Konflikt Ukrainsko-Rosyjski.

 

W mediach i wystąpieniach politycznych głośno o analogii sytuacji związanej z kryzysem ukraińskim i wrześniem 1939 r. W rocznicę paktu Ribbentrop-Mołotow w Polsce Putin skojarzył się z Hitlerem.

Podobnie w Warszawie. „Gazeta Polska” wró­ży apokalipsę: Zachód popróbuje ułagodzić Putina Ukrainą, a ten, rozzuchwalony, pokusi się o        aneksję Polski - „polityczną” lub nawet „mili­tarną”. „Do Rzeczy” straszy na okładce wizerun­kiem Putina z globem w ręku i tytułem „Trzecia wojna światowa”. Generał Polko radzi szykować się do wojny partyzanckiej z rosyjskim okupan­tem. Nawet człowiek skądinąd rozsądny, Adam Daniel Rotfeld, zapytany o zagrożenie wojną światową, nie zdobywa się na zaprzeczenie, lecz ucieka w dywagacje o charakterze wojen w ogóle.

Te analogie wojenne nijak się mają do faktów historycznych i rzeczywistości.

27 sierpnia 1938 r. szef niemieckiego Sztabu Generalnego generaloberst Ludwig Beck zrezy­gnował ze stanowiska w proteście przeciw pla­nom Hitlera i w pożegnalnym memorandum na­pisał: „Ostateczne zwycięstwo Niemiec jest nie­możliwe”. Nie miał wątpliwości, że Hitler na wojnę już się zdecydował, trafnie też przewi­dział jej wynik. Wiosną 1939 r. wielka wojna by­ła przesądzona również w stolicach mocarstw za­chodnich. Anglia i Francja potraktowały złama­nie umowy monachijskiej i aneksję Czechosło­wacji przez Hitlera jak casus belli i tylko czekały na okazję. Zrobiły wszystko, aby zapobiec kapi­tulacji Polski wobec niemieckich żądań, udzieli­ły jej gwarancji politycznych i militarnych, choć tych ostatnich nie zamierzały dotrzymać. Zobo­wiązania głównego jednak dotrzymały - wojnę Niemcom wypowiedziały. Układ sił sprzyjał wojnie, globalnie był dla Niemiec niekorzystny, ale rokował pewne szanse. Zachód daleki był od zmobilizowania swych sił, ZSRR starał się od wojny uchylić, Niemcy zaś dysponowały naj­sprawniejszą wówczas armią, najpotężniejszym w Europie przemysłem i społeczeństwem łakną­cym odwetu za upokarzający pokój z 1918 r. Stawką były hegemonia w Europie i obalenie ła­du wersalskiego.

Obecnie nic z tych rzeczy. Wojny nikt serio nie bierze pod uwagę. Rosja siłą gospodarczą i militarną nawet w przybliżeniu nie przypomi­na hitlerowskich Niemiec. Jej potencjał nuklear­ny odziedziczony po ZSRR ma wagę tylko de­fensywną, na razie zapewnia nietykalność. Po­tencjału konwencjonalnego starcza na imprezy lokalne, a i to z trudem. Nikt rozsądny zresztą Putina o zamiar zdobycia panowania nad świa­tem czy Europą nie posądza. Prezydent Obama z naciskiem wykluczył zimną wojnę. Kanclerz Merkel już po wizycie w Kijowie oświadczyła: „Niemcy i Rosja są na siebie skazane!” 

Stawka też zupełnie inna: skromniejsza, lokal­na. Do rewolucji na Majdanie Ukraina była z Ro­sją gorzej lub lepiej, ale sprzymierzona. Dziś so­jusze zostały odwrócone. Dla Rosji Ukraina jest raczej stracona. Putin walczy o rosyjski Krym ja­ko okno na Morze Czarne. Chce mieć wpływ na rosyjskojęzyczne regiony na wschodzie Ukra­iny. Ma to znaczenie raczej prestiżowe niż rzeczo­we. W Polsce popularna jest teza, że Ukraina ma dla Rosji fundamentalne znaczenie, gdyż bez niej Rosja nie ma szans na status mocarstwa. To rozu­mowanie przestarzałe, wywodzi się z dawno minionej epoki mocarstw kontynentalnych. Dziś czynnik terytorialny stracił na znaczeniu, inne są wyznaczniki mocarstwowości. Wielka Brytania wszystkie imperialne terytoria straciła, a jednak pozostała mocarstwem. Niemcy też. Dwie gra­niczne ukraińskie prowincje nie mają w mocar­stwowych kalkulacjach Rosji takiego znaczenia, aby ryzykować wojnę na serio.

Trzeba odrzucić retorykę propagandy wojen­nej o najemnikach i terrorystach oraz przyjąć do wiadomości fakt, że na wschodzie Ukrainy to­czy się wojna domowa. Ukraina pod wielu wzglę­dami przypomina Jugosławię: legitymizm tery­torialny jest tam słaby ze względów etnicznych i historycznych. Tożsamość narodowa znacznej części populacji dopiero się formuje, a tradycje własnej państwowości są nikłe. Lęki i uprzedze­nia wzajemne są za to silne.

Mało kto dziś pamięta referendum w sprawie niepodległości Ukrainy zarządzone jesienią 1991 r. nie pod naciskiem ruchów patriotycz­nych, lecz z inicjatywy ukraińskiej filii KPZR. Nawet w tym sponsorowanym przez władzę ko­munistyczną referendum połowa mieszkańców Krymu i Donbasu głosowała przeciw, reszta kra­ju była w 90 procentach za.

Trudno również się dziwić, że rewolucja majdanowa i gwałtowny wzrost wpływów galicyj­skiego nacjonalizmu wzbudziły lęki rosyjskojęzycznej ludności wschodu i południa Ukrainy. Interwencja UE zmusiła rewolucyjne rządy w Kijowie do wycofania się z restrykcyjnej usta­wy językowej wymierzonej w prawa tej ludności. Dyskryminacyjnych ciągot rząd kijowski się nie wyzbył do dziś. Ostatnio zadekretował wojnę z symbolami radzieckiej przeszłości, również wojennymi, otoczonymi na wschodzie Ukrainy powszechną czcią społeczną. Lekkomyślnie też włączono do państwowego i wojskowego cere­moniału symbolikę UPA o konotacji faszystow­skiej, obcą i nienawistną znacznej części ludno­ści kraju.

Kanclerz Merkel z niemieckim poczuciem re­alizmu oświadczyła po wizycie w Kijowie, że konfliktu na wschodzie Ukrainy nie da się roz­wiązać środkami militarnymi. Gospodarze z nią się nie zgodzili. Według przewodniczącego ukra­ińskiego parlamentu Turczynowa tylko armia i gwardia narodowa są w stanie sprawę zakończyć zwycięstwem. Kijów twardo obstaje przy kursie ekstremalnym, oczekuje bezwarunkowej kapitu­lacji „terrorystów” lub ich likwidacji oraz przy­wrócenia jedności terytorialnej państwa.

Rację ma jednak kanclerz Niemiec. Militarne zwycięstwo Kijowa będzie trudne do osiągnię­cia, a trzymanie się wyłącznie maksymalistycznej opcji może skłaniać Rosję do większej eska­lacji konfliktu choćby w celu wymuszenia rozej- mu i podjęcia rzeczowych rokowań. A nawet gdyby opcja militarna się powiodła, to wojna do­mowa z obustronnymi okrucieństwami ( barbarzyńskie widowisko z jeńcami w Doniec­ku) zdążyłaby między społecznościami etnicz­nymi Ukrainy wykopać przepaść. Perspektywy europejskie Ukrainy okazałyby się gorsze niż Turcji.

Po wojnie domowej jedność każdego kraju od­budowuje się z najwyższym trudem i tylko pod warunkiem elastyczności, taktu i wyobraź­ni. W Doniecku i Kijowie łatwiej dziś o rezunów niż o Lincolnów.