojsk
międzysojuszniczych. Policja, administracja, sądownictwo -
wszystko to było niemieckie. Jednym zdaniem -
nie było wesoło! Pod koniec stycznia 1920 roku, na przykład
zostałem przytrzymany w biurze adwokata
Latatscha w Wodzisławiu przez niemiecki patrol wojskowy, lecz tym
razem nie aresztowany dzięki perswazjom tego
adwokata. W tymże miesiącu miała moja matka w sądzie raciborskim
następującą przygodę. Przystąpił do niej
oficer niemiecki, prezentując się kapitan Reichenbach słowami:
„Łaskawa pani, jeśli dostanę w swe ręce pani
syna, to zrobię z niego sito!" Odpowiedź brzmiała: „Najpierw
musi go pan złapać!"
Pod koniec marca przeniosłem się na stałe do
Jastrzębia, aby także swe prywatne sprawy uporządkować - niewiele
z tego wyszło, gdyż więcej czasu musiałem
poświęcać współtowarzyszom i organizacji. Do czasu wybuchu
II powstania, w którym oczywiście brałem udział
razem z kolegą Janem Wyglendą, głównodowodzącym
wówczas w naszym powiecie, byłem trzykrotnie
aresztowany z nakazu prokuratury raciborskiej (dwa razy osadzony
w wodzisławskim mamrze - oprócz tego byłem
jeszcze dwa razy przytrzymany przez niemiecką policję).
W przededniu wybuchu II powstania, sam
raciborski sędzia śledczy w towarzystwie ośmiu policjantów chciał
mnie w moim mieszkaniu aresztować i wręczyć mi
jakiś papierek. Lecz o tym poniżej.
Rozpoczęła się ta sprawa od strzelaniny w Górnym
Jastrzębiu, przy domostwie Jakuba Mołdrzyka (teścia20 doktora
Matuszczyka - pierwszego sekretarza komisarza
plebiscytowego Korfantego). W domostwie Mołdrzyka
miałem zamelinowaną broń i inny osprzęt oraz
na stancji dwóch łączników. Otóż dom ten został w kwietniu
1920 roku najechany przez żandarmów i około
piętnastu Hilfsbeamten der Staatsanwaltschaft i przeszukiwany,
0 czym zostałem (będąc przypadkowo w gościnie
u sąsiada) poinformowany przez Stanię. Byłem w mundurze
1 miałem swoją broń (sztucer myśliwski,
powtarzalny pięciostrzałowy i 9 mm dziesięciostrzałowy Steyr). Bryczką
tego sąsiada zapędziliśmy do domu Mołdrzyka,
gdzie z rykiem „Precz bestie!", z wycelowanym Steyrem
wpadłem na tych zbirów. Zaczęli wiać krzycząc:
„Schiessen!" - „Strzelać!". Padły strzały w moim kierunku,
kilka razy strzelił do mnie wachmistrz Grodoń
z Orzesza, postrzelił mego sąsiada; teraz ja zacząłem strzelać;
Grodoń zwalił się pod mur. Teraz zaczęli
strzelać do mnie ci, co przedtem zwiali, odpowiadałem sztucerem.
wyrepetowałem cały magazyn. Gruner, Mołdrzyk,
Bronny i inni świadkowie tego epizodu zapewniali mnie
później, że było dwóch nieboszczyków i trzech
rannych, których dopiero wieczorem pozbierano z pobojowiska.
Był to poważny wypadek. Jak na owe czasy
zrobiłem chyba to co najracjonalniejsze, a mianowicie zebrałem
świadków tego zajścia i pojechałem z nimi do
Rybnika, gdzie przedstawiłem całe zajście naszemu powiatowemu
komisarzowi plebiscytowemu doktorowi
Różańskiemu w obecności doktora Białego i wszyscy udaliśmy się do
kontrolera powiatowego pułkownika Pezentiego.
Wielkim lamentem przedstawili świadkowie jak ich uratowałem,
że mają kulami niemieckimi uszkodzony dom i
gdyby nie ja, to chyba by już nie żyli. Doktor Różański
i doktor Biały gorąco nas wsparli oficjalnym
protestem przeciwko gwałtom niemieckim. Pezenti nazwał szkopów
„brigante frontiere"21,
podziękował nam i polecił, byśmy się bez obawy udali do domu. Do domu nie
dojechałem,
bo zostałem w Jastrzębiu aresztowany przez
tajniaków i odstawiony do więzienia w Wodzisławiu, skąd
po dwóch i pół dniach zwolniony na rozkaz
pułkownika Pezentiego, który wręczył mi zaświadczenie, że „mogę
być tylko aresztowany na rozkaz Komisji
Międzysojuszniczej i mam prawo mieszkać w Jastrzębiu Zdroju".
Miałem wówczas dużo pilnych zajęć organizacyjnych
i dopiero po jakimś tygodniu mogłem wrócić do domu - to
jest na stację kolejową w Jastrzębiu Zdroju,
gdzie obstąpiło mnie pięciu czy sześciu tajniaków i przyłożyli mi
parabelki do ciała aresztując mnie. Pokazałem
im zaświadczenie kontrolera powiatowego pułkownika Pezentiego
- oświadczyli, że mogę sobie tego użyć jako
papier toaletowy i że mają całą Komisję Międzysojuszniczą,
razem z Pezentim w d...pie. Wkroczył naczelnik
stacji Czembor (gorliwy Polus i „swój"); wezwał tajniaków do
biura (cała heca działa się na terenie
kolejowym - przecież „Ordnung muss sein") i przetrzymał nas tam wszystkich
aż do odejścia pociągu i dołączył do
Häftlingstransportu dwóch strażników kolejowych (także „swoich").
Zapewniano mnie później nie jeden raz, że przez
to uratował mi życie, bo ktoś podsłuchał tych tajniaków zmawiających
się mnie zastrzelić. Odstawiono mnie do
znajomej celi w mamrze wodzisławskim. Po dwóch dniach
przyszedł sam naczelnik sądu w towarzystwie
burmistrza Pientki i kilku strażników i poprosił mnie, abym się
'" Błąd M. Witczaka jr. - F. Matuszczyk
był szwagrem J. Mołdrzyka.
: i Żołdactwo
(włos.).