Jarosław Mrożkiewicz

Zapomniany życiorys śląskiego powstańca

 

 

Teksty Mikołaja Witczaka jr. z oryginalnych autorskich maszynopisów

zredagował i przypisami opatrzył

Jarosław Mrożkiewicz

Wydano w 85 rocznicę

wybuchu

III Powstania Śląskiego

Jastrzębie Zdrój 2006

cywilne ubranie nosi i tacy schodzili się często. Do Nowego Roku było na ogół spokojnie, alarmujących wydarzeń

nie było. W święta i Sylwestra strzelanie było wyjątkowo silne, jakby ostentacyjne - lud chciał widocznie

pokazać swą siłę i że mu prochów nie brak; ziemia drżała! Po pierwszym stycznia 1919 roku odczuliśmy, że

przeciwnik staje się agresywny, nawet w knajpach wiejskich; poszły rozkazy w teren i prowokacje zaczęły się

dla Niemców kończyć nie wesoło; było parę poważniejszych incydentów, kilkadziesiąt rannych jak i uszkodzonych

budynków. Nie wiele spaliśmy w tych dniach, stale nadchodziły meldunki. Wspomnieć tu muszę naszych

kurierów; byli to wręcz bajeczni ludzie, niezawodni - nic wiejski listonosz, wiele, wiele im zawdzięczamy!

Jak już poprzednio wspomniałem nazywała się nasza organizacja OGŚląsk i obejmowała teren rybnicki i większą

część powiatu pszczyńskiego. Nim przyjęliśmy tę nazwę, nasza organizacja bojowa składała się z pojedynczych

grupek miejscowych, które na ogół trzymały się dyrektyw uzgodnionych. Nie była to praktyczna forma

organizacji. Przestrzeń dzieląca pojęcia „chcieć" i „umieć" była w tych warunkach zbyt duża. Nie była to

w ścisłym słowa znaczeniu organizacja jednolita - były to organizacyjki działające oddzielnie, choć według tych

samych założeń. W miarę rozrastania się organizacji stan ten okazał się nie do utrzymania

i postanowiliśmy wszystko złączyć pod jednym kierownictwem (postanowienie to zapadło w Ligocie pod Rybnikiem

w mieszkaniu Lfudwika] P[iechoczka] końcem listopada 1918 roku); powstała OGŚląsk92 dowodzona

jedną centralną komendą. Mógłby się zapytać: a skąd braliście na to wszystko pieniądze, to przecież nie mało

musiało kosztować? Kosztować to kosztowało, lecz każdy płacił z własnej kieszeni ile mógł i bez szemrania - ci,

co nic nie mieli byli wspierani przez tych, co się dzielić mogli. Taka to już była wiara!

Rozdział VII-Rok 1919

Po dosyć rusznej nocy, dnia 11 stycznia 1919 roku nad ranem zbudził mnie i brata duży rwetes, który się

zbliżał do naszych sypialni. Aufmachen, Hände höh!93 - a więc rewizja; do izb wpakowało się kilku żandarmów

i wojskowych; przyjechali Prussacy po nas, cały batalion pod dowództwem kapitana Bauera, który się osobiście

zresztą, rzec muszę, przyzwoicie i kulturalnie zachował. Batalion ten (zauważyłem później, że stan liczebny tego

baonu był dosyć niski, może coś powyżej 300 ludzi) obstawił całą wieś, nie tylko nasz dom; lkaemy i cekaemy

były strategicznie porozmieszczane, nie tylko wycelowane w nasze okna, lecz jak później widziałem porozstawiane

od naszego domu aż do stacji kolejowej i ściśle według regulaminu wymagającego ogień krzyżowy!

Rozpoczęła się rewizja - w takiej sytuacji mówi się trudno! Ubraliśmy się więc i czekaliśmy, co będzie dalej.

Poprzewracali wszystko, szukali dokumentów, oczywiście niczego nie znaleźli. Za to znaleźli dużo broni i amunicji,

głównie myśliwskiej, lecz z tej pozycji nam nic nie groziło, bo mieliśmy obaj z bratem potrzebne papierki -

tej broni i amunicji było sporo, mały arsenalik. Wszystko zabrali i z wyjątkiem jednego sztucera zwrócili nam

ten arsenalik po zwolnieniu nas z więzienia. Rewizja trwała już dobrych parę godzin, gdy pojawił się nowy, za to

bardzo miły gość, doktor Cyran94 - w jakim celu on przybył do dziś nie wiem - mogliśmy wymienić tylko parę

słów. Rewizja się skończyła, zabrano nas na stację kolejową gdzie czekał pociąg (jak widać wszystko odbywało

się według zasady ganz genau) i ruszyliśmy do Wodzisławia. Tu nas spotkała niespodzianka, dla nas obu bardzo

miła, dla Niemców chyba nie. Perony, stacja kolejowa, pełne były ludzi, głównie górników z bliskich kopalń,

wśród których widziałem członków naszej organizacji. Cała ta masa ludzi była bardzo podniecona -chcieli nas

odbić. Żandarmi nie wiedzieli, co robić, patrzyli na aresztantów po prostu błagalnie, co nas wcale nie wzruszało.

Lecz stacja kolejowa była obstawiona również wojskiem, widziałem kilka pozycji lkaemów; sytuacja stawała się

poważna, nie chciałem dopuścić do rzezi, która niechybnie musiałaby nastąpić; otwarłem okno wagonu i przemówiłem;

wszystkiego tego było kilkanaście zdań; prosiłem by nie podejmować interwencji gdyż na pewno

niedługo wrócimy, że jeszcze nie czas na obrachunki. Ludzie się uspokoili i rozpoczęła się dalsza podróż do

więzienia przy sądzie okręgowym w Raciborzu95. Przyjechaliśmy tam dotąd wieczorem, było ciemno i nie bardzo

się orientowałem, w jakim lochu mnie zamknięto; domacałem się łóżka, na które położyłem się tak jak byłem

w ubraniu; nie było mi wesoło; nie wiedziałem też, co się z bratem dzieje. Trzeciego dnia wieczorem powstał

przed celą hałas; po chwili weszło do celi kilku oddziałowych i żołnierzy; oświadczono mi bym się przygotował

do drogi; na korytarzu spotkałem brata otoczonego żołnierzami - miałem nie wesołe myśli. Zawieziono

' n Autor zdecydowanie przypisuje inicjatywę utworzenia POW Śl. grupie wywodzącej się z kierownictwa Obrony Górnego Śląska, w której

oprócz braci Witczaków znaleźli się: Ludwik Konieczny i Ludwik Piechoczek. W zebraniu, które odbyto się końcem listopada 1918 r.

w mieszkaniu Ludwika Piechoczka w Ligocie wzięli udział: Józef Bula, Maksymilian Basista, Teofil Biela, Feliks i Józef Michalscy,

Nikodem Sobik. L. Piechoczek,' w wydanej w 1934 r. w Rybniku książce: Powiat rybnicki w czasie powstań śląskich, napisał, że doszło do

tajnego zebrania „kilku młodych ludzi", których połączyła przysięga, „że nie spoczną, póki ziemi śląskiej zbrojną ręką nie oderwą od Prus".

M. Witczak jr dodał, że L. Piechoczek rzucił wtedy hasło utworzenia POW GŚ1. Patrz: P. Porwoł, Narodziny ruchu niepodległościowego,

„Nowiny Wodzisławskie", nr 15 z 11.04.2001, str. 19.

" Wstawać! Ręce do góry! (niem.).

9 4 Emil Cyran (1886-1966) - ur. w Bogunicach, psychiatra. Studia ukończył we Wrocławiu, związany z „Zetem". W czasie I wojny pracował

w sanitariacie wojska niemieckiego, pomagając wielu Polakom w uchylaniu się od służby wojskowej. W latach 1919-1921 organizował PCK

na Górnym Śląsku. Pracował w sanitariacie powstań śląskich. We wrześniu 1939 r. jego nazwisko znalazło się na niemieckiej liście gończej.

" Więzienie sądowe w Raciborzu Niemcy nazywali „hórsingowym zdrojem". A.Wolnikówna, Agitacja, więzienie i powstania, [w:] Pamiętniki

Powstańców śląskich, tom I, Katowice 1957, str. 70.

nas do Brzegu, gdzie zostaliśmy osadzeni w tamtejszym więzieniu tym razem dłużej aż do pierwszych dni

marca.

Byliśmy pierwszymi więźniami politycznymi i ten fakt dziś jeszcze uważam za duży zaszczyt dla siebie. Nasze

-resztowanie było jakby sygnałem dla aresztowań dalszych; licznych na całym prawie terenie Śląska, głównie

• powiatach południowych, szczególnie zaś w Rybnickiem. Toteż parę dni później do Brzegu przywieziono

-wieżą partię aresztantów. Zaciekawiło mnie to i wyraziłem chęć do brania udziału w spacerach, jakie więźniowie

uprawiali; przypuszczenie sprawdziło się - w kole spacerowiczów zobaczyłem trzech naszych, między inymi

jednego z braci Bułów z Rydułtów96 (był to człowiek bardzo aktywny) - przywitanie było wprawdzie tylko

oczne", lecz za to bardzo serdeczne. W kółku szedł przede mną ksiądz Ba[na]ś97, dobry Polak, taką miał opinię,

ecz wyglądał przybity; chciałem go trochę pocieszyć; szepnąłem do niego: jak się macie księżulku? Otrzyma-

:m odpowiedź, jakiej się nie mogłem spodziewać: „Bitte sprechen Sie Deutsch zu mir"98. Chyba się nikt nie

dziwi, że już nigdy więcej w tych spacerach nie brałem udziału. W kryminale agitowaliśmy oczywiście też; ci

ddziałowi byli bardzo ciekawi, co do przyszłości Niemiec, Europy itp. i długie z nimi prowadziliśmy rozmowy,

."eden z nich zwrócił się później do nas z protekcją, oświadczając, że ma służby prusskiej dosyć i pragnął żeby

rrzejść na polską służbę (tak się stało); służył jak słyszałem w więziennictwie w Poznańskiem dobrze i wiernie.

NTie wiedziałem czemu nas do brzeskiego kryminału przewieziono - wyjaśnienie, inaczej tak kapitalnej wiadomości

zrozumieć nie umiałem, wyczytałem w gazecie; w rybnickim rewirze węglowym wybuchł powszechny

:rajk, pierwszy polityczny strajk po wojnie! Racibórz był zbyt blisko położony ogniskom strajku - dlatego podwożono

więźniów politycznych daleko od tych ognisk strajkowych! Rozmawiałem później nie raz na temat

igo pamiętnego strajku; wszyscy moi rozmówcy bez wyjątku twierdzili, że strajk ten wybuchł głównie z powodu

aresztowań rozpoczętych dnia 11 stycznia 1919 roku.

limo, że mieliśmy w więzieniu dosyć literatury i gazety, pobyt w kryminale nam się dłużył. W lutym odwiedził

"as nasz adwokat, który był najlepszej myśli, znacznie lepszej niż my, bo prokuratura doręczyła nam przedtem

..kt oskarżenia, który między innymi zawierał taka pozycję: „Angeklagt des Hoch und Landesverrates...einer

jeheimorganisation anzugehören, die zum Ziele hat Teile von Deutschland abzutrennen und einem fremden

Maat einzuverleiben"99, prócz tego było jeszcze parę drobniejszych rzeczy: morderstwo, podpalenie, zamachy

• 'mbowe etc. i namowa do tego wszystkiego oczywiście też. Razem to wszystko nie wyglądało ani nie rokowawesoło,

lecz nasz adwokat mimo wszystko twierdził, że niedługo będziemy zwolnieni.

naszej organizacji nie robiliśmy roboty papierkowej - rozkazy, instrukcje, raporty niszczyliśmy zaraz po

nrawdzeniu, nie robiliśmy spisów; dokumenty „konieczne" przechowywaliśmy w miejscach poza Śląskiem,

¡edostępnych zupełnie dla Prussaków. Lecz nie wykluczałem, że wśród naszych mógł być „kolekcjoner" osojwości

- czasem nasze rozkazy były istotnie osobliwościami. „Kolekcjonerzy" trafiają się na całym świecie,

: ^zważania te robiły mnie markotnym i za podejrzenia te jeszcze dziś się wstydzę - były całkowicie bezpod-

.awne, żadnej wsypy nie było. Nie spostrzegłem atoli, by służba więzienna po doręczeniu nam aktu oskarżenia,

aczęła mnie traktować gorzej, czego się spodziewałem. Kalefaktor stał się nawet więcej uczynnym niż był dochczas;

towarzyszył mu zwykle pomagier - więzień, kiedy przynosił posiłki i wizyty były dosyć częste, bo

Tiiałem dużo papierosów; mimo dłuższych rozmów nie mogłem się zorientować, co jest przyczyną tego przymiinia;

raz przyszedł z kalefaktorem taki pomagier, rzekłbym typ istnie lombrosowski , i zapytał się całkiem

amiliarnie za co mnie przyskrzynili. Odpowiedziałem, że za politykę. Na to on: „Mensch hast du Schwein - ich

tze wegen Raubüberfall!"10'.

ik się te pojęcia z biegiem czasu zmieniają! Kiedy w 1947 roku siedziałem na Mikołowskiej na oddziale śled-

-zym w Katowicach zapytał się mnie jeden wyrokowy podczas sobotniego „skrobania" zarostu: „Za co pan

edzisz?" - Prawdopodobnie za politykę, nie wiem dokładnie - „Oj, to nie dobrze, ale może będzie amnestia"-

A pan, za co siedzi? - „To głupstwo, dostałem 18 miesięcy za kradzież z włamaniem, ale na święta będę na pewno

już w domu".

Na początku marca podpadło mi, że oddziałowi coś między sobą szepcą patrząc na mnie spode łba, lecz wcale

-,ie wrogo. Nazajutrz przed południem przyszedł sam dyrektor więzienia i poprosił bardzo uprzejmie abym poszedł

za nim do kancelarii po papiery bo zostałem zwolniony. Ubrałem się, zostawiłem wszystkie „kramy"

celi i wyszedłem na korytarz; tam czekał już mój brat i przywitaliśmy się bardzo serdecznie. W kancelarii

świadczono nam, że zostaliśmy zwolnieni na osobiste zarządzenie weimarskiego ministra sprawiedliwości,

Józef Buła (1892-1941) - ui\ w Rydułtowach. Od stycznia 1919 r. komendant POW GŚ1. w pow. rybnickim, później szef sztabu w Dowodźcie

Głównym POW GSL Aresztowny przez Niemców 16 sierpnia 1919 r. na dworcu w Pawłowcach. Uczestnik II i III powstania.

<siądz Banaś z Łubowic - zasłużony działacz narodowy na ziemi raciborskiej. Od stycznia 1920 r. kierował w Raciborzu Towarzystwem

Oświaty na Śląsku im. Św. Jacka.

Proszę mówić do mnie po niemiecku (niem.).

* Oskarżony o najwyższą zdradę państwa... przynależny do tajnej organizacji, [chcącej] oddzielić od Niemiec [Górny Śląsk] i przyłączyć [go]

do innego kraju (niem.).

Cesare Lombroso (1835-1909) - włoski psychiatra.

Człowieku masz szczęście - siedzę z powodu napadu (niem.).

doktora praw Landsbergera (czy Landsberga)102. Wiadomość ta zaskoczyła nas. Kilka dni później dowiedzieliśmy

się, że nasz adwokat jest starym znajomym ministra, komilitonem korporacyjnym. Kiedy się nasz adwokat

dowiedział jak nasze sprawy stoją, o co nas oskarżają, pojechał do Weimaru i wyjednał tam nakaz zwolnienia101.

Odebraliśmy dokumenty i pojechaliśmy wprost do Bytomia, do Podkomisariatu Rad Ludowych (była to naczelna

władza polska na Śląsku, choć była tylko filią poznańskiego Komisariatu Rad Ludowych). Kierownikiem

Podkomisariatu był notariusz, doktor Czapla104. Zaznajomiliśmy go jak to z nami było i co wszystko zdołaliśmy

zauważyć „po drodze" w ostatnich trzech miesiącach i jakie wnioski się nam nasunęły - nasze sugestie wydawały

się za radykalne, dowiedzieliśmy się, że rządzi właściwie wojsko, że rozszalał terror i że podjęcie akcji odwetowej

mogłoby jedynie sytuację pogorszyć. Na ogół był jednak dobrej myśli na przyszłość („Francuzi na pewno

pomogą" itp.), lecz radził nam stanowczo nie pokazywać się w Jastrzębiu i na pewien czas lepiej zamieszkać

poza Śląskiem, w żadnym wypadku nie angażować się w jakiej bądź akcji. Pojechaliśmy oczywiście do Jastrzębia

aby się zobaczyć z matką, no i zorientować się w sytuacji; zaskoczyło nas, że matka się wyprowadziła do

Raciborza za poradą naszego adwokata, gdyż nasze aresztowanie ujemnie wpłynęło na jej stan zdrowia; lekarz

jej także poradził zupełny spokój i zmianę środowiska. W Jastrzębiu spokoju mieć nie mogła, gdyż roiło się tu

od wojska i łapsów - Niemcy silnie obsadzili granicę. Była to całkiem inna sytuacja niż na początku stycznia.

Odwiedziłem kolegów - były to tak piękne spotkania, że trudno mi je opisać; nikt kto podobnych chwil nie przeżył

lego nie zrozumie; witali mnie bardzo serdecznie i szczerze, tak jakbym wrócił z krainy cieni. Lecz każdy

mnie ostrzegał, że teraz nie ma żartów, że jeśli tu zostanę to Niemcy mnie kropną (modne były w Niemczech

„zastrzelenia w czasie usiłowanej ucieczki"). Toteż nie zawsze bywałem na noc w domu. Odwiedziliśmy oczywiście

matkę w Raciborzu, która się tam dość znośnie urządziła. Nawiązałem stare kontakty; stwierdziłem, że

organizacja się wcale nie rozsypała lecz jest liczniejszą niż była w styczniu. To samo stwierdziłem w Pszczyńskiem.

Były to dobre wiadomości. Na zwołanym przeze mnie zebraniu (dziś by się to nazywało na wysokim

szczeblu) postanowiliśmy robotę uaktywnić, bo i tak nie mamy nic do stracenia. Dla zadokumentowania tego

faktu nadaliśmy dawnej OGŚląsk nową nazwę POGŚląsk czyli: Polska Obrona Górnego Śląska; pomyślałem, że

wobec nowej réalité des choses105 należałoby dla zagrożonych członków organizacji stworzyć schronisko, jak

również bezpieczny ośrodek dyspozycyjny dla organizacji. Wybór padł na zaolziańskie Piotrowice'06, które

miało wygodny i stosunkowo bezpieczny dostęp dla trzech powiatów południowych. Jak długo szło działaliśmy

z bratem w terenie; nie jedna przygoda musiała Niemców przekonać, że nie sposób zadusić woli Ślązaków do

wolności. „Zaczynało być ciepło", jak się wówczas mówiło, i to dla obydwu stron.

Pewnego dnia zostałem znów w Wodzisławiu aresztowany i osadzony w tamtejszym więzieniu, lecz po paru

godzinach zwolniony dzięki interwencji naszego adwokata; zdaje się, że o zwolnieniu zadecydowało wspomniane

już zarządzenie ministra sprawiedliwości. Od tego adwokata dowiedziałem się zresztą, że aresztowanie

w dniu 11 stycznia 1919 roku i obecne zostało zarządzone przez władze wojskowe, lecz inicjatorem obu aresztowań

był doktor Lukaschek107, starosta rybnicki, ten sam co dziś działa w NRF.

Doszliśmy z bratem do przekonania, że nasza działalność w terenie może grozić innym, z którymi się spotykamy

dekonspiracją i dobrze będzie na pewien czas przenieść się do Piotrowic, zorganizować dotąd sieć przerzutową

i ewentualnie stworzyć coś w rodzaju sztabu dla naszej organizacji. Tak się też stało. Urządziliśmy naszą kwaterę

w gospodzie Emila Krótkiego, która się stała w niedługim czasie jakoby „Mekką" dla wszystkich prześladowanych

i zagrożonych. Napływali coraz to liczniej ludzie nie mogący się w terenie dłużej utrzymać, głównie

członkowie naszej organizacji, lecz także politycznie zagrożeni. Często wyjeżdżałem w teren w celach organizacyjnych

celem usprawnienia systemu przerzutowego i informacyjnego - stworzyliśmy szyfry nadając omówio-

102 Otto Landsberg - ur. w 1869 r., polityk niemiecki, minister sprawiedliwości w rządzie Scheidemanna. Był w składzie oficjalnej delegacji

Republiki Weimarskiej, przybyłej do Paryża w maju 1919 r. dla zapoznania się z warunkami traktatu wersalskiego.

"" 21 marca 1919 r. „Nowiny Raciborskie" pisały: „Z Rybnickiego, bracia Witczakowie z Jastrzębia powrócili już do domu. Znajomi

i przyjaciele sprawili im piękne przyjęcie". Po kilku miesiącach w tym samym dzienniku ukazał się artykuł rozwijający historię aresztowania

Witczaków: „Jastrząb w Rybnickiem. Rewolucyjny skład broni. Nie tak dawno wszystkie gazety niemieckie głosiły z wielkim triumfem i źle

tajoną radością, że w Jastrzębiu, w mieszkaniu braci Witczaków (synów zmarłego dr. Witczaka, właściciela tutejszego zakładu kąpielowego)

znaleziono bardzo poważny skład broni wojennej i amunicji; rzekomo Polacy górnośląscy przygotowywali zbrojne wystąpienie przeciw

republice niemieckiej, aby Górny Śląsk odebrać przemocą. Gdy gazety niemieckie zaczęły wyliczać, ile to wozów broni i amunicji różnorodnej

z Jastrzębia do Wodzisławia przewieziono, można było rzeczywiście przypuszczać, że tam rzeczywiście coś być musiało takiego, co

zadawało kłam twierdzeniu gazet polskich. [...] Sprawa samych braci Witczaków okazuje się w całkiem innym świetle, niż ją gazety niemieckie

pierwotnie roztrąbiły. Trochę broni u nich wprawdzie znaleziono, lecz była to broń myśliwska albo sportowa [...]".

Cyt. za: R. Kincel, U szląskich wód, str. 186.

"M Kazimierz Czapla (1869-1930) - pochodził z Pomorza, studia prawnicze ukończył we Wrocławiu i w Berlinie. Po osiedleniu się w Bytomiu.

w 1896 r. został pierwszym miejscowym polskim adwokatem. Delegat na Sejm Dzielnicowy w Poznaniu, członek Naczelnej Rady

Ludowej. W styczniu 1919 r. objął funkcję kierownika Podkomisariatu Naczelnej Rady Ludowej w Bytomiu. Za działalność na rzecz przyłączenia

Górnego Śląska do Polski aresztowany przez Niemców. W czasie akcji plebiscytowej przebywał w Sosnowcu i w Warszawie.

Rzeczywistość rzeczy (franc.).

"*' Piotrowice (obecnie Petrovice u Karviny w Czechach) - gmina wiejska na Śląsku Cieszyńskim. W 1919 r. znalazła tu schronienie duża

grupa działaczy niepodległościowych z terenu Górnego Śląska, zagrożonych aresztowaniem. Utworzony tu obóz dla uchodźców, położony

był nad rzeką Piotrówką.

107 Hans Lukaschek (1885-1960) - prawnik, związany z partią Centrum, w latach 1916-1918 burmistrz Rybnika i komisaryczny landrat

rybnicki. Aktywnie współpracował z niemieckim komisariatem plebiscytowym. Po II wojnie światowej aktywnie występował w niemieckich

kołach ziomkowskich.

~i słowom, znakom i cyfrom znaczenie tylko wtajemniczonym znane. Zaczęło nam brakować forsy, podróże

Uują i budżety nas wszystkich były na wyczerpaniu; toteż jakiegoś dnia via Pszczyna pojechałem

: -oma kolegami do Bytomia aby stąd pomocy uzyskać. Zaproponowałem nawet aby Podkomisariat wydeleał

do nas łącznika, najlepiej stałego. W tym właśnie czasie, nie pamiętam już daty, w niedzielę odbyło się

• -anie w „Ulu"'08 tamtejszych organizacji bojowych; było to zebranie POW, które opuścić musiałem przed

: nczeniem, gdyż spieszyłem się do Sosnowca, gdzie omówić miałem sprawę wydatniejszej pomocy z adwo-

- :m Konstantym Wolnym109, późniejszym marszałkiem Sejmu Śląskiego. Pomoc otrzymaliśmy w ramach

. : pomocy dla uchodźców. Po powrocie do Piotrowic spotkałem tam licznych nowych gości i z innych powia-

Koźle, Racibórz); nasze linie komunikacyjne musiały się przedłużyć. Pracy coraz to więcej przybywało.

1 ;echał pewnego dnia Janek Wfyglenda], który się zadziwiająco długo potrafił utrzymać w Raciborskiem,

e był główną sprężyną roboty bojowej. Nieco później pojawili się bracia Zgrzebnibkowie"0 i liczni dowód-

: jjedynczych formacji z Rybnickiego, także z Pszczyńskiego. Nasz „sztab" zaczął pracować więcej systema-

. nie, mniej dorywczo niż przedtem. Obóz piotrowicki rozrastał się i z tym nasze aspiracje; postanowiliśmy

gotować powstanie, którego wybuch przewidzieliśmy na czas od trzeciej dekady kwietnia do początku

:" '.ca. Nie ustaliliśmy daty, gdyż w tych warunkach mogły zajść wydarzenia mogące wybuch powstania czy

późnić czy to przyspieszyć. W miastach byliśmy zbyt słabi, dlatego wydawało nam się, że powstaniem po-

"ta być objęte głównie powiaty południowe: Pszczyna, Rybnik, Racibórz, z innych powiatów może Koźle

elkie Strzelce. Liczyliśmy jeśli się tu rozpocznie, to okręg przemysłowy też ruszy. Naszym głównym celem

iać całemu światu znać, że okupacja prusska, okrutny terror nie są w stanie zdusić wolę Ślązaków zrzuce-

. irzma prusskiego, że niezłomną wolą Ślązaków jest połączenie się z macierzą. Postanowiliśmy ruszyć na

. - ąrękę, nie informując nikogo z tak zwanych czynników oficjalnych. Nie pamiętam już dnia, zdaje się że to

•:ońcem kwietnia, przeprawiłem się z bratem, kilkunastoma łącznikami na obraną kwaterę pułkową w tere-

-by stąd akcją kierować (Połomia"1). Powstanie miało wybuchnąć dnia trzeciego. W dzień drugi przybył

r z Piotrowic i zawiadomił, że powstanie jest odwołane! Porozsyłałem łączników ze stosownymi rozkazami

~ dokąd dotarli żadne nieszczęście się nie stało. Niestety nie dotarli kurierzy wysłani z Piotrowic w Kozieli

tam w kilku miejscowościach powstanie istotnie wybuchło"2, lecz wygasło po nadejściu kurierów. Po

ieniu potrzebnych spraw spakowaliśmy manatki i ruszyli z powrotem do Piotrowic. W pół godziny po

. :czeniu naszej kwatery w Połomi zjawił się tam silny oddział wojska niemieckiego, przeszukał ja i całą

.ę - na szczęście dla nas nie mieli psów tropicieli. Przyszliśmy wieczorem w pełnym rynsztunku do Piotrodowiedzieliśmy

się zdumiewającej rzeczy, że Korfanty przyleciał samolotem wojskowym do Sosnowca

tąd „zakazał powstania ze względów międzynarodowych". To była hiobowa wiadomość: „Wielka Polity-

:aczęła się mieszać w nasze sprawy domowe - gorzej, ci politycy musieli mieć informatora w naszym gro-

Długo zastanawiałem się nad niezrozumiałym mi faktem, że Niemcy najechali moją kwaterę w Połomi;

- ie 1 i o tym wiedzieć: od kogo? w jaki sposób? Możliwość zdrady wykluczam, gdyż tylko zupełnie pewni

.-:ani koledzy wiedzieli gdzie się w terenie znajdujemy; byliśmy poza tym bardzo ostrożni, nie pokazywali-

>ię nikomu na oczy. Przypadek - może? Nigdy tej zagadki nie rozwiązałem, za to stałem się ostrożniejszy.

w uchodźców się wzmógł, powstały kłopoty kwaterunkowe. Musieliśmy to duże skupisko ludzi rozładooraz

wybrać nową kwaterę dla sztabu. W tym czasie pojawili się w naszym obozie dwaj księża, ksiądz

i 3 tomiu - Rozbarku działał Dom Polski „Ul" będący centrum polskiego życia społeczno-kulturalnego.

- [anty Wolny (1877-1940) - ur. w Bujakowie, ukończył studia prawnicze we Wrocławiu, gdzie związał się z Towarzystwem Akademi-

- 3 rnoślązaków i „Zetem". Przed wybuchem I wojny pracował jako adwokat w Gliwicach. Po powrocie z wojny włączył się do działańpowrotu

Śląska do Macierzy. Był jednym z założycieli Podkomisariatu Naczelnej Rady Ludowej w Bytomiu. W Polskim Komisa-

: Plebiscytowym kierownik Wydziału Prawnego. Wraz z W. Korfantym przygotowywał projekt autonomii Górnego Śląska i statutu

:znego województwa śląskiego. Z ramienia ChD był posłem do Sejmu Śląskiego I, II i III kadencji. Marszalek Sejmu Śląskiego.

- _.:a Zgrzebniokowie: Alfons (1891-1937), Jan (1897-1977) i Franciszek (1898-1919) pochodzili z Dziergowic. Związani z POW GŚ1.

- d nich najważniejszą rolę odegrał Alfons pseud. Rakoczy, komendant główny POW GŚ1. (sieipień 1919 r. - sierpień 1920 r.), później

.: :a komendanta Centrali Wychowania Fizycznego. Członek Dowództwa Obrony Plebiscytu. W III powstaniu śląskim był doradcą

• :>wym przy sztabie 1 Dywizji Wojsk Powstańczych. M. Witczak jr ostro krytykował sposób dowodzenia sztabem przez komendanta

- Zgrzebnioka. Ilustruje to protokół z zebrania komendantów powiatowych POW GŚI. z 28 października 1919 r. Na żądanie M.Witczaka jr.

jlendy odbyło się glosowanie mające wyłonić komendanta, mimo iż wcześniej Zgrzebniok uzyskał jednogłośne poparcie. Kiedy

• potwierdził wybór A. Zgrzebnioka, M.Witczak jr chciał się podać do dymisji. Protokolant zanotował: „Druh Witczak podnosi, że

" :ejszy sztab pod kierownictwem druha Zgrzebnioka był niedołężny i ślamazarny, wobec czego on nie może w organizacji pracować",

za: E.Długajczyk, Wywiad polski na Górnym Śląsku 1919-1922, Katowice 2001, str. 148. Odmienną, gloryfikującą ocenę postaci

Zgrzebnioka przedstawiła H. Wolna w książce: Komendant „Rakoczy" (Warszawa 1985).

:mia - wieś położona między Jastrzębiem Zdrojem a Wodzisławiem SI. Działały na jej obszarze: Rada Robotniczo-Chłopska (listopad

. Kółko Rolnicze, Towarzystwo Oświaty na Śląsku im. św. Jacka. Bardzo aktywna była miejscowa komórka POW GŚI. Z Połomi

. lodzili bracia Białeccy: Teodor i Szymon.

:zerwca 1919 r. odbyło się w Piotrowicach zebranie kierownictwa POW GŚI. zwołane przez Józefa Dreyzę. Podjęto wtedy uchwałę

:zczęciu powstania 22 czerwca 1919 r. 20 czerwca komendy powiatowe otrzymały rozkaz następującej treści: „Eksplozję ustanawiamy

.edzielę dnia 22 czerwca 1919 roku. 10-ta wieczór". Odpowiednie podpisy złożyli pod rozkazem Zygmunt Psarski i Józef Dreyza. Na-

." miast zareagowała Naczelna Rada Ludowa wysyłając do Sosnowca Wojciecha Korfantego by ten spacyfikowat powstanie w zarodku,

ołanie rozkazu dotarło do oddziałów tuż przed rozpoczęciem walki. Kurier nie dotarł jednak z rozkazem odwołującym do powiatów

elskiego i oleskiego, gdzie rozpoczęły się szybko stłumione przez Niemców wałki. Obóz w Piotrowicach zapełnił się uchodźcami.

_rł m.in. komendant powiatu kozielskiego Karol Grzesik.

Brandys (młodszy)"3 i ksiądz Paflarczyk"4]. Ksiądz Brandys wysunął myśl abyśmy koniecznie wybrali komendanta

organizacji wojskowej (w tym czasie nazywaliśmy naszą organizację POW, choć obejmowała jedynie

powiaty południowe i kozielski - już w drugiej połowie grudnia 1918 roku uchwaliliśmy na zebraniu powiatowym

przyjęcie dla naszej organizacji bojowej nazwę POW jako nazwę ogólnośląską, lecz dla naszej starej wiary

nazwa „Obrona" pozostała familiarniejszą; wysunął on też myśl aby organizacja była jednolita i obejmowała

cały teren Śląska pod dowództwem stałego komendanta i sztabu, pozatem powinien komendant wyjechać do

Warszawy i tam nawiązać potrzebne kontakty i uzyskać pomoc. Dotychczas nasz sztab pracował złożony

z 12 czy 13 osób wybranych ze starszyzny powstańczej na zasadzie kolegialności, to znaczy przewodniczącym

każdego zebrania był zawsze inny członek tego sztabu, który tylko w tym dniu był princeps inter pares"5. Propozycja

księdza Brandysa oznaczała zasadniczą zmianę w strukturze dyspozycyjnej. Sugestie księdza Brandysa

miały wszakże pewne cechy atrakcyjne. Nie zdawaliśmy sobie atoli sprawę, co „wszystko za tym siedzi". Otóż

w „Ulu" powstała POW miała błogosławieństwo dwóji (obozu legionowego) - myśmy żadnego błogosławieństwa

nie mieli i to z żadnej strony. Byliśmy „samorodni". Dlatego też reagowaliśmy na sugestie spoza naszego

środowiska nie zawsze po myśli sugestorów. To dla tych panów był stan nieznośny. Obóz legionowy uważał, że

wyłącznie on ma monopol czy patent na wolność (tak się wówczas mówiło), zaś politycy uważali za niedopuszczalne

by im ktoś „nieodpowiedzialny" kombinacje polityczne krzyżował... My zaś, ze skruchą przyznaję, byliśmy

istotnie trudnym elementem - politykierów nie bardzo poważaliśmy, legionistom zaś zaprzeczaliśmy zupełnie

prawa wnoszenia pretensji do interesu, w którym ani jednym wkładem nie brali udziału. Mieliśmy wstręt do

jakiej bądź postaci kurateli. Mieliśmy poza tym ten brzydki zwyczaj prawić każdemu w oczy co myślimy i jeśli

była potrzeba mówiliśmy twardo i bez ogródek. Ksiądz Brandys (obaj księża Brandysowie"6 byli oddani Korfantemu)

zaproponował na komendanta Alfonsa Zgrzebnioka. Otóż Zgrzebniok był z tej samej kasty co Brandysowie,

wprawdzie nigdy święceń kapłańskich nie otrzymał ale mimo to był „przynależny". Jest wcale możliwe

nawet, że Brandysowie uprzednio uzgodnili kandydaturę Zgrzebnioka z Korfantym. Nie lubiliśmy go szczególnie,

bo trochę za dużo pił lecz nie mieliśmy do niego żadnych specjalnych pretensji lub zastrzeżeń. Był to człowiek

słaby lecz nikomu nie ciążył na nerwach, jednym zdaniem dało się z nim żyć. Postulat księdza Brandysa

choć miał pewną atrakcyjność nie entuzjazmował nas i na pytania co o tym sądzimy odpowiadaliśmy na ogół

wymijająco; sprawa wlokła się tak przez kilkanaście dni, aż na jednym z zebrań wypłynęła sprawa „komendanta".

Ksiądz Brandys zaproponował obranie Alfonsa Zgrzebnioka na komendanta POW Śląsk. Został ostatecznie

wybrany, kilku z nas wstrzymało się od głosowania, co było w naszym środowisku wydarzeniem prawie, że

nieznanym. Wybór ten był czymś w rodzaju thermidora"7 naszej organizacji. Przedtem mieliśmy zupełną swobodę

wybrania lub odwołania komendanta zależnie od sytuacji. Wybór komendanta stałego zniósł taką możliwość,

sam zamiar zmiany trąciłby rokoszem lecz wybór ten poniekąd ustabilizował naczelną władzę POW.

W konsekwencji tego wyboru powstał sztab:

szef sztabu - J[ózef] Bu[ła],

wydział organizacyjno-operacyjny - ja,

wydział informacji i propagandy - Janek W[yglenda] (zastępca komendanta).

Były jeszcze inne wydziały, na przykład artylerii, której nie było - K[arol] Grze[sik"8],

łączności (czysto techniczny) - [Leon] Murł[owski], aprowizacji, zaopatrzenia itp.

Zaistniała konieczność wyszukania dla tego aparatu sztabowego nowej siedziby.

Jan Brandys (1886-1970) - ur. w Pawłowicach-Dębinie. Zasłużony działacz narodowy z Górnego Śląska, uczestnik powstań śląskich i akcji

plebiscytowej. Po ukończonych w 1912 r. studiach teologicznych we Wrocławiu przyjął święcenia kapłańskie. Posługę duszpasterską rozpoczął

w Jastrzębiu i w Strzelcach Opolskich. W 1919 r. został kapelanem 1 Pułku Strzelców Bytomskich. W III powstaniu dowodził oddziałem

operującym na linii Odry. Do wybuchu II wojny był proboszczem w kościele św. Barbary w Chorzowie. W czasie II wojny na emigracji

w Anglii. W 1947 roku został dziekanem dekanatu Londyn. Tam też dosłużył się stopnia generała.

114 Franciszek Palarczyk (1887-1961) - ur. w Baranowicach. Absolwent Wydziału Teologii Uniwersytetu Wrocławskiego. W 1912 r. przyjął

święcenia kapłańskie. Za aktywną działalność w polskich organizacjach społeczno-narodowych w okresie plebiscytowym, ksiądz Palarczyk

został przez władze kurii wrocławskiej przeniesiony z Lipin do Szobiszowic. W III powstaniu pełni funkcję kapelana pułku gliwickotoszeckiego.

W 1924 r. objął parafię w Biertułtowach i nadal angażował się w walce o polskie interesy narodowe na Górnym Śląsku.

W czasie okupacji przebywał na terenie Generalnej Guberni. Po zakończeniu II wojny powrócił do swej parafii.

115 Pierwszy wśród równych (łac.).

116 Mowa o księdzu generale Janie Brandysie i jego bracie - księdzu Pawle Brandysie (1869-1950) - zasłużonym działaczu narodowym i pośle

polskim do Reichstagu. Był proboszczem parafii w Dziergowicach, którą musiał opuścić za zaangażowanie się w akcję plebiscytową.

W okresie międzywojennym był senatorem RP z ramienia Chrześcijańskiej Demokracji.

117 Przewrót thermidoriański z 1794 r. przyniósł obalenie dyktatury jakobinów w czasie wielkiej rewolucji francuskiej.

" s Karol Grzesik (1890-1939) - ur. w Siedliskach. Przed wybuchem I wojny aktywnie działał w organizacji „Zet". Po demobilizacji z armii

niemieckiej, w 1919 r. wstąpił do POW GŚ1. gdzie pełnił funkcję komendanta na powiat kozielski. Zapisał się jako jeden najwybitniejszych

dowódców powstańczych. Organizował inspektorat w Bytomiu. W III powstaniu pełnił funkcję zastępcy dowódcy Grupy „Wschód". Był

głównym bohaterem wydarzeń związanych z „buntem" Grupy „Wschód". W okresie międzywojennym poseł na Sejm RP (1928-1930).

W Sejmie Śląskim IV kadencji pełnił funkcję marszałka. Aktywny działacz NChZP i OZN. W latach 1937-1939 był prezydentem Chorzowa.

Wybór padł na Strumień11J. Nim pozwolę sobie opisać „etap strumieński", będzie nie od rzeczy antycypować

naświetlenie profilu społeczno-politycznego południowych powiatów, na terenie których wyłącznie działaliśmy

przed powstaniem sztabu strumieńskiego. Powiaty te były rolniczo-przemysłowe; zakłady przemysłowe były

..podmiejskie", co miało dla naszych założeń bojowych duże znaczenie; w zakładach tych pracowali przeważnie

ludzie pochodzący z czysto rolniczych okolic tych powiatów. Organizacje polityczne, zawodowe, właśnie w tym

czasie zaczynały nabierać rozmachu, lecz trudno było ustalić na przykład kto ma więcej wpływu: NPR120,

PPS121, czy „korfanciarze". Ci byli bardzo aktywni, rozpoczęli organizować tak zwane Chrześcijańskie Związki

Zawodowe, moim zdaniem głównie w celu wyparcia CZZP122 - organizacji lewicowej i osłabienia ZZP123, która

była najliczniejszą organizacją zawodową. Organizacji chłopskich nie odczuwało się zupełnie - chłopi byli zorganizowani

w różnych kółkach rolniczych, mieli wpływy w bankach ludowych etc. W naszej organizacji odgrywali

pewną rolę bardzo aktywni członkowie Tajnej Organizacji Młodzieży Ludowej124, organizacji powstałej

z zanikłego ruchu eleuteryckiego; była to organizacja społecznie radykalna, może nawet o obliczu ascetycznym,

:ępili ją zajadle Prussacy; przynależność do niej (udowodniona) kosztowała z reguły kilka lat więzienia. Według

mej opinii wpływ tych ludzi na psychikę Ślązaków tak pod względem politycznym, narodowym i etycznym nie

należy niedoceniać. Na ogół jednak istotny profil społeczno-polityczny nie można chyba na te czasy określić

ako zdecydowany, raczej była to „równowaga chwiejna".

W przeciwieństwie do tego stanu było oblicze narodowe - to było całkiem polskie; wyrażało się ono nieza-

-hwianą i zdecydowana wolą za wszelką cenę połączenia się z macierzą.

Nim został dokonany wybór stałego komendanta POW, zreformowałem akcję bojową w następujący sposób.

Dotychczas były zamachy, akcje odwetowe dokonywane na rozkaz z góry przez formację danego odcinka tere-

-3wego. Jak już wspomniałem, komendanci odcinków mieli w wyjątkowych lub naglących wypadkach całkowitą

swobodę działać na własną rękę bez wyraźnego rozkazu z góry i z tego „prawa" też swobodnie korzystali.

Z tym wiązało się atoli niebezpieczeństwo dekonspiracji wskutek rozpoznania członków organizacji przez obyateli

danego odcinka terenowego. Otóż zaproponowałem stworzenie specjalnych oddziałów bojowych (bojóek),

którym organizacja odcinkowa dostarczyć powinna potrzebnych informacji, może i osłony lecz

zasadzie nie powinna w samej akcji brać udziału. Propozycje moje zostały przez starszyznę przyjęte bez

orzeciwu; wydałem więc stosowne rozkazy; powstało pięć bojówek125 (później było ich więcej) - „piątek".

Dowódcami byli: O. Ja., J. Kr., P[aweł] St[ania126], Pfaweł] Grfzonka], H[enryk] He[rman127].

Były to oddziały wręcz wspaniałe; odznaczały się bezprzykładną odwagą, poświęceniem i karnością - składały

ę z ludzi doborowych w całym tego słowa znaczeniu i im jesteśmy winni największej wdzięczności i pamięci;

-;e zawiedli nigdy, chyba że zrobili więcej niż wymagał rozkaz.

;ztab POW Śląsk objął swą działalnością cały teren Śląska, to znaczy ściśle „teren plebiscytowy". Mówiło się

>tatnio o mającym się odbyć plebiscycie; nie wiedzieliśmy nic dokładnego, wiadomości były sprzeczne; jedni

•sierdzili, że plebiscyt będzie na pewno, inni że to rzecz wątpliwa, inni że do tego nie chcą dopuścić Anglicy

. -n Wyglenda wymienił powody, dla których dowództwo POW GŚ1. przeniosło się z Piotrowic do Strumienia: brak lokum w Piotrowicach.

- modniejsze położenie Strumienia, konieczność odseparowania się od niespokojnej, ciągle wiecującej grupy uchodźców w Piotrowicach.

- _:rz: J.Wyglenda, Plebiscyt i powstania śląskie, Opole 1966, str.57.

Narodowa Partia Robotnicza powstała w 1920 r. poprzez połączenie Narodowego Związku Robotniczego (b. zaboru rosyjskiego) i Naro-

.. wego Stronnictwa Robotniczego (b. zaboru pruskiego).

^ -olska Partia Socjalistyczna - do 1919 r. działała pod nazwą PPS Górnego Śląska.

" Centralny Związek Zawodowy Polski - organizacja związkowa powiązana z PPS. Utworzony w Oświęcimiu w 1913 r. CZZP reprezento-

--ny był w Polskim Komisariacie Plebiscytowym.

" Zjednoczenie Zawodowe Polskie - centrala związkowa polskich robotników powstała w Bochum, w 1902 r. Wybitnym działaczem był

zef Rymer. Organizacja była mocno zaangażowana w akcję plebiscytową a jej działacze brali udział w powstaniach śląskich.

• Członków Tajnej Organizacji Młodzieży Ludowej zwano potocznie „TOML-ikami". Pełna nazwa tej organizacji to Związek Towarzystw

mośląskiej Młodzieży Ludowej. Powstała w 1912 r., skupiając w swoich szeregach zakonspirowanych po procesach z lat 1904-1905

Elsów" i członków organizacji „Zet".

- wstałe na Górnym Śląsku powstańcze bojówki miały być przeciwwagą dla bojówek niemieckich (Stosstrupen). Działały u boku komen-

-Jitów rejonowych POW GŚ1. Bojówki lotne składały się z czterech bojowców i jednego dowódcy. Oprócz wymienionych przez

I Witczaka jr. „piątek", dowództwo POW GŚ1. utworzyło „Samoobronę kopalń, hut i kolei", opartą na systemie „dziesiątek". Jej celem była

;hrona zakładów przemysłowych.

-jweł Stania - pochodzący z Pielgrzymowic, bliski współpracownik i towarzysz broni braci Witczaków. Dowódca jednej z „piątek" -

owek zorganizowanych przez M Witczakajr. W czasie bitwy godowskiej w I powstaniu celnym ogniem karabinu maszynowego raził

rprzyjacielskie pozycje. W 111 powstaniu dowodził kompanią karabinów maszynowych w 13 żorskim pułku piechoty. L. Piechoczek

swojej książce Powiat rybnicki w czasie powstań śląskich przytoczył słowa niemieckiego oficera z napisanej przez niego broszury, które

inoszą się do działań oddziału karabinów Pawła Stani: „Nie ludzi mieliśmy naprzeciw siebie, lecz jakieś piekielne maszyny, działające

prost automatycznie, w jakimś transie przedśmiertelnym". Cyt. za: B.Cimała, Pułk żorski w III powstaniu śląskim, [w:] Nad Odrą, Olzą

Bierawką podczas III powstania śląskiego, Materiały z V Ogólnopolskiego Seminarium Historyków Powstań Śląskich i Plebiscytu zorgani-

•wanego w dniach 27-28 maja 1993 roku w Rybniku, Wodzisławiu Śląskim i Raciborzu, Praca zbiorowa pod redakcją Zbigniewa Kapały

Wacława Ryżewskiego, Bytom 1995, str. 200-201.

H[enryk] Hefrman] - ur. w 1895 r. w Pielgrzymowicach. W czasie I wojny światowej w armii niemieckiej. Z inspiracji braci Witczaków

.orzył w południowej części powiatu pszczyńskiego zbrojną organizację konspiracyjną, nazywaną przez M. Witczakajr. bojówką, formale

działającą pod przykrywką Towarzystwa Śpiewu „Cecylia". Przebywał w obozie w Piotrowicach. Brał udział w trzech powstaniach

ąskich. Po II powstaniu wstąpił do policji plebiscytowej. W latach dwudziestolecia międzywojennego był funkcjonariuszem Policji Wojejdztwa

Śląskiego. E. Długajczyk, Wywiad polski..., str. 404.

i tak w kółko. My zaś na ogół twierdziliśmy, że sprawę wolności „wszystkiego ludu śląskiego" nie można uzależnić

od koniunktur lub kombinacji politycznych lecz wolność trzeba zdobyć czynem, to jest powstaniem zbrojnym

i do tego celu trzeba się dobrze i szybko przygotować. Takie zdanie mieli wszyscy należący do naszej organizacji,

obojętnie do jakiej partii czy wyznania należeli. Taka jednomyślność musiała trafić i do świadomości

polityków oficjalnych, którzy w swoim wierzeniu Francuzom uważali powstanie zbrojne za niepotrzebne, lecz

nie negowali już potrzeby powstania organizacji wojskowej, choćby tylko dla dokonania jakiejś „zbrojnej demonstracji".

Byli i tacy politycy (mniejszość), którzy uważali nasze stanowisko za realne i słusznie - siecher jest

siecher, jednakowoż z różnymi zastrzeżeniami, głównie co do ustalenia czasu i celowości powstania (Rybarz128

i inni). W tym była istotnie racja, lecz uznanie zasady uzgodnienia terminu wybuchu powstania nie powinno

naszym zdaniem oznaczać odwlekania powstania w nieskończoność; pod tym względem mieliśmy już jedną

nauczkę. Po drugie nie można konspirować przez całe lata; konspirowanie musiałoby w takim czasie degenerować,

mętnieć, co w konsekwencji doprowadziłoby do rozkładu organizacji albo co jest prawdopodobniejsze, do

wybuchu samoczynnego. Możliwość takiego samozapłonu nie raz była rozważana na posiedzeniach naszego

sztabu. Otóż przeprowadziliśmy się do Strumienia. Nasza obecnie ogólno śląska organizacja nazywała się teraz

POW Śląsk. Nasz komendant w towarzystwie księdza Brandysa i świty pojechał do Warszawy. Powrócił po

ośmiu czy dziesięciu dniach i pierwsze co nam podpadło, nasz komendant nie nosił już jak zwykle bryczesów

lecz długie czarne spodnie. Oświadczył nam z godnością, bo ktoś z nas go o te czarne portki zaczepił, że nosić je

będzie dopóty nie pokona wroga. Oklasków wszakże nie zebrał; zrozumieliśmy, że pewna legenda nie poszła

w las. Poprosił nas na zebranie, bo na do zakomunikowania bardzo ważne wiadomości. Otóż Warszawa nam

przyobiecała wszelką pomoc i to jest mur beton - znamienny to zwrot bo istotną pomoc dać tylko mogła dwója

za zgodą obozu legionowego, ściśle jedynego szefa tego obozu. Zaczęliśmy się pytać jak przyobiecana pomoc

będzie wyglądać detalicznie, szczególnie materiałowa - broń, amunicja, żywność, odzież itp. Odpowiedział, że

przywiózł coś forsy, że przyjedzie na stałe do naszego sztabu oficer łącznikowy i że ten cały problemat pomocy

z nami załatwi. Przyjechał kapitan Ps[arski129] - stary znajomy, którego w krótkim czasie wszyscy polubiliśmy.

Nie mieliśmy żadnych podstaw poddać te wiadomości w wątpliwość i tu byliśmy naiwni jak przyszłość wskazała

- wszystko ustaliliśmy lecz dostaliśmy mało. Zabraliśmy się do roboty. W czasie nieobecności Zgrzebnioka

zdołaliśmy zorganizować łączność z terenem, w celu ułatwienia komunikacji potworzyliśmy

w miejscowościach granicznych od Oświęcimia do Piotrowic placówki; przez to odciążyliśmy równocześnie

przeludniony obóz powstańczy w Piotrowicach, w którym pozostał bardzo energiczny, odważny

i przedsiębiorczy kolego Iks[al], o którym jeszcze będzie mowa później. To wszystko działo się, jeśli się nie

mylę, w drugiej połowie lipca 1919 roku. Nim się do Strumienia przenieśliśmy, odwiedziłem swoje strony.

Przekonałem się, że wzdłuż granicy i dalej w powiecie rybnickim porozmieszczane zostały liczne placówki

wojska - Grenzschutz. Byli to żołnierze Regiment Hasse130. Dowództwo 1 baonu tego pułku stacjonowało ponoć

w Wodzisławiu, drugiego zaś w Pielgrzymowicach, w dobrach barona von Reitzenstein13'. Z dyslokacji posterunków

wojska wnioskowałem, że Niemcy coś przeczuwają bowiem posterunki pułku Hasse (można było przynależność

do tego pułku łatwo rozpoznać, żołnierze nosili na lewym ramieniu naszywki czarno - biało - czerwone),

jak widziałem w kilku wsiach, badali bardzo skrupulatnie wszystkich przechodniów. Widziałem oczywiście

przedtem, że granica jest obsadzona wojskiem, lecz to co widziałem na własne oczy było dla mnie rewelacją.

W dniu kiedy zamierzałem wracać do Piotrowic otrzymałem wiadomość od pewnego gospodarza z Jastrzębia

Górnego (J[akub] Moł[drzyk132] - jeszcze żyje), u którego miałem ukrytą broń i inne materiały; dał mi znać

abym przyszedł do niego w bardzo ważnej sprawie. Otóż zięciem Jfakuba] Moł[drzyka] był doktor

1211 Edward Rybarz (1884-1940) - ur. w Suminie. Swoją patriotyczną działalność rozpoczął od ukończenia w 1906 r. seminarium Wincentego

Lutosławskiego w Krakowie. Był członkiem ruchu „Eleusis", za co został uwięziony przez władze pruskie. Występował jako delegat na

Sejm Dzielnicowy w Poznaniu. Współtworzył POW GŚ1. i reprezentował ją na spotkaniu 3 stycznia 1919 r. z J. Piłsudskim, gdzie działacze

górnośląscy domagali się od Warszawy wsparcia zbrojnego.

129 Zygmunt Psarski - kapitan wojska polskiego. W czasie I wojny walczył w oddziałach ( Korpusu Polskiego. Jeden z głównych organizatorów

POW w Wielkopolsce. W marcu 1919 r. przybył do Sosnowca, by zaangażować się w przygotowanie akcji niepodległościowej na

Górnym Śląsku. Pełnił funkcję oficera łącznikowego ze sztabem POW w Strumieniu. Rozkazem z 28 kwietnia 1919 r. szef sztabu dowództwa

w Poznaniu mianował Z. Psarskiego „kierownikiem organizacji sił zbrojnych na Śląsku". E. Długajczyk, Wywiad polski..., str. 122-123.

"" Regiment Hasse - niemiecki korpus ochotniczy, utworzony w listopadzie 1918 r., pod dowództwem płk Ernsta Hasse. Tworzyły go trzy

baony piechoty o łącznej ilości 1400 żołnierzy. Dowódcąjednego z baonów był wspominany przez M.Witczaka jr. kpt. von Reichenbach.

Oddziały korpusu przybyły na Górny Śląsk w styczniu 1919 r. Rozlokowano je w rejonie Gliwic, Mikołowa, Pszczyny i Rybnika. Regiment

Hasse brał udział w tłumieniu I powstania śląskiego. Po rozwiązaniu, w lutym 1920 r. wszedł w skład 108 Pułk Piechoty Reichswehry.

1 , 1 Karol Egon von Reitzenstein (1873-1924) - niemiecki baron, właściciel dóbr rycerskich w Pielgrzymowicach, które odziedziczył po ojcu

Ferdynandzie von Reitzenstein. Ożeniony z Marią von Strachwitz. W 1903 r. wybudował dwór w Pielgrzymowicach. Aktywnie działał na

rzecz podtrzymywania niemczyzny na Górnym Śląsku, przez co M.Witczak jr określa go „hakatystą". Był posłem do Reichstagu. W 1908 r.

miał kandydować z ramienia partii Centrum w wyborach uzupełniających za księdza Aleksandra Skowrońskiego, którego antypolsko nastawiony

kardynał Kopp zmusił do oddania mandatu. Po 1922 r. aktywnie działał wśród mniejszości niemieckiej na Górnym Śląsku. Był posłem

do Sejmu Śląskiego. Po utworzeniu Volksbundu został wybrany jego pierwszym prezesem.

" 2 Jakub Mołdrzyk (1880-1959) - gospodarz z Jastrzębia Górnego. Postać J. Mołdrzyka pojawia się na kartach wspomnień M.Witczaka jr..

który musiał go darzyć bezgranicznym zaufaniem, skoro w jego domu umieścił główny skład broni jastrzębskiej POW GŚ1.. Jak dziś wspomina

jego syn Jan, po strzelaninie opisywanej przez M.Witczaka jr., która rozegrała się pod domem Mołdrzyków, Jakub został postawiony

przed niemieckim sądem. J. Mołdrzyk po II wojnie kontaktował się z M.Witczakiem jr. dzięki pośrednictwu listonosza. Jego grób znajduje

się na cmentarzu w Jastrzębiu Górnym. Ze starego domu Mołdrzyków zachowały się do dziś jedynie budynki gospodarcze.

Matuszczyk133, podówczas jeszcze sekretarz Wojciecha Korfantego. Matuszczyk miał jakieś ważne papiery,

które winien był zawieźć jak najszybciej do bawiącego w Poznaniu Korfantego. Miałem Matuszczykowi ułatwić

przekroczenie granicy i to całkiem bezpiecznie. Nie bardzo mi się to uśmiechało. Tak zwanego bezpiecznego

przejścia po prostu nie było w tej sytuacji. Matuszczyka nie znałem zupełnie, no i te bardzo ważne papiery -

przyznaję, bałem się takiej przeprawy. Ale cóż było robić. Postanowiliśmy więc, że „doktor" Mfatuszczyk] będzie

udawał ginekologa z Pszczyny, miał bowiem z tamtejszego starostwa zaświadczenie, ze udaje się do Gołkowic.

Posłałem do mego mieszkania po torbę z różnymi narzędziami ginekologicznymi (spadek po moim tacie).

Tak uzbrojony „doktor medycyny" Matuszczyk udawał się do „ciężkiego porodu", jakiego się spodziewano

w rodzinie Robenków, właścicieli gospody w Gołkowicach. Sam przebrałem się „na cywila", pożyczając płaszcz

: czapkę od wspomnianego J[akuba] Moł[drzyka], Podróż postanowiliśmy odbyć furmanką jednokonną - ja jako

woźnica. Rogatywkę, sztucer myśliwski przykryłem na dnie wozu sianem, obok mnie usiadł chłopak, który miał

odstawić z powrotem z Gołkowic furmankę i podróż się rozpoczęła. Pierwsza rewizja odbyła się w Jastrzębiu

Górnym, druga na rozdrożu w Jastrzębiu Dolnym, trzecia na skrzyżowaniu szos w Mszanie (przez Zdrój oczywiście

nie jechałem), czwartą niedaleko cegielni w Moszczenicy134, piątą na granicy Gołkowic - wszystko poszło

jak po maśle, Matuszczyk wspaniale odegrał swoją rolę, mną jako woźnicą się nie interesowali. Wieczorem

dojechaliśmy do Robenków od strony podwórza. Zrzuciłem przyodziewek cywilny, wsadziłem rogatywkę, zawiesiłem

sztucer na lewym ramieniu i wziąłem swego 9 mm - dziesięciostrzałowego Steyra w prawą rękę. Powiedziałem

doktorowi Matuszczykowi, że przekroczymy granicę - wskazując kierunek spluwą - trzeba będzie

jednego wypić. W knajpie była zabawa taneczna; weszliśmy na korytarz przecinający cały budynek; z tego korytarza

prowadziły drzwi do szynkwasu; drzwi były przychylone, nogą je otwarłem na oścież i - zesztywniałem.

Na wieszakach wisiała broń i w salce tej było siedmiu czy ośmiu żołnierzy Regimentu Hassę, lecz ci też zesztywnieli.

W dużej sali obok było ich więcej, rżnęła tam muzyczka i tańczyli. Steyra z odwiedzionym kurkiem -

broń ta wyglądała istotnie imponująco - skierowałem odruchowo w kierunku tych ośmiu musztrując jednego po

drugim. Powiedziałem im aby stanęli pod ścianą i założyli ręce za głową. Byli rozumni z wyjątkiem jednego

młodego szczeniaka, lecz ten także stał się potulnym kiedy Steyra skierowałem w jego brzuch. Bodaj oni myśleli,

że na korytarzu mam jakiś większy oddział zbrojny - inaczej sobie tej potulności nie mogę tłumaczyć. Poszedłem

do szynkwasu, zamówiłem dwa koniaki, zawołałem na doktora Matuszczyka. Ten atoli się nie zjawił. Wypić

musiałem sam, zapłaciłem (tak - zapłaciłem) i zacząłem odwrót, jeszcze raz „musztrując" tych pod ścianą.

Wyszedłszy na korytarz, kilka susami znalazłem się przed gospodą. Kilkanaście metrów dalej było siano w kopcach,

wsunąłem pistolet w kieszeń i położyłem sztucer na kopcu siana czekając na pościg - lecz nikt za mną

z salki nie wyszedł. Poszedłem więc w kierunku granicy wołając po drodze doktora Matuszczyka. Niedaleko

samej granicy było zboże nie koszone, tam się on zaszył. Dał o sobie znać - „Pst, Pst" - odetchnąłem i to bardzo

głęboko. Jeślibym był miał „ważne papiery", byłbym na pewno tak postąpił jak on. Dotarliśmy późnym wieczorem

do naszej kwatery u Krótkiego, opowiadania nie było końca, zbyt często musiałem się trącić z kolegami

kieliszkiem i nie pamiętam zupełnie jak się ten wieczór skończył. Nazajutrz doktora Matuszczyka już nie było

nigdy więcej go w życiu nie widziałem - zginął bowiem w tajemniczych warunkach parę lat później (po rozejściu

się z Korfantym) w Toruniu.

O mej przygodzie było dość głośno, co pewnym bardzo aktywnym wiarusom nie dało spać spokojnie i tak pewnego

przedpołudnia zobaczyłem, że do naszej kwatery zbliża się szosą zbita kupa ludzi; spostrzegłem, że dwóch

z nich ma założone ręce za głową. Zdębiałem - byli to; L[eu]t[nant] Eberding, dowódca placówki Regiment

Hassę w Gołkowicach - Skrbeńsku oraz jeden kapral. Jeszcze bardziej byłem zdziwiony, kiedy w tym kapralu

rozpoznałem jednego z tych co „musztrowałem" w salce szynkwasowej. Prowadzeni byli przez dwóch dowódców

bojówek - Pjawła] St[anię] i H[enryka] He[rmana] oraz Bąka i innych powstańców, którzy w akcji tej nie

brali udziału. Nic nie wiedziałem co to wszystko znaczy, poza tym cała ta grupa robiła tyle wrzasku, jeden

przemawiał przez drugiego, wybuchy śmiechu - tylko ci dwaj Niemcy patrzyli ponuro w ziemię, że własnego

słowa nie sposób było słyszeć. Ostatecznie dowiedziałem się co się stało. St[ani], He[rmanowi] i Bąkowi znudziło

się spokojne życie no i poszli sobie zobaczyć co się dzieje za miedzą. Nie zabrali ze sobą broni palnej, za to

długie noże kuchenne. Wstąpili na jednego do Robenka i zobaczyli, że ci dwaj „aresztanci" tam w najlepsze

śniadają - przysądzili im noże do żeber oświadczając, że będzie z nimi źle jeśli tylko pisną i najdokładniej nie

Franciszek Matuszczyk - absolwent wydziału prawa Uniwersytetu Wrocławskiego, działacz konspiracyjnego „Zetu". Tu zetknął się

z Józefem Gawliną i Alfonsem Zgrzebniokiem - ówczesnymi studentami Wydziału Teologii. Pracował w Podkomisariacie dla Śląska Na-

-•zelnej Rady Ludowej, funkcjonującym najpierw w Bytomiu a po zakazie działalności przez władze niemieckie przeniesionym do Poznania.

Stąd koordynował działalność polskiej sieci wywiadowczej na Górnym Śląsku. W okresie plebiscytowym pełnił do jesieni 1920 r. funkcję

szefa biura prezydialnego Prezydium Polskiego Komisariatu Plebiscytowego - organu wykonawczego Polskiego Komisariatu Plebiscytowego.

W tym czasie był także sekretarzem W. Korfantego. Z Jastrzębiem Zdrojem łączyły go więzy rodzinne. M.Witczak jr błędnie podał, że

F. Matuszczyk był zięciem J. Mołdrzyka. Faktycznie, jego siostra Zofia była pierwszą żoną J. Mołdrzyka. O skrytobójczym mordzie dokonanym

na doktorze F. Matuszczyku, inspirowanym jakoby przez W. Korfantego wspomina poza M. Witczakiem jr. E. Długajczyk: „Sumienie

Korfantego miał też obarczyć późniejszy skrytobójczy mord na doktorze Matuszczyku, który zabrał ze sobą do grobu tajemnice nadużyć

finansowych komisarza plebiscytowego. Na marginesie - M.Witczak jr należał do zapiekłych przeciwników Korfantego". E. Długajczyk,

Wywiad polski..., str.252.

* Wspomniana przez M.Witczaka jr. cegielnia w Moszczenicy była własnością Jana Ranoszka, ojca światowej sławy uczonego Rudolfa

Ranoszka - badacza literatury hetyckiej, znawcy cywilizacji starożytnej Mezopotamii.

wykonają dane im rozkazy i przyszli z nimi bez przeszkód do Piotrowic. Aresztantów oddaliśmy po przesłuchaniu

(nie wiele z tego wyszło) polskim władzom we Frysztacie135.

Kiedyśmy się już skutecznie ulokowali w Strumieniu, zaczęliśmy pracować systematyczniej niż przedtem. Nasze

placówki graniczne zaczęły funkcjonować na przestrzeni: Praszka - Sosnowiec - Oświęcim - Pruchna - Piotrowice

pod sam Bogumin. Lecz kontakty z centralnymi powiatami szwankowały. Nie mogę powiedzieć co

takiego stanu było przyczyną, istotną przyczyną. Słyszałem, że naszego komendanta odwiedził R[udolf]

Ko[rnke'36] - w tym dniu miałem zajęcie pod Strumieniem - który mu ponoć nawymyślał od kunktatorów ect.

Stworzyło to nieznośną sytuację głównie dlatego, że napięcie na granicy i na całym terenie wzrastało, mówiło

się także o możliwości powszechnego strajku w przemyśle. Takie wydarzenie musiało niechybnie spowodować

wybuch powstania. Zresztą, w naszych założeniach strajk generalny stanowił istotny współczynnik rozpoczęcia

powstania. Otóż rozmowa między Rfudolfem] Ko[rnke] i Zgrzebniokiem skończyła się nijako, co nas tym więcej

zaniepokoiło, gdyż powodzenie akcji wymagało jedności wszystkich biorących udział w akcji. Szef sztabu

J[ózef] Bu[ła] miał wyjechać w teren celem stwierdzenia sytuacji na miejscu - była to sugestia Zgrzebnioka.

Z JfózefemJ Bu[łą] miałem na ten temat dłuższą rozmowę; omówiliśmy szczegółowo wszystkie postulaty organizacyjne

itp. wyróżniające przy tym to co było związane z jego wyjazdem. Kilkakrotnie ostrzegałem go by nie

używał drogi przerzutowej via Pawłowice, lecz raczej szlaki prowadzące przez Szczakową, Sosnowiec lub nawet

Praszkę. Opowiadałem mu wszystko co widziałem w czasie mojej ostatniej wizyty w terenie i twierdziłem nawet,

że ruch przerzutowy jaki ostatnio panował na szlaku Pawłowice niechybnie musiał Niemcom podpaść.

Dodałem jeszcze, że granica jest nie tylko silnie obsadzona przez wojsko, lecz że tam się na pewno roić będzie

od łapsów. Przyobiecał mi, że nie pójdzie na Pawłowice - lecz postąpił inaczej i został razem z towarzyszącymi

mu osobami aresztowany właśnie przez łapsów (tajniaków) w wagonie kolejowym na stacji Pawłowice"7. Była

to hiobowa wiadomość; nie mogliśmy zrozumieć jak się to mogło stać, zachowana była wszelka ostrożność, nikt

nie znał godziny i miejsca przekroczenia granicy, przewodnikiem był człowiek zupełnie pewny, wypróbowany

i doświadczony, został razem z nimi aresztowany, przeprowadził ich szczęśliwie przez wszystkie niebezpieczne

miejsca i sama stacja kolejowa Pawłowice uchodziła już za miejsce bezpieczne. Wyraziłem podejrzenie, że tajniacy

na nich po prostu czekali, byłem z tym zdaniem dosyć odosobniony, na ogół przypuszczano, że był to

raczej nieszczęśliwy przypadek. Na szczęście aresztowani nie mieli istotnie ważnych papierków przy sobie. Że

moje podejrzenie było słuszne okazało się dopiero później; po I powstaniu nastąpiła amnestia i wszyscy więźniowie

polityczni zostali zwolnieni. Jfózet] Bu[ła] i towarzysze osadzeni byli w Chociebużu"s, skąd wrócili do

naszego obozu w Oświęcimiu139. Najserdeczniejsze nie było moje przywitanie się z J[ózefem] Bu[łą] - miałem

do niego pretensje, że mimo mojego ostrzeżenia poszedł na Pawłowice. J[ózefJ Bu[ła] potwierdził mi, że na

niego w Pawłowicach czekano i że wyklucza, że aresztowanie było przypadkiem. Sprawa wyjaśniła się atoli

całkowicie później.

1 , 5 Frysztat (obecnie w Czechach, dzielnica Karwiny) byt w czasie I wojny światowej ważnym ośrodkiem polskiego życia politycznego.

Przebywali tu działacze Naczelnego Komitetu Narodowego i Polskiej Organizacji Wojskowej. W listopadzie 1914 r. Józef Piłsudski odbył

we Frysztacie rozmowy z Daszyńskim, Wasilewskim, Jodko-Narkiewiczem i Sikorskim na temat działań POW. Frysztat był miejscem

formowania jednostek wojska polskiego w 1918 r.

136 Rudolf Kornke (1884-1958) - ur. w Szopienicach. Przed wybuchem 1 wojny światowej aktywny działacz T.G.„Sokół" na Górnym Śląsku

i w Westfalii. Po demobilizacji, w listopadzie 1918 r. wraca na Górny Śląsk, by wziąźć udział w tworzeniu POW GS1. Uczestnik powstań

śląskich. W III powstaniu był inspektorem szefostwa sztabu Grupy „Wschód". W dwudziestoleciu międzywojennym członek Związku

Powstańców Śląskich. Z ramienia NChZP poseł na Sejm Śląski II i III kadencji. Od 1935 r. był senatorem RP. W latach II wojny przebywał

na emigracji, początkowo na Bliskim Wschodzie, potem w Afryce Południowej. Po II wojnie powrócił do kraju.

137 Dokładny opis aresztowania 15 sierpnia 1919 r. w Pawłowicach pozostawił Wilhelm Fojcik: „Udałem się rannym pociągiem do Pawłowic.

W podróży towarzyszyli mi Januszek, Reisz i inni. Gdyśmy się znajdowali między Orzeszem a Pawłowicami zauważyłem, że po pociągu

krążą jacyś podejrzani ludzie. Zwróciłem na to uwagę moich towarzyszy. Oni jednak uśmierzyli moje uwagi twierdząc, że to handlarze

bydła. Kiedy szliśmu szosą z Pawłowic do Strumienia zobaczyłem ich ponownie. Ale moi koledzy twierdzili, że idą widocznie w tym samym

kierunku co my. Nie miałem jednak spokoju. W pewnym momencie zatrzymałem towarzyszy i zacząłem ich nakłaniać, żeby ewentualne

dokumenty, jakie posiadali ukryli w pobliskiej stodole pod słomą. Oni oświadczyli, że nie mają przy sobie żadnych kompromitujących

papierów. Gdy przybyliśmy do granicznego punktu, gdzie Grenzschutz przeprowadził u nas ścisłą rewizję osobistą. Po tej kontroli miałem

już być zwolniony, bo nie znaleziono u mnie nic niewłaściwego. Ale już u Januszka wydobyto na światło dzienne różne papiery. Znaleziono

u niego część materiału przeze mnie opracowanego, a wśród tego nawet tajny wojenny rozkład jazdy. Aresztowano nas wszystkich i odwieziono

do Gliwic do więzienia". W. Fojcik, Służba kolejowa, [w:) Pamiętniki powstańców śląskich, 1.1, Katowice 1957, str. 82. Rano

16 sierpnia 1919 r. zostali aresztowani na stacji kolejowej w Pawłowicach m in. Józef Buła i Józef Grzegorzek. E. Długajczyk cytuje wypowiedź

Jana Mynarka, aresztowanego kilka godzin później, który twierdził, że „zgłaszał komu trzeba, że po Strumieniu kręcą się podejrzane

indywidua ale Wyglenda, Buła i Mikołaj Witczak zaręczali za swoich podopiecznych". Patrz: E. Długajczyk, Wywiad polski..., str. 141.

131 Chociebuż (Cottbus) - niemieckie miasto w Brandenburgii. Tutaj Niemcy zorganizowali obóz i więzienie dla polskich działaczy plebiscytowych

i powstańców śląskich. Między innymi, osadzono w nim aresztowanych na dworcu w Pawłowicach członków POW GŚ1. Więźniowie

często przetrzymywani byli bez sądu. stosowano wobec nich represje - byli bici i torturowani. Przez obóz i więzienie w Chciebużu

przewinęło się ok. 1500 działaczy plebiscytowych i powstańców śląskich.

I W Obóz w Oświęcimiu działał od 1919 r. Był miejscem schronienia dla działaczy niepodległościowych z terenów Górnego Śląska, zagrożonych

aresztowaniem przez władze niemieckie. Pierwszą dużą grupę stanowili uczestnicy I powstania śląskiego. Obóz podlegał podkomisaliatowi

działającego w Sosnowcu Głównego Komitetu Opieki nad Uchodźcami. W czasie I powstania sformował się tutaj 100-osobowy

oddział powstańczy, operujący na południowych obszarach powiatu pszczyńskiego. 18 sierpnia 1919 r. odstawiono do obozu grupę 100

niemieckich jeńców. Obóz oświęcimski zaludnił się uchodźcami po zakończeniu I powstania.

1 :óż myśmy nie mieli kontrwywiadu dlatego, że cała granica śląska była obstawiona placówkami wywiadu

• jskowego (dwója: ofensywa - defensywa, żandarmeria). Placówka kierująca tą pracą na odcinku Mysłowice -

: gumin znajdowała się w Oświęcimiu; jej komendantem był kapitan Skofrupa] Skibfiński140]; energiczny,

-mienny, przedsiębiorczy i inteligentny oficer; do niego i jego ludzi mieliśmy zaufanie; wymienialiśmy regulie

wiadomości, współpracowaliśmy z pełną wzajemną życzliwością i zrozumieniem wzajemnych potrzeb.

Z naszej strony koncentrowaliśmy się głównie na pracy ofensywnej w przekonaniu, że odnośnie defensywy

_ -:eśmy dostatecznie kryci właśnie przez rzeczony aparat dwójki,

e docenialiśmy pod tym względem zupełnie wywiadu niemieckiego, lekceważyliśmy go. Szefem wywiadu

:mieckiego w pierwszej wojnie światowej był zdaje się pułkownik Nicolai, czy też admirał Canaris; jego rezy-

. - item na Śląsku był rzekomo niejaki kapitan Hornig141, który oficjalnie pełnił funkcję „prezydenta policji"

« Katowicach. Był to moim zdaniem bardzo zdolny, odważny, rutynowany oficer wywiadu. Jak się później

• dało, pan ten odwiedził aż dwukrotnie Strumień w czasie kiedyśmy tam urzędowali; miał nawet swych foto-

. -fów zarówno w Strumieniu jak i w Oświęcimiu - bardzo pomysłowe - i fotograficzne odbitki jakie potrzebo-

»-liśmy do różnych legitymacji nie otrzymaliśmy nigdy; powędrowały one najczęściej do kartoteki kapitana

K rniga; rozpoznanie naszych kolegów sztabowych w Pawłowicach według takich zdjęć nie mogło stanowić dla

..ynowanych łapsów żadnej trudności.

- rnig według mojego najgłębszego przekonania zdołał otoczyć brunatną pajęczyną wywiadowczą cały teren

" lebiscytowy. Brunatne te nici sięgały na pewno daleko poza teren ten. Na pytanie czy pajęczyna ta została uni-

-_>twiona w czasie międzywojennym, z całą odpowiedzialnością odpowiadam: Nie! Przeciwnie, twierdzę, że

itała rozbudowana i wysubtelniona i jestem przekonany ze nie została unicestwiona do dziś - jedynie otrzyma-

. nowego szefa: nazywa się Gehlen. Brunatna pajęczyna trwa i działa - różne są jej formy działania, kto tego nie

-idzi jest albo ślepy, albo, powiedzmy naiwny, albo nie chce widzieć i to już jest rzecz chyba bardzo poważna.

związku z archiwum kapitana Horniga, nie będzie od rzeczy przypuszczenie, że tam znajdować się może

_ bardziej kompletny opis wydarzeń onych czasów. Archiwum to zostało na pewno wywiezione do archiwów

.: tralnych wywiadu niemieckiego; archiwa te, jak czytałem w prasie, wpadły ponoć pod koniec wojny w ręce

ojsk amerykańskich i zostały wywiezione do USA. Nie można wykluczyć by drogą konsularną mogło by się

-Jać uzyskanie pozwolenia na dokonanie fotokopii tego czysto historycznego materiału. Tak rutynowany i sysjmatycznie

pracujący oficer wywiadu jak kapitan Hornig notował na pewno wszystkie wydarzenia tych czasów

skrupulatniej. W takim wypadku byłby to materiał źródłowy i nie wątpię, że stanowić by mógł uzupełnienie

jk naszej historii tych właśnie czasów.

: j aresztowaniu J[ózcfa] Bufły] i towarzyszy w Pawłowicach nastąpiła nowa fala aresztowań. Z terenu nadcho-

-z:ły niepokojące wiadomości; aresztowania nie były wprawdzie tak liczne jak na początku 1919 roku, lecz

olesne, wyselekcjonowane. To była zła wiadomość, bo świadczyła, że wróg orientuje się dosyć dobrze. Nie

„zdego z naszej wiary aresztowali, bo zapanował wśród członków naszej organizacji terenowej zwyczaj nie

^ania, nawet nie przebywania w domu; rewizje były bardzo liczne. Uciekinierzy, ludzie nie mogący się w terele

utrzymać, napływali coraz liczniej do naszych placówek; wszyscy, nawet księża uchodźcy twierdzili, że

astał stan nieznośny, że coś się stanie, „że tak dalej nie idzie". Jeńców traktowali Niemcy z wyrafinowanym

krucieństwem; wiązali na przykład ręce aresztowanych drutem kolczastym! W naszym sztabie zapanowała

eżka atmosfera. Komendant odwlekał z podjęciem jakiejś decyzji, twierdził, że nie jesteśmy należycie przygoiwani

- temu nikt nie przeczył - lecz na nasze uwagi, że teren i pogranicze to beczka prochu, która lada chwila

ylecieć może w powietrze, że wówczas będzie gorzej, gdyż mało jest prawdopodobnym, że w razie samozartonu

możliwe będzie kierowanie powstaniem przez nasze dowództwo, do którego nikt nie będzie miał ani zajfania,

ani szacunku - nie dawał żadnej odpowiedzi, żadnej istotnej odpowiedzi; nie zdobył się na wypowiedzenie

jakiejś alternatywy - nie pamiętam już kto to powiedział, lecz pamiętam taka opinię o naszym komendancie:

Wiesz, Zgrzebniok to nie jest zły człowiek, ale muchy go zeżerą".

W takim klimacie płynęły dni sztabu!

Aż pewnego dnia gruchnęła wieść: wybuchło powstanie!142. Otóż, pierwszy bohater I powstania kolega Iks[al] -

:aki tytuł powinien on mieć po wsze czasy - nie wytrzymał nerwowo i na własną rękę z parunastu ludźmi ruszył

Marian Skorupa (Skibiński), pseud. Kordjaka - kapitan wojska polskiego. Należał do Związku Młodzieży Niepodległościowej „Zarzewie".

W czasie I wojny wstąpił do POW. W listopadzie 1918 r., na czele plutonu rozbrajał Niemców w Zagłębiu Dąbrowskim. W początkach 1919

otrzymał zadanie zorganizowania Posterunku Wywiadowczego w Oświęcimiu. Od wiosny 1921 r. w Dowództwie Obrony Plebiscytu

w Oddziale II Naczelnej Komendy Wojsk Powstańczych. W dwudziestoleciu międzywojennym był funkcjonariuszem Służby Granicznej.

Kapitan Fritz Hornig był rezydentem wywiadu niemieckiego na Górnym Śląsku. Kierował placówką policji wojskowej (Zentral-

Polizeistelle Osten Militärische Polizeistelle) działającej w Katowicach, zajmującej się infiltracją polskiej konspiracji wojskowej. Jeszcze

w 1919 r. instytucja kierowana przez Horniga zmieniła nazwę na Grenz-Polizei Osten Abschnitt Kattowitz. Komisarz Hornig przesłuchiwał

aresztowanych 16 sierpnia 1919 r. na dworcu w Pawłowicach członków kierownictwa POW GŚI. oraz występował przeciwko nim jako

świadek oskarżenia na rozprawie w październiku 1919 r. przed Nadzwyczajnym Sądem Wojskowym w Raciborzu.

E. Długajczyk, Wywiad polski..., str. 140-143.

Wobec niezdecydowania ze strony kierownictwa ruchu niepodległościowego na Górnym Śląsku, decyzję o podjęciu walki zbrojnej wziął na

siebie w obozie w Piotrowicach Maksymilian Iksal. 14 sierpnia 1919 r. uformował się tam 5-osobowy komitet, który wydał rozkaz komendantom

organizacji wojskowej w powiecie pszczyńskim i rybnickim o podjęciu akcji zbrojnej 17 sierpnia, o godzinie 2 w nocy. Rozkaz

z Piotrowic na Skrbeńsko i Gołkowice, gdzie były posterunki Regimentu Hasse. Posterunki te były szczególnie

uciążliwe dla uciekinierów. Iks[al] i towarzysze znieśli te twardo broniące się placówki; wzięli jeńców i broń,

między innymi 1 lkaem 0815. W terenie zawrzało, towarzyszyły temu wybuchy bomb. Kolega Iks[al] nim zaatakował

niemieckie placówki porozsyłał kurierów z wezwaniem do chwycenia za broń.

I cóż ten pierwszy bohater I powstania dziś porabia, może ktoś zapyta?

Żyje jakby w odosobnieniu, poniewierany, zgrzybiały, schorzały - pozostał ale tym samym gorliwym Polakiem,

prawdziwym patriotą i przyjacielem ludu.

„Sztab" po nadejściu wiadomości o wybuchu powstania od razu rozpadł się na dwa obozy, tak zwanych neutralnych

nie było. Liczniejsza grupa na czele z Jankiem W[yglendą], mną i mym bratem stanęła po stronie powstania.

Druga, ściśle grupka Zgrzebnioka określiła inicjatywę kolegi Iksfala] jako bunt, rokosz, za który on będzie

odpowiadał w przyszłości. Wobec takiej postawy „wsiedliśmy" na komendanta i po więcej niż dramatycznej

„pyskówce" powiedział on: „Róbcie ci chcecie". Zrobiliśmy, bylibyśmy zrobili bez tego dilatorycznego oświadczenia.

Porozsyłaliśmy powiadomienia na „wszystkie strony" z wezwaniem do chwycenia za broń, aby wesprzeć

tych, co się już krwawią. Pszczyna zareagowała natychmiast i dzielny Aflojzy] Fi[zia] zniósł większą formację

niemiecką, zdobywając przytem kompletną baterię 75 mm połówek. Jaszcze tej baterii wypełnione były granatami

gazowymi - iperytowymi (Gelbkreuzgranaten) !

Pomyśleć! Granaty iperytowe miały być używane w najgęściej zaludnionym kraju Europy do pokonania walczącej

o swą wolność i prawa ludności cywilnej. Do takiego barbarzyństwa, jak świat długi i szeroki, chyba jedynie

zdolni są sprussaczeni Niemcy; tego by na pewno kanibały nie byli zdolni zrobić, nawet o tym pomyśleć. Do

tego zdolni są tylko sfaszyzowani Niemcy, Niemcy sprussaczeni z „Über Alles" kompleksem, głoszący i bodaj

wierzący, że „An deutschen wessen muss die Welt genesen"! Czy się „Ci" Niemcy już dziś zmienili? Zbyt dużo

się czyta i słyszy o tym, co się dzieje w NRF i zbyt dużo wskazuje na to, że się nie zmienili, lecz że czyhają na

odwet, tym razem przy pomocy atomówek.

Po rozesłaniu na wszystkie strony powiadomień, pojechaliśmy na front do Piotrowic. Powitanie z frontowcami

było wprawdzie serdeczne, choć nie takie jak to bywa, kiedy się stara wiara spotyka; lecz po kilku zdaniach

sytuacja się wyjaśniła i zapanowała niczym nie zmącona radość powszechna. Zorientowaliśmy się w brakach:

brakowało wszystkiego, głównie broni, amunicji, aprowizacji itp. Pojechało nas kilku do sztabu dywizji

Latinika143 w Cieszynie. Zrobiliśmy to za radą komendanta dworca w Piotrowicach, kapitana Dęb[ińskiegoJ.

który wyśmienicie się orientował w zwyczajach „austriackich" sztabów i dowódców. Radził nam: „Nim rozpoczniecie

rozmawiać z górą, to pomówcie przedtem z jakimś starszym sierżantem sztabu; taki sierżant wszystko

wie i powie wam ile dywizja ma sprzętu nadetatowego". Były to czasy - tak się opowiadało - kiedy każd\

dywizjoner był równocześnie kolekcjonerem sprzętu nadetatowego, tak samo było w niemieckich dywizjach

frontowych. Dowiedzieliśmy się tą drogą, że dywizja posiada kilka cekaemów typu Schwarzlose. Był to znakomity,

mniej zacinający się od Maxima karabin maszynowy z pompką olejną; według oceny naszych ekspertów

lepszy od niemieckiego Maxima. Taki cekaem z amunicją i jeszcze innego sprzętu „użyczono" nam po długich

targach. Żeby nową broń wypróbować zorganizowałem wypad do Pielgrzymowic, tam mieścił się sztab kapitana

Reichenbacha144, o którym szła wieść, że posiada najwyższe niemieckie odznaczenie bojowe - Pour la Merite1"

Ruszyliśmy w kilkanaście ludzi w nocy. „Maszynka austriacka" była pod opieką znakomitego strzelca i dowódcy

bojówki P[awła] St[anij, który z tej miejscowości pochodził. Na miejsce akcji nadeszliśmy nad trzecią rano.

Obstawiliśmy sztab. Placówka mieściła się w innym budynku; przed nim postawił St[Ania] „maszynkę" i zaczął

grzać w okna i drzwi, lecz nic nie nastąpiło; przeszukaliśmy budę, zdemolowali, co należało i poszliśmy do

sztabu. Przeszukaliśmy cały dom i wszystko, co należało do sztabu poszło w drzazgi. Właściciel domu, baron

von Rcitzenstein był wydarzeniami tak wystraszony, że się trząsł i ledwie odpowiadał na pytania; twierdził, że

kapitan Reichenbach dnia poprzedniego wyjechał do wyższego dowództwa na odprawę i nie wiadomo kied>

wróci. W międzyczasie rozpoczęła się strzelanina po wsi, którą nasi przeszukiwali za żołnierzami niemieckimi

Dowiedzieliśmy się, że sołdaty nie śpią na placówce, lecz po ludziach. Znamienna to była wiadomość - najoczywiście

nie czuli się pewni na placówce (bomby). Tak też z licznych domów zaczęli wiać we wszystkich

kierunkach i nasi za nimi strzelali. Przystąpiliśmy do robienia prowiantów. Zarekwirowaliśmy powóz myśliwsk:

wozy. konie, itp., mały wózek jakby zrobiony dla maszynki austriackiej i do niego ślicznego kucyka; kucyk stał

się ulubieńccm wiary i wszędzie nam towarzyszył dzielnie ciągnąc wózek z maszynką. Następnie rekwirowalio

kryptonimie „Gwiazda" podpisali Iksal i Marszolik. Iksal stanął na czele 40-osobowego oddziału, który uderzył na Gołkowice, gdzie

stacjonował oddział niemieckiego regimentu Hasse.

141 Franciszek Latinik (1864-1949) - generał wojska polskiego. 17 listopada 1918 r. objął funkcję dowódcy Okręgu Wojskowego w Cieszynie

Zgodnie z rozkazem Dowództwa Okręgu w Krakowie do 15 grudnia 1918 r. należało utworzyć pułki piechoty w Cieszynie, we Frysztacie

oraz samodzielny batalion w Bielsku. Dowodzone przez Latinika 6 i 7 dywizja piechoty oprócz obrony Śląska Cieszyńskiego przed agresją

czeską zabezpieczały jednocześnie pogranicze Górnego Śląska. Latinik byl autorem planu zbrojnego opanowania Górnego Śląska, który

został przedstawiony Naczelnemu Dowództwu Wojsk Powstańczych. Przed wybuchem 1 powstania śląskiego, z magazynów wojskowych

podległych mu jednostek, pochodziły główne dostawy broni dla 1 i 2 Pułku Strzelców Rybnickich.

144 Kapitan von Reichenbach dowodził jednym z trzech baonów Regimentu Hasse. Sztab baonu kwaterował w zabudowaniach dworskich

hrabiego Karola Egona von Reitzensteina w Pielgrzymowicach.

145 Za zasługę (franc.). Ustanowiony przez króla Fryderyka II najwyższy pruski a następnie niemiecki order wojskowy, nadawany od 1740 do

1918 r.

5my prowianty: młodą rogaciznę i nierogaciznę etc., mąkę, zboże, itp. Kiedy wracaliśmy do Piotrowic, kiedy

pochód ten w całości zobaczyłem z wysokości wozu myśliwskiego odniosłem wrażenie, że jesteśmy karawaną

zmierzającą na targ niż oddziałem powstańczym. Cel był tylko w połowie osiągnięty; wprawdzie przywieźliśmy

prowianty, które starczyły nam na jakieś dwa tygodnie, lecz nie przy wieźliśmy jeńców, za to tylko trochę broni.

Przycinki kolegów nie poprawiły naszych humorów, jak również wiadomość, że się kapitan Reichenbach.przeprowadził

do Pawłowic, praktycznie w miejsce dla niego bezpieczne. Nie mieliśmy kuchni polowych i dlatego

zorganizowana została mała wyprawa w te same okolice. Udało się naszym, nie pamiętam już kto akcją kierował,

zabrać kompletną kuchnię polową ze sprzężajem. Wybili przytem broniącą się obsługę i ochronę do nogi.

•V kotle była gotowana ciepła strawa dla jakiegoś plutonu - była licha i nikt z naszych tego nie chciał jeść. Otóż

posłałem kapitanowi Reichenbachowi formalne detaliczne pokwitowanie za kuchnię i pouczenie, że powinien:

) utrzymywać swój sprzęt w lepszym porządku,

2 i dawać swoim sołdatom lepsze żarcie, głównie więcej pieprzu do jedzenia.

\'asze prowokacje zresztą pozostawały bez skutku, niestety chcieliśmy wiedzieć, bowiem jak się przeciwnik

"•ędzie zachowywał przy ataku; zaatakował nas w czasie I powstania tylko raz, powiodło mu się gdyż zaniedbalis

ny całkowicie własne bezpieczeństwo nie licząc się, że nas zaatakuje. Miesiąc później w sądzie okręgowym

Raciborzu przystąpił ten Reichenbach do mej matki oświadczając jej, że ze mnie zrobi sito jak mnie złapie. Na

• mu moja matka odpowiedziała, że mnie najpierw musi złapać.

Przygotowywaliśmy się do większej wyprawy; postanowiliśmy zdobyć silną placówkę niemiecką w Godowie146,

kopaną naprzeciw stacji kolejowej. Placówka miała się składać z całej kompanii Regimentu Hassę; okazało się,

:e kompania ta ma słaby stan liczbowy, coś około 80-100 ludzi, trzy cekaemy i granatnik, Na trasie Olza - Turze

Jastrzębie kursował pociąg pancerny, który według informacji miał mieć 6 dział 75 mm i 36 cekaemów. Miał

iktycznie 4 działa i 24 cekaemy - jego skład został zmniejszony.

Aby akcja odnieść mogła pełny sukces jedna z naszych grup musiała przekroczyć tor kolejowy i przeciąć Niem-

. nri odwrót. Razem było nas około 50-ciu powstańców; moja grupa liczyła 13 ludzi lecz z nami była „maszynka

.iustriacka" (kucyka z wózkiem zostawiliśmy w bezpiecznym miejscu w Godowie). Kiedyśmy już byli z naszymi

•przygotowaniami prawie gotowi, zjawił się nagle wśród nas komendant Zgrzebniok ze „swoimi" oraz ksiądz

Brandys (dodaję tu, że w naszym towarzystwie znajdował się drugi zacny duchowny, ksiądz Palfarczyk].

Zgrzebniok coś oświadczył nam, że i on by się z nami zabrał na front, lecz „wyższe względy", (jakie to względy

-yły nie mogliśmy się dowiedzieć) zatrzymały go w Strumieniu i pozatem postarał się o konieczną pomoc,

chotników, sprzęt i inne zaopatrzenie. Przyjęliśmy to wszystko do wiadomości z wyraźnie podzielonym uczuciem

- nie zawiodło nas ono! Ochotnicy później faktycznie nadeszli, rzekomo to były „Dzieci Warszawskie",

'sszcze dziś wątpię, że to wszyscy byli Warszawiacy, wyglądali jak oberwańcy. My na pewno nie wyglądaliśmy

elegancko; nasz przyodziewek wyglądał żałośnie, nie dziw po tylu miesiącach roboty; lecz wyglądaliśmy jak

eleganci w porównaniu z nimi. To też zapanowała opinia, że z nich będzie mała pociecha - najlepiej ich podzieić

pomiędzy nasze drużyny. Temu się sprzeciwili chcąc walczyć razem jak przyjechali i razem zginąć. Nie wie-

-zieliśmy zupełnie jaka jest ich wartość bojowa, do czego się najlepiej będą nadawali, przecież w terenie im

jpełnie im obcym będą „głuchoniemi". Licznym z nich patrzyło uczciwie z oczu, lecz nim żołnierz nie pozna

naocznie walorów swego kolegi będzie na niego patrzył spode łba, nie ma do niego po prostu zaufania. Nasi

zerkali. Trzeba było ochotników wypróbować by zastrzeżenia rozproszyć. Wyznaczyliśmy im łatwe zadanie -

• ywiad terenowy i zniesienie granicznej placówki celnej. Chcieliśmy im nawet dać doświadczonego przewodnika.

Nie chcieli, chcieli działać sami. W szczegółach został omówiony plan akcji, sytuacja terenowa - po prostu

nie mogło się nie udać i to bez strat po stronie atakujących. Daliśmy im broń - ochotnicy ci bowiem własnej

broni nie mieli! Poszli ze śpiewem, czekaliśmy do pół nocy na wiadomości; znudziło się nam czekanie i poszlismy

spać. Po ósmej rano telefonuje zastępca dowódcy baonu wojska polskiego we Frysztacie, że przez jego

żołnierzy został rozbrojony jakiś podejrzany oddział, który się chciał w nocy włamać w magazyny tegoż baonu

i że twierdzą, że są powstańcami. Szybko wyjaśniliśmy sprawę i broń naszą dostaliśmy z powrotem. Co się zaś

z tymi ochotnikami stało - nie pamiętam już. O innym oddziale ochotniczym (kapitan Wołk.) opowiem przy

innej okazji.

Przygotowania na wyprawę godowską dobiegały końca i pewnego wieczora nakazaliśmy zbiórkę na wymarsz.

Myśleliśmy, że komendant Zgrzebniok ze swoimi pójdzie z nami. Ależ skądże tam! Pozostał w knajpie ze swoimi.

Nie wytrzymał tego nerwowo bardzo dzielny kolega Zielfeźny] (starszy)147; jak nie wpadł do knajpy, jak nie

grzmotnął granatem ręcznym (naostrzonym!) w stół, który wywrócił z wszystkim, co na nim było - zrobił się

rej wach; pomyślałem sobie, że się dobrze zaczyna. Dosyć długo trwało aż nastąpił jako taki ład - jeszcze dziś nie

rozumiem, że ten granat ręczny, smołowana sztylówka austriacka, nie wybuchł od uderzenia, po którym w blacie

stołowym pozostała bruzda. Mimo tego incydentu, Zgrzebniok ze swoimi z nami nie poszedł! Kiedy padła już

komenda - Odlicz! - pojawił się przed frontem ksiądz Brandys i ksiądz Palfarczyk], Ksiądz Brandys przemówił

Pierwsze uderzenie na Godów w I powstaniu śląskim przeprowadził w nocy 17/18 sierpnia 1919 r. 40-osobowy oddział z Piotrowic

dowodzony przez M. Iksala.. Po opanowaniu dworca kolejowego oddział wycofał się. Następne uderzenie powstańców,-dowodzonych przez

braci Witczaków i J.Wyglendę ruszyło na Godów 20 sierpnia 1919 r.

Bracia Zieleźny: Wojciech (starszy) i Franciszek.

pięknie i całkiem do rzeczy i na zakończenie ceremonii dał wszystkim generalną absolucję. Nagle odezwał się

drugi księżulek oświadczając swemu konfratrowi, że do udzielenia generalnych absolucji upoważniony jest tylko

papież. Powstał mały spór kanoniczny, zresztą ku ogólnej uciesze, lecz ksiądz Brandys postawił na swoim, jeszcze

raz przeżegnał, jeszcze raz powiedział absolvo vos itd., no i nareszcie ruszyliśmy. Na mnie i 12 kolegów

przypadło zadanie przekroczenia toru kolejowego i odcięcia Niemcom drogi w kierunku Skrzyszowa. Janek

W[yglenda] miał za zadanie podejść od strony Godowa, zaś J[ózef] Mijchalski148] i [Augustyn] Fulfek149] mieli

podejść pod most kolejowy za Godowem w kierunku Wodzisławia i ten most podminować. Podejście odbyło się

programowo. Sam zająłem stanowisko blisko szosy do Skrzyszowa. W moim oddziale był Pfaweł] St[ania]

z maszynówką austriacką; z nim umówiłem się tak, że on zacznie grzać z cekaemu, kiedy oddam strzał i że ma

mi dać znać podniesieniem ręki, że ma maszynkę gotową. Pozycja niemiecka była na pagórku, na circa

150 metrów od nas. Na pagórku tym byli Niemcy okopani, stał tam posterunek oparty o karabin i drzemał sobie

widocznie. Stjania] dał mi znak, że jest gotowy do akcji. Brakowało jeszcze parę minut do omówionej chwili

rozpoczęcia. Położyłem swój sztucer przed siebie i patrzyłem przed na zegarek. Czas doszedł. Strzeliłem; zmiotło

tego żołnierza, lecz nagle pokrył się cały pagórek hełmami stalowymi. Stafniaj nie strzela, za to coś majstruje

przy maszynce. Krzyczę - Niemcy grzeją do nas jak się patrzy wcale zdrowo! Przerepetuj!; zrobił to kilka razy

szarpiąc taśmę równocześnie; nacisnął na spust i maszynka zaczęła grać; jakżeż ona wspaniale grała! Hełmy

stalowe znikły. Odetchnąłem, zdałem sobie sprawę, że wygraliśmy. Podzieliłem nasz oddział; kazałem kolegom

- braciom Ziel[eźny], Balcjarowi150], odciąć odwrót w kierunku Wodzisławia i zobaczyć czy most kolejowy jest

zajęty przez grupę J[ózefa] Michalskiego] i Ful[eka], Od czasu do czasu Sta[nia] strzelał krótkimi seriami. Od

czasu jak zagrała nasza maszynka nie mieliśmy już żadnych trudności i spacerowaliśmy sobie po pagórku,

z wyjątkiem obsługi cekaemu. Od czasu do czasu kropnęli do nas bez wyrządzenia żadnych szkód, z czego

wnioskowałem, że im się ręce trzęsą. I tak pukaliśmy sobie jedni w drugich. Ziel[eźnyJ i BalcfarJ chcieli podejść

na sam pagórek, lecz przywitali ich granatami ręcznymi z czatnic przed okopami, które naszą maszynką nie

umieliśmy nakryć. Kol[ega] Balc[ar] osmalił granatem twarz; kiedy się z nim ostatni raz widziałem przed wojną

miał jeszcze twarz pocętkowaną zielonymi plamkami - pamiątkami po onym dniu. Niemcy co chwilę wystrzeliwali

czerwone rakiety alarmowe, widocznie aby ściągnąć wspomniany już pociąg pancerny. Ten wszakże obrał

drogę na Olzę, na nasze nieszczęście. Jego komendant widocznie przypuszczał, że w naszym kierunku są tory

podminowane. Zaczęło nam się nudzić - nie mogliśmy zupełnie widzieć, co się dzieje z naszymi idącymi od

strony Godowa; wiedzieliśmy, że idą, bo ostrzeliwali się, bo ich pociski gwizdały wysoko nad naszymi głowami.

Przejeżdżał przez stację pociąg osobowy, oczywiście spowodowało to przerwę w ogniu. Później dowiedziałem

się, że właśnie tym pociągiem kilkunastu Niemcom udało się zwiać, ukrywali się bowiem w budynku stacyjnym,

pozostawili atoli tam swe uzbrojenie i amunicję. Po przejeździe tego pociągu rozpoczęła się ponownie strzelanina.

lecz był to już ogień pojedynczy. Nagle zobaczyłem, że od strony południowej podchodzi pojedynczy powstaniec

i za nim jeszcze kilku - był to Marfszolik151] i Janek W[yglenda]. Dałem rozkaz przerwania ognia

i przeszedłem się także na zdobyty pagórek. Obraz był tam żałosny - okopy pełne trupów, wzięliśmy 9-ciu jeńców.

Wszyscy byli ranni w głowę, lżej lub ciężej. W liczbie jeńców był dowódca placówki leutnant Petersen

z Hamburga. Całą zdobycz, broń ręczną, cekaemy spakowaliśmy na zarekwirowane w majątku hrabiego

Larischa'52 wozy i ruszyliśmy z powrotem do Piotrowic. Zaopiekowałem się jeńcami, dostali pierwszy opatrunek;

umieściliśmy ich na osobnym sianem wyścielonym wozie, daliśmy im wina, oczywiście też zarekwirowanego.

Ci, co mieli poprzestrzeliwane szczęki cierpieli, lecz wino im dobrze zrobiło. Osobiście ich odwiozłem,

zostali umieszczeni w szpitalu wojskowym we Frysztacie. Byli koledzy, którzy ich tam odwiedzali i coś im

przynosili. Niemcy bili się uczciwie, nikt z nas do nich nie miał żalu, z własnej woli nie przyszli na Śląsk. Mówili

otwarcie, że gdyby nie cekaem P[awła] St[ani] walka by trwała dłużej i nie wiadomo, jaki by był jej koniec -

przecież byli znacznie silniejsi od nas liczbowo.

Był jeszcze jeden incydent: kiedy przechodziłem na zdobyty kopiec, widziałem, że trzech żołnierzy - miotaczy

z tych czatnic ucieka jeden za drugim w kierunku północnym. Padł tylko jeden strzał, wszyscy trzej przewrócili

się koziołkując. Strzał ten oddał kolega Zielfeźny] (starszy). Po tej samej stronie kopca pozostał jeszcze jeden

żołnierz (Fahnenjunker), ten się nie chciał poddać, czyli podnieść rąk do góry i nim ktoś temu mógł przeszkodzić

l 4 , i Józef Michalski (1889-1947) - ur. w Gelsenkirchen w Westfalii. Od 1913 r. prowadził drogerię w Wodzisławiu. Odegrał czołową rolę

w tworzeniu zrębów POW GŚ1. w powiecie rybnickim. W okresie przygotowań do plebiscytu pełnił funkcję zastępcy kierownika Polskiego

Komitetu Plebiscytowego na okręg wodzisławski. W I powstaniu był szefem dowództwa odcinka południowego. W II powstaniu prowadził

zwycięski atak oddziałów polskich na Wodzisław. W III powstaniu był dowódcą pułku wodzisławskiego. W dwudziestoleciu międzywojennym

aktywnie brał udział w życiu politycznym województwa śląskiego. Był posłem do Sejmu Śląskiego IV kadencji. We wrześniu 1939 r.

dowodził baonem wodzisławskim Oddziałów Młodzieży Powstańczej.

Augustyn Fulek - ur. w 1891 r. Członek POW GŚ1. Aktywny w zakładaniu jej komórek terenowych na ziemi rybnicko-wodzislawskiej,

kozielskiej i prudnickiej. Delegat do Sejmu Dzielnicowego w Poznaniu.

150 Józef Balcar - główny organizator komórki POW GŚ1. w Godowie. W III powstaniu śląskim dowodził 9 kompanią III batalionu pułku

wodzisławskiego, która 3 maja 1921 r. ruszyła na odsiecz powstańcom walczącym w Jastrzębiu z Wiochami i Niemcami.

151 Franciszek Marszolik - pochodził z Biertułtów, członek POW GŚ1. Należał do ścisłego kierownictwa, które podjęło w Piotrowicach

decyzję o wszczęciu działań zbrojnych I powstania. Uczestnik bitwy pod Godowein. W III powstaniu dowódca III batalionu 5 pułku piechoty

(rybnickiego). Więzień obozu w Dachau.

1 , 2 W Godowie, do dziś zachował się dwór Larischów oraz resztki zabudowań dworskich - stajnie i spichlerz.

siał strzał, też od kolegi Zielfeźnego], był to bardzo jeszcze młody chłopak i zacięty. W majątku hrabiego

ischa zarekwirowaliśmy prowiant żywy itp. - starczyło nam tego na parę tygodni. Kiedy wróciliśmy do Pio-

E >v ic zmęczeni, lecz szczęśliwi, nie zastaliśmy tam już Zgrzebnioka i towarzyszy.

* -incy byli liczbowo o wiele silniejsi od nas, zaś, co do uzbrojenia i lokomocji, w ogóle nie mogliśmy się porywać.

Obrana przez nas taktyka okazała się najcelowsza gdyż nie pozwalała przeciwnikowi rozwinąć przeko

nam całej przewagi. Doskakiwanie, odskakiwanie od wroga, narzuciło mu konieczność trzymania dalej od

a ntu znaczniejszych sił w pogotowiu, nie wiedział bowiem nigdy gdzie i kiedy go szarpniemy. Sprowadzał

.1 coraz to więcej sprzętu i doborowych formacji, na przykład piechotę morską (Marinebrigade) oraz środki

'mocji, samochody ciężarowe i pancerne. Kilka takich samochodów udało się niedaleko Godowa spalić przez

•torowych strzelców oddziału J[ózefa] Michalskiego], Strzelali amunicją fosforową i przeciwpancerną, były

1 bardzo szczęśliwe trafy. Wydarzenia na froncie południowo-zachodnim narobiły dosyć dużo szumu nie tylko

. Śląsku, lecz w całej Europie, do czego przyczyniła się znakomicie prasa wyolbrzymiająca wydarzenia. Niemprzedstawiaii

wydarzenia w groźnym świetle, że są zmuszeni celem zaprowadzenia porządku i bezpieczcńv

a sprowadzać na tereny zagrożone coraz to więcej wojska, policji, itp. Nasza prasa zaś podnosiła krzyk, że

prowadzenie więcej wojska przez Niemców grozi spokojnej ludności wprost zagładą; że Niemcy z socjaldemo-

- tą Hórsingiem na czele pastwią się na bezbronnej ludności; że rozbrojenie wymagane traktatem wersalskim

po prostu lipą, o czym każdy przekonać się może na Śląsku, który Niemcy przekształcają w obóz warowny,

.iwadzając coraz to więcej soldateski. Krzyk ten podjęła i prasa francuska - a więc powstanie pierwsze zaczy-

•_:o przynosić owoce, i to realne owoce. Przeciwnika zaczęto szarpać na prawic całym terenie Śląska, widoki na

bkic uspokojenie nie rokowały dobrze. Nic mogliśmy oczywiście w takich warunkach dopuścić by ruch bo-

••• V przygasł. Tak też na naszym froncie strzelanina nie ustawała, w dzień można było można jeszcze jako lako

. piecznie chodzić po drogach, lecz jak się tylko ściemniło to strzelanina przybrała na sile z wszystkich luf. Nie

".•lo dachu w Skrbeńsku czy Piotrowicach nic podziurawionego. Oberwał przy takiej strzelaninie raz pociąg

:ędzynarodowy pospieszny (kurier: Paryż-Praga-Warszawa); pokaleczone zostały wysokie osobistości i po-

-tała z lego powodu poważna sytuacja.

_ dowodniliśmy, że to tylko mogli zrobić Niemcy, lecz nigdy nasi ludzie, jedynie broniący się i strzelający

przeciwnym kierunku. Jeździły komisje cywilne i wojskowe, oglądali, badali i ostatecznie stwierdzili, że je-

• nie Niemcy mogą być winowajcami. Jakaś międzysojusznicza komisja nakazała, by formacje niemieckie

siały od samej granicy odsunięte; tak się wprawdzie stało, lecz nasi się także za nimi przesunęli i strzelanina

ie ustawała. Pewnego dnia przyjechała znów jakaś komisja, tym razem aż z Sosnowca i wśród niej było kilku

• lochów. Na nieszczęście wyładowywaliśmy akurat z dużego samochodu ciężarowego amunicję i granaty ręcz-

. które wytargowaliśmy w sztabie dywizyjnym w Cieszynie. Nawiasem mówiąc, na uwiecznienie tej transakcji

stawiłem tam memu kontrahentowi sztabowemu wspaniałą lornetkę (Zeiss Nectar), którą odebrałem leutnan-

>wi Petersowi w Godowie. Nasi się wszakże z miejsca zorientowali i zbitą masą obstąpili rzeczoną komisję,

rawiąc jej głośno straszne rzeczy o Niemcach i o własnych krzywdach i cierpieniach. Prawili tak długo aż ten

amochód wyładowaliśmy, poczem zamilkli. Cisza, jaka nastąpiła była wręcz żenująca. Lecz nagle ktoś krzyknął

„Patrzcie Panowie tam oddział niemiecki!"; faktycznie! Po stronie niemieckiej rozwijał się

naszym kierunku jakiś oddział 18-20 ludzi i sam uwierzyłem, że to Niemcy, lecz był to J[ózef| M[ichalski] ze

.voimi - prawie wszyscy nosiliśmy już mundury niemieckie i na taką odległość nikt nie mógł rozpoznać czy to

P <lacy czy Niemcy. Oddział ten zaczął zupełnie przepisowo do nas grzać ze wszystkich luf, strzelali oczywiście

a wysoko w korony drzew, za to rykoszety gwizdały wspaniale. Wysoka komisja położyła się plackiem w rów

-zosowy; wyciągnęliśmy jąjednego po drugim do samochodów stojących za domami i tyle cośmy ich widzieli.

Dopiero w Sosnowcu odetchnęli ponoć zupełnie, prawiąc, co to wszystkiego strasznego od groźnych Niemców

nie przeżyli. Parę tygodni później o wynurzeniach komisji opowiadał mi Konstanty Wolny (później Marszałek

Sejmu Śląskiego), slale wówczas przebywający w Sosnowcu. Pytał on mnie jak to właściwie było i jak się dowiedział

krztusił się długo śmiechem. Stwierdził pozatem: „Wam może zawdzięczamy, że się odbędzie plebiscyt!"

Była to wspaniała wiadomość. Muszę jeszcze dodać, że po „odjeździe" wspomnianej komisji alianckiej

było u nas wesoło - bardzo wesoło do późnej nocy!

Postanowiliśmy zrobić jeszcze jeden wypad - tym razem do Gorzyczek (był tam też folwark hrabiego Larischa).

W tej wycieczce nic brałem udziału; nie mogłem się bowiem dostatecznie poruszać; próbowałem przedtem

ujarzmić zdobycznego konia by używać go jako wierzchowca; zamiar był wprawdzie dobry lecz skutki fatalne.

W Gorzyczkach był także posterunek wojskowy. Głównodowodzącym tej wyprawy był Janek Wfyglenda]. Oddział

niemiecki został zniesiony i broń, żywy inwentarz i inna zdobycz zabrana. Powracająca kolumna, chyba

2 kilometry długa, nie miała, ależ to już żadnego wyglądu wojskowego; była to karawana handlowa. Napad ten

rozwścieklił do białości Niemców. Zdobyli się na zaatakowanie jednej z naszych placówek przygranicznych.

Urządzili wypad na naszą stronę - był to jedyny tego rodzaju napad - i opróżnili nam szkołę leżącą tuż przy samej

granicy153. Wszystkich „mieszkańców" tej szkoły zabrali, okrutnie znęcając się nad nimi. Pozatem pewnego

Na linii rozgraniczającej oddziały polskie i niemieckie dochodziło do częstej wymiany ognia. Obydwie strony podejmowały akcje zaczepne.

Polska linia obronna w rejonie obozu piotrowickiego biegła wzdłuż rzeki Piotrówki. Oddział Grenzschutzu zabił wartownika i uprowadzi!

z budynku szkoły w Marklowicach 40 uchodźców. W odwecie, powstańcy zastrzelili na terenie Skrbeńska oberleutnanta Muellera. który

poranka zaczęli nas okładać z artylerii tego pociągu pancernego - wyrżnęli parę razy do fabryki kwasu siarkowego

hrabiego Larischa w Piotrowicach i narobili tam trochę szkody; lecz ten incydent miał dla stron walczących

niemiłe skutki - w sprawę wdali się politycy i obie strony musiały się od granicy cofnąć w głąb kraju. Nas

przeniesiono najpierw do Dziedzic, następnie do Oświęcimia154 gdzie powstał centralny obóz powstańczy. Lecz

było już pewne, że będzie plebiscyt. Kostek Wolny powiedział mi i później przy różnych okazjach w czasie

międzywojennym, że bez I powstania i naszej roboty (1918-1919) nie byłoby jego zdaniem doszło do plebiscytu,

że I powstanie zadecydowało o plebiscycie.

Wiedzieliśmy dokładnie, że powstanie będzie stłamszone przez przeciwnika; byliśmy za słabi by jemu sprostać;

lecz tak samo zdawaliśmy sobie sprawę, że im dłużej powstanie i niepokoje potrwają tym więcej będzie szumu

dookoła naszej sprawy i tym większe będą szanse, że nareszcie alianci zajmą się sprawą Śląska i ostatecznie raz

zadecydują o plebiscycie, jeśli nie o przyznaniu bez plebiscytu Śląska Polsce zgodnie z żarliwym pragnieniem

ludności autochtonicznej. I powstanie spowodowało jeszcze jedną niemniej ważną zmianę - zwróciło uwagę na

Śląsk ówczesnej Polski, gdzie nastąpiło coś w rodzaju „odkrycia Śląska", uświadomiono sobie w Kongresówce

i Galicji, że Śląsk jest co najmniej tak polski jak te obszary dawnych zaborów. Wielkopolska o tym wiedziała już

dawno.

Rozdział VIII

Ogłoszono oficjalnie rozejm i zapowiedziano amnestię polityczną. Oddziały nasze zostały wycofane znad

granicy i skoncentrowane głównie w Oświęcimiu. Na granicy pozostały tylko nasze placówki łącznikowe, które

„oficjalnie" tam miały udzielać opieki i pomocy wciąż jeszcze napływającym uchodźcom. Taka placówka znajdowała

się także niedaleko Dziedzic, tuż przy samej granicy. Po ogłoszeniu rozejmu pojawił się, widocznie

w celu stwierdzenia czy zaistniał pokój na tym odcinku tłusty major niemiecki na niemniej tłustym ogromnym

perszeronie i butnie na paręnaście metrów przejechał granicę. Padły dwa pojedyncze strzały i major jak i persze -

ron zakończyli żywot doczesny. Był to poważny incydent, mimo że nieboszczyki leżały po polskiej stronie granicy

i sprawą tą zajęły się władze sądowe i żandarmeria polowa, która przeprowadziła bardzo skrupulatną rewizję

właśnie w tej tam placówce. Nie stwierdziła niczego, jedynie, że wszelka broń była w stanie wręcz idealnej

czystości. Nikt nic nie wiedział, nie słyszał, po prostu każdy przesłuchany oświadczył: „Mein Name ist Hasse,

ich weiss von gar nichts"'55. Któż by się zresztą w onych czasach do czegoś przyznawał - nie do pomyślenial

Odwiedził mnie później pewien kapitan żandarmerii i poprosił abym w tej sprawie wypowiedział swe zdanie

i czy nie podejrzewam przypadkowo kogoś o popełnienie tej, jak powiedział, bardzo poważnej zbrodni. Zapytałem

go o szczegóły śledztwa - rozmawiał całkiem otwarcie i życzliwie; od niego się zresztą dowiedziałem, że na

placówce naszej był wzorowy porządek i że tak dobrze utrzymanej i czystej broni chyba jeszcze w życiu nie

widział i że niestety nie natrafił na najmniejszy ślad poszlaki nawet. Kiedy mi opowiadał o tej wyjątkowej czystości

broni, niecoś sobie pomyślałem, lecz nic nie powiedziałem, tylko tyle, że utrzymywanie broni w należytym

porządku jest zwyczajem u nas, że to dla powstańców bardzo ważna rzecz, bo broń brudna kiepsko strzela.

Z całej sprawy rzecz jasna nic nie wyszło. Bardzo serdecznie pożegnaliśmy się - był to zresztą pierwszy żandarm,

o którym z czystym sumieniem powiedzieć mogę, że był po prostu sympatyczny.

Drugi incydent powstał wskutek próby zniesienia silnej placówki niemieckiej przez kompanię ochotniczą kapitana

Wołk. Niemcy urządzili sobie wokół Urzędu Celnego w Goczałkowicach placówkę obronną, ta zaś byt.,

bardzo uciążliwa dla naszego szlaku przerzutowego, gdyż blokowała na znacznej przestrzeni przejścia przez

Wisłę. Bractwo tej kompanii nie chciało widocznie zamoczyć w wodzie wiślanej swego przyodziewku, rozebrało

się do naga i w takim stroju przeszło Wisłę. Niemcy chcąc nie chcąc musieli spostrzec i w nocy tych nagusów

i zaczęli do nich grzać z broni maszynowej i ręcznej, toteż kompanii tej nie pozostało nic innego jak pośpiesznie

wrócić za nasz owałowany brzeg, lecz przyodziewki były pod ogniem. Aby je mieć pod okiem ochotnicy rozebrali

się po stronie wału widocznej Niemcom! Z tej przyczyny oddział ten wrócił na swe kwatery w stroju adamowym

ku powszechnej uciesze mieszkańców obojga płci. Na nieszczęście tego samego dnia po południu prz>-

prowokacyjnie zachowywał się wobec Polaków. „Zrobimy z Polaków kaszankę" - często można było usłyszeć z jego ust. Powstańcy ude

rzyli także na zabudowania kopalni „Fryderyk" w Gorzyczkach. Patrz: S. Karkosz, Pierwsze powstanie śląskie, [w:] Powstania śląskie na

terenie powiatu wodzisławskiego, opracował dr A. Mrowieć, Wodzisław Śląski 1972, str. 21-22.

I M Oświęcim był jednym z 4 obozów dla uchodźców, podlegających dowództwu w Sosnowcu. Oprócz niego działały obozy w: Jaworznie-

Byczynie, Szczakowej i Zawierciu. Słowa M.Witczaka jr. o rozluźnieniu dyscypliny w obozie, potwierdza opinia S. Baczyńskiego: „Wskutek

nieporządanych napadów barid Milicji Górnośląskiej i wynikłych stąd kontrowersji między Żymierskim a Komisariatem Rad Ludowych

Górnego Śląska, na miejsce Żymierskiego powołano gen. ppor. Juliana Bijaka, byłego dowódcę Okręgu Etapowego armii pd.- zach. w

Krakowie". Według S. Baczyńskiego, stosunki w tych obozach były słabe, dyscyplina luźna i sprawiały tylko kłopoty władzom polskim.

S. Baczyński, Tajne organizacje wojskowe, [w:] „Najnowsze dzieje Polski 1914-1939", T.XI11, Warszawa 1968, str.133. W obozach panowały

ciężkie warunki sanitarne. Uchodźcy mieszkali w barakach, śpiąc najczęściej na słomie, rzadko na siennikach lub łóżkach. Brak było

zmiennej odzieży i bielizny. Powszechną była wszawica, zdarzała się czerwonka. Patrz: K. Brożek, Polska służba medyczna w powstaniach

śląskich i plebiscycie 1918-1922, Katowice 1973, str. 54.

155 [Moja jednostka] nazywa się Hassę, nic prawie nie wiem (niem.).

Mikołaj Witczak jr.

Odpowiadam na pytania przesłanej mi ankiety z okazji 50- tej rocznicy powstania

Tekst napisany w Jastrzębiu Zdroju, w kwietniu 1968 r., opatrzony nagłówkiem: „Mikołaj Witczak - Zbigniew Narbutt, ur.2 VII 1896 r.

Legitymacja ZBoWiD-u Nr 11569, Nr ewidencyjny 78544". Pieczątka: „Mikołaj Witczak - Jastrzębie-Zdrój". Maszynopis w zbiorach

J. Mrożkiewicza.

Do 1911 roku uczęszczałem do gimnazjum w Rybniku, z którego musiałem odejść przymusowo, ponieważ

znaleziono w mojej rybnickiej stancji broń, proch strzelniczy, amunicję, lecz co gorzej pocztówki szydzące

z Pruss, militaryzmu, hakatyzmu itp., które sobie przywiozłem z „uczty grunwaldzkiej" w Krakowie, gdzie ze

swoimi rodzicami byłem w lipcu 1910 roku2. Studiować już nie było mi dane w pruskiej szkole, jedynie

«• szkołach prywatnych.

^ 1911 roku zachorowałem na płuca, toteż mój ojciec doktor medycyny wysłał mnie na leczenie do Szwajcarii,

_:zie uczęszczałem do gimnazjum połączonego z internatem sanatoryjnym. Przebywałem tam do połowy 1914

•cu, kiedy wróciłem do domu ze świadectwem „primy", uprawniającym mnie do złożenia matury jako externus

• niemieckim gimnazjum. Maturę darowano po zakończeniu wojny wszystkim takim uprawnionym, jeśli byli

.¿zestnikami wojny.

• 1914 roku stanąć musiałem przed prusską komisją poborową i zostałem wcielony do 2 pułku ułanów 12 dy-

• izji jako awantażer. Końcem 1915 roku znalazłem się na froncie francuskim. Po bardzo dużych stratach

2 dywizja została przerzucona na front litewski, gdzie zostałem lekko ranny w czasie ćwiczenia, lecz nastąpiło

-ikażenie i znalazłem się w szpitalu, skąd wiosną 1917 roku zgłosiłem się ochotniczo na front rumuński (nie

.nciałem się ponownie dostać do Francji) do szwadronu zapasowego 2 pułku ułanów, wcielonego do 218 dywi-

: wojującej nad Seretem i Putną. Zaraziłem się tam malarią (powiedziano mi w szpitalu, że to malaria tropica)

równocześnie krwawą dezynterią. Ze szpitala w Krajowej1 przewieziono mnie jako „nieuleczalnego w tamtejiZym

klimacie" do Neumarckt O/Pfalz, gdzie przeleżałem w tamtejszym szpitalu do końca 1917 roku, skąd jako

datny do służby wojskowej zostałem 1 stycznia 1918 roku zwolniony i jako fizycznie niezaradny, odtranspor-

?wany przez sanitariuszy do domu rodzinnego.

końcem lipca, czy też z początkiem sierpnia tegoż roku odwiedzili mnie dwaj „dezintery", mieszkańcy Buczymy,

czyli „Buczyniocy". Byli to Polacy ze Skrzyszowa, urlopowicze z armii prusskiej, którzy znienawidzili woję.

prussactwo i podobne potworności, co od razu stworzyło takie wzajemne zaufanie, które jest konieczne do

ikiejś choćby nawet utopijnej akcji - jaką chyba wówczas była „byle praca w kierunku Polski". Sądzę, że władnie

w konsekwencji tej nowej (po niej coraz liczniejszej i analogicznej także w innych miejscowościach) znajomości

zaczęły istnieć bojówki polskie, zwane w skrócie „Obrona Górnego Śląska". Pod koniec października

918 roku tych „Obrońców" mogło być około 150-200, w tej liczbie ogromną większość stanowili „Elsowie"

względnie „TOML-iki". Wzmiankowani „Buczyniocy" nazywali się: Suchy, pseudo „Smutny" oraz Sitek (Sztro-

^•h) - obaj ze Skrzyszowa rodem. Suchy był łącznikiem i zginął w służbie w drodze do Marklowic, gdzie prze-

\azać miał pewną informację Pawłowi Musiołowi, gorliwemu Polakowi i to w połowie września (nie pamiętam

uż dokładnie) czy to października 1918 roku. Suchy był więc pierwszym Ślązakiem, który na swej rodzinnej

ziemi oddał życie za Polskę. Jego funkcję objął Sitek. Wszystkie zamachy, na przykład na żandarmów prusskich,

do końca 1918 roku na terenie naszej działalności dokonane były przez „Obrońców". Nie mieliśmy żadnego

doświadczenia konspiracyjnego, lecz umieliśmy trzymać języki za zębami, co nie było trudne, gdyż zdawaliśmy

sobie sprawę, co oznacza zdrada stanu w czasie wojny; zdawaliśmy sobie poza tem sprawę (chyba instynktownie),

że określone cele osiągnąć można tylko przy użyciu określonych środków, a te dyktowały nam po części

warunki środowiskowe i bez pomocy, i sympatii najszerszych warstw: robotników, chłopów intencje i zamysły

nasze byłyby żałośnie zbankrutowały. / /

Konspirowaliśmy więc w przekonaniu, że poza naszym gronem ścisłym nikt, nawet najbliżsi krewni o naszych

poczynaniach nic nie wiedzą. Czy tak faktycznie było?

Otóż, schadzki, spotkania, sposób bycia etc. chyba musiały z biegiem czasu łapsom, kapusiom itp. prusskim

szpiclom podpadać. A tych szpicli było tu pełno, przy każdej stacji, w każdym wagonie kolejowym, w każdej

knajpie itd. dawali się ludności wrednie we znaki.

Było to 9- czy 10- czy 11 listopada 1918 roku. Będąc przy porannym posiłku zostałem „najechany" w swoim

mieszkaniu przez oddział około 15 ułanów, którym dowodził Jan Szczepański z Wilchw. Oświadczył mi, że jest

tu z rozkazu pułkownika Hassę, że ma tu zadbać o spokój i porządek („Ruhe und Ordnung") i prosił, abym jemu

wskazał kwatery dla ludzi i koni. Poprosiłem go do stołu i przy butelce wymienialiśmy wspomnienia wojenne -

kiedy znienacka mnie poprosił (żarliwie!) abym jemu pomógł, żeby też mógł coś dla Polski zrobić. Jan Szczepański,

emerytowany inspektor lasów żyje obecnie w Sielcu, powiat Chełm Lubelski i jest członkiem ZBoWiDu.

Chyba zbladłem wówczas, gdyż pierwszą myślą moją było, że szwaby wiedzą, że przeciwko nim konspiruję!

Lecz Jan Szczepański mówił szczerze. Przyrzekłem, że jemu jak najbardziej pomogę i zrobiliśmy umowę, że

dostarczy nam ile się tylko da broni i amunicji z magazynów regimentu Hassę. Umowę tę wykonał chyba

w dwójnasób - było karabinów, amunicji, granatów ręcznych, paczek petardowych, lontu, spłonek etc. dostarczonych

w następnych tygodniach coś około 3 furmanki!

Po 9 listopada 1918 roku wyszliśmy na szersze wody. Wracali demobilizowani „Holendry" i zaczęliśmy zbierać

obfity plon - szeregi antyprusskie pęczniały i przeto propolskie. „Zawodowi" politycy i działacze polscy

; „Ucztą grunwaldzką" nazwał M. Witczak jr krakowskie uroczystości odsłonięcia pomnika grunwaldzkiego, 15 lipca 1910 r., w 500 rocznicę

zwycięstwa nad krzyżakami. Monument ufundował Ignacy Jan Paderewski. Wydano z lej okazji szereg publikacji okolicznościowych,

pocztówek, medalionów i innych pamiątek. Uczestnikami uroczystości krakowskich było wielu Ślązaków.

3 Craiova - miasto w Rumunii.

(niechętni do naszego radykalizmu patriotycznego i także społecznego, zaklinali nas przy każdej okazji, że nie

wypada zachciankami rewolucyjno-powstańczymi obrażać Ententy, która przecież Polsce chce dać tyle ziemi

niemieckiej, że tego bogactwa Polska nie będzie w stanie strawić!) zaczęli się z nami liczyć i zaproponowali

nam kilkanaście miejsc poselskich na Sejm Dzielnicowy w Poznaniu (3-5 grudnia 1918 r.). Ja i Ludwik

Konieczny weszliśmy do Komitetu Organizacyjnego tegoż Sejmu. W połowie tegoż miesiąca raportowaliśmy

obaj innym kolegom w mieszkaniu Ludwika Piechoczka w Ligocie koło Rybnika nasze sejmowe przeżycia

i jakie mamy wnioski. W zebraniu tym brali udział (niestety, wszystkich już nie pamiętam): Sobik, Biela4,

Budny\ Józef Buła, Feliks Michalski, Józef Michalski, Tytko6, Włóczek7, Wańczura", Chruszcz9, Połomski,

Szmusz, Łytko, Basista i inni.

Stawiłem następujące wnioski gorąco wsparte przez L[udwika) Koniecznego:

1) Trzeba przyjąć jednolitą nazwę organizacji wojskowej dla całego Śląska. Zaproponowałem POW-Śląsk

(z nazwą POW spotkałem się po raz pierwszy w Poznaniu).

2) Trzeba od razu przystąpić do organizowania wojskowych formacji - bezwzględnie karnych i naszej sprawie

oddanych.

3) W związku z tym trzeba podzielić powiat na okręgi mobilizacyjne dla dwóch pułków strzelców rybnickich: na

okręg zachodni dla 1 pułku (dowódca Józef Michalski) oraz na okręg wschodni dla 2 pułku (dowódca Mikołaj

Witczak). /.../

Wnioski zostały bez sprzeciwu przyjęte, choć określone jako zbyt ambitne. Na tymże zebraniu wybraliśmy także

nasze organizacyjne władze powiatowe i przyjęliśmy nazwę POW-Śląsk, jednak nazwa „Obrona" nie znikła

i była nadal używana - nawet w kwietniu 1919 roku dodaliśmy do niej jeszcze słowo „Polska" i odtąd zwała się

POGŚląsk[aJ - Polska Obrona Górnego Śląska [POGŚ1.].

O POGŚ1. wspomina Jędruszczak10, tylko nic orientuje się zupełnie o genezie i „ciężarze gatunkowym" tej lak

szacownej nazwy nie mniej wymownej. Otóż rozmawiałem nie raz na temat genezy naszego ruchu z łącznikami

z Poznania - Wizą i Andrzejewskim", którzy przebywali w obozie piotrowickim aż do czasu zaistnienia ogólnośląskiego

sztabu POW w Strumieniu i ci dwaj zaraportowali prawdopodobnie o tym swym przełożonym.

W listopadzie 1918 roku miałem kilka rozmów z Fizią w Krzyżowicach, który z entuzjazmem podjął naszą inicjatywę

na terenie pszczyńskim. Również z raciborskiego dochodziły do nas wieści o tak przykładnej i odważnej

działalności Jana Wyglendy i kilku innych i to razem dopingowało nas do aktywności wręcz bezceremonialnej,

która musiała sprowokować jakąś akcję ze strony Prussaków; toteż 11 stycznia 1919 roku zostałem aresztowań)

w swoim mieszkaniu. Ludwik Piechoczek opisuje to wydarzenie jako pierwszy areszt spośród naszej

organizacji12. Areszt ten był jakby sygnałem do dalszych licznych aresztów przeprowadzanych prawie że do

końca lutego. Aresztował mnie kapitan Bauer z regimentu Hassę, który z całą jemu podległą jednostką (ponoć

baon) po mnie przyjechał.

Via Wodzisław (gdzie aresztantów odbić chcieli górnicy i inni, czemu przeszkodziłem, gdyż byłoby to niechybnie

spowodowało masakrę, ponieważ dworzec obstawiony był wojskiem i gniazdami cekaemów) odstawion

mnie do mamra w Raciborzu, zaś po kilku dniach do mamra w Brzegu (cela nr 13) i to z tej przyczyny, że górni-

4 Teofil Biela (1897-1939) - działacz T. G. „Sokół", członek POW GŚ1. W III powstaniu dowodził I baonem pułku żorskiego. Uczestnik

walk pod Kędzierzynem i Bierawą. W okresie międzywojennym pracował w policji i w administracji państwowej. Rozstrzelany przez

Niemców 1 września 1939 r.

s Józef Budny (1889-1940)-jako jeden z pierwszych organizował komórki konspiracji niepodległościowej na Górnym Śląsku. Członek

POW GŚI. W 111 powstaniu walczył w pułku żorskim. W okresie międzywojennym pracował w sądownictwie. Zamordowany przez Niem

ców w obozie koncentracyjnym w Oranienburgu.

6 Józef Tytko - przewodniczący rady robotniczej, dowódca kompanii pszowskiej, która 18 sierpnia 1919 r. wzięła udział w I powstaniu.

Powstańczym oddziałom udało się opanować Pszów, jednak kontrnatarcie niemieckie z rejonu Rydułtów i Rzuchowa wyparło ich z mia>:.

J. Tytko dostał się do niewoli i bez sądu, na oczach mieszkańców Pszowa został rozstrzelany. Przed śmiercią zdążył jeszcze krzyknąć

„Niech żyje Polska".

Powstańców o nazwisku Włóczek, wymienionych przez Encyklopedię powstań śląskich na str. 609-610 było dwóch: Aleksander Włóczek

(1882-1942) i Emanuel Włóczek (1880-1972). Obydwaj byli uczestnikami powstań śląskich i akcji plebiscytowej. M. Witczak jr nie podj ;

imienia, stąd trudno ustalić konkretną osobę.

" Jerzy Wańczura - ur. w Pniówku. dowódca 10 kompanii, skupiającej powstańców z Pniówka, Bzia Górnego, Zameckiego i Dolnego,

podporządkowanej w chwili wybuchu III powstania Komendzie Powiatowej w Rybniku, następnie dowódca III baonu 2 pułku rybnickiej

dowodzonego przez M. Witczaka jr.

'' Encyklopedia powstań śląskich na str. 75 wymienia trzech powstańców o nazwisku Chrószcz: Józefa, Pawła, Wilhelma. Z braku imienia

w tekście M. Witczaka jr, trudno ustalić, o którego z nich chodzi.

'" Ten „brak orientacji" T. Jędruszczaka w sprawie POGŚI, o którym pisze M. Witczak jr wyraża się w zdaniu: „Na początku 1919 r.. prz>

poparciu Rządu Polskiego w Warszawie i NRL, powstała na Górnym Śląsku Polska Organizacja Wojskowa (POW), która w ciągu kilku

najbliższych lat miała tu odegrać poważną rolę." Patrz: T. Jędruszczak, Powstania śląskie, Katowice 1959, str. 17. Poparcie Warszawy b>i

faktycznie bardzo ograniczone i działało hamująco na przygotowania do konfrontacji zbrojnej, co na każdym kroku podkreśla w swoich

tekstach M. Witczak jr.

" Mieczysław Andrzejewski - przewodniczący Rady Jedenastu w poznańskiej POW. Jako wysłannik jej sztabu uczestniczył w zebraniu

w Piotrowicach 18 czerwca 1919 r W sztabie POW GŚI. pełnił funkcję zastępcy kpt. Zygmunta Psarskiego w sekcji I wojskowej.

12 L. Piechoczek, Powiat rybnicki w czasie powstań śląskich. Rybnik 1934.

.y rybniccy przystąpili do strajku politycznego właśnie z powodu tych aresztowań politycznych, a Racibórz był

zbyt bliski do ognisk strajkowych. W brzeskim mamrze doręczono mi akt oskarżenia o zdradę główną i kraju

gdyż, cytuję : „jestem członkiem tajnej organizacji mającej za cel oderwania od Pruss części kraju, aby go włączyć

do innego, ościennego państwa, o namowę do morderstw, zamachów bombowych, podpaleń, konspirację,

sianie niepokoju" etc.

Z tej niewesołej chyba opresji wyciągnął mnie adwokat - doktor Hanraths, koleżka korporacyjny ówczesnego

weimarskiego ministra sprawiedliwości (Landsbergera?13). Pojechał do niego i przywiózł nakaz natychmiastowego

zwolnienia. Z początkiem marca 1919 roku więc pojechałem do Bytomia, gdzie poinformowałem o swoich

spostrzeżeniach radcę Czaplę, komisarza Rady Ludowej dla Górnego Śląska. Następnie odwiedziłem kolegów

organizacyjnych w rybnickiem i pszczyńskiem. Wszyscy koledzy radzili, bym jak najszybciej znikł z terenu,

gdyż „szkopy na mnie polują". Odbyłem kilka narad organizacyjnych i doszliśmy do wniosku, że trzeba od

razu w Polsce stworzyć obozy dla uchodźców czyli ludzi zdekonspirowanych oraz ośrodek organizacyjny dla

naszych potrzeb wojskowych, gdyż praca ta wymagała bezpiecznego i spokojnego miejsca. Przeniosłem się

z kilku kolegami do Piotrowic, gdzie natrafiliśmy na dość liczną grupę uchodźców politycznych. Nasz pobyt

w „terenie" nie był wskazany, gdyż byliśmy „zbyt dobrze znani", co groziło dekonspiracją innym przez samo

tylko spotykanie się z nami. Za to robiliśmy bardzo liczne „wycieczki" organizacyjne w teren. Organizacja nasza

wskutek terroru prusskiego i socjaldemokratycznego nie rozsypała się jako nasi oficjałowie, czyli „cylindry"

przepowiadali, lecz okrzepła i bardzo poważnie się rozrosła, tak, że z początkiem kwietnia 1919 roku stan

rybnickich pułków był pełny (mieliśmy nawet znaczne rezerwy).

Najniebezpieczniejszą dywersję stworzyła nam w listopadzie 1918 roku i później perfidna aktywność niemieckiej

socjaldemokracji - lecz najwredniejszy terror polityczny, zapoczątkowany 11 stycznia 1919 roku w Jastrzębiu

właśnie przez socjaldemokratyczne czynniki i sołdaty szybko otrzeźwił nawet „szkopyrtoków"- a socjaldemokrata

Horsing przekonał po części i kilku uczciwych (były to wyjątki bardzo nieliczne) Niemców, że on i jego

towarzysze są takimi samymi zaborczymi draniami jak oryginalni hakatyści, tylko pod innym szyldem. Byliśmy

organizacją ludzi o bezwzględnym wzajemnym zaufaniu i dlatego karność była wręcz idealna. Taki korzystny

stan miał swe podłoże także w fakcie, że nie znaliśmy dyskryminacji z powodu takiego czy innego przekonania.

Wśród nas byli komuniści, socjaliści, korfanciorze, wierzący (nawet duchowni), niewierzący, chłopi, robotnicy,

rzemieślnicy, kupcy, kilku inteligentów. Dwójkarze i ulegli piłsudczyźnie józefini stanowili dla nas pewien problemat,

gdyż piłsudczyzna ustawiła się przeciwko wschodowi, nie odróżniając caratu od władzy rad i dlatego

chciała mieć spokój na zachodzie - a tu zaczęli się pchać ku rozpaczy szkopów i piłsudczyzny Ślązacy w Polskę

- i to nieproszeni !!!

Toteż zaczęła nas dwója rozpracowywać i rzucać nam różne kłody pod nogi. Jednym z dowodów, że tak było

jest zeznanie dwójkarza Mynarka przed sądem, które nawet dla rezydenta niemieckiego wywiadu Reichsgrenzkomisara

/....?/ było rewelacją, a mianowicie, że Warszawa nie ma nic wspólnego z śląskim ruchem wyzwoleńczym

i to wprost niewiarygodne zeznanie (jak na oficera Oddziału II Sztabu Głównego) było po prostu zachętą

do traktowania jeńców powstańczych z ludobójczym okrucieństwem, gdyż upewnić musiało tych ludobójczych

osobników, że za wyrządzenie powstańcom krzywdy nikt się upominać nie będzie! Innym dowodem jest chyba

treść rozmowy Żeromski - Piłsudski.

/.../ Z prawie że wszystkich ambon rzucali agenci - germanizatorzy biskupa Bertrama na nas obelgi i klątwy.

W maju czy w czerwcu 1919 roku wyliczyliśmy: ksiądz profesor Czapiewski, ksiądz Jan Brandys, ksiądz

Pośpiech, ksiądz [Pajlarczyk, Alfons Zgrzebniok, Jan Wyglenda, Maksymilian Basista, Lazar, ja i kilku innych,

że na Śląsku, na coś około 820 plebanów jest tylko 14 plebanów Polaków absolutnie pewnych oraz jeszcze

4 szkopyrtoków.

Zwalczali nas „cylindry" rodzimi z Korfantym na czele, zwalczała nas Warszawa (piłsudczyzna), zwalczał nas

przemożny kler, nie mówiąc już o całym potężnym, uzbrojonym po zęby prusskim aparacie panowania. Nie raz

słyszeliśmy pytanie: ,,Na co wy właściwie liczycie?".

Nic nie zdołało nas załamać - mieliśmy zaufanie ludu i jemu też ufaliśmy. To właśnie było naszym zwycięstwem.

Tylko nam i nikomu innemu dała historia rację!!!

Nawet na emigracji nie wybaczyli nam piłsudczycy. Otóż Zyndram-Kościałkowski, publicznie na zebraniach

głosił nawet ku zdumieniu Anglików, że II wojna wybuchła z powodu Śląska a nie z powodu „korytarza"

i Gdańska. Owo „zyndramiackie" kłamstwo usłyszałem niestety nie raz i w kraju, w latach pięćdziesiątych.

W związku z tym - a nie z jakiegoś impulsu „powstańczej megalomanii" - pragnę usłyszeć odpowiedź jakiegoś

uczciwego historyka eksperta od spraw wojskowych na następujące pytanie: jaki by był przebieg ostatniej wojny

i los Europy, gdyby się nie było udało powstańcom śląskim spowodować podziału Śląska, „tej kuźni zbrojeniowej

nacji niemieckiej" i gdyby Hitler był dysponował we wrześniu 1939 roku dwudziestoma rocznikami Ślązaków

z byłego województwa śląskiego - tych „urodzonych żołnierzy". Czytałem, że Niemcom brakowała pod

Al-Alamejn tylko jedna wypoczęta dywizja pancerna, aby dojść nie tylko do Aleksandrii, lecz nawet do Zatoki

Perskiej!?

11 Poprawnie - Otto Landsberg

Stawiam to pytanie uczciwie i pragnę na nie usłyszeć takiej, że odpowiedzi: uczciwej, bez jakich bądź myśli

ubocznych.

Również europejskie aspekty polityczne kształtowały się dla naszych aspiracji niekorzystnie. Wpierw miała

Polska otrzymać Górny Śląsk w całości, bez przeszkód i odszkodowania (tak nam mówiono). Niemcy w takim

wypadku nie chcieli płacić reparacji. Doszło do rozmowy:

Weyl14 - Schacht15, Wcyl - Benis16 - Korfanty - no i do bezwstydnego zobowiązania się Benisa i Korfantego, że

zabezpieczą niemiecki stan posiadania na tej części Śląska, która przypadnie Polsce. Taki był warunek Schaehta

płacenia reparacji. Nie wiedzieliśmy wówczas o tej szacherce godnej jurgieltników. Dopiero Podwysocki wyciągnął

tę ohydną szacherkę na światło dzienne kilka lat temu na łamach „Trybuny Robotniczej".

Następnie słyszeliśmy, że zamiast oddania Polsce Śląska ma być jakieś głosowanie-plebiscyt, lecz że i to nie

całkiem jest pewne. Ciężkim cieniem legły na naszej przeszłości kontrowersje francusko-angielskie. Obydwa te

kraje prowadziły ze sobą wojnę przy pomocy Turcji (Francja) i Grecji (Anglia). Żeby Francję osłabić wspierali

Anglicy Niemców i zwalczali wszystko to co Francuzi wspierali. „Afera Chodźko" była wodą na młyn angielski,

mimo że nie zaistniała z winy, czy inicjatywy Polski. Francuzi zaś wspierali nasze aspiracje, gdyż osłabienie

zaborczych i wojowniczych boszów było w ich interesie. Włosi zaś byli w naszych kalkulacjach „niewiadomą" -

przypuszczaliśmy, że w najlepszym wypadku będą neutralni i najbardziej niepokoiła nas możliwość wpływów

dworu sabaudzkiego, bowiem żona króla włoskiego i żona księcia raciborskiego z Rud Raciborskich były siostrami

(córami Nikity Czarnogórskiego) i wpływy sióstr mogły przecież zaciążyć na polityce włoskiej. Do tego

dochodziło jeszcze wrogie Polsce stanowisko Watykanu - i często słyszało się w naszych sferach powtórzenie

słów wieszczów: „karczma Rzym", „Polsko! Twa zguba w Rzymie!".

Wszystko jakoś kształtowało się przeciwko nam. Widzieliśmy jedyne racjonalne wyjście z takiej, mówiono, że

beznadziejnej sytuacji w powstaniu, którego z uwagi na obiektywny stosunek sił nie mogliśmy wygrać, lecz

które naszym zdaniem musiało narobić dostatecznego rabanu w świecie by zauważono tam niezłomną wolę

Ślązaków dostania się do Polski. Zresztą wspomnieć tu muszę wypowiedź kilku polityków francuskich o naszych

„desperackich" (?) czynach, które z takim podziwem tak wysoko ocenili.

Postanowiliśmy więc „ruszyć". Pierwszy raz w kwietniu 1919 roku - przeszkodził nam Korfanty. Drugi raz jakiś

miesiąc później - znowuż przeszkodził nam ten sam Korfanty. Tym razem rozkazy odwołujące powstanie nie

dotarły wszędzie na czas i w kilku miejscach istotnie wybuchło, lecz wygasło po nadejściu rozkazów. Nastąpił

bardzo liczny napływ uchodźców do naszych obozów, między innymi bracia Zgrzebniokowie, Bułowie i liczni

koledzy z raciborskiego, kozielskiego, pszczyńskiego, katowickiego, zabrskiego, tarnogórskiego, gliwickiego,

nawet lublinieckiego.

W tak dla nas ciężkiej sytuacji spowodował tenże Korfanty pozbawienia nas jakich bądź subsydiów, tak potrzebnych

uchodźcom!

Postanowiliśmy zorganizować ogólnośląski sztab POW z siedzibą w Strumieniu celem ujednolicenia całej POW

na całym Górnym Śląsku. Komendantem tego sztabu wybrany został Alfons Zgrzebniok, jego zastępcą Jan

Wyglenda, szefem sztabu Jozef Buła, zaś ja objąłem wydział organizacyjno-operacyjny sztabu. Muszę tu spri -

stować twierdzenia różnych zawodowych historyków, że wydział organizacyjno-operacyjny został objęty prze

„braci Witczaków". Otóż nie było nigdy powstańczej firmy „bracia Witczak". Taka firma nie była mi absolutn: -

potrzebna. Prawdą jest, że szefem wydziału organizacyjno-operacyjnego byłem ja - Mikołaj Witczak, zaś moim

pomocnikiem był Jędrośka. Zabraliśmy się do bardzo trudnej organizacyjnej pracy. Czas naglił, przeciwn -

prowokował i wrzenie w terenie natężniało z każdym dniem. Groził wybuch strajku generalnego - zakładaliśm

że taki strajk będzie sygnałem do wybuchu powstania.

Zgrzebniok wyjechał do Warszawy by wyprosić uzbrojenia, wyposażenia dla około 2,5 tysiąca już zaprzysiężi

nych peowiaków. Zestawienie to dokonałem razem z łącznikiem, kapitanem Psarskim, jakieś dwa tygodn .

przed wyjazdem Zgrzebnioka do Warszawy. Oprócz trochę forsy przywiózł Zgrzebniok tylko obiecanki -

znaczy nic, oraz przykazanie, że należy zachować spokój i nie dopuścić do rozruchów, które pogorszyłyby tylk

sytuację Ślązaków - i co gorzej: Zgrzebniok i jego zwolennicy w sztabie zaczęli „śpiewać" tą samą melei.;

pokojowo-pacyfistyczną. Za koniecznością wybuchu powstania pledowało tylko trzech, między innymi Ji-

Wyglenda i ja w „najodpowiedniejszej chwili", to jest w chwili wybuchu strajku generalnego - gdyż nasz\i

zdaniem taki strajk byłby niechybnie spowodował wybuchy ruchawek odruchowych, nieskoordynowanych. .

by oznaczało ostateczną kompromitację i likwidację POW, której autorytet i tak już mocno ucierpiał wsku..-

kunktatorstwa Zgrzebnioka. Stanowisko antypowstaniowe Zgrzebnioka i towarzyszy rozniosło się z zadziwia _

cą szybkością i wśród uchodźców, jak i w terenie. Przeciwko temu stanowisku powstały bunty, na przyk

w Bytomiu i Piotrowicach (tam powstał sztab propowstaniowy pod kierownictwem Iksala - pierwszego boha . .

14 Ernst Weyl był dyrektorem francuskiego holdingu L'Union Européenne Industrielle et Financičre, mającego udziały w spółce Hoher.: .

z Wełnowca.

15 Doktor Hjalmar Schacht był przedstawicielem Donatbank - akcjonariusza w spółce Hohenloe w Wełnowcu.

"' Artur Benis - doktor prawa, ekonomista i dyplomata. Jako pełnomocnik do spraw Górnego Śląska z ramienia rządu polskiego, brał L J !

w rozmowach z przedstawicielami kapitału francuskiego na temat jego zaangażowania się na Górnym Śląsku. W 1921 r. podpisano v. :

ryżu umowy, na mocy, których kapitały francuskie otrzymały udziały w spółce akcyjnej polskich skarbowych kopalń - „Skarboferm'

i w Banku Śląskim.

powstania). W terenie - jak raportowali komendanci powiatowi - sztab POW w Strumieniu tracił coraz to wię-

;ej autorytet i prestiż, i powstał tam (prawdopodobnie z inicjatywy Grzegorzka) konkurencyjny sztab POW

rropowstaniowy. Grzegorzek utrzymywał także bliskie kontakty z grupą Iksala w Piotrowicach. Z początkiem

•:erpnia przyjechali do mnie wysłannicy grupy Iksala, a mianowicie Jan Szczepański i Kolebacz. Zaproponowali

-.1 abym objął szefostwo ich sztabu, bo powstanie bliskie. Musiałem odmówić, gdyż wiązała mnie przysięga

^użbowa a złamanie jej byłoby aktem rokoszu, lecz zapewniłem ich, że jak się tylko powstanie rozpocznie, to

vażdy który jest istotnie Polakiem będzie musiał pójść z ludem. Zrozumieli mnie. Nazajutrz rozmawiałem

• Pruchnej z Fizią na ten sam temat i w tym samym duchu. Sytuacja w terenie stawała się dla sztabu Zgrzebniotak

krytyczna, że postanowił wysłać w teren samego szefa sztabu J[ózefa] Bułę i towarzyszy by „zjednać

opanować tam, co się jeszcze wyprostować da". Zamiast przedostać się w teren drogą najpewniejszą, północnowschodnią

jak mu radziłem, wybrał on drogę na Pawłowice i tam, na dworcu kolejowym został aresztowany

azem z towarzyszami, wśród których był także ów porucznik Mynarek.

•V tym czasie dowiedzieliśmy się, że agentem kapitana Horniga jest niemiecki obszarnik Stonawski17 z Golaso-

• lc-Jarząbkowic. Zrobiłem z dwudziestoma kolegami najazd na jego dwór by Stonawskiego „Elefantha" zabrać

jego materiały. Nie znaleźliśmy niczego, choć zrewidowaliśmy dokładnie cały dwór. Dowiedzieliśmy się od

-łużby, że od dłuższego czasu Stonawski spędza noce poza swoją siedzibą - była to dla nas ciekawa i dosyć

ważna wiadomość.

Z 16 na 17 sierpnia 1919 roku rozpoczął Iksal I powstanie śląskie najazdem na placówkę niemiecką w Gołkowicach-

Skrbeńsku. Zdobył tę placówkę jak i jeńców, i broń.

Ruszyli pszczyniacy i rybniczanie, katowiczanie i bytomiacy - tylko tam gdzie dwójkarze zdobyli sobie wpływy

peowiacy nie ruszyli. Domagaliśmy się od Zgrzebnioka by rzucił hasło do ogólnego powstania - odmówił i groził

tym, co powstanie wywołali i doń jeszcze przystąpią jakimś trybunałem i nazwał wybuchłe powstanie roko-

-zem, nieodpowiedzialną zbrodnią! Nazajutrz pojechałem do Piotrowic, gdzie objął komendę najstarszy rangą

wśród nas Jan Wyglenda. Zorientowałem się od razu, że największym naszym brakiem to broń i amunicja. Po

krótkiej naradzie wyjechałem do sztabu brygadiera Latinika w Cieszynie, żeby brakujące uzbrojenie wyjednać.

Otrzymałem i przywiozłem ciężarówką karabiny, amunicję, granaty ręczne „smołówki" i jeden austriacki cekaem,

który nam oddał bajeczne usługi. Dwa dni później (także celem wypróbowania tej „austriackiej maszynki")

dokonałem jednym plutonem (około 30 powstańców) najazdu na dwór barona Reitzensteina w Pielgrzymowicach

- siedziby kapitana Reichenbacha, dowódcy baonu. Niestety nie zastaliśmy go. Nieliczny i słaby opór

Niemców został szybko przełamany; było trochę strzelaniny, Niemcy wiali we wszystkich kierunkach. Później

dowiedziałem się, że mieli 2 zabitych i 11 rannych, my zaś żadnych strat. Zarekwirowaliśmy na folwarku żywność,

zaprzęgi i wróciliśmy do Piotrowic, gdzie Jan Wyglenda montował wyprawę na Godów, którą dokonaliśmy

dwa czy trzy dni później. Zjawił się wśród nas Alfons Zgrzebniok i namawialiśmy go by z nami poszedł na

Godów - odmówił, choć obecnie już nie groził trybunałem powstańcom za pranie Prussaków. Bitwę tę opisał Jan

Wyglenda w swych drukiem wydanych wspomnieniach pod tytułem „Plebiscyt i powstania śląskie". Jakieś pięć

dni po godowskim zwycięstwie (jakieś 35 powstańców dało radę okopanej na wzgórzu formacji niemieckiej,

liczącej około 80-90 żołnierzy regimentu Hassę, z których część zwiała, reszta poległa z wyjątkiem 9 rannych

jeńców, wśród nich porucznik Petersen, syn burmistrza miasta portowego Hamburg, których osobiście odwiozłem

do szpitala we Frysztacie) dokonał Jan Wyglenda jeszcze najazdu na Gorzyczki. W obu tych wyprawach

zdobycz nasza była - jak na owe warunki - znaczna. Dalszych większych wypraw już nie dokonaliśmy. Były

atoli „walki", recte - strzelaniny pozycyjne na odcinku granicznym od Zabełkowa do Pruchnej. Strzelaniny te

trwały nieprzerwanie aż do pierwszych dni październikowych, to jest aż do czasu, kiedy czynniki międzysojusznicze

spowodowały przeniesienia powstańców do obozów i uchodźców do obozów, jak: Oświęcim, Szczakowa

i inne. Napływ uchodźców na teren Polski był znaczny (szacunkowo, z uwagi na ciągłą fluktuację, mogło ich

być 30-40 tysięcy) i nieobecność takiej masy najaktywniejszych Polaków na terenie (już teraz plebiscytowym)

wykorzystał siepacz Hórsing, rozpisując wybory komunalne, które miały wykazać całkowitą niemieckość terenu

plebiscytowego. I nasi oficjałowie wierzyli w przegraną polską i z góry obwiniali nas za „pewną klęskę" - nas,

jak nas zwali: „nieodpowiedzialnych, rozwydrzonych, anarchizujących rewolwerowców, nie liczących się

z niczym i z nikim". A stało się inaczej - listopadowe wybory komunalne wykazały tak wysoki poziom polskości

naszej ziemi śląskiej, jakiego nigdy później nie wykazały, aż do czasu II wojny światowej.

Panowie historycy, macie tu wyjątkową okazję do wnioskowania - na przykład, że to zdumiewające i wspaniałe

zwycięstwo wyborcze osiągnięte zostało właśnie dlatego, że w głosowaniu nie brali udziału ani powstańcy

(„bandyci nacjonalistyczni", „hołota bez oblicza"), ani uchodźcy polityczni, jedynie ich rodziny, krewni i znajomi.

Wybaczcie mi tę dygresję - lecz cóż ona znaczy w porównaniu z „legendami" różnych tam: Srokowskich,

Lapterów, Ludygów i innych „antypowstańców".

W czasie międzywojennym w szkalowaniu powstańców wyróżniał się drabant Korfantego Srokowski, nie wstydzący

się twierdzić, że powstańcy są niekarni i skorzy do insubordynacji itp. oraz potencjalnymi rozbójnikami

czy też rabusiami. Otóż prawda jest taka: powstańcy byli wyjątkowo karni, może właśnie ta karność była czymś

17 Doktor prawa Edward Stonawski.

w rodzaju ich słabości - ich karność była chyba pozostałością z koszar prusskich, gdzie drillowano żołnierzy

i hodowano Kadavergehorsam18.

Kiedy mi późnym latem 1921 roku w Jastrzębiu, hrabia Asinari di Bernezzo złożył wizytę pożegnalną - ten

rzekłbym klasyczny arystokrata, który się absolutnie nie zachwycał rewolucjami ludowymi - rzekł mi: „Podziwiałem,

musiałem podziwiać karność pańskich powstańców, szczególnie w chwilach dla was chmurnych, tak dla

was ciężkich. Wątpię, by w takich trudnych sytuacjach wojsko regularne było wykazało tak hardą i karną postawę

jak wasi powstańcy". Mój pożegnalny uścisk dłoni był jednym z najserdeczniejszych i najwdzięczniejszych

jaki w życiu dałem.

Aby obiektywny czasokres I powstania ustalić, trzeba sięgnąć do raportów rezydenta niemieckiego wywiadu

kapitana Horniga, który jak się nam dawał we znaki, musiał być zdolnym i sumiennym pracownikiem. Jego

raporty ponoć jeszcze istnieją, zostały wywiezione do USA i chyba powinno być możliwe przy odpowiednich

staraniach, z tych czysto już historycznych materiałów fotokopie porobić. Obawiam się wszakże, że to jeszcze

nic nastąpi, ponieważ mogą jeszcze żyć ludzie, którzy może pracowali i na rachunek owego Horniga. W służbach

wywiadowczych bywa czasem i tak, że taki czy inny dwójkarz, gra na dwóch czy nawet więcej fortepianach,

a tak było przecież w polskiej dwói międzywojennej.

Moim zdaniem trwało I powstanie tak długo, jak długo trwała strzelanina. Inną kwestią jest czy powstanie to

było „dowodzone" - otóż moim zdaniem nie było dowodzone. Zgrzebniok był tylko komendantem sztabu POW.

lecz nigdy nie był wodzem powstania. Pojedyncze akcje bojowe miały swoich dowódców, lecz nie były dowodzone

czy nakazywane przez jakiegoś naczelnego wodza, którego po prostu nie było.

Muszę tu jeszcze inny aspekt wspomnieć a mianowicie dosyć częste wymówki, że nie zwalczamy komunistów,

że się z nimi kumamy. Otóż moim najlepszym kurierem był komunista z Chwalowic. Został on przez milicjantów

Józefa Michalskiego, będącego wówczas komendantem placu w Piotrowicach, przyłapany na przewożeniu

broszur komunistycznych (drukowanych w Morawskiej Ostrawie) do Sosnowca. Michalski zwołał sąd doraźny,

który skazał Szczep, na karę śmierci. Wyrok ten został mi razem z więźniem przekazany, jako dowódcy odcink.

frontowego, do zatwierdzenia i wykonania. Szczep, był załamany. Ochrzaniłem go trochę za kurierskie partactwo

i zaproponowałem mu służbę kurierską u siebie pod warunkiem, że nie będzie już nigdy partaczył i wyrok

spaliłem w piecu. Szczep zginął w służbie po III powstaniu w Bytomiu, gdzie stanął po boku Francuzów napadniętych

przez orgeszowców (wówczas zginął także francuski major Montalegre19). Wydałem końcem mai.

1919 roku rozkaz pułkowy zakazujący zgłaszanie ochotnicze do wojska polskiego, gdyż każdy Ślązak potrzebr

będzie na Śląsku by wywalczyć własną i swej dzielnicy wolność. Dwój karze agitowali naszych kolegów b;

ochotniczo wstępowali do wojska polskiego. W III powstaniu wziął Stania do niewoli oddział 44 czy 45 Bawa:

czyków (Eisnerowców), którzy prosili, aby ich przyjął jako ochotników, gdyż pragną się odegrać na prusskic

świniach („Saupreussen"). Cietrzew-Sikorski nie chciał się zgodzić, lecz zdołałem go przekonać, że ochotnik

wypada przyjmować obojętnie skąd, gdyż wszyscy jesteśmy ochotnikami a nie regularnym wojskiem. Cały tebawarski

problem dotarł do Głównej Komendy Wojsk Powstańczych i przez jakiś czas krążyła w tej spraw .

korespondencja, aż zaistniały ważniejsze sprawy. Mogę tylko dodać, że ci Eisnerowcy grzali do Prussaków j_>

nasi i okazali się dobrymi towarzyszami broni. Do poruszonego tu problemu jeszcze wrócę później w zwią/? _

/. pojawieniem się na Śląsku Wiktora Przedpełskiego, czyli Pełczyńskiego z Saratowa - byłego zesłańca carskie

go i posła do Dumy.

Pokrótce: politykierom byliśmy zbyt niewygodni, bo byliśmy w naszych dążeniach bezkompromisowi. Nie

hali się nawet nas oskarżać, że uprawiamy bolszewizm. co godziło w nasze wolnościowe aspiracje o tyle, gii;>:

mogło do nas i do problemu śląskiego podejrzliwie ustawić Francuzów, którzy jedyni spośród mocarstw Enter.:

zdecydowanie stali w kwestii Śląska po naszej stronie - lecz byli interwentami w Kraju Rad i bali się bolsze.

zmu jak ognia. A my domagaliśmy się w dodatku programowo upaństwowienia wielkiej własności, przemy _

handlu, banków itd. - a nasze decyzje uchwalaliśmy w naszych powstańczych komitetach i radach. Nie tru_-

chyba sobie wyobrazić, jakie były nagonki i niewybredne kalumnie rzucane na nas przez tychże politykier

gdybyśmy wówczas i później - niebezpieczeństwo to trwało aż do wybuchu II wojny - właśnie „dezinterów" - iii

gloryfikowali jako tych najpewniejszych z pewnych i najwierniejszych z wiernych, tych z roku 1918! Ręczę -.

takimi byli. Lecz dezerter był w opinii prawie że powszechnej wówczas (szczególnie wierzących) krzywopr.

sięzcą, gdyż „złamał przysięgę wobec Boga daną" - a to uchodziło za rzecz niewybaczalną. /.../

Końcem listopada czy z początkiem grudnia „wybuchła amnestia" dla wszystkich uchodźców śląskich. Sp. .

amnestii wyjęty byłem ja (decyzję tę miałem na piśmie), gdyż Niemcy twierdzili, że nie jestem powstańcem i..

polskim majorem, (którym nigdy nie byłem, zaś stopień podporucznika piechoty został mi nadany dop:,

w czasie III powstania, jakoby za dzielność). Również wyjęty był Jan Wyglenda. Postanowiliśmy mimo to . - »-

cić. Toteż 31 grudnia 1919 roku zabrawszy ze sobąjednego łącznika wyruszyliśmy w pełnym umundurowii

uzbrojeniu (rzecz jasna z rogatywkami na głowie) do Raciborza. Jechaliśmy bryczką, zarekwirowaną uja> .

goś młynarza przez Jana Wyglendę wzdłuż Odry. Na szosie były liczne patrole wojskowe (raciborskie - b

l s Mięso armatnie (niem).

'' Francuski major Bernard Montalegre został zastrzelony 4 lipca 1921 r. przez niemieckiego bojówkarza, przed kasynem oficerskim

w Bytomiu.

wówczas zapchane wojskiem niemieckim), które nam przepisowo daszkowały (chyba mieli nas za jakąś komisję

: lędzysojuszniczą) i bez przeszkód dotarliśmy wieczorem do Raciborza. Zawitaliśmy do biura adwokata

Afntoniego] Rostka, który na nasz widok zaniemówił, a po chwili wykrztusił: „Ludzie! Na Boga! Tu pełno wojniemieckiego!"

Widzieliśmy, kłaniali się nam - brzmiała odpowiedź. Przebrano nas w tym biurze za cywiów

i ukryto naszą broń. Po więcej niż serdecznym powitaniu udaliśmy się do mieszkania mojej matki. Niestety

X) paru dniach zaczęli nas podglądać łapsy i trzeba było wyjechać. Zawitałem do państwa Ekertów (pan Ekert

lył dyrektorem Banku Ludowego w Bytomiu, w którym pracował Grzegorzek), gdzie pozostałem do połowy

marca 1920 roku. Wyjeżdżałem często (mimo, że mi to usilnie odradzano) w pszczyńskie i rybnickie celem

nawiązania z kolegami organizacyjnej łączności. Nie było jeszcze wojsk alianckich, ani dokonanej ewakuacji

niemieckiej. Nawet po nadejściu wojsk alianckich, Niemcy zdołali ulokować swych sołdatów w przebraniu

.ywilnym pod najróżniejszymi pozorami, na przykład: kompanie robocze, leśne, kapusiów różnych służb granicznych,

urzędników pomocniczych prokuratury itp., w miastach zaś pozostały „formacje zdawcze" regularnego

mundurowego wojska, do czasu nadejścia wojsk międzysojuszniczych. Policja, administracja, sądownictwo -

wszystko to było niemieckie. Jednym zdaniem - nie było wesoło! Pod koniec stycznia 1920 roku, na przykład

zostałem przytrzymany w biurze adwokata Latatscha w Wodzisławiu przez niemiecki patrol wojskowy, lecz tym

razem nie aresztowany dzięki perswazjom tego adwokata. W tymże miesiącu miała moja matka w sądzie raciborskim

następującą przygodę. Przystąpił do niej oficer niemiecki, prezentując się kapitan Reichenbach słowami:

„Łaskawa pani, jeśli dostanę w swe ręce pani syna, to zrobię z niego sito!" Odpowiedź brzmiała: „Najpierw

musi go pan złapać!"

Pod koniec marca przeniosłem się na stałe do Jastrzębia, aby także swe prywatne sprawy uporządkować - niewiele

z tego wyszło, gdyż więcej czasu musiałem poświęcać współtowarzyszom i organizacji. Do czasu wybuchu

II powstania, w którym oczywiście brałem udział razem z kolegą Janem Wyglendą, głównodowodzącym

wówczas w naszym powiecie, byłem trzykrotnie aresztowany z nakazu prokuratury raciborskiej (dwa razy osadzony

w wodzisławskim mamrze - oprócz tego byłem jeszcze dwa razy przytrzymany przez niemiecką policję).

W przededniu wybuchu II powstania, sam raciborski sędzia śledczy w towarzystwie ośmiu policjantów chciał

mnie w moim mieszkaniu aresztować i wręczyć mi jakiś papierek. Lecz o tym poniżej.

Rozpoczęła się ta sprawa od strzelaniny w Górnym Jastrzębiu, przy domostwie Jakuba Mołdrzyka (teścia20 doktora

Matuszczyka - pierwszego sekretarza komisarza plebiscytowego Korfantego). W domostwie Mołdrzyka

miałem zamelinowaną broń i inny osprzęt oraz na stancji dwóch łączników. Otóż dom ten został w kwietniu

1920 roku najechany przez żandarmów i około piętnastu Hilfsbeamten der Staatsanwaltschaft i przeszukiwany,

0 czym zostałem (będąc przypadkowo w gościnie u sąsiada) poinformowany przez Stanię. Byłem w mundurze

1 miałem swoją broń (sztucer myśliwski, powtarzalny pięciostrzałowy i 9 mm dziesięciostrzałowy Steyr). Bryczką

tego sąsiada zapędziliśmy do domu Mołdrzyka, gdzie z rykiem „Precz bestie!", z wycelowanym Steyrem

wpadłem na tych zbirów. Zaczęli wiać krzycząc: „Schiessen!" - „Strzelać!". Padły strzały w moim kierunku,

kilka razy strzelił do mnie wachmistrz Grodoń z Orzesza, postrzelił mego sąsiada; teraz ja zacząłem strzelać;

Grodoń zwalił się pod mur. Teraz zaczęli strzelać do mnie ci, co przedtem zwiali, odpowiadałem sztucerem.

wyrepetowałem cały magazyn. Gruner, Mołdrzyk, Bronny i inni świadkowie tego epizodu zapewniali mnie

później, że było dwóch nieboszczyków i trzech rannych, których dopiero wieczorem pozbierano z pobojowiska.

Był to poważny wypadek. Jak na owe czasy zrobiłem chyba to co najracjonalniejsze, a mianowicie zebrałem

świadków tego zajścia i pojechałem z nimi do Rybnika, gdzie przedstawiłem całe zajście naszemu powiatowemu

komisarzowi plebiscytowemu doktorowi Różańskiemu w obecności doktora Białego i wszyscy udaliśmy się do

kontrolera powiatowego pułkownika Pezentiego. Wielkim lamentem przedstawili świadkowie jak ich uratowałem,

że mają kulami niemieckimi uszkodzony dom i gdyby nie ja, to chyba by już nie żyli. Doktor Różański

i doktor Biały gorąco nas wsparli oficjalnym protestem przeciwko gwałtom niemieckim. Pezenti nazwał szkopów

„brigante frontiere"21, podziękował nam i polecił, byśmy się bez obawy udali do domu. Do domu nie dojechałem,

bo zostałem w Jastrzębiu aresztowany przez tajniaków i odstawiony do więzienia w Wodzisławiu, skąd

po dwóch i pół dniach zwolniony na rozkaz pułkownika Pezentiego, który wręczył mi zaświadczenie, że „mogę

być tylko aresztowany na rozkaz Komisji Międzysojuszniczej i mam prawo mieszkać w Jastrzębiu Zdroju".

Miałem wówczas dużo pilnych zajęć organizacyjnych i dopiero po jakimś tygodniu mogłem wrócić do domu - to

jest na stację kolejową w Jastrzębiu Zdroju, gdzie obstąpiło mnie pięciu czy sześciu tajniaków i przyłożyli mi

parabelki do ciała aresztując mnie. Pokazałem im zaświadczenie kontrolera powiatowego pułkownika Pezentiego

- oświadczyli, że mogę sobie tego użyć jako papier toaletowy i że mają całą Komisję Międzysojuszniczą,

razem z Pezentim w d...pie. Wkroczył naczelnik stacji Czembor (gorliwy Polus i „swój"); wezwał tajniaków do

biura (cała heca działa się na terenie kolejowym - przecież „Ordnung muss sein") i przetrzymał nas tam wszystkich

aż do odejścia pociągu i dołączył do Häftlingstransportu dwóch strażników kolejowych (także „swoich").

Zapewniano mnie później nie jeden raz, że przez to uratował mi życie, bo ktoś podsłuchał tych tajniaków zmawiających

się mnie zastrzelić. Odstawiono mnie do znajomej celi w mamrze wodzisławskim. Po dwóch dniach

przyszedł sam naczelnik sądu w towarzystwie burmistrza Pientki i kilku strażników i poprosił mnie, abym się

'" Błąd M. Witczaka jr. - F. Matuszczyk był szwagrem J. Mołdrzyka.

: i Żołdactwo (włos.).