Zapomniany Sprawiedliwy
Gdyby jego
rola w ratowaniu Żydów nie była zamazywana, byłby tak sławny jak Raul
Wallenberg czy Oskar Schindler. Wczoraj w Katowicach Henryka Sławika
uhonorowano Orderem Orła Białego*.
Henryk Sławik Henryk Sławik i Jozsef Antall,
pełnomocnik rządu Królestwa Węgier
ds. uchodźców z Polski
Pod koniec 1988 r. w „Przekroju” ukazało
się ogłoszenie: „Henryk Zimmermann z Izraela poszukuje pana Sławika,
konsula polskiego w Budapeszcie w latach 1943–44, który dopomógł
w ocaleniu wielu Polaków i Żydów”. Dając ten krótki anons Henryk Zvi
Zimmermann nie wiedział, że Henryk Sławik, który decyzją polskiego rządu
emigracyjnego został na początku 1940 r. przewodniczącym Komitetu
Obywatelskiego ds. Opieki nad Polskimi Uchodźcami na Węgrzech, zginął
w ostatnich dniach sierpnia 1944 r. w Mauthausen.
Wcześniej Zimmermann – na przełomie 1943
i 1944 r. współpracownik Sławika – bezskutecznie poszukiwał go przez
polskie placówki dyplomatyczne i urzędy kombatanckie. Nikt o nim nie
słyszał. A może zwyczajnie zbywano upartego Żyda? Polska nie utrzymywała
wtedy stosunków dyplomatycznych z Izraelem (zerwane w 1967 r.,
wznowione zostały dopiero w 1990 r.). Zimmermann, absolwent prawa na
Uniwersytecie Jagiellońskim, emerytowany polityk i dyplomata, był m.in.
świadkiem w procesie Adolfa Eichmanna, wiceprzewodniczącym Knesetu,
ambasadorem Izraela w Nowej Zelandii i zasiadał we władzach Yad
Vashem.
Na ogłoszenie Zimmermanna odpowiedziały
mieszkające w Katowicach żona Jadwiga Sławik i córka Krystyna
Sławik-Kutermak. Jesienią 1990 r. córka, w imieniu rodziny, odebrała
w Instytucie Pamięci Narodowej Yad Vashem w Jerozolimie Medal
Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata. Henryk Zimmermann powiedział wtedy, że on,
nazistowski więzień nr 68220, daje świadectwo, iż Henryk Sławik przyczynił
się do ocalenia od niechybnej śmierci tysięcy Żydów (w tym samego
Zimmermanna) i za to został skazany przez Niemców na karę śmierci.
Według dokumentów zgromadzonych
w izraelskich archiwach, kierowany przez Sławika Komitet Obywatelski
przyczynił się do uratowania ok. 5 tys. polskich Żydów, którym udało się
przedostać z okupowanej Polski na Węgry. Jozsef Antall, pełnomocnik rządu
Królestwa Węgier ds. uchodźców z Polski i dyrektor departamentu
w węgierskim MSW, z racji pełnionych funkcji zaprzyjaźnił się
z Henrykiem Sławikiem i współpracował z nim (prezydent Lech Kaczyński
przyznał za to Antallowi Krzyż Wielki Orderu Odrodzenia Polski). Wspominał po
latach, że po 17 września 1939 r. przybyło na Węgry ok. 10 tys.
polskich Żydów, w tym ok. 5 tys. w drugiej połowie 1943 r.,
kiedy na południu okupowanej Polski hitlerowcy likwidowali getta. W tej
fali uciekinierów był właśnie Henryk Zimmermann.
Nieznana historia
Akcja pomocy Żydom polegała przede wszystkim
na zaopatrywaniu ich w dokumenty potwierdzające narodowość polską
i wyznanie rzymskokatolickie. Władze węgierskie je legalizowały. Ta
olbrzymia akcja nie byłaby możliwa bez pomocy Jozsefa Antalla
i węgierskich agend rządowych, które do 19 marca 1944 r. – wtedy
rozpoczęła się hitlerowska okupacja Węgier – trzymały nad nią i Sławikiem
parasol ochronny. Stąd z inicjatywy Zimmermanna Medal Sprawiedliwych
otrzymał w 1990 r. również Antall (zmarł w 1974 r.) –
odebrał go syn, Jozsef Antall junior, pierwszy premier demokratycznych Węgier.
Nadanie Henrykowi Sławikowi Medalu
Sprawiedliwych przeszło w kraju bez echa. Tak samo nie została zauważona
wydana w 1997 r. w Krakowie książka Zimmermanna „Przeżyłem,
pamiętam, świadczę”, w której podkreśla wielką rolę Sławika i Antalla
w ratowaniu Żydów. – Henryk Sławik to
bez wątpienia jeden z największych Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata
w ogóle, o którym świat wie wciąż tak mało lub nic – mówi
Grzegorz Łubczyk, wieloletni korespondent na Węgrzech, w latach 1997–2001
ambasador RP w Budapeszcie.
Świat wie o roli ratującego Żydów na
Węgrzech szwedzkiego dyplomaty Raula Wallenberga, Ireny Sendlerowej, Oskara
Schindlera i, mniej lub więcej, o tysiącach innych Sprawiedliwych. Ale
historia Sławika zaczęła przebijać się na światło dzienne tak naprawdę dopiero
w 2001 r. W gorącym czasie sporów i dyskusji związanych
z 60 rocznicą pogromu Żydów w Jedwabnem i roli Polaków
w tej zbrodni.
Wtedy w Warszawie pojawił się Zimmermann.
Były już ambasador Łubczyk został zaproszony na spotkanie z nim
i prezesami Federacji Stowarzyszeń Polsko-Węgierskich RP: Janem Stolarskim
i Bogumiłem Dąbrowskim. Zimmermann dziwił się, i miał też pretensję,
że kiedy na świecie rozpowszechnia się opinie o naszym antysemityzmie, to
nie wykorzystujemy Sławika do obrony dobrego imienia kraju.
– Słyszeliśmy
o Sławiku, przewodniczącym Komitetu Obywatelskiego, świetnym organizatorze
życia Polaków na wojennym uchodźstwie – mówi Łubczyk. Słyszeli o roli
Komitetu w przerzuceniu 40–50 tys. żołnierzy polskich i cywilów
(w tym również pochodzenia żydowskiego) z Węgier do Francji, gdzie
gen. Władysław Sikorski tworzył polską armię, a po klęsce Francji na
Bliski Wschód. Wiedzieli o kanałach, którymi Polacy i Żydzi
przedostawali się do walczącej Jugosławii. – Ale nasza wiedza o roli Sławika, także Antalla,
w ratowaniu Żydów była mizerna, prawie żadna – przyznaje Łubczyk.
Można to tłumaczyć względami konspiracyjnymi,
bo przecież rzecz się działa na terytorium sprzymierzonego z III Rzeszą
Królestwa Węgierskiego, w którym obowiązywały ustawy antyżydowskie.
Istotniejsze było chyba jednak to, że po wojnie Sławik nie pasował na bohatera
nowej polskiej rzeczywistości; podobnie było na Węgrzech z Antallem.
W 2001 r. Zimmermann ożywił pamięć o Sławiku. – Uważam, że wtedy zaczęły się ponowne, symboliczne narodziny
Henryka Sławika – mówi Łubczyk. Sam napisał dwie książki: „Polski
Wallenberg – Rzecz o Henryku Sławiku” i „Henryk Sławik – Wielki zapomniany
Bohater Trzech Narodów”. Pisała o nim też Elżbieta Isakiewicz „Czerwony
Ołówek – O Polaku, który ocalił tysiące Żydów”. Ważny dla odkrywania
prawdy o Sławiku okazał się telewizyjny film dokumentalny Marka Maldisa i
Grzegorza Łubczyka „Henryk Sławik. Polski Wallenberg”. Pierwszy pokaz odbył się
w Pałacu Prezydenckim w obecności Aleksandra Kwaśniewskiego.
Po II wojnie nic nie wskazywało na to, że
związany ze Śląskiem i Katowicami Sławik na dziesięciolecia zostanie
schowany za zasłoną milczenia. W 1946 r. władze Katowic nazwały jedną
z ulic jego imieniem. Tabliczki wisiały trzy dni. Radni błyskawicznie
anulowali swoją nierozważną decyzję. Dlaczego?
Samouk, działacz,
socjalista
Henryk Sławik urodził się w 1894 r.,
był dziewiątym dzieckiem w niezamożnej chłopskiej rodzinie ze wsi Szeroka,
dzisiaj dzielnicy Jastrzębia-Zdroju. W szkole ludowej zdobył podstawowe
wykształcenie, jakie wówczas zapewniało państwo pruskie. Świetnie opanował
język niemiecki. Nie zbadano jeszcze, co robił po ukończeniu Volksschule –
wiadomo, że po wybuchu wojny wcielono go do wojska. Znalazł się
w rosyjskiej niewoli. W rodzinne strony wrócił po podpisaniu między
Niemcami i Austro-Węgrami a sowiecką Rosją traktatu brzeskiego
w 1918 r. W niektórych popularnych publikacjach przypisuje się
Sławikowi (trochę na wyrost) aktywny udział w trzech powstaniach śląskich
i akcji plebiscytowej (na to są już dowody), czego efektem było przyłączenie
części Górnego Śląska do Polski. W wyborach, których wówczas dokonywali
Ślązacy – od wieków żyjący przecież w granicach Austrii i Prus –
Sławik opowiedział się po polskiej stronie.
Sławik był samoukiem. Podobnie jak Stanisław
Mikołajczyk i Wincenty Witos. Był pracowity i dociekliwy, miał
świetny zmysł organizacyjny. Jego przedwojenna aktywność polityczna
i zawodowa była imponująca. Działał w Polskiej Partii
Socjalistycznej. Zakładał i kierował stowarzyszeniami i klubami
sportowymi, organizował uniwersytety robotnicze. Był naczelnym redaktorem
wpływowej na Śląsku „Gazety Robotniczej” i prezesem Syndykatu Dziennikarzy
Polskich Śląska i Zagłębia Dąbrowskiego. Był radnym Katowic i posłem
do Sejmu Śląskiego. Bywał na posiedzeniach Ligi Narodów w sprawach autonomicznego
województwa śląskiego.
Z takim życiorysem Sławik, jako
socjalista nurtu niepodległościowego, nie mógł chyba liczyć w 1946 r.
na uznanie ze strony nowych władz, choć wiedziano o jego śmierci
w Mauthausen. Drugim powodem odebrania niewielkiej uliczce (dziś
Zabrskiej) imienia Henryka Sławika była jego działalność na Węgrzech jako
oficjalnego reprezentanta emigracyjnego rządu w Londynie.
Ścigany przez
Gestapo
Sławik mógł się spodziewać, że za wybór
polskości, za przedwojenną aktywność i za antyhitlerowskie publikacje w
„Gazecie Robotniczej” Niemcy wezmą na nim i rodzinie srogi odwet.
Przedostał się na Węgry, gdzie jego losy skrzyżowały się z drogami Jozsefa
Antalla. W 1969 r. Antall opowiedział dziennikarzom polskim
o ostatnich miesiącach życia przyjaciela i o tym, jak uratował
mu życie.
– Nazwisko
Henryka Sławika, wykreślone przez komunistów z historii, niespodziewanie
pojawiło się po marcu 1968 r., w samym środku antysemickiej nagonki – mówi Marek
Maldis. Przystępując kilka lat temu do pracy nad filmem dokumentalnym
o polskim Wallenbergu trafił na artykuł o Sławiku w związkowym
„Głosie Pracy”, w którym opisano jego rolę przy stworzeniu sierocińca dla
dzieci żydowskich w węgierskim miasteczku Vac. Śladem tego materiału
wysłano ekipę telewizyjną. Film z tamtych czasów nosił tytuł „Droga przez
Węgry”. – Przekaz publikacji był czytelny:
w czasie wojny chroniliśmy Żydów, niektórzy Polacy płacili za to życiem,
a tu proszę, jak dzisiaj syjoniści nam się odwdzięczają – ocenia
Maldis. Chodziło o usprawiedliwienie antysemickiej polityki komunistycznych
władz. Ale to wówczas zarejestrowano bezcenną dzisiaj rozmowę z Jozsefem
Antallem. W archiwum zachowały się ścinki niewykorzystane wówczas
w dokumencie.
Po zajęciu w marcu 1944 r.
Budapesztu przez wojska hitlerowskie Henryka Sławika zaczęło ścigać gestapo.
Ukrywał się prawie trzy miesiące. W czerwcu 1944 r.
w Balatonboglar – gdzie mieściła się słynna polska szkoła, do której
chodziła jego córka Krystyna – aresztowano żonę, Jadwigę Sławik. Trafiła do
obozu koncentracyjnego w Ravensbrück. Krystynie udało się ukryć – najpierw
przebywała w internacie pod opieką księdza Beli Vargi, a potem
przechodziła z domu do domu w okolicach Balatonu. Krystyna
Sławik-Kutermak (zm. w 2006 r.) opowiedziała Grzegorzowi Łubczykowi
o ostatnim potajemnym spotkaniu z ukrywającym się ojcem. „Tatusiu,
dlaczego nie wyjechaliśmy, choć nam obiecywałeś?” – pytała. Mieli trzy
paszporty ze szwajcarskimi wizami. Henryk Sławik odpowiedział, że nie mógł tego
zrobić, bo nie mógł zostawić ludzi powierzonych jego opiece.
Gestapo aresztowało Sławika 16 lipca
1944 r. – miał go zdradzić Stanisław Henrykowski (lub Hendrykowski),
maturzysta z liceum w Balatonboglar, konfident policji. (Wręcz do
symboliki urasta w tym momencie fakt, że tydzień wcześniej do Budapesztu
przyjechał Raul Wallenberg z misją ratowania węgierskich Żydów).
Aresztowano również Antalla. Sławik był maltretowany i torturowany. Doszło
do konfrontacji. Chciano na nim wymusić obciążające Antalla zeznania, że on
również pomagał w przerzucaniu żołnierzy polskich do Francji i na
Bliski Wschód. Dla Węgra byłby to wyrok śmierci. W 1969 r. Antall
wspominał: „Mnie wyprowadzono, Sławika dalej torturowano. Doszło do ponownej
konfrontacji. Sławik nadal zaprzeczał, żebym miał coś z tym wspólnego,
powiedział tak: pan Antall wyłącznie zajmował się opieką społeczną”.
Po raz ostatni widzieli się w więźniarce
wywożącej ich z siedziby gestapo. „W ciemnościach odszukałem jego
rękę, dotknąłem i powiedziałem: dziękuję” – wspominał Antall. Sławik
odpowiedział: „Tak Polacy spłacają swoje długi”. Zdaniem Łubczyka ten fragment
wspomnień Antalla został źle przetłumaczony. Powinno być: Tak płaci Polska...
Antalla wypuszczono, ale do końca wojny się
ukrywał. Po jej zakończeniu odszukał i zaopiekował się Krystyną Sławik.
Jadwiga Sławik wróciła do Katowic po wyzwoleniu Ravensbrück. Rodzina
dowiedziała się o śmierci Sławika od Józefa Cyrankiewicza, który znał
Sławika z przedwojennej działalności w PPS. Cyrankiewicz został
w styczniu 1945 r. przetransportowany z Auschwitz do Mauthausen.
Po wyzwoleniu obozu odszukał w Katowicach Jadwigę Sławik
i opowiedział, co usłyszał od współwięźniów: Henryk Sławik został
rozstrzelany 25 lub 26 sierpnia 1944 r.
Bohater wymazany z
pamięci
W 1969 r. władze PRL na chwilę
odsłoniły Polsce Sławika, żeby pokazać niewdzięczność Żydów
i usprawiedliwić antysemicką politykę. Potem ponownie i na długie
lata kurtyna została zaciągnięta. Ale pamięć o Sławiku żyła
w Izraelu. Kiedy Henryk Zimmermann po odszukaniu jego rodziny składał
w Yad Vashem wniosek o Medal Sprawiedliwego, to okazało się, że już
jeden taki jest: w czerwcu 1969 r. złożył go Izaak Brettler –
w sierocińcu żydowskim w Vac nazywał się Władysław Bratkowski. Był
nauczycielem. Wniosek zawierał jednak błędy, których w tym czasie nie dało
się usunąć.
Ale sierociniec w Vac był zupełnie
wyjątkowym przedsięwzięciem Henryka Sławika i Jozsefa Antalla. Dla
kamuflażu funkcjonował jako Dom Sierot Polskich Oficerów (wraz z polskimi
i żydowskimi opiekunami przebywało w nim około stu osób). Wszystkie
miały mocne aryjskie papiery potwierdzające ich rzymskokatolickie wyznanie.
Przykładnie chodziły do kościoła. Kiedy wydawało się, że prawda może wyjść na
wierzch, sierociniec odwiedził Angello Rotty, nuncjusz apostolski. I złe
szepty ucichły. Na początku maja 1944 r. żydowskie dzieci przewieziono
potajemnie do Budapesztu i ukryto w domach dziecka. Wszystkie
przeżyły wojnę. I wszystkie upomniały się o upamiętnienie Henryka
Sławika.
Henryka Sławika porównuje się do Raula Wallenberga. Czynili to
samo dobro, choć działali w zupełnie innych warunkach. Ale inne miał
możliwości przedstawiciel pokonanego państwa w stolicy sojusznika Niemiec,
inne – u schyłku wojny – dyplomata neutralnej Szwecji. Raul Wallenberg
zginął po wojnie w sowieckich kazamatach. Upominał się o niego cały demokratyczny
świat. W tym czasie Sławika wymazywano ze świadomości nawet mieszkańców
rodzinnego Śląska. Czas to naprawić.