*************************************************************************************************************
WIADOMOŚCI
– TUDÓSÍTÁSOK –
ZPRÁVY
DODATEK
nr 76 / PŘÍLOHA č. 76
*************************************************************************************************************
Jarosław
jot-Drużycki – „Skansen, rezerwat, hospicjum... Pod
przymusem czy z własnej woli?” /
„Skanzén, park, hospic... Z přinucení
nebo z
vlastní vůle?”
(referat wygłoszony na
konferencji naukowej 21.4.2016 r. w Wędryni)
(referát přednesen na
vědecké konferencji 21.4.2016 ve Vendryni)
Skansen,
rezerwat, hospicjum… Te trzy pojęcia, które
bardziej lub mniej
trafnie miałyby opisać współczesną kondycję Zaolzia (a
dokładniej rzecz ujmując
– polskości na Zaolziu), dość często są obecne w dyskursie
publicznym czy to na
wystąpieniach konferencyjnych, czy to w publicystyce, czy wreszcie
podczas
niezobowiązujących rozmów towarzyskich.
Terminy te
łączy jedno – obszar zamknięty, odseparowany z
„normalnego świata” i jego problemów.
Cóż to jest skansen? To muzeum pod gołym
niebem, a muzeum zawsze prezentuje przeszłość, która została
przykryta grubą
warstwą teraźniejszości. Rezerwat to wyodrębniony skrawek terenu, na
którym
umożliwia się rozwijanie życia na starych zasadach, jakby na
przekór
otaczającej rzeczywistości. I wreszcie hospicjum, miejsce gdzie
nieuleczalnie
„chory na śmierć” pacjent oczekuje końca, ale ma
cały czas zapewnioną opiekę. Z
zewnątrz. Zresztą ta opieka z zewnątrz pojawia się i w obu wcześniej
przywołanych przypadkach. I podobnie rzecz się ma z Zaolziem. Zaolzie
żyje z
pomocy zewnętrznej, z subwencji zewnętrznej, wpisując się tym samym w
rzadko
nagłaśnianą półtorawiekową tradycję Śląska Cieszyńskiego.
Bo patrząc na
historię tego regionu od czasu Wiosny Ludów,
od tego przebudzenia się narodowego na obszarze ograniczonym Białką i
Ostrawicą, a przeciętym nurtami Wisły, Olzy i Łucyny, można dojść do
wniosku,
że nie do przecenienia była właśnie ingerencja z zewnątrz. Tak było w
przypadku
wszystkich trzech silnych tu społeczności: niemieckiej, czeskiej i
polskiej.
Tutejszym ruchom narodowotwórczym kibicowały Wiedeń,
Wrocław, Praga, Brno,
Kraków, Lwów… Nas interesują te dwa
ostatnie miasta skąd eksportowano polskość.
No i datki finansowe tak potrzebne na jej krzewienie.
Z informacji,
których wówczas nie ukrywano, a publikowano
skrzętnie w ówczesnej prasie wyraźnie wynika, że szereg
inicjatyw, z których do
dzisiaj są dumni „Cieszyniocy”, powstało przy
pokaźnym wsparciu materialnym
Macierzy, głównie z Galicji, czyli Małopolski i Ziemi
Lwowskiej, ale także z
innych dzielnic, szczególnie tych, będących pod zaborem
rosyjskim. Wspomnę
choćby powstanie „Domu Polskiego” w Cieszynie
(zwanego potem „Domem
Narodowym”), subsydiowanie de facto
przez galicyjskich czytelników „Gwiazdki
Cieszyńskiej”, liczne dary książkowe,
dzięki którym powstawały biblioteki i czytelnie, pieniądze
spływające na
założenie gimnazjum w Orłowej, a wcześniej w Cieszynie i wiele, wiele
innych
obiektów czy instytucji, w których wkład
„z zewnątrz” jest nie do przecenienia.
By nie być
gołosłownym pozwolę sobie na cytat z epoki,
dokładnie z wydanej w 1896 roku broszurki, napisanej przez dziennikarza
i
działacza narodowego Wacława
Naake-Nakęskiego, który poznał stosunki
ówczesne od podszewki: Rozbudzona
pierwotnie przez Stalmacha ofiarność
pieniężna z całej Polski na korzyść Cieszyna (…) wzrosła
obecnie, zwłaszcza ze
strony Galicyi, do rozmiarów rzeczywiście imponujących, gdy
się zważy nędzę tej
ostatniej dzielnicy na własnych jej śmieciach. Pomoc ze strony Polski,
okazywana
pieniężnie lub w innej postaci, datuje się od dawna1. I podaje
dalej szczegółowo: (…)
śmiało
twierdzić możemy, że w ciągu
ubiegłych lat 35 [lata 1861-96
— przyp. autora] pomoc okazana
Śląskowi cieszyńskiemu przez inne dzielnice Polski, da
się wyrazić cyfrą 300.000 złr. w przybliżeniu, czyli przeszło 8.500
złr.
przeciętnie co rok2.
Ale jest i
druga strona medalu. Można pokusić się o konstatację, że mieszkańcy, a
raczej
działacze społeczni i narodowi na Śląsku Cieszyńskim dobrze znali swoją
wartość
i dość rychło zauważyli, że na ich aktywności zależy nie tylko im, ale
i owym
donatorom z zewnątrz. Dlaczego by zatem nie wykorzystać owych
spływających
subwencji do partykularnych celów? Bo jakże inaczej można
interpretować
następujące zaraz w tekście zdanie: Przy
takiej pomocy, gdyby pieniądze te były używane racyonalnie na potrzeby
najbardziej ważne i pilne, a zatem np. na prasę polityczną i szerzenie
oświaty
w duchu narodowym i humanitarnym, a nie na „Bazary
cieszyńskie”3 lub „Domy narodowe” itp.
fikcye, lub co gorsza, spekulacye finansowe,
polskość Śląska cieszyńskiego byłyby już dzisiaj wywalczoną na zawsze4.
I jeszcze inny ustęp, w którym mowa, że
wewnętrzny, pochodzący z
Księstwa Cieszyńskiego wkład funduszy dla Macierzy Szkolnej wynosił
raptem 8,88
(w zależności od zinterpretowania źródeł) a nawet jedynie
3,26 proc. Udział ten byłby zapewne nieco
wyższy, gdyby
lud księstwa, zwłaszcza ewangelicki, czuł się bardziej polskim, a
zwłaszcza,
gdyby wielu zamożniejszych narodowców tutejszych, mniej
gardłowało przed Polską
o swoim patryotyźmie, a więcej byli ofiarni na podobne cele. Ta ich
wstrzemięźliwość w tym kierunku, najlepiej się uwydatnia na funduszu
stypendyjnym dla uczniów gimnazyum polskiego, bo udział w
nim Ślązaków równy
jest zeru. Złożyła się na niego wyłącznie Galicya, w drobnej części
Warszawa. W
liczbie 200 blisko stypendyów po 80, 100 i więcej złotych,
utworzonych przez
Galicyan, a więc co najmniej na sumę 20.000 zł. niema ani jednego od
cieszyńskieh narodowców. To decyduje o ich wartości
obywatelskiej. „Poco mamy
naruszać swoję kieszeń, głupia Galicya zapłaci za siebie i za
nas!” — oto
dewiza, którą się rządzą najgłośniejsi w Cieszyńskiem
patryoci, zwłaszcza z
kliki michejdowskiej5.
Ktokolwiek
orientuje się choć po trosze w życiu społecznym
Zaolzia ostatniej półtrzecia dekady sam dostrzeże ciekawe
paralele...
Ale
wróćmy do tematu. Skansen, rezerwat czy hospicjum?
Sam Śląsk
Cieszyński był zawsze w trudnym położeniu, zawsze
„pomiędzy”; terenem „już poza, ale i
jeszcze nie w”, czy to będzie mowa o
Niemczech/Austrii, Czechach/Morawach czy też o Polsce. I dobitnie
ukazały to
wydarzenia 1848 roku. Każdy z trzech narodów mieszkających
wokół uznawał ten
obszar jako swój. Teren wprost idealnie nadający się do
kulturowej ekspansji by
nie powiedzieć wręcz kolonizacji, bo nie wykrystalizowała się tam
narodowość
śląska (jak to jest choćby w przypadku Konfederacji Szwajcarskiej,
gdzie
różnorodność językowa bynajmniej nie była przeszkodą do
powstania wspólnoty
narodowej).
Natomiast
powstała oparta na języku (i jego gwarze)
tożsamość regionalna, lokalna, czy to cieszyńska do 1920 roku, czy
– w
późniejszym okresie – subregionalna, sublokalna
wręcz, ta zaolziańska. Jednakże
w jej ramach ścierały się od momentu zaistnienia i ścierają się (co
jest obecnie
aż jaskrawo widoczne w zaolziańskiej części Śląska Cieszyńskiego) dwie
tendencje: otwarta – nazwijmy ją tak roboczo – i
zamknięta. I dostrzeżono ten
problem dość dawno. Na początku 1968 roku Zaolziacy mogli przeczytać
poniższy
tekst: Długo i z trudem budujemy naszą
kulturę społeczną i nigdy nie będzie to łatwe. W tym roku kultura ta
liczy 120
lat. Najcenniejsze były zawsze te jej stronice, które
chciały coś zdobyć,
stworzyć, a nie biernie naśladować. Zawsze groził nam i będzie groził
prowincjonalizm, ta choroba skazująca na minimalizm i oderwanie od
spraw
szerszych. Będziemy musieli unikać prowincjonalizmu tym bardziej, że
żyjemy w
szczególnych warunkach zawinionej czy niezawinione izolacji.
Stąd pierwsza
potrzeba — nie dopuszczać do izolacji z
którejkolwiek strony, podejmować
inicjatywę, wchodzić w życie nie tylko nasze prywatne, bo nikt nie
podaruje nam
niczego i jesteśmy współgospodarzami tego kraju6.
Tak pisał w
„Głosie Ludu” zmarły w zeszłym roku Władysław
Sikora. A dokładnie w pięć lat później Kazimierz Kaszper
(używający pseudonimu
Kamil), analizując zachowanie się Zaolziaków podczas
kolarskich zawodów Wyścigu
Pokoju doszedł do następujących wniosków: Trzy
odruchy, trzy
charakterystyczne cechy zaolziańskiej mentalności, na podstawie
których można wnioskować:
1. Zaolzianin kibicuje Polsce, 2. nie demonstruje swych odmiennych
poglądów
wobec współmieszkańców, 3. odczuwa do tego
stopnia własną „inność”, że ani w
stosunku do Polaków, ani do Czechów nie używa
formy „nasi”. Bo też kto jest
„swój”?7
Ale to pytanie
retoryczne. Bo zaraz padła
odpowiedź: Nie uchodzi za pobratymca ani
współczesny Polak, ani współczesny Czech. Naszym
jest „nasz człowiek”, czyli
ten urodzony na Zaolziu, kochający pachnące kwiaty (nad Olzą),
wyciskające łzy
wzruszenia piękne pieśni (dawne) ludu (naszego), urok (naszych)
gór i
rzeczywistość kominów. Słowem „nasz
człowiek” ma być tym miłującym kraj (jak
ogród) kominów, świerków i jabłoni, ma
się z zapamiętaniem oddawać
nostalgicznej zadumie płynącej z upojenia pięknem krajobrazu, ma się,
niby
Maryna z Hrubego, dać zniewolić, ulec i porwać przyrodzie.
Ale jesteśmy na
Śląsku Cieszyńskim, który
to region nie wyróżnia się tylko tym, że krajobraz ma
ukształtowany przez
Beskidy, rzekę Olzę i Zagłębie Ostrawsko-Karwińskie. Nie atrybuty
krajobrazu
powinny kształtować autochtona — Polaka. Jakaż to w końcu
specyfika dla
współczesnej społeczności obco narodowej, która
tu mieszka, żyje, pracuje, bawi
się. Dla której region jest po prostu miejscem jej
istnienia, i która wytwarza
nowe, wcale nie krajobrazowe więzi z regionem? Żadna. A w każdym razie
nie jest
znacząca.
To wynik
hołubienia tradycji, nadawania jej
ponadczasowego znaczenia i trzymania jej się, niby jedynej szansy przed
postępującą asymilacją. Chorobliwe przywiązanie się do przeszłości,
która nas
(rzeczywiście) określa, może wyzwolić zupełnie niepożądaną i szkodliwą
energię.
Dlatego czas,
by sobie o tym porozmawiać,
by przekroczyć granicę stworzoną przez nas samych, a której
nazwa: przeszłość.
Bo w istocie tylko ją posiadamy, nasza jest tylko przeszłość. Zostawmy
ją
naukowcom. ZACZNIJMY TWORZYĆ PRZYSZŁOŚĆ8.
Nie wertowałem,
przyznaję, wszystkich numerów „Głosu
Ludu”,
ale nie zdziwiłbym się zbytnio, gdyby się okazało, że podobnych
spostrzeżeń
wydrukowano w ostatnim półwieczu na jego łamach znacznie
więcej. Odwołam się
zatem do tekstu sprzed roku, również zwracającego uwagę na
„zamykanie się”
Zaolzia i jego mieszkańców. Marian Siedlaczek zajął się
„mitem założycielskim”,
który jest podstawą do funkcjonowania każdej grupy,
począwszy od rodziny a na
wspólnocie narodowej czy religijnej kończąc: (…)
co jest takim mitem dla
Polaka-Zaolziaka? Powstanie Zaolzia w 1920 roku? Wątpię. Odzyskanie
tegoż
Zaolzia przez Macierz w 1938 r.? Na pewno nie. Coś takiego jednak musi
być,
skoro Zaolziak nosi w sobie bardzo mocne poczucie swojej odrębności9.
A doszukuje się
w tym, co stało się po drugiej wojnie
światowej i definitywnym odłączeniu Zaolzia od państwa polskiego w
jakiejkolwiek tego państwa formie.
Po 1947 roku
praktycznie cały nurt życia społecznego Polaków
na Zaolziu został przez władze skanalizowany do jednej organizacji
— PZKO.
Zgoda na jedno tylko ugrupowanie była na tle wielobarwnej palety
przedwojennej
aktywności Polaków perfidnym zabiegiem politycznym i
socjotechnicznym. Z biegiem
lat nasza społeczność zdążyła się już oswoić z tym monosystemem do tego
stopnia, że w jego łonie zaczęły działać liczne zespoły artystyczne,
wybudowano
wiele Domów PZKO. Praktycznie całe polskie życie społeczne,
artystyczne i
towarzyskie toczyło się pod jedną związkową strzechą. Efektem ubocznym
było
natomiast to, że zaczęły się zacierać różnice tożsamościowe
pomiędzy pojęciem
Polaka a pezetkaowca. W pochodach pierwszomajowych kroczyli nie Polacy,
lecz
pezetkaowcy, wiceminister przyjął delegację pezetkaowców, w
wyborach wzięli
udział kandydaci-pezetkaowcy… (…) Ekwiwalentem
narodowości polskiej stało się
członkostwo w PZKO.
To właśnie
stopniowe przesunięcie w świadomości widzę jako
kamień węgielny dzisiejszego Polaka z Zaolzia, ów mit
założycielski10.
Pytanie tylko
czy winić trzeba za to konkretnie ponad
czterdziestoletnią dominację jednej organizacji, dominację –
co warto
zaakcentować – wbrew własnej woli? Grunt na to został
przygotowany już
wcześniej, kiedy zaczęły być widoczne na Śląsku Cieszyńskim dwie
wspomniane
wcześniej tendencje, otwarta i zamknięta (albo – by lekko
sprowokować
Czytelnika – polska i ślązakowska). I tak stało się na
wyodrębnionym ze śląsko
cieszyńskiego organizmu Zaolziu. I zgadzałbym się z Siedlaczkiem, że
„powstanie
Zaolziaka” nastąpiło po 1947 a zwłaszcza po 1948 roku. Primo:
ówczesne władze nie pozwalały na swobodny rozwój
mniejszości narodowych
zamieszkujących Czechosłowację. Secundo: u
miejscowej ludności uruchomił
się syndrom — by ująć to w miarę zgrabnie —
„śląsko-cieszyńskiego legalizmu”,
którego przyczyn można by się doszukiwać w traumatycznym
doświadczeniu
wojennym, ciągłych zmianach przynależności państwowej a niejednokrotnie
i
deklaracji narodowościowej w życiu raptem jednego pokolenia. Wreszcie
— co
niezmiernie istotne — tertio: stosowanie
terminu „Zaolzie”,
„zaolziański” było też w tamtych czasach formą
manifestacji polskości i
niezgody na powojenny status quo, formą sprzeciwu
wobec komunistycznych
władz czechosłowackich, które starały się tenże wyrugować
tak z oficjalnego
dyskursu, jak i z języka potocznego, gdyż jednoznacznie kojarzył się on
z
Polską, a dokładniej z oderwaniem się od Polski; ale z biegiem czasu
— choć
nadal asocjacja do owego oderwania od Macierzy była czytelna
— to już nie
„przez kogoś gwałtem”, tylko z własnej i
nieprzymuszonej woli i tak pojęcie
„Zaolzie” stało się de facto mniej
lub bardziej uświadomionym synonimem
aktu „odpępowienia się od Ojczyzny” i wobec tejże
stanęło w opozycji, co
przełożyło się na frazę — my, Zaolziacy versus
wy, Polacy.
Zagrożenie
płynące z nadużywania określenia „Zaolzie”
dostrzegają też mieszkańcy tego subregionu. Spotkanie w Książnicy
Cieszyńskiej
z bystrzyckim przedsiębiorcą Mariuszem Wałachem było zatytułowane
„Nie lubię
słowa Zaolzie”: Wałach dokładnie
wyjaśnił
też, dlaczego. Nieustanne określanie naszej części Śląska Cieszyńskiego
tym
terminem powoduje, że odcinamy się coraz bardziej od narodu polskiego i
jego
kultury. — Cieszyn został założony podobno tysiąc dwieście
lat temu. To może
bajka, ale załóżmy, że istnieje od tysiąca lat. Te ziemie
rozwijały się jako
spójna całość. W 1920 roku zostały sztucznie podzielone. Ten
stan trwa od 92
lat. Z jednej strony tysiąc lat, z drugiej dziewięćdziesiąt —
to jest
nieporównywalne — przekonywał, wskazując na fakt,
że dziś czasami nawet
historycy nazywają te ziemie Zaolziem, mówiąc o okresie
sprzed podziału Śląska
Cieszyńskiego, co jest przecież nielogiczne11.
W 2006 roku dr
Józef Szymeczek wysunął tezę (i
ta — nie ukrywam — w okresie późniejszym
uzyskała potwierdzenie w moich
licznych peregrynacjach po Zaolziu, obserwacjach i rozmowach) o
swoistej
inwersji ewolucyjnej mieszkańców zachodniej części Śląska
Cieszyńskiego: Od
1920 roku mniejszość polska na Zaolziu przechodzi jak gdyby taką samą
drogę
ideową, którą kroczyła do roku 1920, jednakże w odwrotnym
kierunku: z wspólnoty
narodowej, którą w 1920 r. bezsprzecznie była przekształca
się powoli we
wspólnotę etniczną – lud polskiego pochodzenia.
(...) Subiektywnie też nie
czują się Polakami w prawdziwym słowa znaczeniu. Polska dla młodzieży
zaolziańskiej jest, jak ujął to w jednym ze swych felietonów
miejscowy
dziennikarz i poeta Jacek Sikora, „najbliższym państwem
obcym”12.
A w niemal
dziesięć lat
później Siedlaczek mu sekunduje: Polska stała się
dla nas niemal obcym,
niezrozumiałym krajem. Mówimy: u nas w Czechach. Nie znamy
polskich realiów13.
I na to samo
zwracają uwagę autorzy sejmikowej publikacji
„Wizja 2035. Strategia rozwojowa polskości na
Zaolziu”: Sprawy dotyczące Polski
są często dla Zaolziaków bardzo abstrakcyjne, a
co najwyżej traktowane jako ciekawostki. (…) Coraz słabszy
jest kontakt z
realiami, a zwłaszcza kulturą polską. Dawne ścisłe więzi rodzinne,
oparte na
wspólnym terytorium Księstwa Cieszyńskiego, w dużej mierze
zanikły, a nowe
powstają zupełnie wyjątkowo. Kultura polska na Zaolziu jest obecna
bardzo
sporadycznie14.
I o ile
Szymeczek ciągnie
swój wywód stonowanym językiem naukowca, że Polacy
na Zaolziu przez lata odłączenia od Macierzy utracili większość
obiektywnych
atrybutów, które przysługują narodowi –
wspólnocie narodowej. Obecnie pozostał
im tylko jeden obiektywny atrybut, którym jest język. I to
nie literacki język
polski, ale gwara śląskopolska, którą się posługują na co
dzień15.
To już w
publicystyce
Siedlaczka widoczna jest wyraźna sarkastyczna nuta ze sporą dawką
ironii wobec
swych współziomków: Opanowanie języka
polskiego i posługiwanie się nim nie
jest już konieczne, gdyż mamy przez naszych badaczy potwierdzone
dowody, że
gwara, jaką się posługujemy, ma korzenie w staropolszczyźnie. Zatem
gwara nasza
jest właściwie jeszcze bardziej polska od polszczyzny16. Zaraz dodaje
też, że Z
umiłowaniem gwary wiąże się kult dla tradycji, a dokładniej —
do folkloru.
Szukanie i znajdowanie spełnienia w ludowości rozgrzesza nasze
oddalanie się od
żywej, współczesnej kultury polskiej17.
Czyż nie na to
zwracał
niemal pół wieku wcześniej uwagę Kaszper? Na ów
folklor? Ten, kojarzony obecnie
przede wszystkim z góralszczyzną, jest jednym, bodaj czy nie
najważniejszym
wyznacznikiem zaolziańskiej odrębności. I nie ma nic
wspólnego z
„pezetkaoizmem”. Można się oto spotkać z bynajmniej
nie odosobnionymi
wypowiedziami, że kultywowanie, a wręcz gloryfikowanie ludowości
stanowi prostą
drogę zmierzającą do oderwania się od polskości. Oto jeden z nich, z
tegorocznego
sejmiku gminnego w Niemieckiej Lutyni: (…)
zagrożenie zdaniem
[Radomira] Sztwiertni płynie z naturalnym
przywiązaniem do małej ojczyzny, dzięki któremu podtrzymuje
się tożsamość,
również i narodową, ale źle rozumiane może ją zastąpić, co
czasem mniej lub
bardziej donośnym głosem dociera z terenów Goroliji:
„Jesteśmy gorolami, żyjemy
w Goroliji i będziemy budować własną tożsamość wokoło
gorolszczyzny”. — A to
może być ucieczką od polskości, to może zastąpić polskość —
konkludował18.
A jeden z moich
rozmówców
używa bardziej dosadnego języka: To kult zasranej owcy, tak
to nazywam. Co
roku odbywają się te wszystkie zabijaczki, dożynki,
„miyszania łowiec”. Ale co
to ma wspólnego z polskością? Tam nikt zdania po polsku nie
potrafi sklecić, a
przecież pieniądze na tę działalność idą też i z Warszawy19. [No właśnie. I
znów mowa o
pieniądzach płynących z zewnątrz, o czym pisał wszak przed 120 laty
cytowany na
wstępie Naake-Nakęski. Ale ad rem.]
Tymczasem stan polskości na Zaolziu martwi też autorów
cytowanej „Wizji”. I
podczas dyskusji jakie miały miejsce podczas tegorocznych
sejmików, na części
których miałem okazję uczestniczyć, też wyraźnie jest
dostrzegalne zagrożenie
płynące ze zmniejszającej się liczby Polaków, a przede
wszystkim zamykania się
w swoim własnym zaolziańskim światku. Konstatacją tych spotkań, jak i
wspomnianej broszury jest apel — że, tylko my to możemy
zrobić, tylko od nas to
zależy czy będziemy Polakami czy nie. Czyli podobnie jak kończył przed
ponad
wiekiem swój „raport” Naake-Nakęski: Gdyby na
skutek broszury niniejszej już ani grosz nie wpłynął na towarzystwa
narodowe w
Cieszynie, to lud cieszyński nie zginie, jak nie zginął i nie zginie
lud nasz
na Śląsku pruskim, choć tam bez porównania większy ucisk
panuje i choć Polska
tam pieniędzmi tak nie sypie, jak dla nas. (…) osiągniemy tę
poprawę [stosunków
narodowych — przyp. jot] prędzej
czy
później przy wytężonej pracy nad podniesieniem własnej
oświaty, przy dzielnej,
wytrwałej obronie praw naszych — za pomocą zgromadzeń i
stowarzyszeń, za pomocą
dobrych czasopism i książek20.
I jeszcze
ciekawe, acz dość mocne sformułowanie: Żebraniny
powinniśmy zaprzestać, bo ta nam
ubliża, a nie wiele pomaga. Z tym zasobem środków, jakie już
posiadamy, bardzo
dużo zrobić można, niech tylko te pieniądze odpowiednio użyte będą21.
Zatem dotowany
skansen, rezerwat czy to nieszczęsne
hospicjum? Na pewno Zaolzie to obszar zamknięty, otoczony szczelnie
płotem. Ale
czy od zewnątrz, czy od wewnątrz? pod przymusem czy z własnej woli?
Nigdy, od 1920
roku państwo, w granicach administracyjnych
którego leży ten skrawek cieszyńskiego Śląska, nie dawało
takich możliwości
rozwoju kurczącej się z dnia na dzień mniejszości narodowej jak ma to
miejsce
obecnie. Łącznie z prawem do demonstrowania swej etnicznej odrębności.
No bo
przecież toutes proportions gardées,
czymże jest pochód pod pezetkaowskimi sztandarami w ramach
związkowego
festiwalu a nawet tustelański orszak zmierzający z jabłonkowskiego
rynku do
Lasku Miejskiego, przy kłującej w oczy tablicy drogowej z polską nazwą
danej
miejscowości, czy z wybijającą się z głośnika w pociągu polską nazwą
następnej
stacji? Ponadto pojawiły się możliwości, których wcześniej
nie było: używanie
na szczeblu oficjalnym, administracyjnym polskiej pisowni imion (te do
tej pory
widnieć mogły jedynie wykute na nagrobku) czy rezygnacja przez kobiety
z
końcówki „-ova”, doklejanej
automatycznie przez urzędnika. Wreszcie utrzymywana
z pieniędzy podatnika szkoła „z polskim językiem
nauczania”, która otwiera swe
podwoje nawet dla garstki uczniów. A proszę sobie
przypomnieć walki o polskie
szkolnictwo na Zaolziu w latach masarykowej Republiki.
Te niespotykane
wcześniej korzystne warunki dla
funkcjonowania zaolziańskich Polaków są bez wątpienia
pochodną członkostwa
Republiki Czeskiej w Unii Europejskiej. To jasne. Ale jednocześnie
zbiega się
to z oswojeniem a może ujarzmieniem lub banalnym przyzwyczajeniem
tutejszych
mieszkańców, przyznających się do kulturowych
związków z krajem Kochanowskich,
Morsztynów, Skargów, Kraszewskich,
Sienkiewiczów i Stasiuków do czeskiej
rzeczywistości. Bo przecież od dawna nie ma na Zaolziu
irredentystycznych idei
przyłączenia do Macierzy. Nie ma tendencji separatystycznych czy choćby
autonomicznych, by stworzyć powiat zaolziański. Polityczna słabość
wspólnoty na
szczeblu powyżej gminy jest wyraźna, brak jest silnej partii
politycznej, która
wprowadziłaby na Malou Stranu
choćby
jednego jedynego polskiego posła.
Przekształcenie
się narodu w grupę etniczną czy wręcz
etnograficzą — jak to ujął przed laty Szymeczek —
nikomu nie zagraża, nikomu
nie szkodzi. Ot taki lokalny koloryt jak Hanacy, Wałasi czy Prajzowie...
Czyli to
odchodzenie do hospicjum, zamykanie się w rezerwacie
czy muzealnej gablocie jest z przymusu, czy też akt to dobrowolny
samych
Zaolziaków, którym najwygodniej byłoby się
wrócić do status quo ante,
a precyzując do czasów sprzed 1848 roku? Na to
pytanie trudno postawić jednoznaczną odpowiedź.
Překlad
do českého jazyka / tłumaczenie na język czeski
Skanzen, park,
hospic… Tyto tři pojmy, které více
nebo méně výstižně mají
popisovat současnou kondici Zaolzí (a přesněji
formulováno – polskosti na
Zaolzí), poměrně často jsou přítomné v
politických rozhovorech, jak na
konferencích, tak v publicistice, nebo nakonec při
nezávazných soudružských
jednáních.
Tyto
termíny spojuje jedno – uzavřená
oblast, izolována od
„normálního světa” a jeho
problémů. Cože to je za skanzen? To je muzeum pod
širým nebem, a muzeum vždy ukazuje minulost,
která byla pokryta tlustou vrstvou
současnosti. Park to je vyjmutý kousek
území, na kterém je umožněno
rozvíjet
život na starých pravidlech, jakoby na vzdor
obklopující realitě. A nakonec
hospic, místo, kde nevyléčitelně
„nemocný na smrt” pacient
očekává na smrt, ale
celou dobu má zajištěnou péči z
vnějšku. Ostatně tato péče z vnějšku
se
objevuje i v obou dříve vyjmenovaných
případech. A obdobně je to se Zaolzím.
Zaolzí žije díky vnější
pomoci, vnější podpoře, vzácně se
takto zapisuje do
tradice půldruhého století existence
Těšínského Slezska.
Protože, když
pozorujeme dějiny tohoto regionu od Lidového
jara, to je od tohoto národního
obrození na území
ohraničeném Bílkou a
Ostravicí, a protínaném proudem Visly,
Olzy a Lučiny, docházíme k závěru, že
nelze
přeceňovat význam právě tohoto zásahu
z vnějšku. Tak bylo v případě tří
silných
společností: německé, české a
polské. Zdejším
národnostním hnutím fandily
Vídeň, Vroclav, Praha, Brno, Krakov, Lvov... Nás
zajímají dvě posledně
vyjmenovaná města, odkud byla exportována
polskost. A také finanční prostředky
tak nutné k jejímu
šíření.
Na
základě informací, které tehdy nebyly
utajovány a byly
bedlivě zveřejňovány a tehdejším
tisku, vyplývá, že řada iniciativ, ze
kterých
jsou dnes Těšíňáci hrdí,
vznikla za značné finanční podpory Matice, hlavně
z
Haliče, to je z Malopolska a Země Lvovské, ale
také z jiných oblastí,
především
těch, které byly pod ruským záborem.
Vzpomenu alespoň vznik „Polského domu” v
Těšíně (později pojmenovaného
„Národním domem”),
podporování „Gwiazdki
Cieszyńské”
(„Těšínská
hvězdka”) de facto haličskými čtenáři,
početné knižní
dary, díky kterým vznikly knihovny a
čítárny, peníze
přicházející na založení
gymnázia v Orlové, a dříve v Cieszyně
a mnoho, mnoho jiných objektů či institucí,
ve kterých
„vnější” vklad
není k přecenění.
Abych nemluvil
bez důkazu, dovolím si použít citaci z
tehdejší doby, přesněji z brožury
vydané v 1896 roce, jejímž autorem je Wacław
Naake-Nakęski, novinář a národní
buditel, který přesně pamatuje
tehdejší
vztahy: Začínající
se projevovat, vzbuzena
Stalmachem, finanční obětavost
přicházející z celého
Polska ve prospěch Těšína
(...) se dnes rozšířila, zejména z
Haliče, do rozměrů skutečně významných,
pokud zohledníme chudobu v této části
země na jejím vlastním smetišti. Pomoc ze strany Polska projevována
peněžitými dary nebo jinak, se objevuje ode dávna1. A
dále
přesně oznamuje: (…)
s určitostí
můžeme tvrdit, že za
posledních 35 let [roky 1861-96 – autor] pomoc
udělována Těšínskému
Slezsku
jinými částmi Polska, je možno
vyjádřit číslicí přibližně 300.000 zlr., to je v
průměru více jak 8.500 zlr. ročně2.
Ale existuje
také druhá strana mince. Můžeme se
pokusit o konstatování, že občané, a
spíše kulturní a
národní pracovníci na
Těšínském Slezsku dobře znali svou
hodnotu a poměrně rychle zpozorovali, že na jejich
aktivitách záleží nejen jim,
ale také oněm vnějším
dárcům. Proč by tedy nevyužili oněch subvencí pro
tyto
provinční cíle? Protože jak jinak je možno
vysvětlit následující větu v textu: Při
takové pomoci, kdyby tyto peníze byly
racionálně použity pro nejdůležitější
potřeby, a tedy na politický tisk a
rozšiřování osvěty v
národním a
humanistickém duchu, a nikoliv na
„Těšínská
tržiště”3 nebo
„Národní domy” a
podobné fiktivní, nebo dokonce
finanční spekulace, polskost
Těšínského Slezska by už dnes byla
vybojována
navždy4. A
ještě jiný
odstavec, ve kterém se mluví, že
vnější,
pocházející z
Těšínského
Knížectví,
vklad fondů pro Matici školskou byl najednou 8,88 (v
závislosti na interpretaci
zdrojů) a dokonce pouze 3,26 proc. Tato účast by byla
zajisté o něco větší,
kdyby lid knížectví, zejména
evangelický, cítil se více
polský, a zejména,
kdyby mnoho bohatých zdejších
národovců, méně mlátilo houbou před
Polskem o
svém vlastenectví, a byli více
obětaví pro obdobné cíle. Tato jejich
zdrženlivost v tomto směru, se nejlépe uplatňuje ve
stipendijním fondu pro žáky
polského gymnázia, protože účast
Slezanů na něm se rovná nule. Složila se na něj
pouze Halič, částečně Warszawa. V počtu téměř 200
stipendistů po 80, 100 a více
zlotých, zřízených Haličany,
avšak ze součtu nejméně 20 000 zl.
není ani jeden zlotý
od těšínských národovců. To
rozhoduje o jejich občanské hodnotě. „Proč
máme
porušovat svoji kapsu, hloupá Halič
zaplatí za sebe i za nás!” –
to je zásada,
kterou se řídí
nejhlasitější na Těšínsku
vlastenci, zejména z michejdovské
kliky5.
Kdokoliv se
alespoň trochu vyzná ve společenském životě
Zaolzí za poslední půltřetí
dekády sám pozoruje
zajímavé paralely...
Ale vraťme se k
tématu. Skanzen, etnická rezervace či
hospic?
Samotné
Těšínské Slezsko bylo vždy ve
složité poloze, vždy
„mezi”; územím „už
mimo, ale také ještě ne v”, jestli
budeme mluvit o Německu /
Rakousku, Čechách / Moravě nebo také o Polsku. A
zřetelně to ukázaly události
1848 roku. Každý ze tří národů
bydlících v okolí uznávalo
toto území za své.
Území přímo ideálně
hodící se ke kulturní expanzi, aby se
neřeklo přímo kolonizaci,
protože se tam slezská národnost
nevykrystalizovala
(jako to je aspoň v případě
Švýcarské konfederace, kde
jazyková různorodost
nikterak nebyla překážkou ke vzniku
národní společnosti).
Naopak na
základě jazyka (a jeho nářečí) vznikla
regionální
identita, lokální, jednak
těšínská do roku 1920 nebo –
později – subregionální,
sublokální přímo ta
zaolzanská. Avšak v jejím
rámci od momentu vzniku se
stíraly a stírají se (což je dnes až
nápadně viditelné v zaolzanské
části
Těšínského Slezska) dvě tendence:
otevřená – nazvěme ji tak pracovně – a
zavřená. A zpozorována byla tato skutečnost dosti
dávno. Na začátku 1968 roku
si Zaolzané mohli přečíst tento text: Dlouho
a s námahou budujeme naši společenskou kulturu a
nikdy to nebude jednoduché. V
tomto roce tato kultura má 120 let.
Nejcennější byly vždy tyto její
stránky,
které chtěly něco získat, stvořit, a nikoliv
pasivně následovat. Vždy nás
ohrožovalo a bude ohrožovat
maloměšťáctví, tato nemoc
odsuzující pro
minimalismus a odloučení od
širších
záležitostí. Budeme se muset vyhýbat
maloměšťáctví
tím více, protože žijeme ve
zvláštních
podmínkách zaviněné nebo
nezaviněné izolace.
Odtud první potřeba — nepřipouštět
izolaci z kterékoliv strany, zahajovat
iniciativu, vstupovat do našeho soukromého
života, protože nikdo nám nic
nevěnuje a jsme spoluhospodáři této země6.
Takto psal v
„Głosu Ludu” zemřelý minulý
rok Władysław Sikora.
A přesně pět let později Kazimierz Kaszper
(používající pseudonym Kamil), když
hodnotil chování Zaolzanů při
cyklistickém Závodě Míru dospěl k
následujícím
závěrům: Tři reflexy, tři
charakteristické vlastnosti zaolzanské mentality,
na základě kterých je možno usuzovat 1. Zaolzan
fandí Polsku, 2. neprojevuje
své rozdílné názory vůči
spoluobčanům, 3. uvědomuje si svou vlastní
„odlišnost”
až do takového stupně, že ve vztahu ani k
Polákům, ani k Čechům nepoužívá slovo
„naši”. Protože kdo také je
vlastně „svůj”?7
Ale to je
řečnická otázka. Protože ihned byla
udělena odpověď: Není
považován za
pobratima ani současný Polák, ani
současný Čech. Naším je
„náš člověk”, to je
ten, který je narozen na Zaolzí,
milující vonící květiny
(nad Olzou),
vytlačující slzy dojetí
krásné písně
(dávné) lidu (našeho), kouzlo
(našich) hor
a současnost komínů. Prostě
„náš člověk” má
být tím, který miluje zemi (jako
zahradu) komínů, smrků a jabloní, má
se vášnivě
vracet k nostalgickému
zamýšlení plynoucí z
opojení krásou krajiny, má
se, jako Maryna z Hrubeho, dát ujařmit, podlehnout a
uchvátit přírodě.
Ale jsme na
Těšínském Slezsku, které je
regionem odlišujícím se nejen
tím, že krajina je ztvárněna Beskydami, řekou
Olzou
a Ostravsko-karvinským revírem. Nikoliv znaky
krajiny mají utvářet autochtona –
Poláka. Jaká je to nakonec specifika pro
současnou vícenárodnostní společnost,
která zde žije, pracuje, baví se. Pro kterou
region je prostě místem její
existence, a který vytváří
nové hodnoty, vůbec ne spojitost krajiny s regionem?
Žádný. A každopádně není
významný.
To je
výsledek hýčkání tradice,
udělování
ji nadčasového významu a
uchovávání ji, jako jediné
možnosti před postupující
asimilací. Chorobná oddanost minulosti,
která nás (určitě) charakterizuje, může
způsobit úplně nežádoucí a
škodlivou energii.
Proto je čas,
abychom si o tom promluvili,
abychom překročili hranici stvořenou
námi samotnými, která se jmenuje:
minulost. Protože zajisté pouze tuto vlastníme,
naše je pouze minulost.
Ponechme jí vědcům. ZAČNĚME TVOŘIT BUDOUCNOST8.
Přiznávám
se, nelistoval jsem
všechna čísla „Glosu Ludu”,
ale neudivilo
by mne příliš, kdyby se ukázalo, že
obdobných postřehů bylo na jeho
stránkách otištěno
v posledním půlstoletí mnohem více.
Odvolám se tedy na text z minulého roku,
taktéž upozorňujícího na
„uzavírání se”
Zaolzí a jeho občanů. Marian Siedlaczek
se začal zajímat „zakladatelským
mýtusem”, který je základem
fungování každé
skupiny, zpočátku rodinou a na národní
nebo náboženské společnosti konče: (…)
co je takovým mýtusem pro
Poláka-Zaolzaka? Vznik Zaolzí v 1920 roce?
Pochybuji.
Znovu získáni tohoto Zaolzí
Maticí v 1938 roce? Jistě ne. Avšak něco
takového
musí existovat, jestliže Zaolzák v sobě
nosí velmi silný pocit své
odlišnosti9.
A
vyhledává v tom, co se stalo po druhé
světové válce a
konečném odtržení Zaolzí od
polského státu v jakékoliv tohoto
státu podobě.
Po 1947 roce
prakticky celý společenský proud života
Poláků
na Zaolzí byl vládou zkanalizován do
jedné organizace — PZKO. Souhlas pouze na
jediné seskupení byla na pozadí
mnohobarevné palety předválečných
aktivit pro
Poláky perfidním politickým a
sociotechnickým úkonem. Po letech naše
společnost
stačila si už zvyknout na tento monosystém do
takového stupně, že v jeho lůně
začaly působit rozličné umělecké soubory, bylo
postaveno mnoho Domů PZKO.
Prakticky celý polský společenský,
kulturní a soudružský život probíhal
pod
jedinou svazovou střechou. Vedlejším
výsledkem naopak bylo, že se začaly stírat
identické rozdíly mezi pojmem Polák a
člen PZKO. V prvomájových průvodech
kráčeli nikoliv Poláci, ale členové
PZKO, náměstek ministra přijal delegaci
členů PZKO, ve volbách se účastnili
kandidáti-členové PZKO… (…)
Ekvivalentní
pro polskou národnost se stalo členství v PZKO.
Právě
to postupné
posouvání ve uvědomění
vidím jako základní kámen
dnešního Poláka ze Zaolzí,
tento zakladatelský mýtus10.
Otázkou
je pouze, zda viníkem této přes
čtyřicet let trvající nadvlády
jedné organizace, dominaci – což je nutno
podtrhnout – proti vlastní vůli? Základ
pro to byl připraven již dříve, kdy začaly
být viditelné na
Těšínském Slezsku tyto dvě
dříve podporované směry, otevřená a
uzavřená (nebo –
aby lehce vyprovokovat Čtenáře – polská
a slezanská). Stejně se stalo na
vyjmutém ze
slezskotěšínského organismu
Zaolzí. A souhlasil bych se Siedlaczkem,
že „vznik Zaolzana” začal po 1947 roce a
zejména po 1948 roce. Primo:
tehdejší vláda nedovolovala
svobodný rozvoj národnostních
menšin, které bydlely
v Československu. Secundo: u
místního obyvatelstva se spustil syndrom
—
abych to podal nějak elegantně —
„slezsko-těšínský
legalizmus”, kterého příčiny
můžeme hledat v traumatické válečné
zkušenosti, neustálých
změnách státní
příslušnosti a nejednou i
národnostní
prohlášení v životě sotva jednoho
pokolení. Konečně — což je nesmírně
důležité — tertio:
používání termínu
„Zaolzí”,
„zaolzanský” bylo taktéž v
tomto období formou manifestace polskosti
a nesouhlasu s poválečným status quo,
formou odporu vůči československé
komunistické vládě, která se snažila
vymýtit z oficiálního diskurzu, jak z
každodenního jazyka, když jednoznačně nebyl
spojován s Polskem, a přesněji s
odtržením se od Polska; ale postupně — i když
nadále asociace tohoto odtržení
od Matice byla zřejmá — toto už nikoliv
„násilím někým”,
pouze v vlastní vůle a
tak pojem „Zaolzí”
se stal de facto méně
nebo více uvědomělým synonymem činu
„odpupečnění se od Vlasti” a
vůčí tomuto se
dostalo do opozice, což ovlivnilo vznik fráze —
my, Zaolzaci versus vy,
Poláci.
Ohrožení
plynoucí z nadužívání
pojmu „Zaolzí” pozorují
také občané tohoto subregionu.
Setkání v
Těšínské knižnici s
bystřickým
podnikatelem Mariuszem Wałachem bylo nazváno
„Nemám rád slovo
Zaolzí”: Wałach přesně
také vysvětlil, proč. Neustálé
označování naší
části Těšínského Slezska
tímto termínem způsobuje, že se stále
více distancujeme od polského národa a
jeho kultury. — Těšín vznikl asi před
tisícdvěstě lety. Je to možná pohádka,
ale předpokládejme, že existuje tisíc
let. Tato země se rozvíjela jako jeden celek. V 1920 roce
byla umělé rozdělena.
Takový stav trvá 92 let. Na jednu stranu
tisíc let, na druhou devadesát — to je
nesrovnatelné — přesvědčoval a poukazoval na
skutečnost, že dnes někdy i
historici nazývají tyto země Zaolzím,
když mluví o období před rozdělením
Těšínského Slezska, co je přece
nelogické11.
V 2006 roce dr.
Józef Szymeczek předložil
tvrzení (a to — neskrývám
— později bylo potvrzeno v mých
početných
peregrinacích po Zaolzí,
pozorování a rozhovorech) o
svébytné evoluční inverzi
občanů západní částí
Těšínského Slezska: Od 1920
roku polská menšina na
Zaolzí prochází zřejmě stejnou ideovou
cestou, kterou šla do 1920 roku, avšak v
opačném směru: z národního
společenství, kterým v 1920 roce nepochybně byla
se
proměňuje zvolna v etnickou společnost – lid
polského původu. (...) Subjektivně
se také necítí Poláky v
opravdovém významu. Polsko pro zaolzanskou
mládež je,
jak to podal v jednom ze svých fejetonů
místní novinář a
básník Jacek Sikora,
„nejbližším cizím
státem”12.
A
téměř deset let později
Siedlaczek mu pomáhá: Polsko se stalo
pro nás téměř cizí, nesrozumitelnou
zemí. Mluvíme: u nás v
Čechách. Neznáme polskou realitu13.
A na
totéž poukazují autoři sejmikové
publikace „Wize 2035.
Rozvojová strategie polskosti na
Zaolzí”: Záležitostí
týkající se Polska jsou často pro
Zaolzaky velmi abstraktní, a navíc
považována
jako zajímavosti. (…) Stále
slabší je kontakt s realitou, zejména
polskou
kulturou. Dřívější
úzké rodinné vazby,
založené na společném území
Těšínského
knížectví, ve velké míře
zanikly, a nové vznikají zcela
výjimečně. Polská
kultura na Zaolzí je přítomná velmi
sporadicky14.
A
dále Szymeczek
pokračuje ve svém
vývodu sladěn jazykem vědce, že Poláci
na
Zaolzí po léta odtržení od Matice
ztratili většinu objektivních znaků
vztahujících se k národu –
národnímu společenství. Dnes jim
zůstal pouze jediný
objektivní znak, kterým je jazyk. A to nikoliv
spisovný polský jazyk, ale
nářečí slezskopolské, které
denně používají15.
To už v
publicistice
Siedlaczka je viditelná výrazná
sarkastistická nota s pořádnou dávkou
ironie
vůčí svým spolukrajanům: Znalost
polského jazyka a jeho používáni již
není
nutné, protože máme potvrzeno našimi
badateli, že nářečí, které
používáme, má
kořeny v staropolském jazyce. Proto naše
nářečí je vlastně ještě
více polské než
polský jazyk16. A hned
také dodává, že se
zálibou
nářečí je spojen kult pro tradici, a přesněji
– folklóru. Hledání a
nalézání
splnění v lidovosti odpouští
naše vzdalováni se od živé
současné polské kultury17.
Cožpak na to
neupozorňoval téměř
před půl stoletím Kaszper? Na tento folklór?
Tento, spojovaný dnes především s
horalštinou,
je jedním, kéž ne
nejdůležitějším determinantem
zaolzanské odlišnosti. A nemá
nic společného z „pezetkaoizmem”. Můžeme
se zde setkat s nikterak neosamoceným
názorem, že kultivování, a
přímo glorifikování lidovosti je
přímou cestou směřující
k odtržení se od polskosti. Zde jeden z nich, z
letošního obecního sejmiku v
Německé Lutyni: (…)
ohrožení podle názoru [Radomira] Sztwiertni vyplývá s
přirozené oddanosti malé vlasti, díky
které se
udržuje identita, také ta národní, ale
špatně pochopena ji může nahradit, co
někdy méně nebo více hlasitě proniká z
území Gorolije: „Jsme gorole, žijeme v
Goroliji a budeme stavět vlastní identitu kolem
horalštiny”. — A to může být
únikem od polskosti, to může nahradit polskost —
konkludoval18.
A jeden z
mých společníků
používá přesvědčivější
jazyk: To je kult zasrané ovce, tak to jsem
pojmenoval. Každý rok se konají
všechny ty zabijačky, dožínky,
„miyšaně
łowiec”. Ale co to má společného s
polskostí? Tam nikdo není schopen dát
dohromady větu polsky, a přece peníze na tuto činnost
přicházejí také z
Warszawy19. [No
právě. A zase je řeč o penězích
přicházejících z vnějšku, o
čemž psal před 120 lety citovaný v úvodu
Naake-Nakęski. Ale ad rem.]
Mezitím
stav polskosti na Zaolzí dělá starosti
také autorům citované „Vize”.
A v rámci
diskuze, jaká se konala v průběhu
letošních sejmiků, kterých jsem se
částečně
mohl zúčastnit, je také výrazně
viditelné ohrožení plynoucí ze
zmenšujícího se počtu
Poláků, a především
uzavírání se ve svém
vlastním zaolzanském světě.
Konstatováním
těchto setkání, jakož i zmiňované
brožury je výzva — že, pouze my to můžeme
udělat, jen na nás záleží, zda budeme
Poláky nebo ne. Čili obdobně jako uzavřel
před více jak stoletím svůj
„report” Naake-Nakęski: Kdyby vlivem
této brožury už ani groš nepřišel na
národní sdružení v
Těšíně, potom lid
těšínský nezahyne, stejně jako
nezahynul náš lid v Pruském
Slezsku, i když je tam nesrovnatelně větší
útlak, a i když Polsko tam penězi
tak nesype, jako pro nás (…) dosáhneme
tohoto zlepšení [národnostních
vztahů — jot] dříve nebo
později při
intenzivní práci pro
zlepšení úrovně vlastní
osvěty, při dělné, namáhavé obraně
našich práv — s pomocí
shromáždění a sdružení, s
pomocí dobrých časopisů a knih20.
A
ještě jedna zajímavá, i když
silná formulace: Žebrotu bychom
měli ukončit ,
protože nám ubližuje, a moc
nepomáhá. S těmito prostředky, které
už vlastníme, můžeme hodně udělat, ať tyto
peníze jsou vhodně použity21.
Tedy
dotovaný skanzen, etnická rezervace
nebo tento nešťastný hospic?
Zajisté Zaolzí to je uzavřená oblast,
obklopená těsně plotem. Ale z
vnějšku nebo zvnitřku? Z přinucení nebo z
vlastní vůle?
Nikdy, od roku
1920 stát, v správních
hranicích kterého leží
tento kousek Těšínského Slezska,
nedával takové možnosti rozvoje,
zmenšující se
ze dne na den, národnostní menšiny
jako je to v současnosti. Společně s právem k
projevování své etnické
odlišnosti. Protože přece toutes
proportions gardées, čím je průvod s
prapory PZKO v rámci
svazového festivalu, a dokonce zdejší
průvod směřující z jablunkovského
náměstí
do Městského lesa, při
štípající do očí
vjezdové tabuli s polským názvem
dané
obce, nebo ohlašované ve vlaku polské
názvy následující stanice?
Navíc objevily
se možnosti, které dříve nebyly:
požívání na
oficiální správní
úrovní polských
jmen dle polského pravopisu (tyto dosud jsme mohli pouze
vidět vytesané na
náhrobku) nebo rezignace žen na
používání koncovky
„-ova”, přilepované
automaticky úředníkem. Konečně
udržování z peněz z daní občanů
škol „s polským vyučovacím
jazykem”, které existují dokonce pro
hrstku žáků. A prosím připomeňte si boj o
polské školství na Zaolzí v
dobách Masarykové Republiky.
Tyto
dříve nemající obdoby
výhodné podmínky pro
fungování
zaolzanských Poláků jsou bezpochyby
odvozené od členství České republiky v
Evropské unii. To jistě. Ale současně se spojuje s
ochočením a možno i
podrobením nebo banálním
přivyknutím se zdejších občanů,
kteří se hlásí ke
kulturním stykům se zemí
Kochanowských, Morsztynů, Skargů, Kraszewských,
Sienkiewiczů a Stasiuků do české současnosti. Protože přece
odedávna neexistují
na Zaolzí iredentistické tendence pro
připojení k Matici. Neexistují
separatistické tendence nebo třeba jen
autonomické, aby utvořit zaolzanský
okres. Politická slabost společenství na
úrovni vyšší obce je
výrazná, chybí
zde silná politická strana, která by
zajistila na Malé Straně
alespoň jediného polského poslance.
Přeměna
národa v etnickou
nebo přímo etnografickou skupinu – jak to
podal před lety Szymeczek – nikoho neohrožuje, nikomu
neškodí. Hle takový
lokální kolorit jako Hanáci,
Valaši nebo Prajzáci...
Čili to
odcházení do hospice,
uzavírání se v etnické
rezervaci
nebo muzejní vitríně je z přinucení
nebo z vlastní vůle samotných Zaolzaků, pro
které nejpohodlnější by bylo
vrátit se do status
quo ante, a přesněji do období před 1848 rokem? Na
tuto otázku je složité
udělit jednoznačnou odpověď.
1. Dr. G.
Twardowski (pseud., właśc. Wacław
Naake-Nakęski), Przed forum polskiego społeczeństwa. Stosunki
polskie na
Śląsku, Kraków 1896
2. Twardowski, ibidem
3. „Bazar
Cieszyński”, organizacja handlowa na zasadzie
spółki. W latach 80-90 XIX w. doszło
tam do malwersacji finansowych /
„Těšínská
tržnice”, obchodní organizace,
spolek. V 80-90 letech XIX století došlo tam k
finančním malversacím
4. Twardowski, ibidem
5. ibidem
6. Władysław
Sikora, Przeszłość w
teraźniejszości, [w:] „Głos Ludu”,
11.01.1968, str. 1-2
7. Kamil (pseud.,
Kazimierz Kaszper), Wykłady
z Zaolzia, [w:] „Głos Ludu, 6.01.1973
8. ibidem
9. Marian
Siedlaczek, Fakty i mity, 25 lat
minęło... [w:] „Głos Ludu”, 7 marca 2015,
str. 6,
10. ibidem
11. dc, Tysiąc
lat kontra dziewięćdziesiąt
[w:], „Głos Ludu”, 20 marca 2012, str. 4
12. Józef
Szymeczek, Od grupy etnicznej do
grupy etnicznej? W kwestii „uwstecznienia”
świadomości narodowej Polaków na Zaolziu,
arch. J. Szymeczka; referat został później
opublikowany w: Józef
Chlebowczyk – badacz procesów
narodowotwórczych w Europie XIX i XX wieku, red.
Maria Wanda Wanatowicz. Wydawnictwo Uniwersytetu Śląskiego, Katowice
2007, pt. Od
grupy etnicznej do grupy etnicznej? W kwestii „kondycji
narodowej” Polaków na
Zaolziu u progu XXI
wieku
13. Siedlaczek, ibidem
14. WIZJA 2035.
Strategia rozwojowa polskości na Zaolziu, red.,
Czeski Cieszyn 2016,
15. Józef
Szymeczek, ibidem
16. Siedlaczek, ibidem
17. Marian Siedlaczek ibidem
18. http://zwrot.cz/2016/03/sejmik-w-lutyni-dolnej-o-szkolnictwie/
19. Jarosław
jot-Drużycki, Hospicjum Zaolzie,
Nakladatelství Beskidy / Wydawnictwo Beskidy –
Bronisław Ondraszek, Wędrynia
2014, str. 56
20. Twardowski, ibidem
21. Twardowski, ibidem