Polski
Wallenberg
Henryk Sławik uratował
na Węgrzech ponad 5 tysięcy polskich Żydów
Grzegorz Łubczyk*
Na spacerze w
Szczawnicy Sławik stoi pierwszy z
lewej, Henryk Sławik
Antall – trzeci
Zdjęcia ze
zbiorów Krystyny Sławik-Kutermak i Józsefa Antalla seniora [w: Grzegorz
Łubczyk: Polski Wallenberg. Rzecz o Henryku Sławiku, Oficyna Wydawnicza „Rytm”,
Warszawa 2003]
Jeżeli liczba
uratowanych z Holokaustu byłaby miarą zasług, to jest on największym polskim
Sprawiedliwym i jednym z największych Sprawiedliwych w ogóle, bo na 5 tysiącach
uratowanych przed Zagładą nie kończy się lista dobrych uczynków tego człowieka.
Henryk Sławik urodził się w 1894 roku w
Szerokiej, która dziś jest częścią Jastrzębia-Zdroju. Ten wywodzący się z
bardzo biednej rodziny samouk doszedł do stanowiska redaktora naczelnego
„Gazety Robotniczej”, pisma śląskich socjalistów, prezesa Syndykatu
Dziennikarzy Polskich Śląska i Zagłębia Dąbrowskiego, radnego Katowic i
reprezentanta Śląska w genewskiej Lidze Narodów. Zapisał piękną kartę w trzech
powstaniach o polskość Śląska, organizował uniwersytety robotnicze i kluby
sportowe, kierował Stowarzyszeniem Kulturalno-Oświatowym Młodzieży Robotniczej
„Siła” ...
Za swą działalność i udział w
przygotowaniach i obronie Śląska przed Niemcami trafił Sławik na listę
Ślązaków, wyznaczonych przez hitlerowców do aresztowania w pierwszej
kolejności. Znalazł się wśród około 150 tysięcy wojennych uchodźców wojskowych
i cywilnych, przed którymi przyjazne Polakom Węgry po 17 września ’39 – mimo ostrych sprzeciwów Hitlera – otworzyły swe granice.
Spotkanie w jednym z obozów pod Miskolcem z Józsefem Antallem seniorem, którego
rząd Królestwa Węgier mianował pełnomocnikiem ds. opieki nad uchodźcami
wojennymi, sprawiło, że do gen. Władysława Sikorskiego nie dotarł. Stał się
bliskim współpracownikiem tego charyzmatycznego Węgra, którego nasi rodacy
nazwali Ojczulkiem Polaków. Przy jego pomocy już na przełomie lat 1939 – 1940,
kierując polskim Komitetem Obywatelskim, zaczął organizować warunki pobytu na
Węgrzech dla dziesiątek tysięcy współrodaków (zakwaterowanie, praca, szkoły dla
dzieci i młodzieży, edukacja dorosłych, opieka medyczna, zajęcia kulturalne,
życie religijne). Dużą pomocą w tej niełatwej pracy było przyznanie mu na
początku 1940 roku przez rząd RP na wychodźstwie swych pełnomocnictw.
Od samego początku –
bez instrukcji z Londynu na podstawie niepisanej, tajnej umowy z Antallem i we
współpracy z katolickimi duchownymi wystawiającymi fałszywe metryki chrztu –
urząd Sławika wyrabiał Żydom z Polski nowe dokumenty na nowe, polsko brzmiące
nazwiska.
Kamuflażowym
majstersztykiem Sławika i Antalla było założenie w Vácu nad Dunajem ...
Sierocińca Dzieci Polskich Oficerów, który w rzeczywistości był domem dla
niemal stu żydowskich sierot. Najroz-maitszymi drogami i sposobami dotarły one na
Węgry wiosną 1943 r. wraz z ostatnią falą około 5 tysięcy żydowskich
uciekinierów, głównie z południa Polski. Sierotom również wyrobiono nowe
dokumenty, nauczono żegnać się znakiem krzyża, podstawowych modlitw w języku
polskim, a w niedzielę okrężnymi ulicami parami prowadzono na mszę do
katolickiego kościoła, by mieszkańcy widzieli, gdzie te dzieciaki się modlą. By
oddalić wszelkie podejrzenia, jedna z najbardziej oddanych opiekunek polskich
uchodźców – hrabina Erzsébet Szapáry – sprowadziła do sierocińca nuncjusza
apostolskiego abpa Angelo Rottę. I
choć 19 marca 1944 roku Węgry Miklósa Horthyego z sojusznika stały się krajem
okupowanym przez Niemców, tak przygotowano ewakuację „Vácu”, że ani jedna z
tych sierot nie zginęła.
Sławik i jego sprowadzona
z Warszawy na Węgry dopiero w grudniu 1943 rodzina – żona Jadwiga i 13-letnia córka Krystyna – nie miały
takiego szczęścia. W czerwcu 1944 w Balatonboglár, gdzie przez kilka miesięcy
Krysia chodziła do słynnego polskiego gimnazjum i liceum, Niemcy aresztowali
Jadwigę Sławik, która trafiła do obozu koncentracyjnego w Ravensbrück. Ukrytą
przez matkę małą Krysią zaopiekował się ksiądz Béla Varga, umieścił na pewien
czas w internacie, a gdy trzeba go było ewakuować, córka Sławika przez kilka
miesięcy „wędrowała” od gospodarza do gospodarza w rejonie Balatonu.
Henryk Sławik nie
skorzystał z posiadanych trzech paszportów i choć mógł z rodziną schronić
się w Szwajcarii, to nie zrobił
tego. Na wyjazd zaś tylko z córką nie zgodziła się żona Jadwiga, mówiąc „albo
wszyscy, albo nikt”. Gdy podczas ostatniego przed wpadką (zdradzony przez
Polaka, maturzystę-eksterna z Balatonboglár, niemieckiego konfidenta) nocnego
spotkania z córką, już po aresztowaniu mamy Jadwigi, na pytanie małej Krysi:
„Tatusiu, dlaczego nie wyjechaliśmy, choć nam to obiecywałeś”, tata Henryk
odpowiedział, że nie mógł zostawić tych, których powierzono jego opiece ...
Gdy gestapowcy
doprowadzili do konfrontacji Sławika z również aresztowanym Antallem, znów dał
dowód niebywałego męstwa i wspaniałej postawy moralnej. Bito go, polewano wodą,
katowano, by wymusić na nim obciążające Antalla zeznania, że to Antall pomagał
mu w organizacji przerzutów do Francji i na Bliski Wschód około 50 tysięcy
polskich żołnierzy oraz że razem z Antallem ratowali Żydów z Polski! Wszystkiemu zaprzeczył, biorąc
te „winy” na siebie, czym uratował węgierskiego przyjaciela. Gdy potem obu z
siedziby gestapo wieziono do więzienia, wykorzystując nieuwagę strażników,
Antall uścisnął dłoń ledwo żywego Sławika, mówiąc: „Przyjacielu, dziękuję,
uratowałeś mi życie!”, ten odpowiedział: „Tak płaci Polska ...”.
Polska natomiast
kiepsko „zapłaciła” Sławikowi, zamordowanemu przez hitlerowców w końcu sierpnia
1944 roku w Mauthausen i w 1946 roku pozwoliła temu bohaterowi niejako umrzeć
po raz drugi, wymazując go z pamięci jego ukochanego Śląska. Otóż, rok po
zakończeniu wojny radni Katowic podjęli decyzję o przemianowaniu ulicy
Zabrskiej na ulicę Henryka Sławika. Po trzech dniach jednak odpowiednie służby i
władze rosnącej w siłę partii uświadomiły sobie, że nie można w nowej Polsce
honorować przedstawiciela rządu RP na wychodźstwie, a jednocześnie
niekomunizującego socjalistę nurtu niepodległościowego! Decyzję więc anulowano,
a jej inicjatorów skarcono.
Uratowani od Zagłady w 1977 roku zgłosili w
Yad Vashem kandydaturę Henryka Sławika do tytułu Sprawiedliwego wśród Narodów
Świata. Wieloletni brak stosunków dyplomatycznych PRL z Izraelem nie ułatwił
szybkiego przeprowadzenia wymaganych procedur. Dodatkowe zabiegi b.
wiceprzewodniczącego Knesetu, b. wicemera Hajfy – Henryka Zvi Zimmermanna
sprawiły, że 6 listopada 1990 roku odbyła się
w Jerozolimie uroczystość pośmiertnego uhonorowania Henryka Sławika
tytułem i medalem Sprawiedliwego z udziałem córki Krystyny Sławik-Kutermak i
jej męża Zbigniewa. I choć głośno wtedy mówiono, że Sprawiedliwy Sławik
przyczynił się do uratowania z Holokaustu ponad 5 tysięcy Żydów z Polski, to ta jakże budująca
informacja nie trafiła na czołówki polskich gazet. Więcej, ten fakt w
cen-tralnych mediach nad Wisłą tego okresu w ogóle nie został odnotowany!
I nadal byłoby wokół
Sławika cicho, gdyby w połowie 2001 roku do Warszawy nie przyjechał z Hajfy
przez niemal pół roku pomagający na Węgrzech prezesowi KO w dziele ratowania
Żydów – Henryk Zimmermann. To on nazwał go polskim Wallenbergiem. Miałem
szczęście znaleźć się w gronie kilku osób, przed którymi gość z Izraela odkrył
nieznanego nam Henryka Sławika, wielkiego z wielkich Sprawiedliwych.
Zainspirowany tą nieprawdopodobną historią, która wydarzyła się naprawdę,
napisałem książkę „Polski Wallenberg. Rzecz o Henryku Sławiku” (Oficyna
Wydawnicza RYTM, 2003), a następnie na jej kanwie z Markiem Maldisem
zrealizowaliśmy filmowy dokument „Henryk Sławik. Polski Wallenberg” (TVP 2004),
którego bohater zadziwił i wciąż zadziwia czynami i postawą uczestników
licznych pokazów w Polsce, ale też m.in. w Budapeszcie, Tel Awiwie, Lille i
Paryżu, Toronto, Ottawie i Montrealu,
Wiedniu. Natomiast wielu zagranicznych dziennikarzy, do których dotarła dobra
nowina o Sławiku, pisząc o nim, nie
potrafi zrozumieć, dlaczego Polska nie chwali się takim Sprawiedliwym?
Autor był wieloletnim
korespondentem polskiej prasy w Budapeszcie, ambasadorem RP na Węgrzech (1997 –
2001), napisał kilka książek o tematyce polsko-węgierskiej, jest współautorem i
samodzielnym realizatorem filmów dokumentalnych.
Sprawiedliwy i
zapomniany
Henryk Sławik, wojenny bohater trzech narodów:
Polski, Węgier i Izraela
Grzegorz Łubczyk*
źródło: rytm Henryk Sławik źródło: Rzeczpospolita
Byłoby czymś normalnym, gdyby pochodzący z Szerokiej (dziś
dzielnica Jastrzębia-Zdroju) Henryk Sławik (rocznik 1894) za swą działalność
tylko na Śląsku w okresie międzywojennym – gdzie był m.in. wieloletnim
redaktorem naczelnym „Gazety Robotniczej” oraz prezesem Syndykatu Dziennikarzy
Polskich Śląska i Zagłębia Dąbrowskiego, delegatem Śląska w Lidze Narodów w
Genewie, organizatorem śląskiego Towarzystwa Uniwersytetów Robotniczych i
Robotniczych Klubów Sportowych, radnym Katowic – patronował ulicom i obiektom
użyteczności publicznej w każdym z większych miast tego regionu Polski.
Tymczasem imię tego aktywnego uczestnika trzech powstań o polskość Śląska
dopiero od kilku lat z trudem zaczyna zdobywać miejsce w świadomości większej
liczby jego ukochanych Ślązaków i w tym zakresie nadal dużo jest do zrobienia.
A przecież tak naprawdę do historii polskiej i europejskiej nasz Sławik wszedł w czasie ostatniej wojny
na terytorium ówczesnego Królestwa Węgier.
W swojej drugiej o
nim książce nazwałem Henryka Sławika „wielkim zapomnianym bohaterem trzech
narodów”. Po 17 września 1939 roku, kiedy to sowiecka Rosja Stalina wbiła nam
nóż w plecy, a Węgry regenta Miklósa Horthyego i premiera Pála Telekiego –
nawiązując do wielowiekowego braterstwa z Po-lakami – otworzyły swe granice
przed około 150 tysiącami polskich uchodźców, to właśnie Sławik w
błys-kawicznym tempie stał się ich liderem. Jako prezes utworzonego przez
naszych rodaków Komitetu Obywatelskiego ds. Uchodźców Polskich na Węgrzech już
na początku 1940 roku otrzymał formalne pełnomocnictwo Rządu RP na Wychodźstwie
do opieki nad dziesiątkami tysięcy współrodaków. Z tej jakże odpowiedzialnej i
trudnej w warunkach wojny roli wywiązał się wzorowo, co potwierdza wielu
polskich, węgierskich i żydowskich podopiecznych i współpracowników Sławika, do
których dotarłem i za-mieściłem ich relacje i świadectwa w książce.
Ileż mówi o tym
człowieku lapidarne wspomnienie jednego z nich – krakowianina Ludwika
Halperina, dziś obywatela Izraela, które w 2004 roku zanotowałem w Tel Awiwie:
„Tyle lat minęło, a ja wciąż pamię-tam jego zatroskane, pełne dobra spojrzenie.
Nigdy nie zapomnę tego, że po ucieczce z okupowanej przez Niemców Polski do
Budapesztu wysłał mnie do polskiej szkoły nad Balatonem, czym mnie urato-wał”.
Sekretarz generalny
Węgiersko-Polskiego Komitetu Pomocy Uchodźcom Tamás Salamon-Rácz jako Węgier
blisko współpracujący z KO nazwał jego prezesa nieformalnym ambasadorem
Rzeczypospolitej. A oto jak ocenił on postawę i czyny Sławika w trakcie naszej
realizacji – z Markiem Maldisem – filmowego dokumentu „Henryk Sławik. Polski
Wallenberg” (TVP 2004), co, niestety, nie zmieściło się w filmie, ale jest w
książce: „On był ucieleśnieniem uczciwości, przyjaźni i dobroduszności. Nigdy
na myśl mu nie przyszło, czy danej osobie trzeba czy nie trzeba pomóc. A należy
wiedzieć, że po dwakroć był zagrożony ten, kto poza tym, że był Polakiem, był
też Żydem. Jeżeli więc uchodźca był Polakiem, to trzeba było mu pomóc. Gdy zaś
był Polakiem żydowskiego pochodzenia, to należało mu pomóc w dwójnasób. I
Sławik to robił!”.
Z kolei Henryk
Zimmermann, który jako pierwszy upomniał się o wdzięczność i pamięć o Sławiku,
w 2004 roku w Budapeszcie m.in. powiedział do kamery:‚‚W swoim już dość długim
życiu nie poznałem wielu równie szlachetnych i bardziej uczciwych ludzi od
niego. Ja wiem i nie zapominam o tym, że wielu Polaków ratowało Żydów z
narażeniem własnego życia. Wśród nich Sławik był jednak kimś wyjątkowym. On
całym sercem oddał się tej pracy, choć wiedział, że zapłaci życiem!
Samuel Willenberg:
„To jest święta postać! Powtórzę: święta postać! To, czego dokonał ten
człowiek, wprost oszałamia! A my o nim nic do tej pory nie wiedzieliśmy.
Tymczasem reklamuje się osoby, które do Sławika się nie umywają!”
Ks. prałat Grzegorz
Pawłowski: „Jestem z narodu żydowskiego, a jednocześnie katolickim księdzem.
Według mnie taki człowiek, katolik, za uratowanie 5 tysięcy Żydów powinien być
wyniesiony na ołtarze. Po drugie, on miał odpowiednie dokumenty (wizy dla
trzech osób – przyp. G.Ł.) i w każdej chwili z żoną i córką mógł się schronić w Szwajcarii. Ale nie zrobił tego,
gdyż uważał, że jest potrzebny uchodźcom powierzonym jego opiece. Blisko też
współpraco-wał z duchowieństwem. Myślę, że Kościół się nim zainteresuje i
kiedyś trafi na ołtarze”.
Za wielkością
Sławika przemawia również jego męczeńska śmierć w sierpniu 1944 roku w
hitlerow-skim obozie koncentracyjnym w Mauthausen. Poprzedziła ją heroiczna
postawa prezesa polskiego komitetu uchodźczego podczas brutalnego przesłuchania
w budapeszteńskiej centrali gestapo. Katowanego Sławika Niemcy następnie
skonfrontowali z również aresztowanym Antallem, starając się wydobyć z Polaka
zeznania, które obciążyłyby i skazały na śmierć jego węgierskiego przyjaciela.
Całą „winę” – czyli pomoc Antalla przy przerzutach około 50 tysięcy polskich
żołnierzy i oficerów z Węgier do tworzonej przez gen. Władysława Sikorskiego
Armii Polskiej we Francji oraz współudział Antalla w rato-waniu polskich Żydów
– Sławik wziął na siebie. Nie zdradził przyjaciela, dzięki czemu Antall
przeżył. Po wojnie, w 1946 roku, jeszcze raz wydano na Sławika wyrok. Skazano
go na zapomnienie.
Komunistyczne władze
oburzył fakt, że radni Katowic podjęli decyzję, by ulicy Zabrskiej patronował
Sławik, przedstawiciel rządu londyńskiego i po trzech dniach uchwałę w tej
sprawie anulowały. Nie mogę natomiast pojąć, dlaczego w 1990 roku, gdy córka
Sławika – Krystyna Kutermak – w imieniu rodziny odbierała w Yad Vashem
przyznany ojcu pośmiertnie tytuł Sprawiedliwego, media nad Wisłą tego faktu nie
odnotowały.
Byłoby, oczywiście,
nieprawdą, że dla chłopaka z Szerokiej niczego nie zrobiliśmy od połowy 2001
roku, gdy do Warszawy z dobrą nowiną o jego czynach przybył Henryk Zvi
Zimmermann. Gimnazjum nr 3 w Jastrzębiu-Zdroju Szerokiej z radością przyjęło
imię Henryka Sławika, prezydent RP Aleksander Kwaśniewski w 2004 roku
pośmiertnie odznaczył go Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Odrodzenia
Polski, jednemu z rond w Katowicach Sławik patronuje, nasz – Marka Maldisa i
mój – dokument otrzymał Kryształ TVP Polonia za 2004 rok i z powodzeniem został
pokazany na kilku festiwalach, a moja książka ukazała się na Węgrzech.
Tego rodzaju najważniejsze zdarzenia
wydobywające Sławika z niepamięci wypełniły w książce jej rozdział pod nazwą
„Życie po życiu”. Ale to wciąż za mało, bo np. TVP 1, współproducent filmu,
pokazał go raz i to przed północą, a TVP 2 ani razu – a przecież są to kanały
telewizji publicznej o największej widowni. Czy obywatele RP nie powinni poznać
rodaka, który dla Polski tyle zrobił !? Nie tylko zresztą TVP oraz inne
telewizje mogą i powinny się włączyć w promowanie postaci i czynów Sławika. To
jest naszą, polską racją stanu.
Chwała IPN i Narodowemu Centrum Kultury,
że scenariusz lekcji o Sławiku znalazł się w pakiecie edukacyjnym o „Sprawiedliwych” dla szkół. Dużym krokiem w
uhonorowaniu zasług Sławika byłaby specjalna sesja w polskim parlamencie, w
sprawie której do panów marszałków – Sejmu i Senatu RP – przed kilkoma
tygodniami zwróciłem się z odpowiednio uzasadnionym wnioskiem i z podpisami
bardzo wielu wybitnych postaci życia publicznego popierającymi ten projekt.
Wielkie nadzieje wiążemy z powstałym na Śląsku stowarzyszeniem Henryk Sławik –
Pamięć i Dzieło, które 10 grudnia 2008 roku zostało przez sąd formalnie
zarejestrowane. Napisałem „wiążemy”, ponieważ jestem jednym z jego założycieli.
Niemniej Henryk Sławik zasłużył na dużo, dużo więcej.