Dla Polaków mieszkających na Śląsku Cieszyńskim postać generała Josefa Šnejdárka jest co najmniej kontrowersyjna. Wielu uważa go za zbrodniarza wojennego. Czesi zamieszkujący Śląsk Cieszyński uważają go natomiast za bohatera narodowego, bo odzyskał z rąk Polaków część Śląska Cieszyńskiego na rzecz Czechosłowacji.

Przez wiele lat nikt jednak Šnejdárkowi, który w momencie ataku na Śląsk Cieszyński nie był generałem, a tylko podpułkownikiem, nie stawiał pomników. Wszyscy rozumieli, że sprawa jest delikatna. W XXI wieku pomnik się jednak pojawił.

Na początku grudnia 2012 roku ktoś postawił go na górze Połednia na terenie gminy Bystrzyca. Nikt do tego się nie przyznał. Polacy mieszkający na terenie Zaolzia uznali postawienie monumentu Šnejdárkowi za prowokację. W zaolziańskich rodzinach mimo upływu czasu wciąż żywa jest pamięć, jak wyglądało „wyzwalanie Śląska Cieszyńskiego spod polskiej okupacji” przez żołnierzy tego czeskiego oficera.

Monument mu poświęcony zaczął budzić emocje jeszcze bardziej, gdy Czescy Oldboje, czyli Związek Kombatantów, zaczęli przy nim organizować imprezy patriotyczne, uzyskując poparcie i patronat władz – i to nie tylko lokalnych, ale i państwowych, z prezydentem Republiki Czeskiej Milošem Zemanem na czele. Polaków szczególnie obrażały tzw. marsze legionistów („legiomarsze”), które były imprezami kombatancko-sportowymi nawiązującymi wprost do tradycji żołnierzy ppłk. Šnejdárka.

Legia Cudzoziemska na Zaolziu
Żołnierze Šnejdárka nie byli zwykłymi żołnierzami. Byli legionistami, którzy przybyli do Czechosłowacji z Francji, a wcześniej walczyli w formacjach zwanych tam Legiami lub Legionami. Sam Josef Šnejdárek, urodzony w 1875 roku, początkowo był oficerem zawodowym armii austro-węgierskiej. W 1896 roku, jako Oberleutnant, porzucił służbę w tej armii i w 1899 roku wstąpił jako ochotnik do francuskiej Legii Cudzoziemskiej, formacji znanej ze swego okrucieństwa i bezwzględności, której większość szeregowych żołnierzy rekrutowała się z osób będących na bakier z prawem.

W 1904 roku Šnejdárek został oficerem francuskich sił kolonialnych. W czasie I wojny światowej dowodził kompanią piechoty. Od listopada 1917 roku znalazł się w czechosłowackiej legii francuskiej. W grudniu 1918 roku wrócił do kraju. Tu pełnił różne funkcje, by na początku 1919 roku stanąć na czele korpusu wyznaczonego przez Pragę do odebrania odradzającej się Polsce Śląska Cieszyńskiego.

Był wtedy jeszcze formalnie obywatelem Francji. Z jej obywatelstwa zrezygnował dopiero w 1927 roku. Oddziały, które otrzymał do wykonania tego zadania, wywodziły się przede wszystkim z przybyłej z frontu zachodniego Legii Francuskiej, utworzonej we Francji m.in. z ludzi mających za sobą służbę w Legii Cudzoziemskiej, takich jak Šnejdárek.

Zdradzili Kołczaka
Ale Legia Cudzoziemska to nie wszystko. W szeregach podwładnych przyszłego czeskiego generała byli też przerzuceni z Władywostoku żołnierze Korpusu Czechosłowackiego w Rosji, który sprzedał bolszewikom admirała Kołczaka, ratując siebie i łupy wojenne.

Siły Šnejdárka liczyły ogółem 18 tys. ludzi. Składały się z 20 batalionów piechoty, pięciu baterii artylerii i dwóch szwadronów jazdy. Polacy tej potężnej sile mogli przeciwstawić tylko dwa bataliony piechoty, pluton jazdy i pluton artylerii. Siły te liczyły około 1,5 tysiąca żołnierzy. Wspierały je niewielkie oddziały lokalnej milicji i górników karwińskich. Czesi uderzyli w momencie, w którym Polska nie mogła udzielić obrońcom Śląska Cieszyńskiego żadnej wydatnej pomocy.

Wszystkie rezerwy zostały rzucone na odsiecz Lwowa, oblężonego przez Ukraińców. Dowodzący polską obroną ppłk Franciszek Latinik musiał się cofać, bo inaczej naraziłby swe szczupłe siły na zniszczenie. Czesi czuli się zdobywcami i twardą ręką wprowadzali swoje rządy.

Prześladowali Polaków
Poddano prześladowaniom wszystkich Polaków, których podejrzewano o jakąkolwiek działalność na rzecz Polski. Nie było to trudne, bo 26 stycznia 1919 roku na Śląsku Cieszyńskim miały odbyć się wybory parlamentarne. Polacy byli więc aktywni i nie kryli swoich sympatii.

Wszystkich podejrzanych o działalność na rzecz Polski podwładni Šnejdárka aresztowali i osadzali ich w sierocińcu w Orłowej, który zamienili w rodzaj małego obozu koncentracyjnego dla polskich patriotów. Szczególnie okrutnie obchodzili się z górnikami, którzy stawili Czechom opór w momencie wkraczania do Karwiny. Jeden z nich, Franciszek Zdziebło, został obrabowany i pobity, grożono mu powieszeniem na szybie kopalni, ale ostatecznie odprowadzono go do sierocińca w Orłowej. Po drodze czescy cywile pluli na niego i wykrzykiwali pod jego adresem obelżywe słowa.

To samo spotkało górnika Rudolfa Ziętka, który brał udział w obronie Orłowej. Pobito go i okradziono. Zabrano mu buty i zegarek. Na jego oczach zastrzelono też nieznanego cywila.

W Karwinie, zaraz po wkroczeniu wojsk czeskich, podkomendni Šnejdárka od razu rozpoczęli polowanie na Polaków. Wpadli na plebanię, ale nie zastali w niej księdza. W zastępstwie zastrzelili służącego księdza i jego kucharza. Liczyli zapewne, że będzie to wystarczająca lekcja dla plebana, żeby do niej nie wrócił.

Na tym oczywiście nie poprzestali. Pastwili się nad zwłokami zamordowanych, dźgając je bagnetami. Sprofanowali również kościół. Rozbili tabernakulum i rozrzucili po jego podłodze Najświętszy Sakrament. Depcząc go, zaczęli ubierać się w ornaty i udawać księży.

Zatłukli go kolbami
Dwaj młodzi górnicy, którzy schronili się w Domu Robotniczym, Jan Kruk i Ernest Masny, zostali zauważeni przez Czechów. Ci ostatni ruszyli za nimi w pościg. Jednego śmiertelnie ranili, a drugiego złapali. Pobili go i zawlekli do kopalni, aby go tam powiesić na szybie. Nie mogli jednak znaleźć sznura, więc zatłukli go kolbami, rabując mu na końcu zegarek.

W Bystrzycy, na terenach której Šnejdárek ma pomnik, jego żołnierze ostrzelali przypadkowy dom mieszkalny, raniąc kilku mieszkańców. Podobnie zrobili w miejscowości Łączka. Tam jednak przed jednym z domów ustawili karabin maszynowy i zaczęli ten dom ostrzeliwać, twierdząc bezpodstawnie, że ktoś z niego do nich strzelał. Po oddaniu serii wdarli się do środka domu i zaczęli pastwić się nad mieszkańcami. Jeden z nich zaczął uciekać, więc go postrzelili, a następnie dwukrotnie pchnęli bagnetem. Zmarł wkrótce w szpitalu w Cieszynie.

Mieszkający u gospodarzy chłopak, pomagający im w pracach polowych, też się przestraszył i zaczął uciekać, więc żołnierze go zabili. Darowali życie matce właściciela i jej służącej, bo padły one na kolana i zaczęły żebrać o litość. Przed wyjściem obrabowali chałupę z ubrań i żywności, a także pieniędzy.

W Puńcowie legioniści Šnejdárka wybrali bogate gospodarstwo Jana Wojnara, żeby je obrabować. Gdy to zobaczyli sąsiedzi, z widłami ruszyli przepędzić napastników. Ci jednak odpowiedzieli ogniem, zabijając jednego z Polaków i raniąc drugiego.

W Mostach koło Jabłonkowa patrol legionistów zatrzymał Franciszka Rykalskiego. Bandyci w czeskich mundurach pobili go kolbami i skopali. Następnie zaciągnęli go do Czadcy i tam powiesili. Rykalski urwał się ze sznura, więc go powiesili jeszcze raz na drucie. W Jabłonkowie legioniści złapali dwóch polskich robotników, których ciężko pobili i zawlekli na dworzec kolejowy. Tu katowali ich dalej, a gdy mdleli, polewali ich wodą.

W miarę cofania się polskiego wojska i zajmowania przez Czechów Śląska Cieszyńskiego liczba aresztowanych Polaków rosła. Gdy któryś się ukrył, był denuncjowany przez miejscowych Czechów. To, co działo się w sierocińcu w Orłowej, zamienionym na więzienie dla Polaków, znamy z relacji Zofii Kirkor-Kiedroniowej, członkini Rady Narodowej Śląska Cieszyńskiego i Macierzy. Wraz z mężem Józefem, inżynierem w jednej z kopalń, została aresztowana i osadzona w sierocińcu. Pisze, że aresztowanych stale przybywało.

Legioniści bili ich po drodze do sierocińca i w jego wnętrzu. „W ciągu dnia, który tam spędziłam” – pisze Kiedroniowa – „co pewien czas dochodziły z korytarza krzyki i jęki, po czym wpychano do pokoju zakrwawioną ofiarę. Od rana do zmierzchu nie przyniesiono więźniom ani jadła, ani napoju. Wszyscy musieli stać, tylko dla mnie znalazł się stołek”.

Czesi aresztowali wielu przedstawicieli polskiej inteligencji i kadry technicznej. Wśród aresztowanych byli też księża jezuici z Karwiny, których jedyną winą było – jak pisze Zofia Kirkor-Kiedroniowa – iż w polskiej Karwinie wygłaszali patriotyczne kazania. Aresztowanych przerzucano z miejsca na miejsce. Przetrzymywano ich m.in. w Ołomuńcu, Morawskiej Trzebowie i Morawskiej Ostrawie.

W czasie transportu Zofia Kirkor-Kiedroniowa, w toku rozmów z żołnierzami czeskimi, usiłowała dowiedzieć się, skąd bierze się ich okrucieństwo w stosunku do Polaków. Okazało się, że przed walką wpajano im przekonanie, że Polacy rannym żołnierzom czeskim obcinają uszy i nosy. Plotki te miały wśród Czechów – jak pisze Kiedroniowa – „rozniecić chęć zemsty”. Wydaje się jednak, że legioniści Šnejdárka nie potrzebowali szczególnych zachęt do brutalnego traktowania Polaków. Szczególnie ci, którzy razem ze swym wodzem przeszli przez francuską Legię Cudzoziemską. To, co potrafią, pokazali podczas mordu w Stonawie.

Mord w Stonawie
Mord ten miał miejsce 26 stycznia 1919 roku, już po zakończeniu walk. Kilkunastu żołnierzy polskich z 12 Pułku Piechoty po poddaniu się do niewoli zostało zakłutych bagnetami i zmasakrowanych uderzeniami kolb karabinowych. Oprawcy zdarli z nich następnie ubranie i zabrali dokumenty.

To, że ich nazwiska zostały ustalone, a zbrodnia czeska wyszła na jaw, jest zasługą księdza Franciszka Krystka. Ten dzielny kapłan nie wystraszył się legionistów Šnejdárka. Razem z parafianami zebrał nagie i zakrwawione zwłoki żołnierzy porzucone na miejscu mordu i wyprawił im katolicki pogrzeb. Wcześniej zadbał o odpowiednią dokumentację. Zwłoki pomordowanych żołnierzy zostały sfotografowane, co znacznie pomogło w ich identyfikacji.

Świadkiem zbrodni czeskiej w Stonawie był jeden z jej mieszkańców, Andrzej Raszka. Jego relacja jest wstrząsająca: „Zobaczyłem, jak wyprowadzili rannego żołnierza i bijąc go, zaprowadzili w stronę kościoła. Spotkał go ten sam los, co wielu innych – został zakłuty bagnetem (…). Został również przebity bagnetem ranny polski żołnierz koło szkoły ludowej w Stonawie na drodze. Daremnie prosił o darowanie życia, gdyż ma żonę i dzieci. Zostali też zakłuci żołnierze ukryci w sianie, w stodołach u Febra w przysiółku Dolany i u Wałoszka na Górzanach”.

Zbrodnie popełnione przez legionistów ppłk. Šnejdárka przyczyniły się do wykopania przepaści między społecznością polską a czeską na Zaolziu. Nie została ona do końca zasypana po dziś dzień. Nie ma się więc co dziwić, że działacze polscy protestują przeciwko patronowaniu przez prezydenta Republiki Czeskiej marszom legionistów odbywającym się w rocznicę agresji legionistów Šnejdárka.

Sekcja polska ruchu politycznego Coexistentia zaprotestowała przeciwko objęciu przez Miloša Zemana patronatu nad imprezą „Legiomarsz 2014”, którego organizatorzy pisali w zaproszeniu: „W dniu 23 stycznia 1919 rozpoczęła Armia Czechosłowacka pod dowództwem ppłk. Josefa Šnejdárka natarcie na Śląsk Cieszyński w celu wypchnięcia polskich wojsk okupacyjnych z terenów, które powróciły w 1327 r. (…) do Związku Ziemi Korony Czeskiej, a następnie pozostały tu i po rozpadzie Austro-Węgier w ramach CzSR.

Akcje wojskowe osiągnęły szczyt zajęciem Cieszyna i natarciem na Skoczów, gdzie 30 stycznia 1919 r., pod presją Ententy zostały zakończone przed ostatecznym uderzeniem na wojska polskie za Wisłą. Dzięki zdecydowanemu natarciu ppłk. Šnejdárka ocalona została większość Śląska Cieszyńskiego i dla republiki udało się obronić przed niewybaczalną ekspansją północnego sąsiada większość przemysłu i strategicznych zasobów węgla”.

Na list do czeskiego prezydenta nadesłał odpowiedź Naczelnik Biura Wojskowego Prezydenta Republiki gen. bryg. Zdeněk Jakůbek. Stwierdził w niej: „Pan prezydent ma niezbywalne prawo objąć patronatem honorowym imprezę, która dotyczy wspomnienia powstania c.s. ochotniczych jednostek w ramach armii sojuszniczych. W danym przypadku tak uczynił w interesie dostojnego przebiegu imprezy wspomnieniowej, która odbędzie się w miejscu wyznaczonym do zachowania pamięci wysiłków naszych przodków aktywnie wspomagających założenie samodzielnej Czechosłowacji (…)”.

Chciałoby się w podsumowaniu napisać, że każdy naród ma takich bohaterów, na jakich zasługuje. Byłaby to jednak ocena krzywdząca. Zofia Kirkor-Kiedroniowa w swoich wspomnieniach pisze, że „nie uważała i nie uważa Czechów za naród skłonny z natury do okrucieństwa”.

W swoich wspomnieniach prezydent Edvard Beneš krytycznie ocenił działania legionistów na Śląsku Cieszyńskim. Dla większości Czechów Šnejdárek nigdy nie stanie się bohaterem. Współczesna armia czeska i jej zwierzchnik nie powinni jednak do czynów takiej postaci nawiązywać.