ZAOLZIE

Polski Biuletyn Informacyjny

dokumenty,  artykuły, komentarze, aktualności

Numer 11        

CIESZYN

23  listopada 2004

     powrót do strony głównej   

     


 

W listopadowym numerze Biuletynu:

ZAWIERUCHY WOJENNEJ CIĄG DALSZY    Alicja Sęk

Obserwacje: WYBORY SAMORZĄDOWE    Alicja Sęk

 Pokłosie dyskusji na internetowym Forum Czechy: Zakleić usta...   Jan Leśny

 

 

ZAWIERUCHY WOJENNEJ CIĄG DALSZY  

         W trzech poprzednich, kolejnych numerach naszego PBI Zaolzie przedstawiliśmy solidnie udokumentowane opracowanie prof. dr hab. Marka Kazimierza Kamińskiego na temat powojennych polsko-czechosłowackich pertraktacji o Zaolzie, ze Stalinem w tle. Zakończyły się one w zasadzie w momencie pełnego dojścia do władzy polskich komunistów, z chwilą utworzenia i uznania w Moskwie tzw. Rządu Jedności Narodowej. Od tego momentu nie potrzebowali już oni akceptacji narodu, którą do tej pory zdobywali m.in. broniąc polskich interesów Zaolzia. Sprawa ta zaczęła więc powoli przycichać, aż w końcu stała się tematem tabu, czymś wstydliwym, przysłowiowym „nożem w plecy uciemiężonej Czechosłowacji”. Co gorsza, to nastawienie utrwaliło się w ciągu powojennych dziesięcioleci w świadomości dużej części społeczeństwa polskiego.

         Ujawnienie przez prof. S. Stanisławską w r. 1959 w nr. 7 (103) Polityki korespondencji Beneš-Mościcki, Krno-Papée, której obszerne fragmenty zamieściliśmy w pierwszym numerze naszego Biuletynu, w Polsce przeszło w zasadzie bez echa. Historycy czescy też oczywiście nie podjęli tego tematu. Wokół Zaolzia zaczęto sztucznie tworzyć odium, wywołujące wśród Polaków – nawet tych co mieszkali tuż nad Olzą – nutkę niechęci, częstokroć potęgowanej dodatkowo zazdrością, że tamtym – w nie zniszczonej przez wojnę Czechosłowacji – żyje się dostatniej i... wobec tego niepotrzebnie czują się Polakami.

         Nawet zawodowi historycy rzadko już sięgali po tematykę Zaolzia, chyba – by bluzgać fałszem na przedwojenne władze RP. Nic więc dziwnego, że kiedy w latach osiemdziesiątych minionego wieku Marek Kazimierz Kamiński, młody wówczas naukowiec, zajął się szczegółowo opracowaniem tego tematu, prawdopodobnie bardzo skutecznie zadziałano w gmachu przy Mysiej w Warszawie (cenzura). Żaden z wydawców nie podjął się opublikowania tej rzetelnej, bogato udokumentowanej pracy, pozbawionej osobistych interpretacji Autora. Powyższe fakty wynikają ze wstępu do przypisów tej pracy, zamieszczonej w końcu w paryskich Zeszytach Historycznych w r. 1987 (my zamieszczaliśmy ten akapit na początku każdej z opublikowanej przez nas części tej pracy).

         Niewielu czytelników w kraju, nawet tych co zawodowo parali się historią, miało dostęp do tej paryskiej publikacji. I choć od tamtej pory minęło już kilkanaście lat, nie jest to praca powszechnie w Polsce znana, a zwłaszcza cytowana przez współczesnych historyków. Świadczy o tym przypis Andrzeja Garlickiego (Przegląd Historyczny, tom XCIII, 2002, zesz. 2 ISSN 0033-2186) do wspomnień Stanisława Mrowczyka pt. „Sztab zaolziański”. Andrzej Garlicki napisał: „O pomysłach włączenia Zaolzia do Polski w pierwszych latach po II wojnie światowej miałem, by posłużyć się określeniem Jerzego Topolskiego, wiedzę pozaźródłową [...] Ani jednak w literaturze, ani w źródłach nie natknąłem się na nic, co potwierdziłoby ową wiedzę pozaźródłową”.

         Andrzej Garlicki posługuje się też niestety „wiedzą pozaźródłową” pisząc: „We wrześniu 1938, gdy Czechosłowacja zmuszona została do podporządkowania się dyktatowi monachijskiemu, rząd polski wystosował do Pragi ultimatum, domagające się oddania Zaolzia” (patrz Polityka nr 37 [2418], 13 września 2003 – czyli ten sam tygodnik, który w swoim nr. 7 [103] z 14 lutego 1959 ujawnił dokumenty demaskujące zakulisową, fałszywą politykę Beneša). Ta Polityka (z 13 września 2003), publikując fragmenty wspomnień Stanisława Mrowczyka pod tytułem „Jeszcze raz Zaolzie”, zamieściła taki oto wstęp redakcyjny: „W szkolnych podręcznikach można przeczytać o aneksji Zaolzia na jesieni 1938 r., do czego Polska wykorzystała dyktat monachijski wobec Czechosłowacji. Nawet jednak wytrawni historycy niewiele wiedzieli o przygotowaniach do ponownej aneksji po wojnie. Oto relacja uczestnika wydarzeń”. Koniec! Kropka! Nic dodać, nic ująć wobec tekstu tej samej, wymienionej z r. 1959 Polityki, gdzie podano, jak to CzSR z własnej inicjatywy przekazała Polsce Zaolzie. Dalej zamieszczono fragmenty wspomnień Stanisława Mrowczyka, z którymi czytelnicy wychodzącego w prawobrzeżnej części Cieszyna „Głosu Ziemi Cieszyńskiej” oraz zaolziańskiego „Głosu Ludu” mieli okazję się zapoznać w opracowaniu Roberta Danela pt. „Tajemnica sprzed 55 lat”. Ani słowa o zakulisowych gierkach Beneša, właściwego twórcy Układu Monachijskiego (patrz. nr 6 naszego PBI Zaolzie z czerwca br. – „Brudna polityka Edvarda Beneša” - korespondencja Beneš-Nečas) i jego potajemnej zdradzie wobec własnego narodu. Ani słowa o powojennych, popieranych przez Stalina, rozgrywkach czeskich polityków z Benešem na czele, które tak szczegółowo w latach osiemdziesiątych udokumentował prof. Marek K. Kamiński.

         Spróbujmy jednak powrócić do naszego cyklu rozważań dziennikarskich na temat Zaolzia, różniących się nieco narracją od stricte naukowego opracowania prof. Marka K. Kamińskiego.

         W artykule „Zawierucha wojenna” (PBI Zaolzie nr 7, lipec 2004) pisaliśmy już o hitlerowskiej okupacji Zaolzia, lecz wrócimy jeszcze na chwilę do tego tematu. Zaolzie, wraz z całym ówczesnym województwem katowickim, po zdobyciu tych terenów przez wojska hitlerowskie, włączone zostało 26 października 1939 do Rzeszy i stało się integralną częścią utworzonej nieco później prowincji Oberschlesien (Górny Śląsk) z siedzibą w Katowicach. Czechosłowacja natomiast nie istniała już w tym czasie. W marcu 1939 powstały dwa niezależne od siebie, lecz podporządkowane Hitlerowi państewka. 14 marca tego roku proklamowano bowiem w Bratysławie samodzielne państwo słowackie, na którego czele stanął ksiądz Jozef Tiso, skazany w powojennej Czechosłowacji na karę śmierci i poddany egzekucji w r. 1947. Z drugiej strony 15 marca 1939, na prośbę dr. Emila Háchy, legalnego, prawomocnie i demokratycznie wybranego prezydenta (po opisywanej w czerwcowym numerze naszego Biuletynu ucieczce Edvarda Beneša na Zachód), III Rzesza wzięła pod ochronę Czechy i Morawy, tworząc z tych ziem tzw. Protektorat Czech i Moraw. Jego mieszkańcy cieszyli się przez cały okres II wojny światowej szczególnymi przywilejami. Przysługiwały im te same prawa co Niemcom (np. pełne kartki żywnościowe). Czescy mężczyźni  nie mieli natomiast obowiązku poświęcania życia na froncie za „Führera und Vaterland”, jak Niemcy, a nawet „volksdeutsche”. Przywódca czeskich kolaborantów hitlerowskich – Hácha - miał też więcej szczęścia od słowackiego przywódcy - księdza Tisy. Zmarł śmiercią naturalną tuż po zakończeniu działań wojennych, gdy na praskie Hradczany ponownie powracał rzeczywisty, choć skrzętnie ukrywający ten fakt, twórca układu Monachijskiego – dr Edvard Beneš (patrz wyżej).   

           Kiedy więc w Pradze, po wybuchu II wojny światowej, pod dyktando Hitlera rządził Emil Hácha, zaś w Bratysławie – również pod znakiem swastyki Jozef Tiso, na Zaolziu – podobnie jak na innych ziemiach Polski – powstał silny ruch oporu. Był podporządkowany polskiemu podziemiu, podlegającemu londyńskiemu rządowi emigracyjnemu RP.

         Oto obszerne fragmenty wspomnień jednego z Zaolzian, świadka tamtych czasów:

„Okupant zastosował przeciwko polskiej ludności na Zaolziu niebywały terror. Wysyłki na przymusowe roboty w głąb Niemiec, aresztowania i internowanie ludzi odznaczających się aktywnością polityczną, społeczną i kulturalno-oświatową oraz księży  (pisaliśmy już o tym w naszym lipcowym numerze – przyp. red.), osadzanie w tzw. „Polenlagrach”, obozach pracy i obozach koncentracyjnych, było na porządku dziennym. Wszystkim Polakom potrącano 15 % z zarobków i obcinano znaczne ilości z kartek żywnościowych i odzieżowych. Kobiety-Polki w ogóle nie otrzymywały przydziału papierosów (które były wówczas cennym towarem wymiennym – przyp. red), ich dzieciom nie wolno było uczęszczać do normalnej szkoły podstawowej (oczywiście niemieckiej, gdyż jak już wspominaliśmy, Zaolzie wraz z Górnym Śląskiem należało do Rzeszy, wobec czego nie było tu innych szkół niż niemieckie, w przeciwieństwie do czeskich szkół w Protektoracie za rzeką Ostrawicą – przy. red.), a tylko do tzw. Übergangsschule – szkoły przejściowej. Terror, fizyczna likwidacja ludzi, szykany i surowe ograniczenia wolności w zasadzie nie rozciągały się na Czechów mieszkających na Zaolziu. Byli oni przecież pod protektoratem Niemiec, pod ich osłoną.

         Polacy na Zaolziu, którzy tutaj jeszcze pozostali, choć zdziesiątkowani, z utęsknieniem czekali na chwilę wyzwolenia i przywrócenia sprawiedliwego stanu sprzed 1 września 1939 roku. Dodajmy, że sami Niemcy tak wielkiego spustoszenia wśród zaolziańskich Polaków nie mogliby dokonać, gdyby ręki do dzieła nie przyłożyli Czesi, wskazując im „niewygodnych” i „niebezpiecznych” Polaków.

         Bezpośrednio po przejściu frontu przez Zaolzie, w pierwszych dniach  maja 1945 roku, we wszystkich miastach i wsiach Zaolzia z entuzjazmem i spontanicznie wznawiano przedwojenną, polską administrację i samorząd terytorialny. Na wieżach kościołów, ratuszach, urzędach gminnych i domach prywatnych powiewały biało-czerwone flagi. Zdawało się, że wszystko powraca do normy, chociaż wojna się jeszcze nie skończyła, a wielu synów i ojców tej ziemi nadal pod sztandarami Orła Białego walczyło na wszystkich frontach z najeźdźcą i bardzo wielu jeszcze – tych którzy przeżyli – nie wróciło z hitlerowskich obozów koncentracyjnych. Z radością jednak i „Mazurkiem Dąbrowskiego” na ustach oraz pieśnią „Boże coś Polskę” w kościołach dziękowano 9 maja Bogu i zwycięzcom za pokonanie faszystowskiej bestii i za koniec straszliwej wojny. Radość tę niebawem zamienił w trwogę marszałek Związku Radzieckiego N.A. Bułganin oficjalnym oświadczeniem 18.V.1945, że na Zaolziu będzie się zaprowadzać czechosłowacką administrację.

         To był grom z jasnego nieba!

         Od Morawskiej Ostrawy i Frydku, piechotą i na rowerach, napływać zaczęli na Zaolzie czechosłowaccy (raczej czescy – przyp. red.) bojówkarze po cywilnemu, z trójkolorowymi opaskami na rękawach i uzbrojeni. Zrywali polskie chorągwie i napisy, siłą wdzierali się do jako tako już funkcjonujących urzędów polskiego samorządu terytorialnego. Grozili Polakom pistoletami, pepeszami i granatami ręcznymi, a ci odgrażali się pięściami, bo te tylko mieli. Rosjanie – póki nie padł strzał – nie interweniowali. Czerwonoarmiejcy stali też na posterunkach granicznych, dokładnie tam, gdzie przebiegała granica przed 2 października 1938.

         Czechosłowacko-polski spór o Zaolzie w połowie 1945 roku zaostrzył się. Groził nawet konfliktem zbrojnym, kiedy czołgi armii czechosłowackiej naruszyły w pobliżu Bogumina granicę państwa”.

         Kolejny fragment cytowanych przez nas wspomnień zaolziańskiego autochtona, różni się w pewnych detalach od szczegółowo udokumentowanej pracy prof. M.K. Kamińskiego. Ponieważ pamięć ludzka bywa ulotna, dajemy raczej wiarę dokumentom cytowanym przez Profesora. Cytujemy jednak za autorem – naszym zdaniem bardzo prawdopodobną  - czeską argumentację wobec Stalina, „że w wypadku wojny aliancko-radzieckiej (na co rzeczywiście się bardzo poważnie zanosiło), zupełnie wyniszczona Polska i jej kompletnie zrujnowany przemysł nie będzie w stanie zaopatrywać sojuszniczych armii bloku wschodniego (Jałta!) w sprzęt bojowy. Zapewnić to może jedynie nie zniszczona Czechosłowacja i jej nowocześnie zbudowany przemysł zbrojeniowy (nb. rozbudowany i unowocześniony przez Niemcy),  który działaniami wojennymi jest prawie nienaruszony. Do tego jednak, oczywiście, koniecznie potrzebuje Karwińsko-Orłowskie Zagłębie Węglowe, koksownie i huty żelaza Zaolzia oraz jego sieć kolejową, umożliwiającą niezakłócony transport. Ten argument Stalina przekonał (nie do końca, gdyż jak wiadomo, Czesi oddali mu jeszcze za Zaolzie słowacką część Rusi Podkarpackiej – przyp. red.). [...] Czechosłowacy pod pozorem sprawności działania kolei niezwłocznie przerzucili tutaj z byłego protektoratu setki kolejarzy. Niebawem, jakoby dla ich ochrony, żandarmerię i policję, a w końcu wojsko i celników (finanční stráž). „Financy”, a za nimi wojsko, sukcesywnie obsadzali dawną granicę, tę sprzed października 1938, za cichym przyzwoleniem sowieckich władz wojskowych.

         Kolejne polsko-czechosłowackie konferencje i narady w sprawie Zaolzia odbywały się w lutym i marcu 1946 już w Pradze, lecz bez rezultatu. Tymczasem Czechosłowacja umacniała  na Zaolziu swoją władzę przy pomocy czeskiej ludności napływowej tak, że w końcu Armia Czerwona opuściła ten teren, pozostawiając Czechosłowacji wolną rękę i pełną kontrolę nad Zaolziem”.

         Tyle cytatu.

         Prześladowania zaolziańskich Polaków trwały.  Szczególnie wyróżniali się pod tym względem zwolennicy partii narodowo-socjalistycznej, tzw. „uhlířowcy”.  Wypędzenia i prowokacje nie ustawały nawet po podpisaniu 10 marca 1947 zaakceptowanego przez Moskwę „Układu o przyjaźni i wzajemnej współpracy”  między PRL a CzSR.

Sprawa paradoksalnie nieco się unormowała po komunistycznym puczu  w Czechosłowacji w lutym 1948, gdyż komuniści w miejsce jawnych prześladowań zastosowali przemyślne, skuteczne metody powolnego wynaradawiania, zwanego szumnie asymilacją. Świadczy o tym liczba 36 tys. Polaków na Zaolziu, odnotowana podczas ostatniego spisu ludności, w miejsce ponad 100 tys. bezpośrednio po wojnie. Komunistyczne persekucje wobec najbardziej narodowo zaangażowanych Polaków nabrały też innego, okrutnego, choć zawoalowanego charakteru.

         Jeden z naszych Czytelników dostarczył nam kopie materiałów dotyczących zakrojonej na dużą skalę akcji prześladowczej wobec konkretnej rodziny zaolziańskich Polaków. Zaznaczył, że te materiały przekaże również Instytutowi Pamięci Narodowej w Warszawie. Napiszemy o tym w jednym z  kolejnych numerów Biuletynu.

Alicja Sęk



Obserwacje:

WYBORY SAMORZĄDOWE

         Na początku listopada br. odbyły się w Republice Czeskiej wybory senackie i samorządowe. To rzecz oczywista, że kampania wyborcza poszczególnych kandydatów zwrócona była również do obywateli Republiki  innych narodowości niż czeska. Takie są przedwyborcze prawa i obyczaje. Dziwią natomiast kryteria czołowych przedstawicieli „apolitycznego” Kongresu Polaków, jakimi kierowali się udzielając niektórym kandydatom swego „nie sponsorowanego” poparcia.

         Mogę tu pisać obiektywnie, gdyż żadnego z kandydatów nie znam osobiście, a o tych co kandydowali na senatorów  nie słyszałam  nic poza tym, co o nich napisano w kampanii „sponsorowanej”. Zresztą  nie o to tu chodzi. Chodzi o kryterium doboru kandydatów, których przedstawiciele zaolziańskich Polaków, skupieni wokół Kongresu, uznali za wartych zaprezentowania szerszemu ogółowi i ... o ostateczną konkluzję po tej prezentacji.

         Tym kryterium było „przyznawanie się w kampanii wyborczej do polskich korzeni”, czyli to, co już samo przez się powinno niepolskiego kandydata raczej dyskwalifikować, skreślić z listy, na którą miałoby polskie społeczeństwo Zaolzia głosować. Cóż bowiem może dać społeczności przefarbowany lis, który na użytek kampanii wyborczej przyznaje się do polskości swoich przodków i do tego, że sam uczęszczał do polskiej szkoły, jeżeli obecnie  Polakiem nie jest, i nie przyznaje się do swoich korzeni na codzień? Słowo daję, że gdybym to ja stanęła przed taką opcją, jak nasi polscy zaolziańscy przyjaciele, zamiast na renegata zagłosowałabym na prawdziwego, rzetelnego Czecha lub przedstawiciela innej mniejszości narodowej, uprawnionego do kandydowania.

         Jak dowiedziałam się z prasy, Rada Przedstawicieli Kongresu Polaków, kierowana przez Tadeusza Wantułę, zaprosiła na spotkanie przedwyborcze czterech kandydatów na stanowisko senatora. Autoprezentacja tych kandydatów – nazwiska są  w tej chwili nieistotne, gdyż wybory już się odbyły – wypadła następująco: wszyscy ukończyli polskie podstawówki, dwóch ukończyło nawet polskie gimnazjum. Trzech należy, bądź ongiś należało do Polskiego Związku Kulturalno-Oświatowego, tylko jeden – choć ma za żonę Czeszkę – posyłał dzieci do polskiej szkoły (tak na marginesie – będąc polskim nauczycielem). Dzieci pozostałych edukowane były już od przedszkola w języku „urzędowo” na Zaolziu stosowanym.

         Polskojęzyczny zaolziański Głos Ludu, w nr 123 z 23 października br., w artykule „Polacy godni poparcia” zamieszczonym  przed wyborami   opowiedział się jednoznacznie, kto z tej czwórki zdaniem redakcji i kierownictwa  Kongresu Polaków, jest tym „godnym poparcia Polakiem”. Jest nim ten, który ukończył polską podstawówkę, nie należy do PZKO, a swoje dzieci  posyłał do czeskiej szkoły.

         Proszę mi wierzyć. Ja nie dokonuję tu wyborów, do których nie jestem upoważniona. Ja wyrażam tylko zdziwienie, czym ten kandydat zasłużył na miano Polaka godnego poparcia?

         Na temat jednoznacznego poparcia redakcji  wyżej wymienionej gazety dla niektórych kandydatów narodowości  polskiej do samorządu wojewódzkiego, z pominięciem innych, nie będę się wypowiadała. Jak już nadmieniłam, nikogo z wymienionych kandydatów nie znam osobiście.  Ale wybiórcze lansowanie niektórych nazwisk, takich jak Wantuła i Szymeczek, z pominięciem innych kandydatów narodowości polskiej, niezwiązanych bezpośrednio z władzami Kongresu  – zastosowane przez „gazetę wszystkich Polaków w RC” właściwie nie powinno nikogo dziwić. Nawet mnie.

Alicja Sęk  

 

 

 


 

Pokłosie dyskusji na internetowym Forum Czechy:

 Zakleić usta...

 

 

            Do naszego Biuletynu przyczepili się „forumowicze” z Cieszyna. Obrzucili nas inwektywami, których jak wiadomo używa się wtedy, gdy brakuje rzeczowych argumentów. Tych niestety, ani na Forum Czechy (które nota bene geograficznie leżą za Wyżyną Czesko-Morawską, a nie na Śląsku, zaś sami Czesi nazywają swoją republikę Czesko), ani w wątku „wiśloka”, specjalnie poświęconym naszemu PBI Zaolzie, nie znaleźliśmy. Stwierdzenia typu „szczeniaki”, czy „załóżcie wreszcie długie spodnie”,  świadczą wyłącznie o poziomie napastujących, a nie napastowanych i nie będziemy ich komentować.

            Przypomina mi się w tym kontekście Paweł Kubisz, człowiek niezłomny, poeta i dziennikarz zaolziański, nie żyjący od 36 lat. Został  zaszczuty przez poprzedników „wiśloka” i spółki, ludzi o podobnej do nich mentalności, z Cieszyna i Katowic (zwanych ongiś Stalinogrodem)  oraz... niestety - a może przede wszystkim - także z Zaolzia. Jego mocne, demaskatorskie wiersze, napisane u schyłku życia, po dokonanym nad nim sądzie kapturowym i nie do końca udanym zamachu na życie, które ani w PRL,  ani tym bardziej w komunistycznej Czechosłowacji, nie miały szansy na opublikowanie, po dzień dzisiejszy krążą wśród przyjaciół Poety w przebitkach  maszynopisu. Jedna z nich dotarła do naszej redakcji.

Po przeczytaniu dyskusji na Forum Czechy, popartej „mocnymi” argumentami typu „szczeniaki”, wzruszyła mnie głębia tego, nie opublikowanego dotąd  zbioru poezji, zatytułowanego roboczo „Aria z zaplutej trumny”, zaś ostatecznie - „Dukaty z rulonu cierpkich lat”. Wydawałoby się, że sprawy te nie miałyby już dziś być aktualne, że problemy zawarte w tym utworze, to już prawie zamierzchła historia. Widzę jednak,  że  komunistyczny  duch tamtych czasów nadal  żyje i to w samym - tak bliskim mojemu sercu – Cieszynie. Tak jak wtedy, w latach panującego jeszcze na Zaolziu głębokiego stalinizmu, również i nad prawym brzegiem Olzy istnieje zakaz ujawniania prawdy historycznej o tamtym terenie, że tym którzy znają tę prawdę, którzy żyli w tamtych czasach i nie należeli do chóru przyklaskiwaczy, nadal nie wolno mówić głośno.   Dlatego też do tych cieszyńskich forumowiczów, zwolenników ukrywania niewygodnych faktów z przeszłości, którzy w swoim zaślepieniu i niewiedzy wyśmiali  liryczny wiersz Anny Filipek „Staro jedla”, w dobrej wierze zadedykowany „wiślokowi” przez naszą koleżankę Alicję Sęk, adresuję fragmenty wiersza Pawła Kubisza „Kolonialny poligon”, wyjęte z wymienionego wyżej zbioru, napisanego między rokiem 1962 a 1968

[...]
Upominek ślę z bezdroża,
Zapomnienie wam wymawiam,
Piekło naszych upokorzeń
Z   w y r o k a m i   lat i dławień!

[...]
-         Skonfiskować cieszyński kalendarz Zwrotu
Za zamieszczony portret Mickiewicza
W Mickiewiczowskim Roku! [...]

Zakazać sprzedaż Czarnej Julki
W Cieszynie, Karwinej   [...]
Ryczą ostrawskie surmy bojowe


My! : - dwa panujące narody!
Wy? : - tylko polska narodowość  [...]

T r o s k a !:
-          autochtonom polskiej klasy robotniczej,
nie wolno znać przeszłości , czytać kiczy!

D o t y c z y:
Tak zwanego Zaolzia!

           

            Proszę też Forumowiczów w imieniu moich czeskich Przyjaciół, by ich nie obrażano twierdzeniami, że w interesie dobrosąsiedzkich stosunków nie wolno głosić prawdy. Wszak to na ich sztandarach wypisano hasło „Pravda vítězí” (Prawda zwycięża). Mamy od nich podziękowania za ujawnianie dokumentów o tzw. „ich przywódcach”, które przed nimi, prostymi zjadaczami chleba, dotąd były i nadal są utajniane. Nie każdy Czech identyfikuje się z Benešem, tak jak nie każdy współczesny Polak musi popierać  wiśloko-utratowsko-stelowskiego guru.

Jan Leśny

 

 

Notka biograficzna Pawła Kubisza:  Urodził się w r.1907  w Końskiej na Zaolziu. Był dziennikarzem i aktywnym działaczem polskich organizacji społecznych i kulturalnych. W r. 1927 wydał swój pierwszy tomik wierszy „Kajdany i róże”. Do literatury ogólnopolskiej wszedł w r.1937 książką „Przednówek”. Po wojnie należał do grona współzałożycieli Polskiego Związku Kulturałno-Oświatowego, a w ramach tej organizacji Sekcji Literacko-Artystycznej, w której przez wiele lat pełnił funkcję prezesa. Był też założycielem i redaktorem wychodzącego po dzień dzisiejszy  zaolziańskiego miesięcznika społeczno-kulturalnego „Zwrot” i wydawanych przy tym piśmie co roku kalendarzy.   W tym czasie wydał też kolejne utwory: w r. 1948 „Opowieść wydziedziczonych”, zaś w r. 1953 „Rapsod o Oszeldzie”. W  r. 1959 usunięty został ze wszystkich piastowanych funkcji i stanowisk. Pracował odtąd jako niewykwalifikowany  robotnik w hucie trzynieckiej. W r. 1961 stał się ofiarą zaaranżowanego - wg jego ustnej relacji - wypadku, potrącony na chodniku przez motocyklistę. Po ciężkim urazie został przeniesiony na rentę inwalidzką. Napisał w tym czasie dotąd niepublikowany  zbiór wierszy „Dukaty z rulonu cierpkich lat”. Zmarł nagle w sierpniu 1968. 

                                             Oprac. A.S.



Zaolzie-Polski Biuletyn Informacyjny, nr 11, r.2004
Redaktor wydania: Jan Leśny
Poczta el.:  info@coexistentia.cz

 

     powrót do strony głównej