ZAOLZIE

Polski Biuletyn Informacyjny

dokumenty,  artykuły, komentarze, aktualności

Numer 1/2005 (13)

CIESZYN

23  stycznia 2005

wersja do druku  MS Word  (doc)    

 wersja do druku  Adobe Acrobat  (pdf)    

     powrót do strony głównej   www.zaolzie.org     


Spis treści:

1. W PIERWSZĄ ROCZNICĘ - Redakcja

2. ZNÓW POD ZABOREM - Alicja Sęk

3. HISTORIA LUBI SIĘ POWTARZAĆ - Alicja Sęk

4. ZOSTAŃ CZŁOWIEKIEM - Henryk Jasiczek

5. W CZYIM INTERESIE? - Stanisław Gawlik

W PIERWSZĄ ROCZNICĘ           

Minął rok od ukazania się pierwszego numeru  naszego Serwisu. W ciągu tego roku staraliśmy się - według naszej najlepszej wiedzy oraz na podstawie dostępnych nam materiałów i dokumentów - przekazać prawdę o historii Zaolzia. Zwróciliśmy też uwagę na międzynarodowo gwarantowane prawa, przysługujące zaolzianom jako mniejszości narodowej nie z własnego wyboru, które niestety – nadal nie są przestrzegane.

Choć w naszym cyklu rozważań historycznych dotarliśmy zaledwie do końca pierwszej połowy XX wieku, co i raz otrzymujemy z Zaolzia korespondencje pełne żalu i goryczy, zwłaszcza od ludzi starszych, tych co przez całe życie  byli wierni swojemu polskiemu pochodzeniu i starali się te wartości przekazywać młodemu pokoleniu. Jak się okazuje, jest to zadanie coraz trudniejsze nie tylko ze względu na brak  ochrony praw narodowych. Jeszcze bardziej dotkliwe, niż funkcjonowanie mechanizmów wynaradawiających, stosowanych z całą premedytacją, jest osamotnienie duchowe, brak zrozumienia ze strony  Rodaków zamieszkałych w Ojczyźnie.

Zaolzianie przez prawie całe dwudzieste stulecie starali się utrzymać prawo do własnej tożsamości, przypłacając je niejednokrotnie wygnaniem ze stron rodzinnych, zwalnianiem z pracy, a nawet życiem. Zakazane - obłożone wymiernymi sankcjami - słowa patriotyzm, umiłowanie Ojczyzny nie były dla zaolziańskich Polaków pustymi sloganami i nie są nimi dotąd dla tych wszystkich tamtejszych autochtonów,  którzy nie pozwolili sobie wmówić, że ich ojczyzną nie tak dawno jeszcze była komunistyczna Czechosłowacja, a teraz już demokratyczne „Czesko”. Przez dziesiątki lat wierzyli w Polskę i Polaków, zachowując w swoich sercach niestety nieco wyidealizowany obraz Rodaków.

Brak kontaktów na skutek szczelnie przez Czechów zamkniętych granic - nie tylko w latach pięćdziesiątych, ale zwłaszcza osiemdziesiątych ubiegłego wieku, kiedy obawiano się wpływów Solidarności -  nie pozostał niestety bez następstw. Gdy udawało się komuś z Zaolzian przekroczyć graniczny kordon, częstokroć zamiast zrozumienia spotykał się z   naiwnym pytaniem: „po co obstajecie nadal przy swojej polskości, skoro tam, za Olzą żyje Wam się dostatniej, skoro nie musicie stać w kolejkach przed pustymi sklepami?”

Kiedy wreszcie otwarto granice, luki w świadomości narodowej i wiedzy historycznej wyżłobione przez lata komunistycznego nauczania historii i wpajania internacjonalizmu były już w świadomości wielu przedstawicieli dziś aktywnego zawodowo pokolenia (niestety po jednej i drugiej stronie granicy) tak głębokie, że aż trudno w to uwierzyć. Niewiarygodne jest zwłaszcza to, co stało  się z mentalnością młodych Polaków w kraju. W demokratycznej Polsce, w imię dobrosąsiedzkich polsko-czeskich stosunków, nie wolno głośno powtarzać prawdy historycznej, ani tym bardziej odnosić się krytycznie do współczesności, bo zaczyna się bluzganie na internetowych stronach i to ze strony ludzi, którzy – choć sami czują się polskimi patriotami – zaolzianom odmawiają tego prawa.

W okresie przedświątecznym zbierano w całym kraju  liczne dary dla polskich dzieci za wschodnimi rubieżami Polski, tak samo jak Zaolzie siłą oderwanymi od Macierzy. Zbieraniu słodyczy towarzyszyły ciepłe słowa o potrzebie więzi, potrzebie zapobieżenia osamotnieniu duchowemu polskich dzieci na Litwie, Białorusi i Ukrainie. I my złożyliśmy skromny datek, ale zrobiliśmy to z przekonaniem, że to nie czekolada powinna być tym jedynym środkiem wsparcia.

Rodzice zaolziańskich dzieci nie muszą na szczęście zabiegać  w Polsce o zbiórkę używanych ubrań i słodyczy pod świąteczne choinki. Czy oznacza to jednak, że nie potrzebują wsparcia duchowego? To bardzo przykre, że w miejsce narodowego solidaryzmu tuż za granicą napotykają na mur niechęci i oszczerstw, gdyż młodzi cieszynianie  nazywają ich nacjonalistami za to, że czują się Polakami. To przykre, że w Grodzie Piasta próbuje się z nimi rozmawiać nieudolną czeszczyzną.

Przez ten rok redagowania naszego Biuletynu i my czegoś się nauczyliśmy. Ataki  młodych internautów ugruntowały w nas przeświadczenie, że warto naszą pracę kontynuować i to tym bardziej, że dotarliśmy w naszych rozważaniach zaledwie do początków  najczarniejszego okresu zaolziańskiej historii, historii prześladowań, antypolskich prowokacji  oraz zamierzonego i  konsekwentnego wynaradawiania tamtejszej ludności polskiej.

Redakcja

 do góry

 

ZNÓW POD ZABOREM

W naszym listopadowym numerze pisaliśmy już o prześladowaniach stosowanych wobec zaolziańskich Polaków w pierwszych latach po II wojnie światowej, szczególnie zaciekłych ze strony czeskich narodowych socjalistów, pozornie – ale tylko pozornie - wyciszonych po komunistycznym puczu 1948. Z pracy prof. dr hab. Marka K. Kamińskiego, zatytułowanej „Polsko-czechosłowackie stosunki polityczne przed konferencją trzech mocarstw w Poczdamie” (maj-czerwiec 1945), którą zamieściliśmy w trzech kolejnych numerach naszego serwisu (8,9,10–2004), można się było dowiedzieć o czeskich zakulisowych rozgrywkach i potajemnych antypolskich pertraktacjach reprezentantów praskich władz z przedstawicielami wielkich mocarstw, a zwłaszcza o układach Beneša ze Stalinem. Była w niej również mowa o czeskich zakusach na część znajdujących się pod polską administracją Ziem Odzyskanych w rejonie Kłodzka, Głubczyc i Raciborza i o czeskiej agresji zbrojnej na te ziemie w dniu 10 czerwca 1945 w rejonie Raciborza. Ta inwazja czeskich czołgów na polską ziemię - choć również podstępna - nie była na szczęście krwawa, jak czeska agresja na Śląsk Cieszyński w styczniu 1919. Nie pisaliśmy natomiast dotąd o czeskich działaniach dywersyjnych w Kłodzkiem, Głubczyckiem i Raciborskiem, a warto o nich wspomnieć w kontekście tego co działo się na Zaolziu i o ówczesnej obronie ze strony władz PRL.

We wspomnieniach Stanisława Mrowczyka bezpośredniego uczestnika powojennych wydarzeń na polsko-czechosłowackim pograniczu, zawartych w artykule Sztab Zaolziański, opublikowanym w Przeglądzie Historycznym  nr 2/2002 czytamy: „Punktami zapalnymi prócz Zaolzia były przede wszystkim okolice Raciborza i Kłodzka. Okolice te były penetrowane przez czeskich agitatorów działających na rzecz oderwania tych terenów od Polski i przyłączenia do Czechosłowacji. Agitatorzy, nierzadko w przebraniu, jako zakonnicy, nawiedzali mieszkańców, usiłując zbierać podpisy pod apelem o zmianę granic na korzyść Czechosłowacji”. Wiadomo też skądinąd, że czescy agenci na tych terenach, prowadzili nie tylko odpowiednią propagandę ustną, lecz równocześnie rozdawali ulotki i co ważniejsze .. kartki żywnościowe, których wydawania odmawiano w tym samym czasie zaolziańskim Polakom.

Działania te były niczym innym, niż chęcią uszczknięcia przez czechosłowackich polityków jak największej części terytorium Ziem Odzyskanych przyznanych przez wielkie mocarstwa Polsce, jako krajowi zwycięskiej koalicji niejako ramach rekompensaty za jej Kresy Wschodnie, zagarnięte przez Związek Sowiecki. Tereny te zostały zresztą w czasie okupacji doszczętnie ograbione przez hitlerowców z maszyn i urządzeń przemysłowych, wywiezionych nota bene na terytorium „neutralnego” Protektoratu Czech i Moraw, gdzie służyły m.in. do produkcji broni dla potrzeb hitlerowskiej Rzeszy. Podobnie zresztą jak Ostrawsko-Karwińskie Zagłębie Węglowe na Zaolziu, na Dolnym Śląsku celem czeskich zakusów był m.in. węgiel wałbrzyski i prąd z wałbrzyskiej elektrowni. 

Podstępne działania czeskich agentów nie były uzasadnione etnicznie, gdyż tamtejsi - niezbyt zresztą liczni - mieszkańcy pochodzenia czeskiego, byli całkowicie zniemczeni. Jeden z wysłanych na te tereny czeskich księży pisał na łamach tygodnika „Svobodný zítřek”: „Myślałem, że będziemy tutaj tymi, którzy budzą (czeskie poczucie narodowe), ale musimy je wskrzeszać” (tłumaczenie za prof. M. K. Kamińskim „Polsko-Czechosłowackie stosunki polityczne 1945-1948, PWN Warszawa 1990).

Wobec szeroko zakrojonych - oficjalnych i nieoficjalnych – antypolskich działań polityków czeskich, strona polska zdecydowała się na wszczęcie, obok akcji dyplomatycznej, również własnych nieoficjalnych posunięć, powołując m.in. - opisany przez Stanisława Mrowczyka - Sztab Zaolziański. To prawdopodobnie  skargi na wręcz brutalne traktowanie Zaolzian przez Czechów, płynące zwłaszcza do wojewody śląsko-dąbrowskiego Aleksandra Zawadzkiego oraz  wicewojewody  Stefana Wengierowa, późniejszego konsula generalnego w Ostrawie, zaowocowały powołaniem tego Sztabu, którego zadaniem było koordynowanie działań na rzecz powrotu Zaolzia do Polski.

Na Zaolziu trwały bowiem nieustające prześladowania Polaków. Czesi znów, jak po 1 wojnie światowej,  postawili na podstęp i politykę faktów dokonanych. Pod osłoną Armii Czerwonej zaprowadzili na Zaolziu czeską administrację, sprowadzając uprzednio z głębi Czech tysiące swoich urzędników i milicjantów. Zaolziańscy Polacy nie posiadający obywatelstwa czechosłowackiego z międzywojennego dwudziestolecia zaczęli otrzymywać wezwania do wyjazdu z granic republiki w terminie nawet do dwu tygodni. Usunięcia wielu tysięcy polskich obywateli, będących w większości wypędzonymi po 1 wojnie światowej zaolziańskimi autochtonami, którzy po 2.10.1938 wrócili w rodzinne strony - domagał się m.in.  w czeskim parlamencie poseł Pavlík z partii ludowej, argumentując, jak podaje w cytowanej książce prof. M.K.Kamiński, iż można w ten sposób uzyskać wiele mieszkań dla czechosłowackich urzędników”.

Wręcz paradoksalną formą prześladowania zaolziańskich Polaków stała się tzw. rehabilitacja. Czesi, korzystający przez cały okres drugiej wojny światowej z parasola ochronnego Protektoratu Czech i Moraw, uzurpowali sobie prawo osądzania i prześladowania Polaków, którzy walczyli z hitlerowskim najeźdźcą. Odmawiano częstokroć „rehabilitacji” tym mieszkańcom Zaolzia, których nie było powodu rehabilitować, gdyż do końca zachowali czystą kartę: nie przyjęli niemieckiej volkslisty, byli przez hitlerowców więzieni w obozach koncentracyjnych lub zesłani na roboty przymusowe do Niemiec (niejednokrotnie zresztą za przyczynieniem czeskich sąsiadów). Chętnie natomiast rehabilitowano tych, którzy volkslistę podpisali, pod tym jednak warunkiem, że zadeklarują czeską narodowość i będą posyłać dzieci do czeskiej szkoły. Oczywisty absurd polegał na tym, że prawdziwi Czesi nie byli przez Niemców skłaniani do podpisywania volkslisty, gdyż - jak już pisaliśmy - zbiorową volkslistę, upoważniającą ich do korzystania z wszelkich przywilejów przysługujących rodowitym Niemcom, podpisał za nich 15 marca 1939 ich legalnie wybrany prezydent  Emil Hácha.

Już w czerwcu 1945 rozpoczęły się też na Zaolziu masowe aresztowania polskich patriotów. Nie zezwalano na otwarcie polskich szkół. Odmawiano Polakom wydawania kartek żywnościowych, konfiskowano przychodzące paczki UNRR-y, skonfiskowano też żywność ze zorganizowanej przez PCK przesyłki dla zaolziańskich Polaków, sprzedając ją wyłącznie Czechom. O tych faktach już pisaliśmy. Pisaliśmy też o skonfiskowanym mieniu polskich organizacji zaolziańskich i pozbawieniu tym samym tamtejszych Polaków samowystarczalności finansowej. Wspominaliśmy o zakazie wznowienia działalności przedwojennych polskich organizacji, o tym że wspomagająca polskie szkolnictwo Macierz Szkolna uznana została przez Czechów, podobnie jak inne polskie organizacje społeczne za „faszystowską organizację beckowską”. Za „beckowskich faszystów” uznana zresztą została przeważająca większość tych zaolziańskich autochtonów, którzy postanowili pozostać przy swojej polskości.

Dopiero w r. 1947 zezwolono na założenie Polskiego Związku Kulturalno-Oświatowego (PZKO) i Stowarzyszenia Młodzieży Polskiej (SMP). SMP zresztą bardzo szybko wcielono do Zjednoczonego Związku Młodzieży Czechosłowackiej. Polski Związek Kulturalno-Oświatowy pozostał więc przez całe dziesięciolecia jedyną organizacją zrzeszającą zaolziańskich Polaków, nie do końca jednak samodzielną, gdyż już od roku 1948, kiedy to po lutowym puczu doszli do władzy komuniści, główne słowo we władzach tej organizacji mieli  komunistyczni komisarze różnej proweniencji, nierzadko z niechlubną przeszłością 

 Wobec jawnych prześladowań, zwłaszcza ze strony czeskich narodowych socjalistów i ludowców, wielu czołowych polskich działaczy zaufało komunistom głoszącym szumne hasła internacjonalizmu i wstępowało w szeregi Komunistycznej Partii Czechosłowacji (KPCz). Dzięki polskim głosom komuniści zwyciężyli na szczeblu województwa ostrawskiego już w wyborach r. 1946. Tymczasem (jak za raportem O. Lange podaje w cyt. książce prof. M. K. Kamiński) przywódca czeskich komunistów Klement Gottwald  opowiadając się oficjalnie za nadaniem zaolziańskim Polakom niewielkich praw, nieoficjalnie, za ich plecami  - podobnie jak inni czescy politycy, popierał  lansowany przez narodowych socjalistów postulat wysiedlenia polskiej ludności zaolziańskiej do Polski. Przykładem może tu być jego wypowiedź na spotkaniu z Oskarem Lange w listopadzie 1945, że „liczba Polaków na tych ziemiach jest tak mała, iż sprawa nie powinna być z punktu widzenia polskiego tak ważna, podczas gdy z punktu widzenia czeskiego jest to sprawa żywotna ze względu na węgiel i ośrodki komunikacyjne”.

Nie bez wpływu na sytuację zaolzian było to, że jedyną polskojęzyczną gazetą był  - ukazujący się trzy razy w tygodniu - komunistyczny Głos Ludu, założony w r. 1945 m.in. przez Henryka Jasiczka piastującego w tym czasie funkcję drugiego sekretarza  Komunistycznej Partii Czechosłowacji  w Czeskim Cieszynie, redaktora naczelnego tej gazety od r. 1950.

Oto co głosił Henryk Jasiczek - pisząc swoje ideologiczne komentarze pod własnym nazwiskiem, lub pod pseudonimem Wiktor Raban, zamieszczane m.in. w miesięczniku „Zwrot”. Np. w nr. 6 (19) z czerwca 1951, w jego artykule „O nasz wkład w dzieło pokoju i socjalizmu” czytamy:

„Dzisiaj, podchodząc do spraw narodowościowych, należy sobie uprzytomnić zmiany, jakie zaszły u nas w Czechosłowacji  i w Polsce Ludowej po roku 1945, a zwłaszcza 1948;  nie należy ani na chwilę zapominać, że klasą rządzącą jest po raz pierwszy w życiu obu narodów klasa robotnicza. A uświadamiając sobie powyższe należy wychodzić z podstawowej zasady. Nie ma wyłącznie czeskich, ani polskich interesów na Śląsku Cieszyńskim. Jest jedynie interes jednolitej klasy robotniczej, której członkowie rekrutują się z obu bratnich narodowości”.

    Pół roku później w jego artykule „Kosmopolityzm jako idea nihilizmu narodowego” zamieszczonym w Zwrocie nr 1 (26) ze stycznia 1952 czytamy: „Republika czechosłowacka, zmierzająca do socjalizmu, jest ojczyzną wszystkich jej obywateli bez względu na narodowość.  (a więc wg Jasiczka – to nie  Polska jest ojczyzną Polaków zaolziańskich - tak oto podtrzymywał poczucie tożsamości narodowej Zaolzian redaktor Głosu Ludu – Henryk Jasiczek ! - uwaga redakcji). Nie znaczy to jednak, że można wyciągać  z lamusa burżuazyjnych przeżytków jakiejś nowej odmiany hodżowskiej koncepcji „narodu czechosłowackiego”, czy jak się to u nas zdarza, wywoływać ducha kosmopolitycznego tworu „polskich czechosłowaków”, którzy są niby Polakami, a jednak w istocie rzeczy nie są, bo będąc za granicami nie mogą być cząstką narodu polskiego.

Nieco zaś wcześniej, w nr. 4 (17) z kwietnia 1951 w artykule „Kosmopolityczne sekciarstwo czy duma narodowa”  napisał: „Oto spotykamy się z częstym zjawiskiem obojętności narodowej, kiedy obywatele narodowości polskiej obawiają się przemawiać w języku ojczystym [...] Przyzwyczajają się do ustawicznego zginania karku [...] Być może, że kierują się chęcią zademonstrowania swej lojalności i uniknięcia niepożądanych zarzutów nacjonalizmu”. Szkoda, że i on prawdopodobnie uległ tej chęci zademonstrowania swej lojalności, kiedy na Uniwersytecie Karola w Pradze, oskarżał Pawła Kubisza, o czym piszemy na następnych stronach w artykule „Historia lubi się powtarzać”. 

 

Wspomniany już wyżej Stanisław Mrowczyk zdążył przed śmiercią spisać  wspomnienia związane ze swoją działalnością w Sztabie Zaolziańskim. Nie żyją już ci, co współpracowali z tym sztabem spośród Zaolzian. Nie żyje też Andrzej Kubisz, syn Jana – autora hymnu zaolzianskiego – Płyniesz Olzo... , współtwórca wymienionego wyżej Głosu Ludu, redaktor naczelny tej gazety do r. 1950, który m.in. o całej komunistycznej obłudzie powiedział w osobistej rozmowie w latach dziewięćdziesiątych:  „Ja o wielu rzeczach po prostu nie wiedziałem ...” .

Jego wspomnienia, które zanotowałam, wiążą się jednak  jednoznacznie z tym co napisał Stanisław Mrowczyk. Choćby takie oto zdanie: „Był taki człowiek – zdaje się kapitan – Mazurek vel. Kwiatkowski. Był wydelegowany przez Warszawę i miał nad nami patronat”.  Z tych wspomnień Andrzeja Kubisza wynika, że wraz  z innymi działaczami, których nazwisk nie wymienił, imał się różnych działań na rzecz powrotu Zaolzia do Polski, bądź co najmniej zapewnienia ludności zaolziańskiej przysługujących jej praw w ramach Republiki Czechosłowackiej. Jako członkowie KPCz działali po linii tej partii, ale zarazem kontaktowali się z Polską Ambasadą w Pradze i osobiście stojącym na jej czele ambasadorem Wierbłowskim, a także z konsulatem w Ostrawie, zwłaszcza kiedy na jego czele stanął bardzo zaolzianom przychylny konsul Stefan Wengierow. Podobnie jak Stanisław Mrowczyk, również i Andrzej Kubisz wspomniał o Komitecie Zaolziańskim, założonym jeszcze podczas okupacji w Krakowie przez inż. Karola Musioła, prof. Franciszka Popiołka i Pawła Kubisza, przeniesionym  po zakończeniu działań wojennych do Cieszyna. Znalazłam też w tych notatkach zdanie dotyczące Pawła Kubisza, o którym jego daleki kuzyn Andrzej powiedział: „on był od samego początku pod wielkim ostrzałem. Jemu cały czas deptano po piętach”. Zanotowałam też, że do stałych współpracowników Głosu Ludu należał w tym bezpośrednio powojennym okresie mieszkający już wówczas w Polsce zaolzianin Gustaw Morcinek  a częstym gościem w redakcji był biskup Śląskiego Kościoła Ewangelickiego, ksiądz Józef Berger, którego na początku lat pięćdziesiątych  – pod pozorem „awansu”, wydalono z Zaolzia wraz z rodziną do Bratysławy. Z moich zapisków rozmowy z Andrzejem Kubiszem wynika również, że polscy działacze po obu brzegach Olzy przygotowali szereg postulatów, spodziewając się iż zostaną zawarte w podpisanym 10 marca 1947 „Układzie o przyjaźni i wzajemnej pomocy”. Oczekiwali, że wraz z polską delegacją pojedzie do Pragi jako ekspert wspomniany już wyżej inż. Karol Musioł. Spotkało ich jednak duże rozczarowanie, gdyż „Układ” był już wcześniej przygotowany i skonsultowany z Moskwą.

Sytuacja zaolziańskich Polaków tylko na pozór unormowała się nieco po przewrocie komunistycznym w lutym 1948, gdyż komuniści w miejsce jawnych prześladowań zastosowali przemyślane, skuteczne metody powolnego wynaradawiania, zwanego szumnie asymilacją. Działo się to już niestety za cichym przyzwoleniem - podporządkowanych Moskwie - warszawskich elit komunistycznych, czego wynikiem był opisany przez S. Mrowczyka rozkaz zakończenia działalności Sztabu Zaolziańskiego i zniszczenia wszelkich śladów jego istnienia. Z przypisów do książki prof. Marka Kazimierza Kamińskiego „Polsko-czechosłowackie stosunki polityczne 1945-1948” wynika, że w archiwum warszawskiego MSZ zachowały się pewne  raporty mjr Mazurka vel. Kwiatkowskiego. Zachowały się też nieliczne egzemplarze wydawanych wówczas ulotek. Tekst jednej z nich „Odezwę polskich stronnictw politycznych na Zaolziu” przytaczamy w całości, gdyż wiernie obrazuje ówczesną sytuację zaolzian:

Odezwa polskich stronnictw politycznych na Zaolziu

 R O D A C Y !

My przedstawiciele podpisanych stronnictw politycznych oraz wszystkich warstw społecznych polskiej ludności Zaolzia zebraliśmy się w historycznym dniu 5 XI br. na konferencji, aby zaprotestować wobec świata z powodu prześladowań i ucisku, jaki władze czeskie stosują w najwyszukańszych formach względem polskiej ludności Zaolzia.

Dziś mija 27 lat od chwili, kiedy to 5 XI 1918 r. przedstawiciele ludności polskiej i czeskiej Śląska Cieszyńskiego porozumieli się między sobą i wyznaczyli linię demarkacyjną między administracją polską i czeską tej ziemi. Tych 27 lat, pełnych tragicznych i krwawych wydarzeń, poucza nas, jak rozsądna była ta umowa i jak zbawienna okazałaby się w skutkach, gdyby postanowienia tego dobrowolnego porozumienia miejscowych czynników polskich i czeskich były stały się podstawą rozgraniczenia Państwa Polskiego i czeskiego. To prawdziwie demokratyczne rozwiązanie sporu sąsiedzkiego byłoby otwarło chlubną kartę przyjaźni i współpracy dwóch narodów słowianskich i zapewne wypadki potoczyłyby się inaczej w latach 1938-1939 ! Ale podstęp czeskich oficerów w mundurach francuskich i zdradziecki napad wojska czeskiego już 23 stycznia 1919 r. przekreśliły to twórcze dzieło miejscowej ludności. A uczynił to nasz brat słowiański wtedy, kiedy Polska uwikłana była w walki na swych wschodnich terenach. Rozstrzygnięcie Rady Ambasadorów z dnia 28 lipca 1920 r. oparte o czynniki gospodarcze, nie licząc się z wolą miejscowej ludności, wykopało przepaść między bratnimi narodami, zaszkodziło jak najbardziej obu narodom i dziełu pokoju.

Czesi zamiast naprawić krzywdę wyrządzoną ludności polskiej, tym rozstrzygnięciem rozpoczęli planowe dzieło niszczenia polskości w naszym kraju: wyrzucenie od razu tysięcy Polaków z ich domów i warsztatów pracy, zamykanie polskich szkół, zakaz polskich nabożeństw w naszych kościołach: oto ślady jakimi znaczyli Czesi swe kroki na drodze stosunków z Polską.

RODACY! Dziś Śląsk Zaolziański stoi pod znakiem drugiego najazdu czeskiego! Stoi pod znakiem grabieży całego dorobku materialnego i kulturalnego, nagromadzonego na tej ziemi przez szereg polskich pokoleń! Nie starczyłoby miejsca w tej skromnej odezwie, by choćby tylko wymienić wszystkie krzywdy, gwałty i zniewagi, jakich doznaje ludność polska ze strony obecnych  c h w i l o w y c h   władców czeskich. Żyjemy w tych samych warunkach i wszyscy znamy je równie dobrze.

Oskarżamy Czechów, że w sposób podstępny i bezwzględny dążą do wytępienia polskości na naszej ziemi. Metody zaś, jakimi się w tej robocie posługują, nie są nic lepsze od metod niemieckiego Gestapa, a często swą przewrotnością i chytrością je przewyższają. Coraz częściej słychać skargi wśród naszych braci, że jest im gorzej, niż było za okrutnych niemców.

Dla Polaka nie ma lżejszej i lepszej pracy, dla naszych synów z wykształceniem nie ma miejsca urzędniczego. Dla Polaków – tak jak za niemców – jest tylko miejsce pracy niewolnika.

Ludzi zamieszkałych tu z dziada pradziada, którzy wyrzuceni ze swej ziemi po r. 1920 wrócili tu po r. 1938, traktuje się jako „cizinców” szykanami i prześladowaniami, jako to: wyrzucaniem z mieszkań, pozbawianiem kart żywnościowych, odmawianiem przepustek, zniewala się do opuszczenia swej ojcowizny, żądając jeszcze na urągowisko zaświadczenia że wyprowadza się dobrowolnie.

Cel jest jasny: chodzi o szybkie nadanie charakteru „rize” czeskiego naszej odwiecznie polskiej ziemi Piastowskiej.

Nasze piękne i okazałe budynki szkolne, wzniesione naszymi rękami i ofiarnym groszem polskiego chłopa, górnika i hutnika (własność „Macierzy Szkolnej”) zostały nam zrabowane i oddane na kuźnię szowinizmu czeskiego i wylęgarnie renegactwa naszych dzieci (Niem. Lutynia, Bystrzyca, Sucha Górna itd.).

Polskie szkolnictwo chce się wyniszczyć planowo i konsekwentnie. Pracodawcy żądają od polskich robotników zaświadczeń, że posyłają dzieci do czeskiej szkoły. Grozi się niezrehabilitowaniem tym, którzy zapisali dzieci do polskiej szkoły.

Nauczycieli Polaków szykanuje się w najróżniejsze sposoby: jednych przerzuca się z miejsca na miejsce, innych prześladuje się rewizjami lub groźbą aresztów. – Dotąd 14 szkół ludowych i wydziałowych polskich nie zostało otwartych, bo znów chodzi o przeprowadzenie z góry obmyślanego planu zczechizowania naszego kraju. Podobnie dzieje się z naszymi kościołami, w których zabrania się nabożeństw polskich nawet tam gdzie one były przed r. 1938.

Aresztowania i torturowanie naszych braci nie ustają i odbywają się według wzorów gestapowskich. Każdego prawdziwego Polaka zowie się „faszystą” lub „bekowcem”, a za „lojalnego” Polaka uważa się tego, który poda się za Czecha lub pośle dziecko do czeskiej szkoły. Czesi częstokroć wskazują na r. 1938 jako przyczynę obecnego terroru, jaki wobec nas stosują. Przypominamy im lata 1920-1938, kiedy to wyrzucili tysiące naszych rodaków – synów tej ziemi – na tułaczkę i którzy mieli i mają pełne prawo życia na swej rodzinnej ziemi, przypominamy im, że te 30 000 Czechów rzekomo wyrzuconych z Zaolzia w 1938 r. to byli obcy dla tej ziemi przybysze z Czech i Moraw, którzy w latach 1920-38 ściągnęli tu dla czechizacji tej ziemi i którzy w r. 1938 dobrowolnie wrócili do swych miejsc pochodzenia.

Teraz ta sama fala obcych czechizatorów (inżynierów, nauczycieli, księży, straży celnej, żandarmów itd.) zalewa naszą ziemię, zroszoną krwią i ofiarami najlepszych synów tej ziemi.

Wszak przez 5½ lat niewoli germańskiej tylko ludność polska Zaolzia dźwigała na swych barkach cały ciężar terroru hitlerowskiego, wydawana po największej części - na co mamy dowody – w ręce Gestapa przez tych samych zdrajców i nikczemników, którzy dziś jako tzw. „Czesi” gnębią naszych braci, uniemożliwiając im życie na rodzinnej ziemi lub zmuszając ich do wyparcia się swej narodowości.

Tak sobie z nami poczynają nasi „bracia” Słowianie, którzy uważają chytrość za mądrość, a podstęp za siłę.

Na nic się nie zdadzą ich frazesy przed światem o panslawiźmie i demokracji. Nie pomogą też sprawozdania nowych Sznejdarków w mundurach francuskich, tj. obcych dziennikarzy, umiejących po czesku, którym urządza się wywiady z polskim robotnikiem w obecności czeskich żandarmów, starostów i dyrektorów kopalń lub urządza wywiady na moście w Cieszynie z zapłaconymi „Polakami” i „Polkami”.

Tym obłudom i oszustwom zedrzemy w swoim czasie maskę przed światem, tak jak przez 5½ lat zmagań Naród Polski obok takich narodów jak: Rosjanie, Jugosłowianie, Anglicy i Amerykanie dał świadectwo kto jest bohaterem, a kto nim nie jest.

R O D A C Y !  Życie nasze obecnie jest niełatwe – jesteśmy pod okupacją nie lepszą niżeśmy byli przez minionych 6 lat. Zaciśnijmy zęby i trwajmy niezłomnie na ziemi naszych ojców – trwajmy twardo i nieugięcie przy ich mowie i wierze. Kto opuszcza tę ziemię, zdradza ją.

Polska wyszła z tej wojny w blasku najpiękniejszego bohaterstwa, nie splamiona żadną zdradą ani żadnymi zdrajcami w rodzaju Hachy, Morawca i tylu innych wybitnych kolaborantów. Ta Polska, pełna mogił i krzyżów, spalonych miast, jest dziś biedniejsza od innych, którzy wyszli z tej wojny wzbogaceni i pomnożeni. Ale to nie jest dla Polski hańbą ani wadą, jak wzbogacenie dla tamtych nie będzie historycznym zaszczytem.

Naród, który był zdolny do tak niepospolitych ofiar i poświęceń, będzie też zdolny do wielkiego zrywu w odbudowie swej Ojczyzny.

My Ślązacy z Zaolzia jesteśmy i pozostaniemy wierną częścią tego Narodu i wierni zostaniemy naszej wspaniałej Ojczyźnie. Wierzymy, że wspólnym wysiłkiem stworzymy silną Polskę, która i nam, a więcej jeszcze naszym dzieciom stworzy podstawę dobrobytu i szczęścia we wspólnej rodzinie.

R o d a c y !  Wszyscy do walki o polskie Zaolzie!

Wzywamy cały Naród Polski i Rząd Polski, aby nas wspomagał !

Niech żyje wolne polskie Zaolzie i jego wolny polski lud!

Niech żyje wolna, demokratyczna Polska!

U c z e s t n i c y   K o n f e r e  n c  j  i :

W imieniu socjalistów polskich    Przywara P.., Gaweł J., Koczwara T.

               komunistów               Krzywda J.,  Molinek R.,  Pacut A.

               ludowców                   Pobity P.,   Rusnok  I.

               polsk. Zw. Zawod.       Stoszek B.,  Górnik  A.

               nauczycieli polskich    Krótki  J. 

               duch. polskiego           Pyrchała  C.

               spółdziel. polskich       Kupiec  E.

Ze zrozumiałych względów podpisaliśmy pseudonimami.

Z a o l z i e,  dnia  5 listopada  1945 r.

To, że Polska przestała się po roku 1948 interesować Zaolziem potwierdza również w epilogu ww. książki prof. M.K. Kamiński pisząc: „Po przejęciu przez KPCz pełni władzy w Czechosłowacji w lutym 1948 [...] stanowisko strony polskiej wobec problemów nurtujących ludność polską na Zaolziu uległo zmianie. W myśl dyrektywy przyjętej przez Biuro Polityczne PPR, stanowiącej, że w nowej sytuacji międzynarodowej strona polska winna zrezygnować z roli „wyłącznego” obrońcy praw Polaków zaolziańskich, nowy ambasador w Pradze Józef Olszewski (od 9 marca 1948 roku) wystąpił na konferencji w KC KPCz w dniu 30 października z odpowiednią propozycją skwapliwie przyjętą przez czechosłowackich przywódców partyjnych. Ambasada polska miała więc odtąd tylko w sposób pośredni ustosunkowywać się do spraw Polaków na Zaolziu „zapewniając KPCz kierownictwo w realizacji postulatów polskich i interweniując jedynie w najbardziej jaskrawych wypadkach”. Olszewski zgłosił też projekt „sprzęgnięcia polskich organizacji z tutejszą partią”, a więc ścisłego podporządkowania PZKO i SMP  Komunistycznej Partii Czechosłowacji. W tych warunkach niewiele mogli sobie obiecywać Polacy zaolziańscy po takich uzgodnieniach osiągniętych na konferencji w KC KPCz ...” .

Od tamtej pory Zaolzie stało się w Polsce tematem tabu, zaś w końcu doprowadzono do całkowitego przeinaczenia jego historii. Nie ma w Polsce naukowców, którzy przedstawiają ją do końca tak rzetelnie jak prof. Marek K. Kamiński.

Natomiast na Zaolziu, kiedy stracono już wszelkie nadzieje na powrót tej Ziemi do Polski, swoisty program zapewnienia zaolzianom prawa do bycia Polakami w Republice Czechosłowackiej, nazwany potocznie Platformą Cieślara, przedstawił wymieniony już wyżej Paweł Cieślar, przedwojenny komunista, działacz związkowy w hucie trzynieckiej, absolwent przedwojennego, moskiewskiego „Uniwersytetu Mniejszości Narodowych Zachodu”. Temu programowi poświęcimy w następnym numerze naszego serwisu oddzielny artykuł  .

Alicja  Sęk

do góry 

HISTORIA LUBI SIĘ POWTARZAĆ

(NA MARGINESIE  ZAWIŁYCH,  ZAOLZIAŃSKICH  ZDERZEŃ...)

 Pisząc posłowie do tomiku wierszy Pawła Kubisza, dodatku do  grudniowego numeru naszego Biuletynu, nie mogłam się ustosunkować do wszystkich wątków poruszonych przez Autora. Jeden z nich, choć Kubisz poświęcił mu zaledwie kilka wersetów, szczególnie mnie jednak nurtuje. Tym wątkiem jest Henryk Jasiczek.  Kubisz w utworze „Jadą kowboje Gotlieb i Gnojek” napisał o nim:

Dziwny piosenkarz – z Wiednia autochton
Poprzebierany w kiecki z Beskidu,
W kołpak z Katowic, w sandał z Worechty,
Z trzosem srebrników i praską schedą!

            Dorobek literacki Henryka Jasiczka jest znany. Wraz z Pawłem Kubiszem należał w okresie powojennym do czołówki zaolziańskich poetów. Z jego twórczości literackiej w mojej pamięci najbardziej utkwił niewątpliwie piękny wiersz „Zostań człowiekiem”, który zamieszczamy  w kąciku poetyckim niniejszego numeru. Często nurtuje mnie jednak myśl, czy człowiek pokroju Jasiczka z lat pięćdziesiątych był postacią w pełni zasługującą na szacunek, którym go pośmiertnie obdarzono?

            Religią, którą ten poeta, dziennikarz i działacz społeczny od młodości wyznawał był, podobnie jak u Andrzeja Kubisza i Pawła Cieślara, komunizm (zob. artykuł Znów pod zaborem). Urodzony w roku 1919, w czasie II wojny światowej związał się z polskim  komunistycznym ruchem oporu i był temu kierunkowi niezmiennie wierny. W roku 1968 opowiedział się jednak po stronie reformatorskiego odłamu KPCz, kierowanego przez Dubczeka, lansując ideologię „socjalistycznej demokracji”, zaś po interwencji wojsk Układu Warszawskiego wystąpił przeciw wkroczeniu do Czechosłowacji jednostek LWP, co spowodowało, że w roku 1970 i jego, „wierni Moskwie towarzysze” odsunęli  na boczny tor, podobnie jak wcześniej odsunięto Pawła Kubisza,.           

            Jak z tego wynika, podstawy banicji tych dwóch zaolziańskich poetów były różne. Kubisza zmaltretowano za jego niezłomną postawę Polaka, zaolziańskiego autochtona. Komunista Jasiczek został od życia politycznego i społecznego odsunięty jako aktywny członek Komunistycznej Partii Czechosłowacji, za „błędy” niewybaczalne w oczach czeskich towarzyszy, choć miał niestety za sobą niechlubną kartę komunistycznego oszczercy i denuncjatora. Przytoczone wyżej słowa Pawła Kubisza „z trzosem srebrników i praską schedą!” nie zostały wyssane z palca. Jasiczek  zaocznie studiował w Pradze dziennikarstwo. Jeżdżąc do Pragi utrzymywał tam kontakty z niekoniecznie prozaolziańsko nastawionymi towarzyszami i tam wygłaszał antykubiszowkie oskarżenia. O pewnym takim incydencie opowiadała mi znajoma, ówczesna  studentka praskiej polonistyki.

„Praga z dopingiem, Siekiera, Skała, 
Bartosz z Životem, Siczek, Robota,”

czytamy w wierszu „Poeta przed drugim sądem kapturowym”. Nie wszystkie te nazwiska  potrafię rozszyfrować. Chodziło prawdopodobnie o kręgi praskich polonofilów, którym zapewne było blisko do Polski, gdyż parali się polskim językiem i literaturą, ale dalekie im były prozaolzioańskie sentymenty. Tylko jedno z nich obiło mi się o uszy i to właśnie w związku z Jasiczkiem (Siczkiem?).  Było to nazwisko Bartoš. Jak wynikało z opowiadania, ten asystent szanowanego wówczas czeskiego znawcy polskiej literatury, prof. Karla Krejčego, był pomysłodawcą i promotorem bronionej właśnie pracy dyplomowej (magisterskiej) na tematy zaolziańskie.  Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt przybycia na tę obronę  nie kogo innego, tylko ... Henryka Jasiczka. Siedział wśród publiczności wyjątkowo licznie zebranej, jak na obronę pracy magisterskiej nikomu nie znanej studentki, która nota bene ślęcząc nad materiałami w praskich bibliotekach nie miała najmniejszego pojęcia o toczących się w tym czasie na Zaolziu rozgrywkach i drugim już „sądzie kapturowym” nad Kubiszem.

            Obecność Jasiczka i jego „głos w dyskusji” były dla dyplomantki całkowitym zaskoczeniem. Kto jako jedyny mógł go zaprosić do Pragi, na tę obronę? Dzięki komu sala wypełniona była po brzegi? Zastanawiając się nad tymi pytaniami doszła do wniosku, że tą osobą był jej promotor  dr Otakar Bartoš, nieskrywany antagonista Kubisza, który posługując się Jasiczkiem jako „świadkiem oskarżenia”, z promotora pracy zamienił się nagle w antykubiszowskiego prokuratora.

Lektura wierszy Kubisza z tomiku „Dukaty z rulonu cierpkich lat”, potwierdza ówczesne konkluzje mojej znajomej. Zgromadzeni, zaproszeni przez Bartoša, pod pozorem udziału w obronie mało znaczącej pracy, przyszli posłuchać co na temat prowadzonych właśnie na Zaolziu antypolskich rozgrywek, a w tym zwłaszcza personalnych wobec Pawła Kubisza, ma do powiedzenia Henryk Jasiczek, jeden z aktywnych aktorów tej sceny.  Nie chodziło prawdopodobnie o jedyne takie spotkanie, bo skąd miałby o nim wiedzieć Kubisz, chyba...  że poinformował go ktoś jego z  czeskich przyjaciół. 

Jak wynikało z opowiadania, Henryk Jasiczek podszedł do sprawy ambicjonalnie. Nie przebierał w słowach. Rzucał obelgami pod adresem Pawla Kubisza, swojego - nie tak dawno jeszcze - bliskiego współpracownika i ... niewątpliwie także rywala na stanowisku redaktora naczelnego miesięcznika Zwrot.  Kto dziś wie dlaczego tak postąpił? Może z tchórzostwa, a może na skutek wybujałych ambicji? Jeśli dobrze pamiętam, to - pod pozorem długotrwałej choroby – i jego odsunięto już nieco wcześniej ze stanowiska redaktora naczelnego Głosu Ludu, wówczas polskojęzycznego organu Komunistycznej Partii Czechosłowacji w Ostrawie.  Jego miejsce zajął  „bardziej zasłużony towarzysz” Jan Szurman (Johannes Szurman z wierszy Kubisza),  absolutna miernota, kompletny ignorant w sprawach dziennikarskich, człowiek partii, lecz nie pióra, obojętny narodowo. Może więc Jasiczek próbował w ten sposób ratować swoją skórę? Może próbował stanąć na czele Zwrotu? A może bał się, że nie dostanie dyplomu ukończenia studiów, o który od kilku lat zabiegał? Droga którą wybrał dla osiągnięcia swojego celu w żaden sposób nie licuje jednak z treścią jego wiersza „Zostań człowiekiem” - chyba że w sensie przesłania „przynajmniej ty zostań człowiekiem, bo ja wtedy w Pradze, kiedy osądzano mojego kolegę, okazałem się tchórzem i zdrajcą”?

O tym, że historia lubi się powtarzać, świadczą późniejsze losy Henryka Jasiczka. W dwa lata po śmierci Pawła Kubisza, w r.1970  i jego usunięto ze wszystkich stanowisk, a w chwili śmierci w roku 1976, Zarząd Główny Polskiego Związku Kulturalno-Oświatowego naszpikowany komisarzami z komunistycznego betonu, odciął się nawet od udziału w jego pogrzebie. W pamięci wielu Zaolzian Henryk Jasiczek pozostał bohaterem Znając tamten praski epizod, nie potrafię dołączyć do ich grona. Zastanawiam się często, czy przypomniał mu się Paweł Kubisz i tamto praskie zdarzenie, kiedy pisał strofę:


 „Gdy ci przyjaciel napluje w twarz,
 przy Twoich myślach postawi straż,
zostań człowiekiem!”.                                                                                                        

 

Na podstawie wypowiedzi żyjących świadków napisała Alicja Sęk  

do góry

 

Henryk Jasiczek

ZOSTAŃ CZŁOWIEKIEM

 

Kiedy ci gorycz ściśnie krtań,
         kiedy, zdradzony, zostaniesz sam,
         zostań człowiekiem!

         Gdy z piasku wyjrzą głowy strusie,
                  krzycząc obłudnie: „I ty, Brutusie!”
                  zostań człowiekiem!

Gdy ci  przyjaciel napluje w twarz,
         przy twoich myślach postawi straż,
         zostań człowiekiem!

         Kiedy zostaniesz straszliwie sam,
                  a wokół przemoc, fałsz i kłam,
                  gdy łez zabraknie opuchłym powiekom,
                  zostań człowiekiem!
  

 

  do góry

Notka biograficzna: Henryk Jasiczek urodził się w r. 1919 w Kottingbrunn pod Wiedniem.  Wychowany na Zaolziu, ukończył w r. 1938 szkołę ogrodniczą w Chrudimiu  w Czechach.  W czasie okupacji związał się z polskim komunistycznym ruchem oporu. Po wojnie, jako zaangażowany komunista, włączył się w organizowanie życia społecznego i kulturalnego zaolziańskich Polaków. Został II   sekretarzem Komunistycznej Partii Czechosłowacji w Czeskim Cieszynie. W  r. 1950  objął stanowisko  redaktora naczelnego Głosu Ludu. Zaocznie studiowal w Pradze dziennikarstwo. Po usunięciu go z Głosu Ludu redagował rubrykę kulturalną w miesięczniku Zwrot, a przez  pewien okres również pisemka dla dzieci. Współpracował też z redakcją polskich audycji w rozgłośni ostrawskiej oraz Sceną Polską Teatru Cieszyńskiego.

Napisał kilka tomików wierszy, m.in. „Pochwała życia”, „Blizny pamięci”, „Zamyślenia” i wydany pośmiertnie  tomik  „Smuga cienia” . Pisał też komentarze polityczne, eseje i reportaże z podróży, publikowane na łamach prasy.

Za jego postawę po r. 1968, na podstawie uchwały zebrania plenarnego ZG PZKO  z dnia 5 V 1970, w konsekwencji nacisku ze strony struktur KPCz, odwołano go ze stanowiska redaktora Zwrotu i rozwiązano z nim stosunek służbowy. Zmarł w r. 1976. Na nadzwyczajnym zjeździe PZKO w r. 1990 na życzenie rodziny został wraz z innymi poszkodowanymi  pośmiertnie  zrehabilitowany  (patrz Zwrot nr 5/90), gdzie na str. 5 czytamy, iż „znaczną odpowiedzialność za dyskryminację Jasiczka [...] ponosi ówczesne Prezydium ZG PZKO”.                                                            

do góry

 

Z cyklu: W 15 rocznicę „aksamitnej rewolucji“ na Zaolziu“

Stanisław Gawlik

W CZYIM INTERESIE?


Już od pierwszych  dni stycznia 1990 zaczęła się zaostrzać sytuacja w dążeniach do nakreślenia wspólnego działania na rzecz polskiego społeczeństwa na Zaolziu. Prasa publikuje takie artykuły jak:: „Wolność i demokracja zakładają współudział i odpowiedzialność wszystkich“  (przemówienie noworoczne V. Havla), czy  „Potrzeba nam zjednoczenia z wszystkimi i bez wyjątku“  (A. Suski - Głos Ludu 3.1.1990). To są jednak tylko deklaracje, a tymczasem życie różnymi meandrami pędzi naprzód.

Sekcja Polska Forum Obywatelskiego spotyka się co tydzień i wytycza sobie cele: a to stworzenie struktury organizacyjnej, a to zwołanie Zlotu Polaków... Czym był jednak w rzeczywistości Komitet Organizacyjny Sekcji Polskiej Forum Obywatelskiego (KO SP FO)? Była to grupa 3 – 5 samozwańców, którzy zwoływali zebrania otwarte, na które przychodziło od 20 do 30 przypadkowych uczestników i tam dyskutowano o przyszłości Polaków na Zaolziu.

Wertując swoje notatki z tego okresu uświadamiam sobie, jak zawodna jest pamięć ludzka. Wracam więc do starych gazet i odświeżam wspomnienia. Potwierdza się to, co już wówczas zauważyłem, a mianowicie, że oświadczenia tych pierwszych i kolejnych „wybranych“ rzeczników były po prostu sterowane. Oto cytat z wypowiedzi „rzecznika“ M. Siedlaczka : „Zlot Polaków ma na celu powołanie do życia społecznego ciała reprezentacyjnego całej naszej grupy narodowej“ (G.L.20.1.90). Tymczasem o wiele wcześniej, już inny samozwańczo wybrany „rzecznik“ T.Wantuła (który na spotkaniu KO SP FO w połowie grudnia 1989 sam się upoważnił do reprezentowania Zaolzian  w Pradze), sugerował że należy stworzyć reprezentację polityczną. Wynika z tego, że w niecały miesiąc ustalono już ( ale z kim ?), że Polakom na Zaolziu wystarczy, aby byli reprezentowani i to przez  wybrańców „ciała społecznego“.

Istota konfliktu stała się jasna. Działacze Tymczasowego Zarządu Głównego PZKO dążyli do utworzenia wspólnego ruchu politycznego mniejszości żyjących w Republice. Naszym zdaniem tylko taka formacja – ze względu na swoją liczebność - mogła być wybierana do organów ustawodawczych wszystkich szczebli. Będąc w centrum wydarzeń  podkreślałem nieustannie znaczenie takiego ruchu, przez co stawałem się największym wrogiem „rzeczników“ i świadomych lub nieświadomych zwolenników ich poczynań.

Innym, nie mniej istotnym zagadnieniem, była sprawa działania w interesie Polaków na Zaolziu. Dla „rzeczników“ oznaczało to forsowanie udziału Polaków w lokalnych FO. Skarżyli się jednak, że społeczność polska nie chce się tam udzielać. Każdy krytycznie patrzący na poczynania tych lokalnych struktur FO musiał być przerażony ich „socjalnacjonalizmem“ oraz składem osobowym ich przywództwa, wywodzącego się z  partyjnych bolszewików (będących przeważnie partyjnymi konformistami i koniunkturalistami, wyrzuconymi z KPCz  po sowieckiej interwencji z  r. 1968 w CzSR, z uwagi na nietrafnie wybraną opcję polityczną przed tą interwencją – przyp. Redakcji).

„Rzecznicy“ szukali poparcia a nawet je uzyskali ze strony Solidarności Czechosłowacko-Polskiej oraz ówczesnych działaczy, jak ministra RP Aleksandra Halla, czy jego pełnomocnika ds. Śląska – Andrzeja Grajewskiego. Przyjęcie ich delegacji przez premiera RP Tadeusza Mazowieckiego w Pradze uznali za swój wielki sukces.

Warto jeszcze wspomnieć o metodach działania „rzeczników“ na przykładzie ich oceny prasy polskiej na Zaolziu, wychodzącej przed i po listopadzie 1989. Ocena była bardzo negatywna lecz bez uściślenia zarzutów merytorycznych. Obecni na spotkaniu zaolziańscy dziennikarze polscy i  inni uczestnicy żądali,  by je autorzy uściślili, lecz „rzecznik“ M.Siedlaczek oświadczył :  „choć to nie jest w pełni demokratyczne, ale autorów oceny nie ujawnię“.

To był zaledwie początek ich demokracji.

 

Nawsie 13.1.2005

Stanisław Gawlik

 do góry

 


Zaolzie-Polski Biuletyn Informacyjny, nr 1/2005 (13)
Redaktor wydania: Jan Leśny

www.zaolzie.org
Poczta el.:  kontakt@zaolzie.org

 wersja do druku  Adobe Acrobat  (pdf)    

     powrót do strony głównej   www.zaolzie.org     

do góry