3.Czy Polacy razem z Hitlerem wbili nóż w plecy Czechosłowacji?

O skomplikowanych relacjach polsko-czeskich w latach 1918-1939 rozmawiamy z młodym historykiem Wojciechem Grajewskim. Nasz rozmówca to absolwent Wydziału Historii Uniwersytetu Jagiellońskiego, od 2011 roku jest pracownikiem Muzeum Śląska Cieszyńskiego i Książnicy Cieszyńskiej, dwóch instytucji w Cieszynie, które specjalizują się m.in. w badaniach nad stosunkami polsko-czeskimi. W tym roku ukazała się pierwsza książka Wojciecha Grajewskiego poświęcona dziejom jego rodzinnej miejscowości – Brennej.

Jak wyglądały relacje polsko-czechosłowackie w okresie międzywojennym?

Wojciech Grajewski: Relacje między Polską a Czechosłowacją w okresie międzywojennym były złożone i trudno bez pewnych uproszczeń przedstawić je w kilku słowach. Niewątpliwie jest to temat stosunkowo mało znany, a ciekawy i to zarówno dla osób zafascynowanych czeską kulturą i historią, jak i dla osób, żyjących tak jak my – na pograniczu polsko-czeskim.

Określając krótko stosunki między naszymi, odrodzonymi po latach niewoli państwami, trzeba by powiedzieć, iż były one złe, czego ukoronowaniem było zajęcie przez Polskę Zaolzia w 1938 roku. Do dziś w powszechnym mniemaniu tak Czechów, jak i Polaków uchodzi ono za symbol krótkowzrocznej, agresywnej polityki polskiej sanacji, która ręka w rękę z nazistami dokonała rozbioru Czechosłowacji, uniemożliwiając Czechom obronę własnego państwa, jednocześnie podpisując zaoczny wyrok na siebie.

Tymczasem jednak rzecz była bardziej skomplikowana. Przede wszystkim na działanie Polski w 1938 roku należy spojrzeć w szerszej perspektywie, biorąc pod uwagę poprzednich dwadzieścia lat wzajemnych relacji. Nie był to ani pierwszy, ani ostatni przykład krzywd, jakie wyrządziły sobie nasze państwa, narody i ich elity.

Co leży u podstaw tego konfliktu?

Konflikt czesko-polski rozpoczął się jeszcze w latach I wojny światowej, zanim nacje te zdołały wytworzyć swe państwa narodowe. Pierwsze nieporozumienia i wzajemne pretensje Polaków do Czechów i Słowaków rozpoczęły się jeszcze w czasach, gdy niepodległość dla tych ostatnich nawet nie rysowała się na horyzoncie. Tymczasem z myślą o swej niepodległości Polacy, przede wszystkim – polscy legioniści, walczyli jak lwy po stronie Austro-Węgier, co z uznaniem stwierdzali tak niemieccy sojusznicy, jak carscy przeciwnicy. Trzy polskie brygady stanowiły jednak znikomy procent sił na froncie i musiały ściśle współdziałać z innymi austriackimi oddziałami, w tym z pospolitym ruszeniem, w którym oprócz Niemców i Węgrów służyli, m.in. Czesi i Słowacy. Efekt był taki, że zdarzało się, iż polscy legioniści, nawet w obliczu przewagi nacierających oddziałów rosyjskich, potrafili bez wsparcia artylerii, wytrwać na swych pozycjach, podczas gdy, ich towarzysze broni nie byli równie zdeterminowani i nie czując się w obowiązku ginąć za cesarza Franciszka Józefa, pochopnie wycofywali się ze swoich pozycji lub oddawali w niewolę. Efekt był taki, iż Polacy, których flanki zostały opuszczone albo znajdowali się w okrążeniu i z ciężkimi stratami musieli przedzierać się na tyły, albo musieli opuścić pozycje ofiarnie wcześniej bronione.

Taka była przede wszystkim geneza wielkiej niechęci Józefa Piłsudskiego i jego towarzyszy broni do austriackiej ladwehry i węgierskich honwedów, w tym także do Czechów i Słowaków, których z czasem coraz częściej oskarżano o tchórzostwo. Z drugiej to także niechęć tych drugich do Piłsudskiego i jego otoczenia – zadufanych w sobie rębajłów.

Znów okazuje się, że Czesi są tchórzami…

Czesi stosowali po prostu własną strategię przetrwania, a później odbudowy własnego państwa. Mniej więcej od połowy wojny nie utożsamiali się oni już z Austrią i liczyli na zwycięstwo Rosji, Francji i Anglii. Z tysięcy jeńców, znajdujących się we Włoszech, Francji i Rosji, stworzyli oni potężne – liczące blisko 100 tysięcy żołnierzy, legiony, które miały przystąpić do wojny po stronie Ententy. Dzięki tak poważnej sile, a także koneksjom czeskiej elity w Paryżu, nagle ten mały i niezbyt bitny naród urósł w oczach Francji do rangi znacznie większej siły, niż Polacy, reprezentowani przez Romana Dmowskiego i Józefa Hallera, dowódcy stworzonej na podobnych zasadach co czeskie legiony – “Błękitnej Armii” (z czym Polakom trudno było się pogodzić).

W efekcie, już w połowie 1918 roku, Czesi uzyskali od Francuzów zapewnienie, iż mogą być pewni poparcia Francji dla ich historycznych granic, obejmujących Czechy, Morawy i Śląsk. Tymczasem ten ostatni – a chodzi o Śląsk Austriacki – Opawski i Cieszyński, jedynie w 1/3 zamieszkały był przez ludność mówiącą po czesku i morawsku. Zaś w przypadku austriackiego Śląska Wschodniego, tj. Cieszyńskiego liczba Czechów (Morawian i mówiących po morawsku Ślązaków) wynosiła jedynie 27 %, podczas gdy Polaków (polskojęzycznych Ślązaków) było tam dwa razy więcej, bo ponad 55 %, przy czym zamieszkiwali oni w zwartej masie 3/4 terytorium dawnego Księstwa Cieszyńskiego, stanowiąc w większości miejscowości przeszło 90% ich ludności. Polacy, gdy wojna miała się ku końcowi i Austro-Węgry chwiały się w posadach, liczyli, iż zgodnie z zasadą samostanowienia narodów, ludność ta, prezentująca wysoki stopień uświadomienia narodowego, będzie mogła wejść w skład zmartwychwstałej Polski. A o tym, iż mieszkańcy pogranicza morawsko-śląskiego uważali się za Polaków, najlepiej świadczy fakt, iż z terenów zagłębia karwińsko-ostrawskiego do polskich legionów na ochotnika zgłosiło się blisko 400 młodzieńców (w wieku 16-21 lat). Przy czym warto pamiętać, iż na terytorium tym Polski nie było od blisko 600 lat! Mimo zagwarantowania pewnych praw w ramach ustawy zasadniczej Austro-Węgier, ruch polski był zaciekle zwalczany przez niemieckie i czeskie elity. Na tle Śląska Cieszyńskiego miał w przyszłości zarysować się najmocniej konflikt czesko-polski.

Tymczasem warto dodać, iż, o czym mało kto wie, konflikt z czasów I wojny między Polakami a Czechami i Słowakami miał swój dramatyczny epilog w styczniu 1919 roku na Syberii. Jednym z filarów czeskiej pamięci historycznej jest opowieść o 70 tysiącach niezłomnych, pędzonych tęsknotą za Ojczyzną (“Kde domov můj?”) czechosłowackich legionistów, którzy pokonać musieli kilkanaście tysięcy kilometrów bezkresnej Syberii, staczając bohaterskie walki z wojskami Armii Czerwonej, by przebić się nad Ocean Spokojny, skąd mogliby, po przebyciu kolejnych tysięcy mil okrętami wrócić do Europy – do domów. I faktycznie historia ta jest piękna, idealna na wielką hollywoodzką produkcję, również dlatego, iż Czesi i Słowacy tygodniami i miesiącami podróżując koleją transsyberyjską, ochraniali ładunek blisko 40 wagonów carskiego złota i innych kosztowności, które w dużej części udało im się załadować na okręty i przywieźć do domu.

Nie wspomina się przy tym jednak o nie mniej filmowym dramacie, jaki się wówczas rozegrał. Otóż tęskniący za domem Czesi nie zawahali się zawrzeć porozumienia z dotychczasowymi wrogami – bolszewikami i wydać im swego dotychczasowego partnera i sprzymierzeńca generała Aleksandra Kołczaka (walczącego z Armią Czerwoną przywódcę białych). Pogrzebało to szansę na zwycięstwo carskich generałów w wojnie domowej, a dla samego Kołczaka i wielu jego oficerów oznaczało wyrok śmierci – wkrótce wykonany.

Co jednak dla nas najważniejsze, oprócz ludzi Kołczaka, Czesi, mimo iż doskonale zdawali sobie sprawę z konsekwencji tej decyzji, zostawili na Syberii także kilkanaście tysięcy polskich żołnierzy i cywilów, do ostatniej chwili osłaniających odwrót armii carskiej i czechosłowackiej. Polacy zostali okrążeni i wzięci do niewoli. Jedynie co dziesiąty z nich zdołał żywy przebić się do Mandżurii. Pozostali trafili do obozów katorżniczej pracy, z których tylko kilkanaście procent wyszło żywych. Notabene jednym z niewielu, którym udało się zbiec z obozu i na piechotę dotrzeć z Syberii do Polski (dopiero po zakończeniu wojny polsko-bolszewickiej w 1921 roku) był cieszyniak – Gwido Langer, późniejszy dowódca szyfrantów, którzy złamali szyfry Enigmy.

Mam rozumieć, że już przed tym nim zdążyliśmy stworzyć własne państwa animozje polsko-czeskie były silne?

Tak, nie wspomniałem jeszcze o tym, iż różnice między naszymi narodami, ich doświadczeniami historycznymi, sięgały jeszcze dalej w przeszłość. Dla Czechów i Słowaków przez wieki zbawieniem wydawała się carska Rosja, która miała wyrwać ich ze szponów germańskiego i madziarskiego ucisku. Natomiast dla Polaków przeciwnie – Rosja od czasu powstania listopadowego, a przede wszystkim styczniowego uchodziła za największego wroga. I o ile np. powstanie styczniowe wzbudziło sympatię na zachodzie Europy, przede wszystkim we Francji, to przez polityków czeskich zostało gwałtownie potępione. Czesi nie mogli Polakom wybaczyć, że niszczą zgodę wszechsłowańską. Ponadto nie rozumieli naszego szlacheckiego temperamentu, bohaterszczyzny i skłonności do chwytania za broń (niezależnie od szans na zwycięstwo). Nam natomiast trudno było zrozumieć mieszczańskie nawyki narodu czeskiego i ich lokajstwo w stosunku do absolutystycznego Caratu.

Trzeba jednak także przyznać, iż w wielu kwestiach Czesi imponowali nam swoją postawą, twardym charakterem, a przede wszystkim zdolnościami organizacyjnymi. Powstające w Galicji “Sokoły”, były tworzone na wzór czeski. Powstała w 1885 roku Macierz Szkolna dla Księstwa Cieszyńskiego, która miała ratować przed germanizacją dziatki polskie na kresach zachodnich, jak wówczas mówiono, również wzorowana była na działającej na Śląsku Opawskim Matice slezská. Czesi, przez dziesiątki lat umiejętnie broniący się przed germanizacją, uchodzili u nas, jako wzór zaradności.

Pierwsze większe rozbieżności między Polakami a Czechami na Śląsku Cieszyńskim zaczęły się począwszy od końca XIX wieku i początku XX wieku, gdy kolejne spisy ludności z lat 1890 i 1900 wykazały stały wzrost liczby ludności polskojęzycznej (z 59 % do 61% populacji) a spadek czesko- i morawsko-języcznej (z 27 do 24 %). Działacze czescy postawili sobie wówczas za cel podjąć zdecydowane kontrakcje, by przeciwdziałać negatywnym tendencjom. Skutkiem wzmożonej pracy organicznej czeskiej inteligencji, która na dużą skalę zatrudniona była w miejscowym przemyśle oraz podejmowanym akcjom szkolnym (prywatne szkoły Matice slezská) i decyzjom politycznym zdominowanym przez czeskich polityków rad gminnych (niedopuszczanie do otwierania szkół polskich), udało im się częściowo dobrowolnie, a częściowo pod przymusem zmienić proporcje narodowe w wielu gminach zagłębia przemysłowego na swoją korzyść, poprzez wciąganie pod swe wpływy robotników dotychczas deklarujący w spisach ludności język polski (znaczna część z nich nie była bynajmniej Ślązakami, a etnicznymi Polakami pochodzącymi z Galicji – okolic Wadowic i Żywca). W wyniku tych działań liczba ludności na Śląsku Cieszyńskim w latach 1900-1910 deklarującej język czeski drastycznie wzrosła z 79 tys. do 108,5 tys., a więc o 29,5 tysiąca, co daje wzrost duży bo blisko 30 % (w tym samym czasie liczba Polaków wzrosła symbolicznie bo (z 218 tys. do 233 tys.- o 6 %). Wynik ten być może nie wygląda na przerażający z polskiej perspektywy, ale część działaczy polskich (tzw. radykałowie frysztaccy) uznała działanie to za otwarte wypowiedzenie wojny. Wynikało to z tego, że były przypadki, iż w gminach w ciągu 10 lat liczba ludności polskiej spadła z 80% do 20%, a liczba ludności czeskiej przeciwnie wzrosła z 20 do 80 %! Częściowo wynikało to z nadużyć dokonywanych przy spisie ludności (co badała później specjalna komisja, przyznając w kilku przypadkach rację nadużyć ze strony czeskich komisarzy i nakazując lokalne powtórzenie spisów), jednak niewątpliwie spisy te udowodniły, iż w zagłębiu przemysłowym Polacy tracili stopniowo wpływy. Co dla radykałów frysztackich stało się hasłem do zażartej walki z czeskimi narodowymi demokratami. Mimo tego przedsmaku waśni do roku 1918, a w zasadzie do 1919 roku udało się uniknąć polsko-czeskiego starcia na Śląsku Cieszyńskim – zarówno polscy, jak i czescy socjaliści oraz polskie organizacje zrzeszające katolików i luteran łagodziły starcia, zdając sobie sprawę, iż najważniejszym problemem jest problem polsko-niemiecki i czesko-niemiecki i konieczność wspólnej walki z opresyjną polityką miejscowej elity niemieckiej.

Czyli do 1918 roku historia dostarcza zarówno przykłady współpracy, jak i zatargów oraz wzajemnych pretensji? Zatem kiedy konflikt rozpoczął się na poważnie?

W 1918 roku, kiedy pod koniec października i na początku listopada 1918 roku kształtowała się czeska władza w Pradze, Polska – w Krakowie, Lublinie, Warszawie, a także na terytorium Śląska Cieszyńskiego wydawało się że konfliktu da się uniknąć. 19 X 1918 roku powstała Rada Narodowa Księstwa Cieszyńskiego, jeden z pierwszych suwerennych organów władzy polskiej powstały na ziemiach polskich, jakiś czas później podobny organ założyli również Czesi. 29 X powstał w Opawie Zemský národní výbor pro Slezsko. Polakom, dzięki niezwykłej organizacji udało się już w nocy 31 X 1918 roku przejąć władzę w Cieszynie, przy czym w buncie przeciw władzy austriackiej i jej rozbrojeniu wzięli udział oprócz polskich oficerów, także ich czescy koledzy. W krótkim czasie realna władza polskiej Rady Narodowej sięgnęła wszystkich etnicznie polskich terenów (ślubowanie jej już 30 X 1918 roku złożyło przeszło 60 wójtów z tego terenu). By nie doszło do wzajemnych konfliktów młode władze polski, jak i czeskie dokonały kompromisowego, pokojowego rozgraniczenia swych wpływów. 5 XI 1918 roku ustalono, że wioski gdzie rady gmin mają większość czeską pozostaną pod kontrolą czeskej rady narodowej, pozostałe zaś – polskiej. Była to umowa tymczasowa, która poza kilkoma gminami oddanymi Czechom odpowiadała realnemu układowi etnicznemu terenu Śląska Cieszyńskiego. Uogólniając można powiedzieć, iż w jej myśl wioski polskie trafić miały do powstającej Polski, wioski czeskie do Republiki Czechosłowackiej, w przyszłości rządy centralne miały debatować nad ostatecznym przebiegiem granic.

Pokojowe przejęcie władzy z rąk austriackich dokonane w nocy z 31 X na 1 XI 1918 roku oraz bezkonfliktowy przebieg negocjacji z stroną czeską doprowadził do niezwykłej radości polityków i polskiego społeczeństwa Ziemi Cieszyńskiej.

Niestety już niecałe 3 miesiące później okazało się, iż radość była przedwczesna. Rząd w Pradze wcale nie był usatysfakcjonowany faktem, iż w myśl wytyczonej 5 XI granicy, większość cieszyńskich kopalni węgla kamiennego, a także ważna magistrala kolejowa Bogumin-Trzyniec pozostać miała poza granicami Republiki. Argumenty ekonomiczne – węgiel, stal i kolej, niezbędne do budowy nowoczesnej Czechosłowacji, a także prawa historyczne – do całego Śląska, zdecydowały, iż postanowiono złamać porozumienie i siłą wtargnąć na Śląsk i dokonać jego zajęcia i jeszcze przed rozpoczęciem konferencji pokojowej w Paryżu zastosować metodę faktów dokonanych. Pretekstem do tego aktu przemocy było ogłoszenie wyborów do Polskiego Sejmu Ustawodawczego, zaplanowanych na 26 I 1919 roku, a mających odbyć się również na Śląsku Cieszyńskim. W myśl czeskiej propagandy Polacy ogłaszając przeprowadzenie wyborów na spornym terytorium, nie tylko łamali tymczasową umowę z 5 XI, zmuszając stronę czeską do zbrojnej interwencji.

Jak wyglądała wojna polsko-czechosłowacka w 1919 roku?

Wojna – to najgorsze co mogło spotkać nasze narody. Od początku wylała falę nienawiści i niespotykanej dotychczas przemocy, wyzwalając w jej uczestnikach najgorsze instynkty. Być może uniknięto by rozlewu krwi, gdyby powiódł się fortel dowodzącego wojskami czeski oficera Josefa Šnejdárka, który przybył do dowódcy polskiego – brygadiera Franciszka Latynika z grupą oficerów czeskich w mundurach francuskich i angielskich, przedstawiając się jako wysłanników Ententy – Francji i Anglii, którzy z mandatu tych państw, mają dokonać błyskawicznego przejęcia terenu Śląska Cieszyńskiego z rąk polskich, obsadzając je siłami międzynarodowymi (później podkreślano w propagandzie , iż czeska interwencja miała uchronić region przed groźbą bolszewizmu i anarchii). Podstęp ten, jakkolwiek do pewnego stopnia przekonywający, szybko został jednak odkryty i po konsultacji telegraficznej z Warszawą, przyszedł rozkaz bezwzględnej obrony Śląska Cieszyńskiego.

Nim minęły wyznaczone 2 godzinne ultimatum Czesi już nacierali na polskie stanowiska, jak miało to miejsce w przygranicznym Boguminie [czeski Bohumin - przyp. Novinka.pl]. Tam też stosując podstęp, w czasie lokalnego zawieszenia broni ze stroną polską, dzięki temu, iż złamali oni umowę, udało im się okrążyć siły polskie i wziąć do niewoli blisko 300 polskich żołnierzy. Była to duża strata, gdyż w obliczu ataku niemal 15 tysięcy żołnierzy czeskich Polacy dysponowali zaledwie 1,500 żołnierzami oraz liczącą ok. 2 tysiące ludzi ochotniczą milicją złożoną, m.in. z górników i hutników.

Siły polskie mimo olbrzymiej przewagi wroga skutecznie opóźniały jego postępy. Bohaterstwo i zaciętość obrońców prowadziły jednak do tego, iż wielokrotnie na zdobytych pozycjach Czesi nie brali jeńców. Znamy relacje kilkunastu naocznych świadków, potwierdzających przykłady zakłuwania bagnetami poddających się obrońców i rannych, którym życie uratować mogli sanitariusze. Tak zginął m.in. brat generała Józefa Hallera – poseł do parlamentu wiedeńskiego – kpt. Cezary Haller, dowodzący jednym z nielicznych oddziałów, który przybył w pierwszych dniach walki na odsiecz zaatakowanemu Śląskowi Cieszyńskiemu. Nie był to niestety jedyny przykład barbarzyństwa z czasów tejże wojny. Jakkolwiek najbardziej zanana pozostaje zbrodnia popełniona w Stonawie, gdzie w podobny sposób zginęło kilkunastu żołnierzy (obrabowanych przy tym z butów, płaszczy i spodni – a więc rozebranych niemal do naga – przy styczniowym, kilkustopniowym mrozie), to jednak były, może nawet jeszcze bardziej drastyczne przypadki. Milicjanta Franciszka Rykalskiego, którego porwano ze stacji kolejowej w Mostach k. Jabłonkowa, arbitralnie uznano za cywila zaangażowanego w działania wojenne i powieszono. Gdy jednak pod ciężarem ciała lina szubieniczna urwała się i skazany spadł na ziemię żywy, po kilku minutach procedurę powtórzono, tym razem z użyciem stalowej linki – 21-letni milicjant zginął. Egzekucje na milicjantach zdarzały się także w zagłębiu węglowym. Tragiczne te sceny – znamy tylko z polskich relacji, do dziś nie zostały przez stronę czeską opisane, czy zweryfikowane. Praskie archiwa ciągle czekają na badacza, który zechciałby poruszyć ten trudny, ale warty wyjaśnienia temat. Zachowań żołnierzy czeskich i przyzwolenia na nie ze strony ich dowódców nie może nic tłumaczyć. Jedyne co ich usprawiedliwia to fakt, iż byli zdemoralizowani trwającą kilka lat wojną i podobne zbrodnie były na Syberii, skąd częściowo przybyli, na porządku dziennym oraz to, że powiedziano im, iż przybywają na Śląsk jako wyzwoliciele, podczas gdy miejscowa ludność, nie przywitała ich przychylnie, o czym świadczyła jej postawa podczas obrony kraju, przez wywodzących się z niej milicjantów i żołnierzy.

Wojna, trwała łącznie 7 dni, jej ostatnim aktem była niemal 3-dniowa bitwa pod Skoczowem, gdzie siły czeskie zostały czasowo wstrzymane. Obie strony wyczerpane walkami nie kontynuowały już starć (choć co jakiś czas odzywały się strzelaniny na poszczególnych odcinkach frontu i padały w nich ofiary).

Ile ofiar pochłonęła ta polsko-czechosłowacka wojna?

Trudno stwierdzić. Ja znam z imienia i nazwiska blisko 150 ofiar cywilnych i wojskowych po stronie polskiej. Było ich z pewnością znacznie więcej, może nawet 2 krotnie. Nie wiemy także dokładnie jakie straty były po stronie czeskiej, adiutant gen. Šnejdárka podawał później liczbę liczbę 44 poległych i 121 rannych czechosłowackich żołnierzy.

Wojna przyniosła ten skutek, iż chociaż Czesi narazili się znacznie Francji i musieli częściowo opuścić zajęte pozycje (m.in. Cieszyn, Jabłonków), to jednak z terenu zagłębia karwińsko-ostrawskiego już się nie wycofali. Było to o tyle ważne, iż gdy jakiś czas potem ogłoszono plebiscyt na spornym terenie, mogli oni do woli terroryzować ludność polską zagłębia. Nie znaczy to, że w przygotowaniach do plebiscytu terroru nie używała także strona polska – owszem. Ze strony polskiej, na czeską uciekło blisko tysiąc osób zagrożonych prześladowaniem, przede wszystkim tzw. Ślązakowców, którzy tak jak wcześniej popierali Niemców przeciw Polakom, tak teraz na wezwanie swego lidera – Józefa Kożdonia, stanęli w większości po stronie Czechosłowacji. Tymczasem jednak z zagłębia karwińsko-ostrawskiego uciekać musiało ok. 4 tys. Polaków, którym z rąk czeskich także groziło nieszczęście. Czasy plebiscytu uznaje się za jeden z najtragiczniejszych momentów w cieszyńskiej lokalnej historii. Rozpętany terror, trudno było zatrzymać, cierpiały elity, ich rodziny i dziesiątki prostych ludzi. Spory i podziały przebiegały często w obrębie rodzin i wiosek. Wszyscy cierpieli, liczby pobić, zastraszeń nie sposób zliczyć. Przypadków śmiertelnych było z obu stron nawet kilkadziesiąt.

Ostatecznie do plebiscytu nie doszło. Miał on się odbyć w lecie 1920 roku, jednak rząd polski w obliczu zbliżającej się do Warszawy Armii Czerwonej zrezygnował z takiego rozstrzygnięcia. Często mówi się, iż ceną było przepuszczanie przez Czechów transportów z bronią, które zatrzymywane były w Republice i nieprzepuszczane do, znajdującej się w coraz bardziej krytycznej sytuacji, Polski. Czy tak było w istocie? Trudno powiedzieć. Wiadomo jednak, iż transporty faktycznie były zatrzymywane i nie zawsze były to oddolne decyzje, strajkujących i solidaryzujących się z bolszewicką Rosją, robotników.

Fakt jest faktem, iż 20 VII 1920 roku w kwestii cieszyńskiej zapadło rozstrzygnięcie, które wedle słów premiera Ignacego Paderewskiego, wykopało przepaść między bratnimi narodami. Zgodnie z decyzją Rady Ambasadorów, jaka zapadła na konferencji w Spa, Czechosłowacji przyznano 55 % całego terytorium dawnego Księstwa Cieszyńskiego, wraz z wszystkimi jego kopalniami, całą koleją koszycko-bogumińską oraz blisko 150 tysiącami mówiących po polsku Ślązaków (wg danych z 1910 r.), w olbrzymiej większości Polaków, świadomych swej przynależności narodowej. Dla porównania – po polskiej stronie (wg danych z 1910 roku) zostało 5 tys. osób deklarujących język czeski i morawski.

Jakkolwiek także część polityków czeskich głosiła, iż nie jest usatysfakcjonowana takim podziałem terytorium i Praga powinna była dostać całe sporne terytorium, aż po Bielsko, to jednak mogli oni być zadowoleni, gdyż faktycznie zyskali najbogatsze i najlepiej rozwinięte części Śląska Cieszyńskiego. Tymczasem dla Polaków wyrok Rady Ambasadorów, był traumatycznym szokiem. Decyzja podjęta w Spa oznaczała, iż 2/3 cieszyńskich Polaków miało nie trafić do odradzającej się Polski. Wielu działaczy polskich nie umiało pogodzić się z tą decyzją. Wielu miejscowych liderów czuło nie tylko nienawiść do zaborczości czeskiej, ale też głęboki żal do Polski, która w decydującym momencie od nich się odwróciła i pozwoliła na taki obrót rzeczy. Jan Kubisz, nadolziański wieszcz, autor hymnów Ziemi Cieszyńskiej – “Ojcowskiego Domu” i “Płyniesz Olzo”, zapowiedział, iż jego noga nigdy nie przekroczy ustanowionej na Olzie granicy. I tak też się stało – zmarł w 1929 roku, w leżącym zaledwie 11 km od Cieszyna Gnojniku, nigdy go i nowo powstałej Polski nie odwiedzając.

Na ironię zakrawa fakt, iż poza granicami państwa znaleźć się mieli ludzie najbardziej zahartowani w trwającym dwa lata konflikcie, bezwzględnie oddani Polsce, podczas gdy po polskiej stronie granicy miało pozostać tysiące dotychczasowych zwolenników Józefa Kożdonia, którzy, jakkolwiek mówili po polsku i czytali pisaną po polsku prasę, ale za Polaków się nie uważali, podkreślając swe związki z kulturą niemiecką. Ironią jest również to, iż sam Kożdoń, uważający się za niemiecko-myślącego Ślązaka, przez cały okres międzywojenny był burmistrzem nowo powstałego miasta – Czeskiego Cieszyna i to mimo coraz mniejszego poparcia władz czechosłowackich, które w decydującym momencie konfliktu o Śląsk Cieszyński poparł, ale właśnie dlatego, że był Czechom niemiły głosowali na niego zarówno Ślązakowcy, jak i stanowiący poważną siłę w mieście – Niemcy i Polacy. Kożdoń okazał się dla miejscowych ludzi, nawet Polaków, za bardziej znośnego niż jakiś czeski narodowy demokrata przysłany na kresy by szerzyć kulturę czeską.

Podsumowując, Czesi atakując Polskę w 1919 roku niejako sami wybrali, w jaki sposób będą układały się stosunki polsko-czechosłowackie w rzeczywistości, jaką budowano po I wojnie światowej. Można stwierdzić dosadnie, iż dla śląskiego węgla Czesi świadomie pogrzebali żywcem wzajemne dobrosąsiedzkie relacje z Polską, zatruwając je i uniemożliwiając dalsze porozumienie.

Wojna z 1919 roku to dopiero początek polsko-czechosłowackich krzywd w międzywojniu…

Konflikt o Śląsk Cieszyński, Spisz, Orawę w 1920 roku oraz trwający do 1923 roku spór o dolinę Jaworzyny, spowodował, iż trudne było porozumienie między rządami poszczególnych krajów. Przedłużające się utarczki negatywnie nastrajały do siebie społeczeństwa obu państw, skutecznie zniechęcając do współpracy. W 1920 roku wynegocjowano co prawda wspólną umowę, gwarantującą prawa mniejszości polskiej w Republice Czechosłowackiej, ale nie weszła ona w życie, gdyż żadne z państw ostatecznie jej nie ratyfikowało. Podobnie było z konwencją polityczną (z aneksem dotyczącym Śląska Cieszyńskiego), którą udało się wynegocjować pod koniec 1921 roku. Co prawda podpisali ją zarówno Edward Benesz, jak i szukający porozumienia z Czechami Konstanty Skirmut, ale nigdy nie weszła ona w życie, gdyż polski sejm odmówił jej ratyfikacji. Również porozumienie zawarte w aneksie pozostało tylko na papierze i rząd czeski szybko wycofał się z gwarantowanych w nim sformułowań.

Jedną z ostatnich szans na uzyskanie porozumienia polsko-czechosłowackiego był przełom 1933 i 1934 roku. Dojście Hitlera do władzy w Niemczech sprawiło, iż Czechosłowacja nagle zmieniła podejście do sprawy porozumienia z Polską i zaczęła szukać dróg ścisłej współpracy. Również ze strony Polski wydawało się, że wspólne zagrożenie doprowadzi do porozumienia z południowym sąsiadem. Za takim rozwiązaniem opowiadały się przede wszystkim koła wojskowe Pragi i Warszawy, które realnie patrzyły na sytuację wojskową obu państw. Rozmowy i wzajemne deklaracje zaszły stosunkowo daleko. Edward Benesz w rozmowie z Edwardem Raczyńskim miał się nawet wyrazić, iż w konflikcie Warszawy z Berlinem Czechosłowacja poprze Polskę na równi z Francją.

Sytuacja się skomplikowała, gdy Czechosłowacja, za namową Francji, poparła pakt czterech, który miał ustabilizować sytuację w Europie, poprzez porozumienie się mocarstw zachodnich z Niemcami Hitlera. Do paktu czterech zdecydowanie negatywnie nastawiona była natomiast Polska. Poparcie go przez Czechosłowację, oznaczało wycofanie się jej z chęci ścisłej współpracy z Polską.

Jak zachowali się Polacy?

W tej sytuacji również Polska zarzuciła kierunek południowy i podjęła zdecydowane kroki, by zagwarantować sobie pokój i unormowanie stosunków z Niemcami. Udało się to po podpisaniu 26 I 1934 deklaracji polsko-niemieckiej o niestosowaniu przemocy. Odtąd interesy Polski i Czechosłowacji nie dały się pogodzić. Umową tą Polska zabezpieczała się przed agresją Niemiec. Podejmowane po niej kolejne kroki, spowodowały, iż stosunki między obu państwami po raz pierwszy od powstania Rzeczpospolitej w 1918 roku uległy poprawie. Z perspektywy czasu wydaje się dziwnym fakt, iż Adolf Hitler był pierwszym niemieckim kanclerzem, z którym zdołano unormować stosunki. Polska uzyskawszy gwarancje pokojowe Niemiec nie była już zainteresowana sojuszem z Czechosłowacją o antyniemieckim ostrzu.

Warszawa, która oddaliła niebezpieczeństwo od swych granic i pozbawiona bodźca łagodzącego stosunki z Czechosłowacją, jakim był wcześniej potencjalny sojusz dwóch państw, mogła teraz m.in. silniej upomnieć się o byt swoich rodaków zamieszkałych na tzw. Zaolziu, czyli zamieszkałych przez Polaków ziemiach Śląska Cieszyńskiego, przyznanych w 1920 roku przez Radę Ambasadorów Pradze.

Ich sytuacja, faktycznie nie była do pozazdroszczenia. W stosunku do czasów austriackich, kiedy polskość na tych terenach nie mogła się w pełni swobodnie rozwijać, sytuacja uległa, znacznemu pogorszeniu. Część szkół polskich została zlikwidowana. Na górnikach i robotnikach, stanowiących większość ludności na tym terenie, wywierano ciągłą presję, by posyłali dzieci do czeskich szkół i by w spisach ludnościowych nie deklarowali się jako Polacy, a jako Ślązacy lub Czechosłowacy. W atmosferze strachu przed utratą pracy, liczba osób otwarcie przyznających się do polskości stale spadała. Spis ludności przeprowadzony w 1921 roku w obliczu zastraszenia, emigracji części elity do Polski i dokonywanych fałszerstw, mających legitymizować zajęcie Śląska Cieszyńskiego, wykazał dwukrotny spadek liczby ludności polskiej na tych terenach z blisko 150 tys. (1910) do 75 tysięcy.

Z czasem Warszawa zaczęła także silnie angażować swój wywiad wojskowy w badanie sytuacji na tym terenie, a także w przygotowanie struktur organizacyjnych (w tym paramilitarnych), które można by wykorzystać do nacisku na stronę czeską lub otwartego buntu przeciw niej. Przygotowywano różne scenariusze wydarzeń, nie wykluczano wojskowego zajęcia spornego terytorium i w związku z tym przeprowadzenia akcji dywersyjnych, które wkroczenie na te tereny by ułatwiło.

Tak dochodzimy do roku 1938 i Monachium. Polacy na podstawie układu monachijskiego wraz z Hitlerem wzięli udział w podziale Czechosłowacji. Jak wyglądało zajęcie Zaolzia?

Otóż sytuacja nie jest taka prosta. Popełniasz, błąd, który udziela się wielu osobom – tak Czechom, jak i Polakom. Otóż Polska nie miała nic wspólnego z Monachium. Na konferencji monachijskiej przedstawiciele Francji i Anglii, bez jakichkolwiek prób porozumienia z rządem czechosłowackim, podjęli arbitralną decyzję o przekazaniu III Rzeszy zamieszkałych przez większość niemiecką Sudetów, będących integralną częścią terytorium Czechosłowacji. Wydawało im się, iż w ten sposób ratują światowy pokój. Rząd Czechosłowacji został postawiony pod ścianą. Czesi nie musieli przyjąć takich warunków, ale oznaczałoby to wojnę z Niemcami, ugięli się.

Jednak jeszcze kilka dni przed konferencją, która miała miejsce 29 i 30 IX 1938 roku, rząd w Pradze podjął desperacką próbę porozumienia się z Polską, zdobycia jej przychylności i poparcia na wypadek wojny z Niemcami. Tymczasem stanowisko Polski, uległo usztywnieniu, co dano Pradze do zrozumienia 21 września, gdy demonstracyjnie wypowiedziano jedną z zawartych wcześniej umów, a jednocześnie wysłano notę z żądaniem czeskich ustępstw terytorialnych na rzecz Polski. Na odpowiedź nie trzeba było długo czekać już 22 IX 1938 r. Minister Spraw Zagranicznych Republiki – Edward Benesz wystosował ważne pismo na ręce prezydenta Ignacego Mościckiego. Przedkładał w nim stronie polskiej “propozycję szczerego i przyjaznego wyrównania naszych odmiennych punktów widzenia na sprawy dotyczące problemu polskiej ludności w Czechosłowacji” zaznaczając, iż miałoby się to dokonać na zasadzie “rektyfikacji granic”, a więc ich skorygowania. Niemcom niewątpliwie było na rękę, iż Polska i Węgry upominały się również o ziemie zamieszkałych, przez ich ziomków.

27 IX prezydent Mościcki w odpowiedzi na, cytowane wcześniej, czeskie pismo zaznaczał, iż również jest zdania, iż “w chwili obecnej wysuwa się zdecydowanie na pierwszy plan decyzja w sprawie kwestii terytorialnych, które w ciągu niemal 20 lat uniemożliwiały polepszenie atmosfery między naszymi krajami”. Wobec trudnej sytuacji międzynarodowej projekt umowy miał być przygotowany niezwłocznie. 30 IX Benesz odpowiedział, iż chciałby, aby “umowa ta była trwała i nie pozostawiała żadnej z obu stron uczucia goryczy”, a dalej, m.in. iż “rektyfikacja granic a następnie przekazanie terenów, o którym zadecyduje ustalone postępowanie, będzie zrealizowane we wszelkich okolicznościach, niezależnie od tego, jak ułoży się sytuacja międzynarodowa”. Postępowanie odpowiednich komisji miało rozpocząć się najpóźniej 5 października, a przejęcie terytorium nie później niż 1 XII 1938 roku.

Jednak wobec przychylnej dla Niemców decyzji konferencji w Monachium, choć zapowiedziano na niej, iż w przyszłości rozwiązane zostaną także polskie i węgierskie roszczenia terytorialne, Polacy postanowili, iż nie mogą dłużej czekać. Oficjalnie tłumaczono to chęcią uprzedzenia Niemców przed wkroczeniem do północnej części regionu i zajęcia okolic Bogumina wraz ze znajdującym się tam ważnym węzłem kolejowym i włączenia go do III Rzeszy. Dlatego też zdecydowano się postawić Czechosłowację w sytuacji dokonanej. Jeszcze tego samego dnia – 30 IX tuż przed północą, wystosowano ultimatum, w którym domagano się oddania spornych ziem. Termin ultimatum upływał po 12 godzinach, w południe 1 października 1938 roku.

Czesi po konsultacjach z mocarstwami, które nie kryły swego oburzenia na Polskę, wzniecającej konflikty, gdy właśnie ocalono światowy pokój, ulegli i zgodzili się na polskie żądania. 2 października 1938 roku polscy żołnierze przekroczyli Olzę. Byli witani przez czeskie władze cywilne i wojskowe oraz tysięczne rzesze miejscowej ludności. Przejęcia Zaolzia dokonano w sposób pokojowy i cywilizowany. Dbano o to by nie dochodziło do konfliktowych incydentów i by nikt z Polaków nie profanował godeł czeskich. Do starć polsko-czeskich co prawda doszło, ale jeszcze przed 1 X 1938 roku, gdy sytuacja tego terenu nie była pewna i akcje rozpoznawcze wykonywały, przeszkolone i nadzorowane przez polski wywiad, oddziały złożone z miejscowych Polaków. Podczas jednej z takich akcji zginął stojący na czele cieszyńskiego hufca harcerzy – harcmistrz Witold Reger (syn wybitnego działacza socjalistycznego i niepodległościowego, posła do parlamentu austriackiego – Tadeusza Regera). Była to jedyna ofiara śmiertelna zajęcia przez Polskę Zaolzia.

Jak odebrano zajęcie Zaolzia?

Otóż na Śląsku Cieszyńskim, na samym Zaolziu wybuchła euforia. Wkroczenie wojsk polskich na Zaolzie uznano za sprawiedliwość dziejową i naprawienie przez państwo polskie krzywdy, jakie wyrządziło tamtejszym Polakom, odwracając się od nich w 1920 roku i później. Propaganda rządowa święciła sukces. Wiele osób w kraju uwierzyło w mocarstwowość naszego państwa. Społeczeństwo w olbrzymiej większości z radością przyjęło decyzję o wkroczeniu na Śląsk zaolziański. Oczywiści zdarzały się głosy krytyki, ale nie mogły przebić się one przez okrzyki entuzjazmu. Na zachodzie natomiast okrzyknięto Polskę rozbójnikiem i dopatrywano się w jej działaniu sojuszu z Hitlerem. Dla Francji i Anglii wygodnym było kierowanie niechęci opinii publicznej swych państw przeciw Polsce, a nie przeciw swym przywódcom, którzy wydali Czechosłowację na łup Hitlera. Podobnie było w Czechach. Zawsze można było stwierdzić – nie zrobiliśmy nic, by zatrzymać Hitlera, bo Polska nie tylko nie chciała nas poprzeć, ale jeszcze wbiła nam nóż w plecy.

Jakkolwiek, z dzisiejszej perspektywy, można uważać decyzję Warszawy za błędną, to nie można jej demonizować i twierdzić, że faszystowski rząd polski, w sojuszu z Hitlerem dokonał rozbioru Czechosłowacji, czy też, iż w wyniku konferencji w Monachium Polacy zajęli Zaolzie. Oba te stwierdzenia są nieprawdziwe – są zdecydowanie zbyt dużym uproszczeniem.

Pytaniem otwartym i dotychczas nie rozwiązanym pozostaje: czy Polacy w 1938 roku razem z Czechami mogli powstrzymać Hitlera? Czy Czesi byliby gotowi by walczyć w obronie Polski i czy Polacy chcieliby ginąć w obronie Czechosłowacji? Wiele wskazuje na to, iż w 1938 roku zarówno polityka Francji, Anglii, Czechosłowacji i Polski była krótkowzroczna i żadne z tych państw nie było gotowe, by wywoływać wojnę w obronie swojego sąsiada, czy tym bardziej dalekiego sprzymierzeńca.

W Czechach rok 1938 pozostaje traumą, podobno ten niecały rok polskiej okupacji wspomina się gorzej niż znacznie dłuższą okupację hitlerowską. Dlaczego?

Faktycznie. Dla Czechów mieszkających na Śląsku Cieszyńskim Polska w 1938 roku wydaje się straszniejsza niż hitlerowska III Rzesza. Dlaczego? Otóż, po zajęciu Zaolzia, Polacy w wyniku szykan – zwolnień z pracy, nakazów eksmisji, zmusili do opuszczenia terenu tysięcy Czechów. Były to brutalne kroki i nie powinny mieć miejsca. Jednak trzeba sobie uzmysłowić, fakt, iż podobną politykę szykan stosowały władze czechosłowackie w ciągu trwających 20 lat rządów na tym terenie. Do opuszczenia Zaolzia zmuszono w pierwszym rzędzie najbardziej znienawidzonych urzędników i działaczy czeskich, którzy falom poprzednich represji przewodzili. Niestety nie poprzestano na tym i szykany, eksmisje objęły także szereg zwykłej ludności. Szacuje się, iż teren Zaolzia opuściło ok. 20-30 tys. Czechów i 5 tysięcy Niemców.

Był to błąd. Już rok później okazało się, jak krótkowzroczna była to polityka. W 1939 roku, wkrótce po zajęciu tych ziem przez Niemców, wypędzeni Czesi zaczęli wracać i mścić się na polskich działaczach oraz swoich polskich sąsiadach. Osoby, które w 1938 zajęły miejsca Czechów, teraz same musiały martwić się o przetrwanie. Niemcy mogli przebierać w donosach i denuncjacjach. Błędem władz warszawskich była także partyjna polityka. Na intratne posady do zaolziańskiej administracji przyjmowano z klucza politycznego i towarzyskiego. Rok polskich rządów na tym terenie zraził nie tylko wielu Czechów, ale też wielu miejscowych Polaków, którzy nie o takiej Polsce marzyli.

Jeśli chodzi o stosunki polsko-czeskie po 1928 roku, to trzeba powiedzieć, iż uległy one poprawie, wraz z ciągle pogarszającą się sytuacją polityczną Czechosłowacji. Gdy stało się jasne, że rząd w Pradze po raz drugi skapituluje przed Hitlerem bez walki, ponad tysiąc młodych czeskich i słowackich oficerów i żołnierzy postanowiło przedostać się do Polski, by w przyszłości móc kontynuować walkę z Niemcami. Rząd polski objął ich swoją opieką i utworzono dla nich obozy przejściowe. Część z tych żołnierzy, wzięła we wrześniu 1939 roku udział w kampanii wrześniowej, walcząc jako Legion Czesko-Słowacki po stronie polskiej przeciw Niemcom. W ten sposób rozpoczęła się karta polsko-czeskiej współpracy, kontynuowana później w Anglii i na wielu innych terenach walk. Najbardziej wymownym faktem polsko-czeskiego braterstwa broni jest fakt, iż jeden z największych polskich asów lotniczych w bitwie o Anglię był Josef František, Czech urodzony na Morawach, który mając do wyboru służbę w polskich i czeskich jednostkach, wybrał te pierwsze. Oczywiście można by jeszcze mówić o walkach polsko-słowackich w 1939 roku i słowackiej defiladzie zwycięstwa w Zakopanem, ale zostawmy to na inną rozmowę.

Źródła:

http://novinka.pl/czy-polacy-z-hitlerem-dokonali-rozbioru-czechoslowacji/

http://www.historycy.org/index.php?showtopic=89704&st=105

http://www.historycy.org/index.php?showtopic=89704&st=0

Czechosłowackie zbrodnie wojenne 1919, (konflikt o Cieszyn)