Trucizna przychodzi zza Olzy

(Obraz Polski i Polaków w Czechach na tle afery metanolowej)

 

Jedną z przyczyn naszego, Zaolziaków, szlochania przed telewizorami 23 lata temu była wiara w bliską  odnowę stosunków czechosłowacko-polskich. Mieliśmy jeszcze wtedy w żywej pamięci wyzwiska, jakie padały pod adresem strajkujących Polaków z ust uświadomionych obywatelsko i klasowo czeskich obywateli. „Lenie” i „nieroby” należały do bardziej  delikatnych. Niektórym brzmiały jeszcze w uszach opowieści krewnych zza Olzy, którym kasjerki w sklepach w Czeskim Cieszynie i innych przygranicznych miastach wyjmowały czekoladę z koszyków ze słowami nagany na polską gospodarkę i pazerność Polaków na cudze, w pocie czoła wypracowane dobra. – Nie damy sobie zdestabilizować rynku spożywczego przez nieodpowiedzialnych Polaków – potakiwali sobie wracający z fabryk i hut, z kieszeniami wypchanymi przydatnym w domu żelastwem, starzy i młodzi „obrońcy” wspólnego socjalistycznego mienia. Wymowne były również w tym czasie doniesienia prasowe o Polakach masowo podróżujących przez Czechy do Austrii i na Węgry „na handel” – po towar sprzedawany następnie z zyskiem na nielegalnych często targowiskach u siebie w kraju.

 

Przekaz wszystkich tych komunikatów, zarówno medialnych jak obywatelskich, był jasny: Polska była i jest krajem zacofanym z winy własnych obywateli, którzy zamiast uczciwie pracować, wolą demonstrować na ulicach i zarabiać na swoje godne pożałowania życie pokątnym handlem. Swoim lenistwem, wybujałym egoizmem, nieposłuszeństwem oraz chorobliwą skłonnością do kombinatorstwa podminowują nie tylko socjalistyczny ład własnego państwa, ale całego bloku ludowo-demokratycznego. Towarzysze w Moskwie, możecie spać spokojnie. My tu, nad Wełtawą, czuwamy i nie pozwolimy szarańczy znad Wisły pożreć tego, co dzięki swoim wyjątkowym zdolnościom i głębokiemu zrozumieniu waszych i naszych potrzeb stworzyliśmy. Pracy cześć!

 

Zaolziańskie tęsknoty do normalności

 

Bardzo pragnęliśmy zmiany. Jakikolwiek rodzaj manifestacji swojej polskości w klimacie permanentnej wobec niej wrogości wymagał końskiego zdrowia. Każdy, kto choć trochę  niedomagał na tożsamości, odpadał niestety. Spory odłam jako tako sprawnych na ciele i umyśle osób zaczął się dla własnego bezpieczeństwa okrywać płaszczem Wallenroda. I jedni, i drudzy tak czy owak skazywali się na życie w podwójnej moralności. Oczekiwaliśmy więc, że wydarzenia z późnej jesieni 1989 r. ostatecznie zdejmą z nas odium parweniuszy i odsuną w niebyt dyskomfort psychiczny, jaki zafundowała nam filozofia wygodnego pragmatyzmu i narcystycznego upojenia większościowej czeskiej społeczności.

 

Wierzyliśmy, że przystąpienie do wielkiej rodziny zachodnich demokracji zaowocuje m.in. przywróceniem szacunku dla człowieka, tolerancją dla innych kultur, wzrostem wiedzy o człowieku i świecie, zwłaszcza zaś nasyceniem całej naszej przestrzeni życiowej pierwiastkami prawdziwego, niekwestionowanego humanizmu. Nic z tych rzeczy „samo z siebie” nie przyszło. Akurat dzięki Unii Europejskiej mamy prawo skutecznie domagać się zgodnego z regułami języka polskiego wpisywania imion i nazwisk do dowodów osobistych, a w rejonach zamieszkałych przez „historyczną” mniejszość narodową można, lecz bez przesady, na tablicach drogowych umieszczać nazwę miejscowości w języku tej mniejszości.  Czego jednak nie udało się w UE prawnie zadekretować, tego w zakresie stosunków międzyludzkich i międzynarodowych nie ma. Nagonka na Polaków może być bez przeszkód  kontynuowana.

 

„Odwieczna” obecność czesko-polskich uprzedzeń

 

Żeby nie być posądzonym o stronniczość bądź ideologiczne zacietrzewienie muszę dodać, że negatywny stereotyp Polski i Polaków funkcjonuje w kulturze czeskiej, podobnie jak Czech i Czechów w polskiej, od najdawniejszych czasów. Czeski stereotypowy obraz Polaka zaczął się kształtować już w latach 20. XII wieku, kiedy w Kronice Czeskiej (Chronica boëmorum) Kosmasa pojawiły się pierwsze wzmianki o polskich książętach. Od tej pory lista przypisywanych Polakom przywar uległa znacznemu wydłużeniu. Znajdziemy na niej takie negatywne cechy charakteru, jak: przebiegłość, zaborczość, pijaństwo, lenistwo, nieróbstwo, zarozumiałość, pyszałkowatość, niechlujność („na hoře hój, dole fuj” – powiadają Morawianie z Hany), nieuctwo, pijaństwo, zacofanie, fałszywą pobożność, kombinatorstwo... Z kolei polska  tradycja, sięgająca czasów Galla Anonima (Kronika polska – Chronica Polonorum, 1112-1116), przypisuje Czechom fałszywość, tchórzostwo, przebiegłość, zaborczość, zdradzieckość, niesłowność, niewrażliwość, strachobliwość, zarozumiałość...

 

Tak naprawdę stereotypy, zarówno te negatywne, jak pozytywne, niczego nie wyjaśniają. Akurat osobom nieznającym rzeczywistości umożliwiają poruszanie się po omacku wśród ludzi i zjawisk. Są czymś w rodzaju laski dla niewidomego – pomagają w miarę bezpiecznie przejść przez jezdnię, ale nie dostarczają o niej ani o okolicy żadnej pełniejszej, wiarygodnej  informacji. Z tego powodu wyrokowanie o narodzie, rasie, wyznaniu religijnym wyłącznie na podstawie funkcjonujących o nich we własnej kulturze stereotypów jest skrajnie nieodpowiedzialne, bo wysoce bałamutne pod względem poznawczym. Jeśli ktoś ma potrzebę wypowiadania się na temat islamu i rzekomo tkwiących w tej religii zagrożeniach dla kultury  Zachodu, ten nie może się opierać wyłącznie na upowszechnianych obecnie w Europie i Stanach Zjednoczonych stereotypach – w miarę możliwości powinien przestudiować Koran, poznać kilku muzułmanów, a najlepiej wyjechać na kilka tygodni do któregoś z krajów arabskich.

 

Kierowanie się stereotypami w odniesieniu do obcych ma swoją wyraźną dynamikę – w niektórych okresach wyraźnie przybiera na sile, w innych maleje lub całkowicie znika. Od  1989 r. mamy możliwość obserwowania fascynującego zjawiska: wycofywania się z polskiej przestrzeni publicznej negatywnego stereotypu Czecha i narastania negatywnego stereotypu Polaka w czeskiej. Jest to rezultat przyjęcia diametralnie różnych strategii obecności w świecie. O ile Polska za pośrednictwem głównie komentatorów w mediach, ale i wydawców, krytyków literatury i sztuki, animatorów życia kulturalnego dąży do wyposażenia swoich obywateli w szeroki, wielowymiarowy pod względem poznawczym wachlarz wiedzy o współczesnym świecie, o tyle Czechy od początku procesu transformacji ustrojowej postępują w tym zakresie selektywnie, kierując się przy doborze tematów i ich interpretacji albo  interesem „rewolucyjnych” polityków i ich partii, albo podręcznym katalogiem niczego niewyjaśniających uprzedzeń i stereotypów.

 

Stereotyp składnikiem mitu założycielskiego

 

Temat Polski i Polaków przynależy do drugiej z wymienionych kategorii. I to od pierwszych chwil formowania się wolnej Czechosłowacji. Na początku 1990 r. „Rudé Právo” zwróciło się do znanych osobistości życia kulturalnego z prośbą o opinię na temat listopadowych wydarzeń w Pradze. Jeden z aktorów (nazwisko miłosiernie przemilczę) z rozbrajającą szczerością dał upust swojemu entuzjazmowi: „Polacy modlili się w kościołach, a myśmy wyszli na ulice! I zwyciężyliśmy!” Nie ulega wątpliwości, że nie miał zielonego pojęcia o Solidarności i całym prawie piętnastoletnim ruchu antykomunistycznego oporu w Polsce, ale znał stereotyp religijnego Polaka. I to mu wystarczyło. Zresztą nie tylko jemu, dziennikarzowi, który pozostawił wypowiedź bez komentarza, również.

 

W zachwycie aktora nad miażdżącą komunę siłą czeskiego ducha rewolucyjnego oraz w jego  pogardzie dla wzdychających ku niebu Polaków tli się zalążek czeskiego mitu założycielskiego demokratycznego państwa. Ma on uzmysławiać rodakom, że wyzwolenie spod czerwonej dyktatury i zaprowadzenie demokratycznego porządku dokonało się niezależnie od procesów destrukcyjnych rozsadzających od wewnątrz cały blok komunistyczny, zasługą tylko i wyłącznie samych Czechów.

 

Na słuszność takiej dedukcji wskazywałby nie tylko termin „aksamitna rewolucja”, jakim z emfazą zaczęto określać listopadowe wydarzenia, ale także ulotki, którymi już w grudniu został obsiany cały plac Wacława i przyległe ulice. Głosiły one: „Polákům to trvalo 10 let, Němcům z NDR 10 měsíců a nám stačilo 10 dnů!”.

 

Kontekst mitu założycielskiego czeskiej demokracji każe z nieco innej perspektywy spojrzeć na przyczyny stałej obecności w czeskiej przestrzeni publicznej negatywnego stereotypu Polski i Polaków. Stereotyp ten najprawdopodobniej wchodzi w skład wzmiankowanego  mitu jako jego ujemny przeciwbiegun, rodzaj swoistego wentylu bezpieczeństwa, którego  rola nie sprowadza się tylko i wyłącznie do kształtowania i utrwalania wykrzywionego obrazu północnego sąsiada, ale głównie do kanalizowania możliwych negatywnych emocji społecznych związanych z procesami demokratyzacji życia i transformacji ustrojowej. Jeśli tak rzeczywiście jest, to – biorąc pod uwagę rosnący stopień niezadowolenia obywateli ze sposobu sprawowania władzy przez postrewolucyjne elity – będzie on obecny w mediach dopóty, dopóki elity te nie zejdą ze sceny. A na to się, jak na razie, nie zanosi.

 

Festiwal samouwielbienia i nienawiści

 

O wyjątkowej biegłości dziennikarzy w posługiwaniu się wzmiankowanym stereotypem świadczy sposób prezentacji afery metanolowej w prasie i telewizji. Pierwsze informacje o jej wybuchu telewizja publiczna ilustrowała zdjęciami feralnego kiosku w Hawierzowie-Szumbarku oraz wyjmowanymi z tekturowych pudeł butelkami, opatrzonymi etykietami z  napisem „Spirytus rektyfikowany” i „Inländer”. Tak było przez pięć dni, rano, w południe i wieczorem. Przekaz dla odbiorcy był więcej niż czytelny: to nie sprawka nas, porządnych i przestrzegających norm współżycia społecznego Czechów, lecz tych bezkarnie od lat  najeżdżających naszą kotlinę barbarzyńców z północnego wschodu.

 

Sugestię natychmiast bezbłędnie wychwycili internauci, dając na forach dyskusyjnych upust swej ksenofobii. W ich opiniach Polska i Polacy to najbardziej parszywy śmieć współczesnego świata, porównywalny może jeszcze tylko z Chińczykami i Wietnamczykami. Ich zdaniem nic, absolutnie nic, co pochodzi z Polski nie nadaje się do użytku w Czechach. Koronnym  argumentem dla większości były wyeksportowane do Czech polskie artykuły spożywcze, w których składzie czescy kontrolerzy doszukali się szkodliwych dla zdrowia pierwiastków. Oczywiście wymachiwano również solą przemysłową dodawaną do niektórych wyrobów w Polsce, nie zdając sobie sprawy, że tego procederu nie wykryto w Czechach, lecz czeskie media przejęły i odpowiednio nagłośniły informację o nim na podstawie doniesień  polskiej prasy.

 

Naturalnie żadnemu z pałających świętym oburzeniem na polski „hnus i humus” nie wpadło do głowy, że stawianie znaku równości między potencjalnym zagrożeniem, nb. wydedukowanym najczęściej z lektury ramek zawartości na opakowaniach, a bezpośrednim atakiem na życie w postaci dodania metanolu do alkoholu konsumpcyjnego jest logicznym nonsensem. Ale wiadomo, rolą mitów i stereotypów nie jest skłanianie do myślenia.

 

W tyle nie pozostawali również dziennikarze prasowi – i to na wskroś wszystkich możliwych opcji politycznych. Pomimo iż ani policja, ani żadna ze służb kontrolnych czy medycznych  nie zasugerowała im polskiego rodowodu zatrutego alkoholu, z własnej wolnej i nieprzymuszonej woli podjęli się heroicznego wysiłku udowodnienia, że winni znajdują się za polską granicą. Najpierw zaczęli za polską prasą upowszechniać informacje o zatruciach metanolem w Polsce. Faktycznie, zdarzyły się takie np. w Kieleckiem i Opolskiem, o czym dość obszernie donosił ogólnopolski brukowiec „Fakt”. Kiedy jednak okazało się, że pity przez tych nieszczęśników alkohol pochodził najprawdopodobniej z Czech, bez potrzeby prostowania czegokolwiek wyciągnęli kolejny, tym razem bez najmniejszych wątpliwości mający rozstrzygać o polskiej winie argument: metanol trafił do Czech jako składnik polskich płynów do spryskiwaczy! To tak, jakby powiedzieć, że winni hitlerowskich ofiar II wojny światowej są Czesi, gdyż to właśnie ze znajdujących się na terytorium okupowanych Czech i Moraw fabryk pochodziła większość broni jaką dysponował Wehrmacht.

 

I tak dalej, i tym podobnie. Naprawdę trudno było w ciągu ostatnich dwóch tygodni oderwać się od telewizora, komputera i „wysoce oświeconej” czeskiej prasy. Takiego festiwalu samouwielbienia, nienawiści i głupoty graniczącej z szaleństwem dawno nie mieliśmy okazji oglądać. A nie wiadomo, jak długo jeszcze potrwa i czym się ostatecznie zakończy. 

 

Nie mamy alternatywy

 

W każdym razie nasze poczucie przyzwoitości i pragnienie zanurzenia się w polskości bez konieczności legitymowania się świadectwem poczytalności nadal będą wystawiane na próbę wytrzymałości. Tym razem jednak alternatywą dla nas nie jest polskość  a l b o  demokracja. Jako wolni i odpowiedzialni za siebie obywatele demokratycznego państwa możemy i powinniśmy dołożyć maksimum starań o przywrócenie właściwego, zgodnego z rzeczywistością obrazu Polski i Polaków wśród większościowego społeczeństwa czeskiego. A swoje przywiązanie do polskości bez kompleksów manifestować na zewnątrz. Na co dzień, osobiście i za pośrednictwem swoich organów przedstawicielskich. 

 

KAZIMIERZ KASZPER

 

 

Krótka historia afery

Pierwszy przypadek zatrucia alkoholem z wysoką zawartością metanolu zanotowano 6 września 2012, ofiara zakupiła go w kiosku spożywczym w Hawierzowie-Szumbarku. Od tej pory niemal codziennie przybywało zatrutych i hospitalizowanych oraz ofiar śmiertelnych – najwięcej w północnych i południowych Morawach, pojedyncze przypadki zanotowano również w Pradze i południowych Czechach. W rezultacie 14.9. minister zdrowia RC ogłosił częściową prohibicję w całym kraju. Mimo to poszkodowanych nadal przybywało, do 25.9. było już 25 ofiar śmiertelnych.

 

Do wykrycia źródła skażenia, a więc butelek ze śmiertelną zawartością metanolu,  zaangażowano służby kontrolne z branży handlowej, zdrowotnej i finansowej (służby celne). Niezależnie od tego nielegalnych producentów i dystrybutorów alkoholu zaczęła tropić policja. 24.9. jej przedstawiciele na konferencji prasowej poinformowali, że źródło skażenia znajdowało się w nielegalnej wytwórni w Opawie. Tutejsi wytwórcy produkowali przy użyciu spirytusu przemysłowego i metanolu nie tylko różne marki alkoholu, ale także płyn do spryskiwaczy.

 

O tym, że proceder nielegalnej produkcji i dystrybucji alkoholu kwitnie po czeskiej stronie granicy, wiedzieli od co najmniej 15 lat wszyscy mieszkańcy Czeskiego Cieszyna, obserwujący zdumiewające zjawisko powstawania w mieście i okolicy coraz to nowych punktów sprzedaży taniego alkoholu i tłumy pielgrzymujących do nich klientów z Polski. Mimo to po wybuchu afery czeskie media wolały zamiast na miejscu szukać winnych za granicą, w Polsce.