ZAOLZIE

Polski Biuletyn Informacyjny

dokumenty,  artykuły, komentarze, aktualności

Numer 3/2008 (51)

CIESZYN

23 marca 2008

wersja do druku  MS Word  (doc)

   powrót do strony głównej   www.zaolzie.org  

 


SPIS TREŚCI

1.  SERDECZNE ŻYCZENIA

2. GŁOS SPRZED PÓŁ WIEKU Jan Lesny

3. ROLA NIEMCÓW W SPORZE O ŚLĄSK CIESZYŃSKI  -  Emanuel Guziur

 

 

SERDECZNE ŻYCZENIA

BŁOGOSŁAWIONYCH ŚWIĄT

ZMARTWYCHWSTANIA  PAŃSKIEGO

SKŁADA       

REDAKCJA  PBI - Z

 

 

Drodzy Czytelnicy!

            Po raz pierwszy w ciągu naszej przeszło czteroletniej działalności nasz serwis ukazuje się w okresie Świąt Wielkanocnych. Pozwólcie złożyć sobie z tej okazji serdeczne życzenia wiosennej odnowy ducha i radosnego spędzenia miłych chwil w gronie najbliższych – Rodzin i Przyjaciół.

            Nie do nas należy podnoszenie religijnych aspektów świąt kościelnych. Spróbuję jednak przy okazji przypomnieć sobie i opisać niektóre zaolziańskie zwyczaje wielkanocne, zapamiętane z dzieciństwa. Wymienię tylko te, które najbardziej zapadły mi w pamięć.

            Niedziela Palmowa. Palmy wielkanocne oczywiście tradycyjnie zastępowały nam bazie, nazywane kociankami. Nie było u nas zwyczaju plecienia strojnych palm wielkanocnych, znanych zwłaszcza na wschodzie Polski, ale chłopcy szykowali już sobie wyplatane „karbacze na śmiergust”, czyli na lany poniedziałek.

            Najważniejszym dniem Wielkiego Tygodnia był oczywiście Wielki Piątek. W tym dniu trzeba było wstać przed świtem i ... no może nie wykąpać, ale umyć się pod gołym niebem w zimnej, źródlanej lub rzecznej wodzie. Najczęściej chodziliśmy do odległego o kilkaset metrów potoku i tam obmywaliśmy w „bieżącej”, zimnej wodzie nasze grzeszne ciała, odmawiając zgodnie z naukami starki (babci) szczególną „modlitwę”: „We Wielki Pióntek przed słońcem wschoda, wygnali Żydzi na mękę Boga. Pytali sie Go, czy Mu je zima, abo ciepło, a Ón im odpowiedzioł – nima mi zima ani ciepło, a tymu człowiekowi, kiery we Wielki Pióntek przed słońcem wschoda trzy razy zmówi tóm modlitewke, też nie bydzie ani zima, ani ciepło”. Szorowaliśmy więc w zimnej wodzie, najczęściej tylko dziecięce buzie, bo na zdejmowanie garderoby i kąpiel było za zimno, ale zwyczajowi stawało się zadość i nie było nam „ani zimno, ani ciepło”. Trochę tylko śmieszy zwrot „przed słońcem wschoda” zamiast przed wschodem słońca, ale tak się widocznie ich autorowi lub kontynuatorom tej tradycji lepiej rymowało.

Baranek wielkanocny

 

            Z Wielką Sobotą i Niedzielą Wielkanocną kojarzą mi się z dzieciństwa tylko zwyczaje związane bezpośrednio z kościołem oraz tradycje kulinarne. Wielkanocne świętowanie po wielkim poście rozpoczynało się u nas już po rezurekcji w Wielką Sobotę. Na stole królował oczywiście pieczony w specjalnej formie baranek wielkanocny, stanowiący wraz z „malowanymi wajcami” (pisankami) wielkanocną ozdobę stołu. Typowo wielkanocnym wypiekiem była też szołdra, w niektórych domach zwana pecynkiem (pecynek = bochenek). Były to różnego rodzaju wędliny (najsmaczniejsza oczywiście była prawdziwa, domowa wędzonka) zapiekane w cieście, najlepiej chlebowym, z dodatkiem żytniej mąki, ale niekoniecznie. Ciasto mogło być z samej mąki pszennej lub razowej, pieczone w piecu chlebowym, lub domowym piekarniku.

            Najbardziej oczekiwanym dniem był oczywiście dla nas – dzieci i młodzieży – Poniedziałek Wielkanocny, czyli „Śmiergust”. W tym dniu „zajączek” zostawiał nam gdzieś w ogrodzie drobne prezenty – najczęściej jakieś słodycze, więc z samego rana rozpoczynały się ich poszukiwania. Potem, w miarę dorastania, ważniejsi od zajączka robili się „śmiergustnicy”. Im więcej przychodziło ich do danej panny, tym większy był to dowód jej powodzenia u płci przeciwnej. W czasach mojej młodości lanie wodą wiadrami, które wspominała ze swoich młodych lat moja Mama, zastępowano już kropieniem różnymi pachnidłami, ale „suszenia” sobie chłopcy raczej nie odmawiali. Służył do tego celu wspomniany już wyżej, upleciony wcześniej karbacz, zazwyczaj ozdobiony wstążkami z bibułki, ale szczególnie złośliwi (lub zakochani) „suszyli” panny gałązkami jałowca. Nie będę już dodawała, że polewanie (kropienie „wóniawkóm”, czyli pachnidłem) dotyczyło raczej górnych partii ciała, za to suszenie dolnych. „Polywocy” oczywiście obowiązkowo recytowali tradycyjne: „Przyszli my tu po śmierguście. Jyny nas też nie opuśćcie. Kope wajec narachujcie, a piniyndzy nie żałujcie.” Na takie dictum dla małych „polywoków” był poczęstunek i jakiś grosz do kieszeni, tych dużych oczywiście nie wypadało nie poczęstować także czymś mocniejszym i pod wieczór wracali do domów na mocno chwiejnych nogach.  Poświąteczny wtorek był dla dziewcząt dniem rewanżu. Bez poczęstunku, ale z satysfakcją. Ja oczywiście nie biegałam „polywać i suszyć” wszystkich moich śmiergustników, ale tym domowym dostawało się i wody i suszenia ich własnym, nie dość dobrze schowanym „sprzętem suszącym”  J.

Alicja Sęk

   

do góry  

 

 

do góry  


 

 

 

GŁOS
SPRZED PÓŁ WIEKU


Miarą rzeczywistego stosunku każdego z nasdo Polski jest m.in. stosunek do Rodaków pozbawionych ojczyzny - do Polaków żyjących poza jej granicami.

TrzykrotneNIE w ostrawskim konsulacie RP p. Donalda Tuska (zob. PBI-Z nr 1/2008) w odniesieniu do potrzeb zaolziańskich Polaków koresponduje wymownie z jego polityczną kokieterią wobec p. Angeli Merkel.

Po naszych dotychczasowych doświad-czeniach, nikt nie wie lepiej od nas zaolzian,  że Polska w randze europejskiego województwa nie zdziała nic na rzecz Polaków oderwanych od Kraju w wyniku agresji oraz zawirowań ludzkich losów. Dlatego też uważnie wsłuchujemy się w słowa Jarosława Kaczyńskiego, Premiera RP z lat 2005-07. Jego zapewnienie, wypowiedziane w obecnych gorących dniach w Sejmie w związku z procedurą ratyfikacyjną tzw. lizbońskiego traktatu reformującego, skierowane pod adresem urzędującego obecnie premiera p. D. Tuska, że jako Polska, nie możemy się nigdy zgodzić na status województwa europejskiego, nas – Polaków z zagranicy – przekonuje bardziej, niż kogokolwiek! Chodzi przecież o gwarancje dla utrzymania naszej niepodległości, która w wyniku bezwarunkowej ratyfikacji tzw. traktatu lizbońskiego może zostać zagrożona! Suwerenna Polska jest naszą ostoją!

Uniżony uśmiech obecnego premiera RP w odniesieniu do kanclerz Niemiec przywołuje - w sposób alarmistyczny – aktualność tekstu, który przed pół wiekiem napisał Emanuel Guziur, wybitny działacz zaolziański ubiegłego wieku, którego stulecie urodzin przypominaliśmy w ubiegłym miesiącu. Mija dokładnie 50 lat, odkąd ten niestrudzony działacz narodowy ukończył swą analizę p.t. „Rola Niemców w sporze o Śląsk Cieszyński”. Jego przemyślenia stanowią bezcenne świadectwo i łącznie z rozwojem aktualnej sytuacji międzynarodowej generują pytania:

1.                  Co się w odniesieniu do okresu sprzed 2 wojny światowej zmieniło w zakresie niemieckich zapędów hegemonistycznych?

2.                  Co zmieniło się in plus, w porównaniu do czasów sprzed 2 wojny światowej, w obszarze respektowania przez władze czeskie praw narodowych autochtonicznej ludności polskiej na Zaolziu?

3.                  Czy deklarowane na szczytach władzy dobre stosunki polsko-czeskie mogą zagłuszyć niezadowolenie dyskryminowanej narodowo polskiej ludności na Śląsku Zaolziańskim i czy nie doprowadzą w szerszej, ponadregionalnej skali do powtórnego sprawdzenia się przysłowia: „Gdzie dwóch się bije ....”?

4.                  Obłuda obecnych oficjałów w tej kwestii– sięga zenitu.

Przywołujemy w tej sprawie głos niepokornego Guziura, wielkiego humanisty, artysty i niezłomnego zaolzianina – sprzed pół wieku. Dla ściślejszej percepcji cytujemy tylko te fragmenty z Jego pracy, które odnoszą się stricte do poruszanego tematu.

Jan Leśny

do góry  


             

               

 

Emanuel Guziur

 

ROLA NIEMCÓW W SPORZE O ŚLĄSK CIESZYŃSKI

 

Pod powyższym tytułem pragniemy podać szkic konsekwentnej polityki niemieckiej na tym odcinku stosunków polsko-czeskich. Niemcy zawsze dobrze oceniali ważność tego terytorialnie skromnego skrawka ziemi i poświęcali mu baczną uwagę. Wpływ ich na kształtowanie się stosunków w tym „newralgicznym punkcie” był znaczny. Z tych względów zagadnienie to zasługuje na omówienie, przynajmniej w głównych zarysach.

 

Istnieją od wieków trzy zasadnicze drogi ekspansji niemieckiej na wschód: wzdłuż Bałtyku, poprzez Śląsk i wzdłuż Dunaju.

Wdzierając się na Śląsk, dążyli Niemcy do oddzielenia Polaków od Czechów, aby w ten sposób osłabić ich i uzależnić od siebie. Jednocześnie chcąc oddzielić Czechów od Słowaków, wdzierali się na Morawy poprzez Austrię od południa i przez Śląsk od północy. W tej sytuacji Śląsk Cieszyński stanowił ostatnią przeszkodę dla Niemców przed opanowaniem północnych Moraw i Słowacji.

Podkreślić należy fakty, że

a/ Śląsk Cieszyński znajdował się na drodze ekspansji niemieckiej,

b/ Śląsk Cieszyński znajdował się na pograniczu czesko-polskim.

W stosunku do pierwszego faktu, oba narody były zagrożone i w ich wspólnym interesie była obrona. W stosunku do drugiego faktu, obu narodom powinno było zależeć na znalezieniu formy współżycia. Z punktu widzenia roli Śląska Cieszyńskiego jako bariery z jednej strony, a pomostu z drugiej strony było rzeczą nieodzowną stworzenie w interesie obu narodów takich warunków, w których Śląsk Cieszyński mógłby najskuteczniej wypełnić te zadania. Warunków tych jednak zabrakło.

* * *

Po zaborze Śląska przez Prusy w roku 1741, przy Austrii pozostały jedynie skrawki ziemi śląskiej, księstwa: opawskie i cieszyńskie, prowincje podległe wprost Wiedniowi, wystawione na silny nacisk germanizacji. Czesi w ramach swych planów przebudowy Austrii w duchu federacyjnym, zamierzali przywrócenie dawnego stanu korony czeskiej, a więc połączenie z Czechami i Morawami również i Śląska tzw. austriackiego.

Sprawa Śląska Opawskiego przedstawiało się jasno, chodziło tu o odniemczenie ludności czeskiej. O wiele bardziej skomplikowany był problem Cieszyńskiego. Ziemia ta od wieków zamieszkana była przez Polaków i do XIV wieku znajdowała się pod rządami polskimi, po czym popadła pod zwierzchnictwo korony czeskiej. Od tego czasu datują się na Śląsku Cieszyńskim wpływy czeskie, które jednak nie sięgają głębiej, z wyjątkiem małego skrawka (frydeckie) przylegającego do Moraw. W reszcie kraju utrzymała się polskość, której brakło tylko uświadomienia narodowego, co charakteryzowało zresztą i ludność czeską.

Prądy narodowościowe XIX wieku przyczyniły się do szybkiego odrodzenia narodowego na Śląsku Cieszyńskim, głównie dzięki pracy Pawła Stalmacha, organizatora pierwszych polskich stowarzyszeń kulturalno-oświatowych na tym terenie. Oświadczenie Pawła Stalmacha na kongresie słowiańskim w Pradze (1848) „my Ślązacy, jako Polacy, chcemy i możemy tylko do polskiej sekcji należeć” spotkało się z oklaskami i Czechów, gdyż w danej chwili ważne było zademonstrowanie, że ludność Śląska jest słowiańską, a nie niemiecką. W istocie Czesi pretensji narodowościowych do Śląska Cieszyńskiego nie wysuwali, a nauka czeska przyznawała, że jest to kraj polski (Šafařík, Šembera). Polski ruch narodowy walcząc z niemczyzną na Śląsku Cieszyńskim, popadł jednak z czasem w konflikt i z Czechami.

Czeski program polityczny opierał się na przesłankach historycznych, w następstwie czego aspiracje czeskie w okresie walki o federalizm w Austrii rozciągnięto i na Cieszyńskie. Czesi przenieśli swą akcję narodową na teren Cieszyńskiego – dla lepszego wsparcia swych praw historycznych – w chwili, kiedy tam znaczne postępy poczynił ruch polski. Na tym tle starły się dążności polskie i czeskie. Zamiast złączyć wysiłki celem wspólnego zwalczania niemczyzny, panoszącej się jeszcze butnie zwłaszcza w miastach i uzurpującej sobie prawo do rządów w kraju, zaczęły oba narody słowiańskie toczyć bratnie spory o dusze ludności.

Taka sytuacja była szczególnie na rękę Niemcom. Władze austriackie wyzyskiwały i podsycały te spory polsko-czeskie, trzymając w szachu tak Polaków, jak i Czechów. Wygrywała na tym tylko niemczyzna, starająca się utrzymać, a nawet wzmocnić swój stan posiadania w Cieszyńskiem.

Ż chwilą nastania ery konstytucyjnej w Austrii (po r.1867) utworzono z Opawskiego i Cieszyńskiego osobną jednostkę administracyjno-polityczną, tzw. Śląsk austriacki. Śląsk Opawski był w znacznej mierze opanowany przez Niemców, w wyniku czego ich wpływ na Śląsk Cieszyński znacznie wzrósł. Na Śląsku Cieszyńskim Niemcy posiadali nie więcej jak 15% ludności, wyłącznie napływowej, głównie mieszczaństwa, biurokracji cywilnej i oficerów, sporo urzędników oraz inżynierów po fabrykach. Ale niemczyzna miała do dyspozycji liczne środki nacisku, korzystając z pełnego poparcia władz wiedeńskich. Nadto podjudzali Niemcy przy każdej okazji Czechów przeciw Polakom dla przeciwwagi dla rosnących szybko wpływów polskich. A wreszcie starali się zbałamucić ludność nieuświadomioną jeszcze narodowo, kaptując ją w szeregi „ślązakowców”. Pod hasłem „Śląsk dla Ślązaków” pociągają naiwnych i nieuświadomionych, tworząc z nich kadry przyszłych renegatów.

Rozwój górniczy i przemysłowy komplikował jeszcze bardziej stosunki narodowościowe na Śląsku Cieszyńskim. Do kopalń i fabryk przysyłali Czesi liczne zastępy swych inżynierów i innych fachowców. Z Galicji zaś napływali robotnicy polscy, o których dusze toczyła się zażarta walka. Działacze polscy, z socjalistami na czele, bronili położenia socjalnego robotnika, jak i jego polskości. Nie mogli pozostać w bierności, skoro w ciągu niewielu lat około 40 tysięcy Polaków galicyjskich uległo germanizacji, a zwłaszcza czechizacji (okolice Ostrawy, gdzie były główne skupiska robotników z Galicji). Na tym tle doszło do ostrych tarć polsko-czeskich, które pozostawiły gruby osad wzajemnych niechęci.

Ugodowe uregulowanie stosunków polsko-czeskich na Śląsku Cieszyńskim byłoby możliwe i zdolne do pokrzyżowania planów ekspansji niemieckiej, gdyby jako punkt wyjścia rozgraniczenia wzajemnych pretensji przyjęto granicę etnograficzną. Porozumienie jednak utrudniało wysuwanie przez Czechów praw historycznych, w których jednak dominowały przesłanki gospodarcze. W wyniku tych nieporozumień, Polacy walcząc na dwa fronty, nie mogli poświęcić swych sił wyłącznie na dokończenie procesu uświadomienia narodowego wszystkich warstw ludności Cieszyńskiego, zaś Czesi, angażując swe siły dla ekspansji w Cieszyńskiem, zaniedbali Opawskie. Korzyść z tego przypadła Niemcom. Opawskie pozostało basztą niemczyzny, która tak zgubną rolę odegrała w późniejszych wydarzeniach monachijskich (1938), zaś Śląsk Cieszyński nie zdołał całkowicie pozbyć się nalotu niemieckiego zwłaszcza w miastach (Bielsko, Cieszyn), ani uporać się z potencjalnym niebezpieczeństwem w postaci „ślązakowszczyzny” (okolice Cieszyna i Skoczowa). Miało to często decydujący wpływ i na późniejsze stosunki czesko-polskie w okresie już samodzielności państwowej Polski i Czechosłowacji.

Spór polsko-czeski o Cieszyńskie rzucił poważne cienie na stosunki między oboma słowiańskimi narodami. W gorączce sporu zapominano często o wspólnym celu walki o niepodległość i wyzwolenie się spod wpływów niemczyzny. Nie ulega wątpliwości, że sprawę Cieszyńskiego można było uregulować w taki sposób, by słuszne aspiracje oraz żywotne interesy obu stron zostały zaspokojone. Z przykrością należy stwierdzić, że do takiego uregulowania sprawy zabrakło koniecznej dozy dobrej woli. Po stronie polskiej znajdowali się maksymaliści, którzy uważali Cieszyńskie w całości za kraj należny Polsce. Głos ich jednak nie był wówczas bynajmniej miarodajny. Polskie sfery kierownicze nie wysuwały roszczeń do Frydeckiego, zastrzegając dla przyszłego państwa polskiego jedynie ziemie o wyraźnej większości polskiej. Natomiast właśnie bardzo miarodajne sfery czeskie w czasie I wojny światowej i w czasie jej trwania (Masaryk, Benesz, Kramarz) żądały dla przyszłego państwa czeskiego całego niemal terytorium Cieszyńskiego. Maksymalizm Czechów podrażniał Polaków i podniecał do nieustępliwości. Na progu wolności obu narodów zarysowały się już ostre kontury przyszłego konfliktu niepodległych państw słowiańskich. Mimo upadku Austrii i klęski cesarskich Niemiec, niebezpieczeństwo ekspansji niemieckiej nie zostało zlikwidowane, a jedynie częściowo zahamowane. Niemczyzna na Śląsku Cieszyńskim, chociaż ilościowo bardzo słaba, dostosowując się do nowych warunków, nie zrezygnowała ze swych zasadniczych celów, co wkrótce potwierdziły dalsze wypadki w stosunkach czesko-polskich.

* * *

Powersalskie granice między Polską i Czechosłowacją nie ułatwiły zbliżenia obu narodów, a zbrojny napad Czechów na Śląsk Cieszyński (23.1.1919) porozumienie to niesłychanie utrudnił. Do sporu między Czechami i Polakami znów skwapliwie wplątali się Niemcy, którym niezmiernie zależało na stałych nieporozumieniach obydwu słowiańskich sąsiadów. Historia sporów czesko-polskich odzwierciedlała grę niemiecką, dążącą konsekwentnie do zrealizowania swoich zamierzeń, tj. wbicia klina między oba słowiańskie narody.

W okresie sporów o przynależność Śląska Cieszyńskiego w latach 1919-20 wszyscy Niemcy na Śląsku oraz na ich komendę ślązakowcy (renegaci) opowiadali się za Czechosłowacją i mocno popierali jej pretensje do całego Śląska Cieszyńskiego. Przemysłowiec niemiecki hr. Larisch-Mönnich z Karwiny oraz Kożdoń ze Skoczowa, przywódca ślązakowców, wyjechali na konferencję międzyaliancką w roli „wyrazicieli woli ludności autochtonicznej” i tam interweniowali na rzecz Czechosłowacji. W tym samym okresie niemieccy przemysłowcy z Bielska wysyłają delegację do rządu czechosłowackiego, która w imieniu Niemców śląskich opowiada się za przyłączeniem całego Śląska Cieszyńskiego do Czechosłowacji. Niemcy cieszyńscy zdawali sobie sprawę, że przyłączenie całego Śląska Cieszyńskiego do Polski pozbawi ich bezpośredniej łączności z Rzeszą Niemiecką i że otoczeni zwartą polską masą etniczną zostaną wyeliminowani z głównych sił naporu niemieckiego. Oznaczałoby to zlikwidowanie jednej z dróg ekspansji niemieckiej. Natomiast Śląsk Cieszyński przy Czechosłowacji dawał im poparcie o 3-milionową mniejszość niemiecką (23 % ogółu ludności Czechosłowacji), co pozwalało na zachowanie w dalszym ciągu  roli czołówki ekspansji niemieckiej na jej utartym  szlaku Berlin – Bogumin – Budapeszt – Bagdad. Niemcy wiedzieli dobrze, że tego rodzaju załatwienie sporu terytorialnego między Polską a Czechosłowacją jest obiektywnie niesprawiedliwe, ale tego właśnie pragnęli, ażeby powstała niezgoda i stałe zarzewie sporów.

W roku 1920 doszło do podziału Śląska Cieszyńskiego, do czego przyczyniła się wspomniana interwencja niemiecka, wykorzystująca między innymi swoje wpływy i powiązania z wielkim kapitałem na Zachodzie. Wprawdzie Niemcy nie zdołali zrealizować swych maksymalnych zamierzeń, tj. przyłączenia do Czechosłowacji całego Śląska Cieszyńskiego, niemniej jednak osiągnęli oni podstawowy warunek do realizacji swych zasadniczych planów: zarzewie sporów między Polakami i Czechami zostało utrzymane.

Tego rodzaju rola, jaką Niemcy odegrali w sporze o Śląsk Cieszyński, jest bezsporna, o czym świadczy wypowiedź czechosłowackiego ministra spraw zagranicznych dr. Benesza w parlamencie praskim bezpośrednio po podziale Śląska Cieszyńskiego na mocy uchwały Rady Ambasadorów: „... nasza kwestia cieszyńska nie była dla nikogo popularną, szczególnie dlatego, że szli z nami Niemcy. Ale było to naszym prawem i obowiązkiem z tej pomocy skorzystać”. Ten sam dr Benesz w swym dziele pt. „Problémy nové Evropy” mówi w związku z wnioskiem Komisji Cambona na posiedzeniu Rady Najwyższej, ażeby spór o Śląsk Cieszyński został rozstrzygnięty drogą plebiscytu: „... gdy konferowałem o tym w Paryżu z wymienioną już delegacją, złożoną z Czechów, Ślązakowców i Niemców cieszyńskich, czy wynik plebiscytu ma być definitywnie rozstrzygający o całym terytorium, wszyscy jednogłośnie wypowiedzieli się przeciw temu”. Tak więc Niemcy byli czynnikiem współdecydującym o podziale Śląska Cieszyńskiego.

* * *

Przyjrzyjmy się teraz roli Niemców po podziale Śląska Cieszyńskiego. Podczas gdy w tej części Śląska Cieszyńskiego, która przypadła Polsce, niemczyzna została prawie zlikwidowana i to mimo istniejącego tu groźnego stanu zakażenia, jakim była „ślązakowszczyzna” (odżyła podczas okupacji), to w tej części, która przypadła Czechosłowacji (zwana później Zaolziem), a która posiada najbardziej uświadomiony element polski ze wszystkich ziem Polski – jak to oświadczył Paderewski po fatalnej decyzji Rady Ambasadorów dnia 28.07.1920 – znaczenie i niebezpieczeństwo niemieckie raczej wzrosło. Kalkulacje niemieckie sprawdziły się. Niemcy na Zaolziu (w ośrodkach miejskich) chociaż liczbowo słabi, stanowili poważną siłę dzięki zapleczu, jakie stanowiła trzymilionowa mniejszość niemiecka w Czechosłowacji. Mniejszość ta odznaczająca się wielką dyscypliną organizacyjną, stanowiła potężny czynnik polityczny, który współdecydował o państwie. Wszystkie prawa, częstokroć przywileje, zdobyte przez tę grupę, były udziałem i Niemców na Zaolziu, chociaż stanowili znikomy procent ludności. Czeski majster fabryczny, sztygar czy inżynier na kopalni, leśniczy lub urzędnik administracji państwowej, mógł sobie pozwolić na szykanowanie lub zwolnienie z pracy robotnika za posyłanie swojego dziecka do szkoły polskiej, natomiast bezsilny był wobec szkoły niemieckiej, za którą stała cała mniejszość niemiecka, posiadająca swoich ludzi na wszystkich szczeblach hierarchii administracji państwowej, aż do dwóch ministrów włącznie. Z walki ze szkołą polską, którą często prowadzili zamaskowani Niemcy w roli „czechizatorów”, korzystała szkoła niemiecka.

Charakterystycznym przyczynkiem do oceny roli niemieckiej na Zaolziu była głośna w roku 1933 sprawa obsadzenia probostwa w Cierlicku Górnym. Tu, w Cierlicku, ponieśli śmierć bohaterscy lotnicy polscy Żwirko i Wigura. Katastrofa ta dokonała zbliżenia obu powaśnionych narodów. Panowało wtedy ogólne przekonanie, że Cierlicko zapoczątkowało nową erę w stosunkach czesko-polskich. W kilka miesięcy później w tymże Cierlicku umiera miejscowy proboszcz ksiądz O. Zawisza, działacz polski i poeta regionalny. Ludność parafii, a z nią całe społeczeństwo polskie wierzy, że wakujące miejsce zostanie obsadzone księdzem Polakiem. Czekał ich gorzki zawód, gdyż proboszczem zostaje mianowany ksiądz narodowości czeskiej. Decyzja w tej sprawie zależała w dużej mierze od patrona parafii, którym był przemysłowiec niemiecki Larisch-Mönnich oraz od arcybiskupa wrocławskiego ks. Bertrama (zwierzchnictwo kościelne Zaolzia znajdowało się we Wrocławiu, a więc w Rzeszy Niemieckiej!). Oba te czynniki przesądziły sprawę i przez narzucenie księdza czeskiego polskiej parafii w okresie zacieśniania się stosunków czesko-polskich, wbiły nowy klin niezgody pomiędzy oba społeczeństwa i spowodowały zerwanie nici nawiązywanego porozumienia.

Taktyka Niemców w Czechosłowacji, mimo pozorów rozbicia na pozytywistów i opozycjonistów, niewątpliwie była podporządkowana dyrektywom z Berlina. Jeśli chodzi o Niemców na Zaolziu, to z uwagi na swoją specyficzną rolę, a także szczupłość swych szeregów, nigdy nie ujawniali zdecydowanie swojego oblicza i lawirowali między jedną i drugą stroną, starając się o jak największe korzyści dla siebie. To im się zwykle udawało, zwłaszcza przy wyborach do rad miejskich, gdzie często będąc języczkiem u wagi decydowali o tym, kto ma być burmistrzem. Tak było w Jabłonkowie, Karwinie, Trzyńcu i Frysztacie, gdzie mimo przewagi elementu polskiego, burmistrzami byli Czesi. W czeskim Cieszynie stale burmistrzował osławiony Kożdoń, w nagrodę za opowiedzenie się ślązakowszczyzny w roku 1920 na rzecz Czechosłowacji (w czasie okupacji został udekorowany przez samego Hitlera złotą odznaką NSDAP – po wyzwoleniu nie został wysiedlony, lecz aż do śmierci przebywał w Opawie, otrzymując normalną emeryturę).

Działo się to wszystko w okresie Stressemanna i jego następców, którzy w stosunku do Polski prowadzili zawsze politykę rewizjonistyczną, natomiast w stosunku do Czechosłowacji lojalnego kontrahenta, zainteresowanego jedynie rozległymi stosunkami handlowymi. Umieli też zachować pozory, że program polityczny i działalność mniejszości niemieckiej w Czechosłowacji, są sprawami wewnętrznymi tego państwa. W Pradze wierzono w trwałą współpracę z Rzeszą, natomiast zadawanie się z Polską uważano za niebezpieczne ryzyko, które nie może dać żadnych korzyści, a może tylko wplątać Czechosłowację w jakąś awanturę o Gdańsk, czy korytarz. Zresztą w tym czasie pozycja Czechosłowacji na gruncie międzynarodowym była bardzo dobra, co w wielkiej mierze zawdzięczała obrotności i sprytowi swego ministra spraw zagranicznych dr. E. Benesza. Był on wyznawcą tzw. „polityki realnej”, której pozory słuszności Rzesza Niemiecka umiała doskonale podtrzymać. Niestety, ta właśnie polityka była jedną z przyczyn, która doprowadziła do Monachium, a Háchę z tych samych założeń do Hitlera.

Ta sielanka współpracy Czechosłowacji (raczej polityki Benesza) z Rzeszą Niemiecką przy zdecydowanej niechęci w stosunku do Polski, przy równoczesnym głębokim przekonaniu o kierowniczej roli w środkowej Europie, trwała aż do czasu dojścia Hitlera do władzy, a więc pełnych piętnaście lat. Przez ten długi okres czasu Niemcy w Czechosłowacji skonsolidowali się, mocno ugruntowali swoje pozycje, a kiedy Berlin wydał rozkaz, zrzucili maskę i przeszli do pełnej ofensywy. Pozorne rozbicie polityczne Niemców czechosłowackich znikło i powstała potężna partia Henleina SDP, która w parlamencie czechosłowackim stanowiła co do ilości posłów najsilniejsze ugrupowanie polityczne. Ci sami Niemcy, którzy wybitnie przyczynili się do tego, że Polska straciła w roku 1920 Zaolzie, nagle zaczynają głosić, że prawa Polski do tej ziemi są słuszne. Chociaż i teraz nie mogą liczyć na jakieś korzyści ze strony polskiej, które dotychczas otrzymywali od Czechów, bez targów oddają swe głosy przy wyborach burmistrzów na kandydatów polskich i burmistrzami tego samego Jabłonkowa, Trzyńca i Frysztatu zostają Polacy. W ten sposób Niemcy narzucają się jako partnerzy Polaków i sprawy polskiej, bez zgody i ochoty ludności polskiej na Zaolziu. Były zarzuty, że ta pozorna współpraca polsko-niemiecka na Zaolziu była planowana i wspólnie ukartowana. Owszem, Niemcy (partia Henleina SDP) czynili takie starania, ale propozycje te były z miejsca odrzucone zarówno przez Związek Polaków w Czechosłowacji (E. Guziur był jego współzałożycielem i sekretarzem – przyp. red. PBI), jak i Zrzeszenie Organizacji Młodzieży Polskiej w Czechosłowacji (gdzie E.Guziur, jako jeden ze współzałożycieli pełnił funkcję pierwszego prezesa – przyp. red. PBI), a więc organizacje, które decydowały o linii politycznej społeczeństwa polskiego na Zaolziu.

Niemcy kierowali się tylko własnym interesem. Popierając dążności innych mniejszości narodowych w Czechosłowacji, pogłębiali ton obiektywności i słuszności swego stanowiska. Czynili to na użytek propagandowy. Kapitulacja Zachodu w sprawie czeskiej, oprócz niegotowości do prowadzenia wojny, była w znacznej mierze wynikiem przekonania, że właściwie nie ma o co wszczynać wojny z Niemcami, gdyż z punktu widzenia etnograficznego mają oni rację. Rozpatrując konflikt czesko-niemiecki na tej płaszczyźnie rozumowania, wysłannik rządu brytyjskiego Lord Runciman, nie mógł niczego innego stwierdzić jak to, że słuszność jest po stronie Niemiec. Błąd polegał na tym, że niemieckie żądania rewindykacyjne były tylko pretekstem do dalszych podbojów, a popieranie słusznych praw innych mniejszości narodowych w tej sytuacji miało na celu jedynie osłabienie Czechosłowacji.

* * *

Z chwilą, kiedy monachijskim targiem Czechosłowacja została pokonana, Niemcy natychmiast zmienili swój stosunek do Polaków, szykując się do nowej roli. Zresztą Polacy na Zaolziu nie byli tym zaskoczeni, gdyż nie mieli nigdy żadnych złudzeń co do właściwych intencji niemieckich. Dlatego też odrzucili w okresie przedmonachijskim propozycje Henleinowców utworzenia wspólnego frontu. Mała dygresja. Związek Polaków w Czechosłowacji w swych memoriałach do rządu czechosłowackiego domagał się uregulowania spraw mniejszości polskiej niezależnie od przetargów z Niemcami. Na to otrzymał autorytatywne zapewnienie premiera rządu dr. Milana Hodży, że sprawa mniejszości polskiej będzie załatwiona analogicznie jak innych mniejszości (oprócz niemieckiej także węgierskiej). W ten sposób załatwienie słusznych postulatów polskich, wysuwanych długo przed kapitulacją monachijską, zostało uzależnione od kwestii niemieckiej. Błędem rządu czechosłowackiego było, że nie chciał problemu polskiej mniejszości załatwić wówczas, kiedy nie było jeszcze mowy o rewindykacji na rzecz Rzeszy Niemieckiej. Zbieżność problemu niemieckiego i polskiego w Czechosłowacji została więc społeczeństwu polskiemu na Zaolziu narzucona.

[...]

 

* * *

Po odzyskaniu Zaolzia z miejsca przystąpiono do likwidacji gniazd hitlerowskich na Śląsku Cieszyńskim. Niemcy próbowali udawać zasłużonych partnerów, ażeby zachować swoje dotychczasowe znaczenie. Nawet osławiony Kożdoń chciał witać władze polskie i z wszelkimi honorami wręczyć im symboliczne klucze miasta. „Klucze przyjmę z rąk godniejszych od pana” – usłyszał w odpowiedzi i odebrano je z rąk jednego z polskich radnych. Znikły szkoły i organizacje niemieckie. Niemcy zrozumieli, że nie mogą liczyć na żadne względy. Rozpoczęli robotę piątej kolumny, wykorzystując rozgoryczenie Czechów, których rola na Zaolziu skończyła się z ustaniem państwowości czeskiej na tym terenie. Na nowym pograniczu czesko-polskim mnożą się wypadki sabotażu i zamachy z bronią w ręku na domy i życie kierowników polskiego życia narodowego na Zaolziu. Wkrótce stwierdzono, że bojówki czeskie działające na pograniczu, są inspirowane i organizowane przez Niemców („Odboj Slezska” – Ostrawa). W akcji tej brali głównie udział renegaci, którzy dotychczas udawali Czechów, a teraz poszli na służbę niemiecką. Trzeba lojalnie stwierdzić, że część uczciwych Czechów poznała się na tej dywersji niemieckiej i doszło do współpracy celem likwidacji tych bojówek. Postępujący jednak rozkład Czechosłowacji ułatwiał Niemcom tego rodzaju robotę.

Najgroźniejsza sytuacja była w Boguminie, baszta Niemców od dziesiątek lat. Jeszcze za czasów czechosłowackich urzędy, kierownictwa fabryk, instytucji, były opanowane całkowicie przez Niemców. Czuli się tu jak w Reichu. Po kapitulacji Czechosłowacji, Niemcy bogumińscy czynili gorączkowe przygotowania na uroczyste przywitanie wojsk niemieckich. Wszak w układach monachijskich Hitler miał zakreślony na mapie i Bogumin. Kiedy na moście za miastem oddział niemiecki był gotowy do wkroczenia do miasta, Bogumin został zajęty przez polską policję na podstawie pośpiesznie zawartego porozumienia polsko-czeskiego. Później Niemcy próbowali zorganizować w Boguminie pucz, który jednak został udaremniony energiczną postawą władz polskich.

W Cieszynie robotą niemiecką kierował przewodniczący miejscowej komórki partyjnej NSD (za czasów czeskich) pastor Zahradnik oraz Kożdoń. Władze polskie zlikwidowały tę robotę, wydalając obu z kraju, jako nie posiadających obywatelstwa polskiego. Kożdoń osiadł w Opawie i tam przez radio szczuł przeciw Polsce. Najoporniej szła likwidacja niemczyzny w przedsiębiorstwach Larisch-Mönnicha. Przedsiębiorstwa te nie zostały oddane pod zarząd komisaryczny tak jak inne, a Larisch tylko przyjął dyrektorów Polaków, którzy jednak, jako pracownicy przedsiębiorstwa prywatnego, nie mieli tych uprawnień, co komisarze. W tych warunkach grunt pod przyszłą akcję przygotował syn Larischa, który, jak się to później okazało, był czynnym członkiem partii hitlerowskiej (w chwili wybuchu wojny polsko-niemieckiej przejął przedsiębiorstwa po ojcu, który wyjechał do Szwajcarii).

Niewątpliwie całą akcją piątej kolumny kierował konsulat niemiecki w Cieszynie Zachodnim (jedyny konsulat w dziejach Cieszyna). Mnożą się prowokacje Niemców cieszyńskich, jak np. wysadzenie w powietrze pomnika Schillera, ażeby później reakcję władz polskich przedstawić jako gwałt antyniemiecki. Konsul niemiecki von Dombrowski (!) śle raporty do Berlina, a ten z kolei interweniuje w Warszawie.

Opinia publiczna domaga się energicznej akcji wobec piątej kolumny niemieckiej, nielicznej wprawdzie, ale dobrze zorganizowanej i obficie opłacanej przez konsulat niemiecki. Sytuacja międzynarodowa i nacisk państw zachodnich na Polskę, ażeby unikać wszystkiego, co mogłoby Niemcom posłużyć za pretekst do wywołania awantury wojennej, ograniczały możliwość przeciwdziałania. Jednak z inicjatywy społeczeństwa zorganizowano Straż Obywatelską, złożoną z kilkuset ochotników, których zadaniem było m. in. zabezpieczanie terenów przygranicznych, przez które przechodziła z Protektoratu czeskiego broń dla bojówek hitlerowskich.

W obliczu śmiertelnego niebezpieczeństwa niemieckiego, kiedy Hitler nie taił już swych zamiarów wojennych, doszło do objawów świadczących o prawdziwym braterstwie czesko-polskim. W dniu 15 marca 1939 r. wkroczył Hitler do Pragi, został utworzony Protektorat Czech i Moraw oraz państwo Słowacji. Pogranicze Zaolzia zaroiło się od uciekinierów Czechów z Protektoratu, którzy szukali w Polsce schronienia. Wszelkie urazy i rozgoryczenia wynikłe na tle sprawy zaolziańskiej, poszły w niepamięć. Wczoraj wrogowie, dziś pomagają sobie jak bracia. Społeczeństwo Zaolzia z otwartymi rękami przyjmuje uciekinierów, ułatwia im ucieczkę przez granicę, opiekuje się nimi i wyekwipowanych wysyła do punktów zbornych (Kraków). Byli to przeważnie ludzie młodzi, wojskowi. Z tych to uciekinierów tworzy się później (5.09.1939) Legion Czesko-Słowacki w Polsce.

W takich to warunkach zastał Śląsk Cieszyński 1 września 1939 r.

[...]

(przyp. red. PBI-Z: w rok po napisaniu powyższej analizy prof. S. Stanisławska opublikowała na łamach Polityki nr. 7/103 z 14.2.1959 czesko-polską korespondencję dyplomatyczną z września r. 1938, w której czytamy, iż inicjatorem oddania Polsce Zaolzia był sam Edward Benesz, prezydent Republiki Czechosłowackiej, który osobiście, z zaznaczeniem w korespondencji, iż chodzi o inicjatywę czeskiego rządu, zaproponował Polsce zwrot Zaolzia).

Cieszyn, dnia 28 marca 1958

Emanuel Guziur 


 

 

 

 


Zaolzie-Polski Biuletyn Informacyjny, nr 3/2008 (51)
Redaktor wydania: Alicja Sęk

www.zaolzie.org
   Poczta el.:  kontakt@zaolzie.org

wersja do druku  MS Word  (doc)  

    powrót do strony głównej   www.zaolzie.org 

 

do góry