www.gazetacodzienna.pl
– pytanie do prof. Jana Kajfosza
Na portalu internetowym www.gazetacodzienna.pl
w ramach rubryki „Jedno pytanie do...” przeczytaliśmy odpowiedź dr hab. prof. Jana Kajfosza z
Uniwersytetu Śląskiego w Cieszynie, kierownika Zakładu Teorii i Badań Kultury
Współczesnej Instytutu Etnologii i Antropologii Kulturowej z Wydziału Etnologii
i Nauk o Edukacji na pytanie „W jaki sposób
rozmawiać o Zaolziu po historycznych zaszłościach wydarzeń
z lat 1919-1939?”
Jeśli społeczność lokalna Śląska
Cieszyńskiego, chociażby po samej tylko polskiej stronie granicy, nie ma być
społecznością amnezji, czyli zapomnienia, Zaolzie jako miejsce pamięci (jako
określone hasło wywoławcze, wokół którego zawiązują się opowieści o
przeszłości) musi istnieć, a przynajmniej należy o to zabiegać. Za wypieranie
fundamentalnych treści z pamięci społecznych zawsze trzeba bowiem płacić
określoną cenę. Nie ma wypieranych treści, które ot tak sobie znikają, nie
pociągając za sobą żadnych konsekwencji, żadnych skutków ubocznych. Pamięć
społeczna nie znosi pustki, co znaczy, że puste miejsca po treściach wypartych
wypełniane są zwykle różnego rodzaju implantatami, swoistymi protezami pamięci, zapożyczonymi najczęściej z zewnątrz,
oderwanymi od przeszłości własnej społeczności lokalnej.
Wszystko, co stwierdzilibyśmy na temat cieszyńskiej przeszłości sprzed roku 1920, ociera się o dzisiejszą czeską część Śląska Cieszyńskiego, a razem z nią o Zaolzie. Inaczej być zresztą nie może. W tym kontekście rugowanie z naszych pamięci wszelkich skojarzeń z Zaolziem musi się przekładać na „zapominanie“ najważniejszych historycznych osobliwości Ziemi Cieszyńskiej, takich jak chłopska kultura pisma, lokalne czytelnictwo i czasopiśmiennictwo czy wreszcie samo przebudzenie narodowe w XIX wieku, zwłaszcza że jego protagoniści działali częściej w miejscowościach leżących obecnie po czeskiej stronie granicy. Bez rozmów o przeszłości nie ma ochrony własnego dziedzictwa kulturowego, a jest to dziedzictwo tyleż narodowe, ileż terytorialne (lokalne), wspólne dla różnych nacji. Dziedzictwem kulturowym zarówno polskim, jak i czeskim jest choćby polszczyzna na Zaolziu. W tym samym sensie dziedzictwem kulturowym zarówno polskim, jak i czeskim są bohemica w zbiorach cieszyńskich bibliotek po polskiej stronie granicy - germanica zresztą tak samo.
Nie mamy tu żadnych homogenicznych,
niezróżnicowanych wewnętrznie grup - Polaków, Czechów i Zaolziaków. Najwyżej
można się tu i ówdzie spotkać z jednostkami mieniącymi się rzecznikami tej
czy innej grupy. W każdej z wymienionych grup funkcjonuje jakiś wewnętrzny
pluralizm, wielość postaw i zapatrywań na przeszłość. Wynika z tego niby
banalny, lecz jakże istotny fakt: czasem Polak z Czechem łatwiej dochodzą
do zgody, aniżeli Polak z Polakiem czy Czech z Czechem. Nie różnimy
się pomiędzy sobą tylko pod względem obywatelstwa, tożsamości narodowych czy
lokalnych, lecz między innymi także z uwagi na systemy wartości,
szerokości horyzontów poznawczych, jakości kręgosłupów moralnych czy
z uwagi na miarę odwagi w dochodzeniu do różnych prawd, włącznie
z takimi, które nie do końca akurat nam pasują.
Nie ma pewności, czy i dla kogo rozmowy o
Zaolziu mogłyby być drażliwe. Wszędzie można natrafić na środowiska, którym w
gruncie rzeczy wszystko przeszkadza i które lubią wypowiadać się w imieniu tego
czy innego narodu jako całości. W każdym razie nie wolno zapominać, że może
istnieć zasadnicza różnica między tym, czego życzy sobie nasz sąsiad, a
własnymi wyobrażeniami na temat tego, czego życzy sobie nasz sąsiad. Za
przykład niech posłuży stosowanie różnych „potworków językowych“ w rozmowach
z sąsiadami zza granicy, np. „Bochumin“ (bezdźwięczna wymowa „h“, akcent
na 2. sylabie) zamiast Bogumin. Sprawdzał kto kiedykolwiek, czy czeskopodobne
wtręty w ogóle się podobają? Zaolziańskich Polaków najczęściej to denerwuje,
podczas gdy u zaolziańskich Czechów wywołuje to zazwyczaj zakłopotanie, czasem
dyskretne współczucie. Czeskojęzyczni mieszkańcy Bogumina pozostają na ogół
przy zdrowych zmysłach, jeżdżąc na zakupy nadal do Ratiboře, za co należy im
się uznanie.
Kwestia poprawności politycznej nie jest
wcale jednoznaczna. Pewne jej formy są szkodliwe, inne pożyteczne. Są formy
poprawności politycznej stanowiące efekt wzajemnej nieufności i nieszczerości.
Działają one na zasadzie powiedzenia „według siebie sądzę ciebie“, czyli
najpierw projektujemy na „stronę przeciwną“ własne resentymenty, przypisujemy
jej własne urazy, po czym obchodzimy się z nią w taki sposób, żeby według
własnych domniemań jej nie poirytować. Z drugiej strony istnieje forma
poprawności politycznej, która zakłada możliwość szczerej rozmowy na temat
różnych zaszłości. Reguła jest tu bardzo prosta: można się spierać o wszystko,
o sprawiedliwość i niesprawiedliwość dziejową, o prawa mniejszości, lecz do
czegokolwiek byśmy nie doszli, efektem nigdy nie może być zakwestionowanie
aktualnego podziału administracyjnego. Jeśli trzymamy się tej prostej zasady,
nie ma tematu, którego nie można by było otworzyć.